"(...) Czytać jednocześnie listy Flauberta do Luizy Colet i “Królestwo lęku” Huntera S. Thomsona, na dodatek siedząc w Zakopanem, to jest jednak mentalne samobójstwo. Konfrontacja czułości i obłędu uczucia z wulgarnością i piedrolnięciem Thompsona (uwielbiam) oraz z pakietem młodzieńczych wspomnień związanych z aktualnym miejsce pobytu, to jest śmiertelna kolizja na skrzyżowaniu gatunków i położenia geograficznego. No bo weźmy na przykład taki fragment z Flauberta: “Dwanaście godzin temu jeszcze byliśmy razem. Wczoraj o tej porze trzymałem cię w ramionach…Pamiętasz? Jakie to już dalekie! Noce są teraz ciepłe, przyjemne; słyszę, jak wielki tulipanowiec pod moim oknem drży na wietrze.” I taki oto fragment z Thompsona: “ Moi funfle z pierdla na co dzień mówili mi Prezydent, piękne dziewczyny w czwartkowe popołudnia składały mi osobiście wizyty, lecz mimo wszystko zachowałem na tyle zdrowego rozsądku, by nie budować na tym poczucia własnej wartości (...) Z pipkami radziłem sobie naprawde dobrze, jazda nadal była czymś rewelacyjnym - czymś na miarę lotu rakietą.” Jeśli dodać do tego Góralskie Księstwo u wlotu na Krupówki i podlać to jeszcze kwaśnicą, to ma człowiek wrażenie, że wyjebało mu korki i pogrąża się w ciemności intelektualnej niemocy. Konfrontacje. A Mark Twain na to: “Różnica pomiędzy słowem właściwym i prawie właściwym jest dokładnie taka, jak pomiędzy błyskawicą i robaczkiem świętojańskim.” Ostatecznie bliżej mi do języka Thompsona, ale czułość Flauberta również nie jest mi obca. Powiem więcej. Nie jest mi obce również jego dramatyzowanie, szukanie sobie pretekstów do “nic nie robienia” oraz nawiązywania toksycznych realacji, z których nie sposób wykaraskać się sprawnie i szybko, dlatego brodzi się w nich przez długie miesiące, a może i lata tak, jak brodzi się w stojącej, zatęchłej wodzie. (...)"