"Fikcje. Dziennik"

Obrazek posta

9 maja 2023

 

Trudno uwierzyć, że już maj. Z jednej strony to cieszy bo nareszcie w perspektywie jakieś ciepło zamiast rozpaczy przymrozków i mżawek, z drugiej strony każdego dnia szkoda, bo to wszystko i tak nieuchronnie zmierza ku jesieni i zimie. 

Tak. Jeśli miałbym napisać cokolwiek, co odda moje usposobienie, to wyżej nakreślone spostrzeżenie definiuje mnie ostatecznie. Jak mawiała moja matka: “Jeszcze się coś nie zacznie, a ty już myślisz o tym jak się skończy.”. Łatwo powiedzieć. Ale jak się w życiu miało więcej rozczarowań niźli radosnych zaskoczeń, to człowiek gorzknieje i nie spodziewa się już niczego dobrego. I znowu to robię. Proszę bardzo. 

Myślałby kto, że tak się w minionych latach nacierpiałem. Owszem, kilka spraw nie poszło tak jak pójść powinno, ale ostatecznie omijały mnie dotychczas pobyty na onkologii, kłopotliwe porażenia kończyn czy dajmy na to bolesne obstrukcje. Zatem więcej w tym wszystkim przesady niż raportu ze stanu mojego, pożal się Boże, samopoczucia. 

Wiele w tym wszystkim było mojej winy. Po wielokroć zaglądałem w czeluść czarnej dupy i nawet nie chodzi o to, że pakowałem się w kłopoty. Rzecz dotyczyła przede wszystkim braku jakże potrzebnej w codziennym funkcjonowaniu - elastyczności. Myślę, że to co próbuję powiedzieć doskonale oddaje zdanie, które przypisuje się Pierre’owi Curie. Bowiem Pierre zanim jego czaszka uległa zmiażdżeniu pod kołami powozu gdzieś na ulicach Paryża, wyrzek następujące słowa:

“Jeżeli człowiek robi niewystarczająco dużo ustępstw zniszczą go; jeśli robi ich za dużo, jest nikczemny i pogardza samym sobą”

I tak to mniej więcej wyglądało, że kiedy wszyscy byli jednego zdania i mówili to między sobą, wyłącznie ja mówiłem to publicznie. Kiedy większość wiedziała, kiedy przestać mówić, ja nie przerywałem i mówiłem dalej. Kiedy rozsądni nie szli, ja szedłem, a kiedy należało ustąpić, ja nie ustępowałem. 

I nie chodzi tutaj o to, że robię z siebie pierwszego wobec systemu opozycjonistę. Chodziło raczej o potrzebę pozostawania w zgodzie z samym sobą, co nie zawsze jest rozsądne i często bywa kłopotliwe. Bo to jest trochę tak, jakby człowiek uważał, że jest na tyle ważny i istotny, że nie powinien chodzić na kompromis nawet z własną osobą. A życie uczy, że kompromis to jest fundament nie tylko udanego małżeństwa (tak mówią), co każdej relacji ze światem. Z tą różnicą, że kiedy w małżeństwie zabraknie kompromisów, ostatecznie można się rozwieść. Podobne przerwanie łączącej człowieka ze światem relacji jest zasadniczo niemożliwe, pomijając sytuację, kiedy człowiek uwierzy, że oto się ze światem rozwiódł. A to jest najczęściej fikcja, z której wychodzi się boleśnie. Wiem o czym mówię. 

Lata temu, kiedy staliśmy z Pugaczem, Wolbim i Historykiem pod trzepakiem, Ali mimo młodego wieku i braku jakichkolwiek “życiowych doświadczeń” sprawiał wrażenie, że wie o co w tym wszystkim chodzi. Więc nieco wbrew własnej filozofii sprowadzającej się do tego, że miał Ali na wszystko wyjebane, twierdził, że na kompromis chodzi się jak na dupy. Mianowicie, albo się człowiek decyduje pójść na całość i zabrać się do tego “po swojemu”, albo ogląda się na innych i stoi w kolejce, zamiast brać garściami. 

Oczywiście nie brzmiało to dokładnie tak, ale sens był podobny. Patrzyliśmy wtedy po sobie z uznaniem dla Aliego i jego przenikliwych obserwacji. Pugacz pluł gęstą śliną, Historyk zagryzał wargi jakby nagle zapomniał biogramu Władysława Jagiełły, a Wolbi przestawał podbijać piłkę kolanem i mówił pod nosem coś w stylu: “Ja pierdolę, Ali, ale dojebałeś.” Co w przypadku Wolbiego było najwyższym wyrazem uznania. I jestem przekonany, że gdyby Ali nie wpadł wtedy pod tę ciężarówkę i nie skończył jako “mus z człowieka” wniósłby do rozległych przestrzeni wolnej myśli bezcenną wartość. Choćby nawet naszym uniwersytetem miał być ten trzepak. Bo jak pisze Catarine Nixey w “Ciemniejącym wieku…”:

“Widzimy te same gwiazdy, dzielimy jedno niebo, otacza nas ten sam świat. Cóż za różnica z jakiej mądrości korzystamy, poszukując prawdy”

Ot co. Więc nic nie stoi na przeszkodzie przyjąć za słuszny, punkt widzenia martwego Aliego i uznać, chociaż to dosyć zawiłe, że Pierre Curie miał rację. 

A przecież chodzi wyłącznie o to, żeby znaleźć w życiu odrobinę spokoju. Całe życie go szukam, a robię wszystko żeby się go pozbawiać. No bo jak można jednocześnie szukać wrażeń i zakładać, że można je pozyskać dbając o ciszę w głowie i w przestrzeni, która nas otacza. 

Raz jeden miałem wrażenie, że te alternatywy się nie wykluczają. Siedziałem oddychając głęboko na bałtyckiej plaży wsłuchując się w siebie. Byłem sam więc słyszałem wyraźnie głos, który w mojej głowie powtarzał: 

“Wszystko będzie dobrze Marcinku. Nareszcie wiesz jak to zrobić, żeby przeżywać wzniośle i płynąć przez tygodnie w spokoju i emocjonalnym dostatku. Spójrz jak pięknie ułożyło ci się w życiu. Samo się dzieje. Czy nie tego szukałeś Kochany? Czy nie takim właśnie być chciałeś? Siedzisz sobie na bałtyckiej plaży poczytując i paląc mocne papierosy, a wszystko to w świetle słońca, któremu po raz pierwszy zaufałeś i szedłeś w jego stronę pełen nadziei, stabilny i wdzięczny”. 

Więc wsłuchiwałem się w siebie i brałem za dobrą monetę wszystko, co mi ten głos podpowiadał. Zacząłem żyć tak jakby to, co za sobą zostawiłem przestało istnieć w sensie ścisłym i miałem przekonanie graniczące z pewnością, że oto rozpoczynam opowieść, w której jako bohater pierwszego planu, stanę się kimś innym. Nie przeszkadzało mi zupełnie to, że nie miałem pojęcia kim ten człowiek będzie, dokąd będzie zmierzał i do czego zacznie przynależeć jeśli dobrowolnie i z nieskrywaną radością odetnie się od tego co było. A przecież budujemy naszą tożsamość również w oparciu o to, co nam życie przyniosło i jak się w tym zwykliśmy poruszać. Więc żadna wylinka nie zmieni prostego faktu, że zmiana skóry, która zachodzi z dnia na dzień jest z gruntu fałszywa i wymaga wielkiej determinacji, która ma prowadzić do przekonania, że oto staliśmy się kimś innym. A głos mówił dalej, ja słuchałem uważnie:

“Czy nie to właśnie było ci potrzebne Marcinku? Czy nie jest ci teraz lepiej samemu ze sobą, nie wbrew światu, ale obok niego? Czy nie warto było zatrzymać się i zacząć uważniej przyglądać temu, jak wiruje planeta, na której większość miota się w szale niepewności, a ty Kochany siedzisz sobie tutaj i jak Ali masz na wszystko wyjebane? Oczywiście, mój Drogi, będą tacy, których będziesz krzywdził, będą tacy, którzy będą próbowali cię z tej drogi zawrócić. Znajdą się również ci, którzy powoływali się będą na rozsądek, na przyzwoitość, na wartości. Nie słuchaj ich Marcinku. Rób swoje, albowiem idziesz ku światłu. Zachowaj zatem jasność, którą po raz pierwszy możesz w sobie pielęgnować. Pielęgnuj ją zatem z troską i oddaniem”

Więc szedłem. 

Wiadomo jednak, że każde lato kończy się ostatecznie, a jeśli lato kończy się w metaforze, to pole rażenia tego typu końca jest w dwójnasób niszczące. Za końcem takiego lata stoi ciemność i czeka, ponieważ ciemność była przed światłem i do ciemności się wraca, kiedy tego światła zabraknie. Trzeba jeszcze tylko zanim to się stanie przypierdolić z impetem w mur, który nieuchronnie wyrósł przede mną, a ja tego jakoś nie zauważyłem. Bo głos, który słyszałem pochodził z wnętrza metafory. A jeśli się życie metaforyzuje, to jeśli to nie jest fikcja w swojej istocie, to z całą pewnością jest to zabieg niebezpieczny, a zagrożenie jest śmiertelne. 

Żeby rozszczelnić to, co powyżej zawile sam sobie wyjaśniam, mógłbym dodać na koniec, że nie ma w głowie żadnych głosów, a jeśli się je słyszy to albo należy brać leki, albo wiedzieć, że jak człowiek mówi sam do siebie, to najczęściej nie wie co zrobić. A jak się nie wie co zrobić, to lepiej nie robić nic, zanim się nie dowie, co zrobić należy. 

Więc wracałem znad tego Bałtyku wiele miesięcy, a teraz kiedy nie słyszę już jego szumu marzłem zimą i marznę tej wiosny, ale przynajmniej marznę na prawdę, a nie wygrzewam się w słońcu na niby. 

W ostatnich tygodniach zagęszczenie stresu. Wiele spraw posypało mi się na głowę, co jest poza fikcją czymś normalnym w przeciwieństwie do fikcji, w której sypie się nam na głowę jeśli o tym zdecydujemy i przestaje się sypać, kiedy przestaniemy chcieć żeby się sypało. 

Budzę się. Dokonuję porannych ablucji. Zakładam na siebie przygotowane dnia poprzedniego ubranie. Piję bezkofeinową kawę, zapalam pierwszego papierosa (w ciągu dnia wypalę ich kilkanaście), pakuję do plecaka laptopa i wychodzę z domu żeby żyć życiem człowieka, który podejmuje rozpaczliwe próby funkcjonowania w rzeczywistości, której dopiero się uczy. A żeby nie brzmiało to tak dramatycznie, polega to mniej więcej na tym, że przez większość dnia ostro zapierdalam, bo bez tego jak powiadają nie ma w życiu kołaczy. 

 

A ja lubię “słodkie.”



 

Zobacz również

"Fikcje. Dziennik"
"Fikcje. Dziennik"
"Fikcje. Dziennik"

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...