"(...) Jechaliśmy wtedy autobusem pełnym Czechów. Czesi dostępu do morza nie mają, więc chcąc nie chcąc polskie plaże były dla nich atrakcją. W autobusie zdarzyły się dwie rzeczy warte odnotowania. Po pierwsze w ciągu dwunastu godzin jazdy zdążyłem zakochać się w długowłosej, śniadej Czeszce. Był rok 1987, więc liczyłem sobie równo lat dziesięć. Wspomniana Czeszka musiała mieć lat szesnaście, może więcej, wnosząc z kształtów jej ciała, które najczęściej świadczą o tym, że okres dojrzewania kobiety jest już w stadium zaawansowanym. Ale miłość miłością, natomiast gastrologia, gastrologią. Zatem po drugie, podczas tej pełnej miłości podróży, dowiedziałem się przy okazji, że cierpię na chorobę lokomocyjną. Ponieważ dowiedziałem o tym dość późno, w moim krwiobiegu nie krążył Aviomarin. Więc po tym jak zatrzymaliśmy się na obiad w przydrożnym barze, gdzie pochłonąłem talerz flaków wołowych, reszta podróży sprowadziła się do mdłości i wymiotów. Nic tak nie zabija miłości jak niedyspozycja układu pokarmowego, podobnie jak nic tak nie psuje ślubów jak erekcja u księdza. Nie muszę dodawać, że Czeszka zniknęła tak szybko jak się pojawiła, natomiast wymioty na butach zostały. Swoją drogą, do dziś pamiętam tę Czeszkę i potrafię odtworzyć pod powieką jej twarz. Co nie zmienia faktu, że kiedy tak się dzieje, robi mi się niedobrze. (...)