28.07.2023 (piątek)
Jutro w Macondo u Basi Janas - Dudek i Jacka Dudka spotkanie autorskie Justy. Cieszę się na nie z kilku istotnych powodów. Po pierwsze Basia i Jacek stworzyli miejsce o niepowtarzalnym klimacie. Macondo jest jak słoneczna wyspa na ciemnym, nieprzyjaznym morzu ignorancji, półanalfabetyzmu, nieczytania i wszystkiego tego, co zarzyna w tym kraju kulturę, w której literatura coś znaczy. Po drugie Justa, o czym pisałem już wielokrotnie to jest pierwszorzędna poetka, chociaż niekoniecznie pali się do pisania. Justa czeka, bo Justa jest cierpliwa i w przeciwieństwie do niektórych poetów i poetek rozumie, że pisanie to nie jest wyścig. Wreszcie po trzecie, nareszcie znajdzie się uzasadniony powód, żeby “wyjść do ludzi”. Nie to, żeby mi specjalnie ludzi brakowało. Zdaje się, że jestem mizantropem i dobrze mi samemu ze sobą, ale od czasu do czasu, dla psychicznej higieny warto samego siebie wziąć za łeb i wyprowadzić na spacer. A spacer do Macondo jest wycieczką po dobrą wibrację i energię, która w człowieku pracuje potem przez kilka tygodni. Zatem sobotni wieczór zapowiada się obiecująco.
Dręczy mnie myśl o pogardzie z jaką traktuje się treści poetów i poetek. Nierzadko również prozaików, chociaż należy przyznać uczciwie, że ci jednak mają nieco lepiej, bo przeciętnemu Kowalskiemu i przeciętnej Kowalskiej łatwiej wyobrazić sobie żmudną pracę pisarza niż robotę poety lub poetki. Nikogo nie dziwi, że artysta malarz, aktor lub muzyk bierze za swoją pracę pieniądze. Tymczasem w przypadku poetów i poetek honoraria za spotkania autorskie traktowane są jako dodatek, a sama możliwość przeczytania wierszy stanowi zdaniem wielu godziwe wynagrodzenie. Pomijam już fakt, że zdaniem wielu poecie i poetce brać pieniędzy za pisanie wierszy nie wypada, bo to im nie pasuje do wciąż pokutującego stereotypu. A stereotyp jest taki, że liryk głodując jest lirykiem bardziej prawdziwym niż liryk z pełnym brzuchem.
Zresztą ten dziennik oraz ilość subskrybentów są dowodem na to, że jeśli potencjalny czytelnik ma zapłacić za treści, które proponuje mu autor, to mając wybór - czytać lub nie czytać - zdecydowanie wybiera nieczytanie. Koniec końców tekst to nie jest chleb, masło albo wódka i papierosy, dlatego można bez niego żyć. A samo to, że autor domaga się jakichkolwiek pieniędzy za swoje “pisanie” postrzegane jest jako bezczelność i fanaberia. To nawet nie jest szczególnie irytujące. To jest po prostu zdruzgotanie i dupa zbita.
“Biada zaś piszącemu, który nie zrozumie swojej chwili” - pisze Ryszard Koziołek w “Czytać, dużo czytać”.
Więc biada mi biada, bo najwyraźniej mojej “chwili” nie rozumiem, a moja skłonność do narzekań rośnie. Przyznam szczerze, że mnie samego ów stan irytuje i chciałbym wreszcie żeby zagościł we mnie głupi i hałaśliwy optymizm, do którego od lat pałam wstrętem, ale koniec końców daje on jednak wytchnienie. Za to wytchnienie płaci później człowiek wysoką cenę, bo złudzenia zwykle rozbijają się o rzeczywistość, a rzeczywistość jest taka, że świat jest raczej miejscem nieprzyjaznym niż ogrodem pełnym błąkających się po nim zwiewnych, widmowych elfów.
Ale żeby nie było wyłącznie narzekania (do czego moja skłonność rośnie) szukam rozpaczliwie wydarzenia z ostatnich dni, które mógłbym przedstawić jako fakt radosny. To co przychodzi mi do głowy to wizyta moich dzieci i to, że nocują u mnie z dzisiaj na jutro. Odwykłem od charakterystycznego gwaru i chaosu, który dzieci wprowadzają do życia dorosłych. Ale przynajmniej jest tutaj jakiś ruch, docierają do mnie inne dźwięki niż szelest kartek czytanych przeze mnie książek i stukot klawiszy. Naturalnie używam tutaj wzniosłego języka żeby wypełnić zwyczajność nadzwyczajnością, ale rzeczywiście doświadczenie bycia z moimi dziećmi, które w ostatnim półroczu zagęszcza się z tygodnia na tydzień jest czymś fundamentalnie dobrym i myślę, że wszystkim nam dobrze robi. Podkreślam słowo “wszystkim”, bo przecież historie rodzinne na dzieciach się nie kończą. Jest nas więcej. Ale o tym ten dziennik opowiadał nie będzie, bo w przeciwieństwie do poprzedniego dziennika gdzie indziej przebiega granica opowieści. Być może ze stratą dla tych zapisków, z całą pewnością jednak z korzyścią dla tych, którzy są dla mnie najważniejsi, o czym w ciągu ostatniego roku tak “jakby” zapomniałem.
A jutro przywdzieję odpowiednie odzienie i jadę do Macondo. I to jest kolejne wydarzenie radosne, do czego optymizm i jego głupia hałaśliwość nie są potrzebne.
Trwa ładowanie...