"(...) Wczoraj dużo spaceruję, aż że trwają juwenalia to spotykam młodych. Młodzi wszędzie. Wyłaniają się z każdego zakątka miastka. Idą w rojach i pojedynczo. Płyną falami, a ich ławice są głośne, roześmiane, huczne - rzekłbym - jak solidna uczta. Bo w gruncie rzeczy jest to festyn młodości. Młodości donośnej i bezczelnej, młodości narzucającej się swoją radością, swoim rozpasaniem. To jest karnawał młodości niosącej w sobie przeświadczenie o nieśmiertelności, a to wieczne trwanie ma już na zawsze pozostać w młodych ciałach. W ciałach jędrnych, zawsze gotowych do brania ze świata wyłącznie przyjemności, zarówno zmysłowych jak i wszelkich innych. Młodzi maszerują trzeźwi i pijani. Młodzi mają swój festiwal i ja ten festiwal mijam idąc, a oni nawet na mnie nie spojrzą, bo młodość się nie rozgląda, młodość rwie przed siebie w przekonaniu, że nieważny jest kierunek, istotny jest ruch sam w sobie, bo młodość nie znosi ciągnąć się w ogonie za czymkolwiek. A zatem owa demograficzna awangarda omija mnie szerokim łukiem, a mnie przychodzą na myśl wszystkie juwenalia przez które płynąłem w pijanym widzie w oparach grillów, nikotynowych wyziewów i moczu oddawanego w dopiero co budzącej się do życia zieleni. Bo przecież i ja byłem młody. (...)"