WIDEOESEJ: Na Wykopie nie ma luster | Egzystencjalizm, Jean-Paul Sartre i przegrywy przy drzwiach zamkniętych

Obrazek posta

obejrzyj wideoesej na YouTube

Istnieje w polskim Internecie pewien dość specyficzny zakątek, ukryty głęboko w serwisie Wykop.pl. Wykop w pierwszej dekadzie dwudziestego pierwszego wieku, gdy media społecznościowe dopiero się kształtowały, cieszył się całkiem przyzwoitą popularnością, obecnie jednak, choć nadal jest największą polską platformą społecznościową korzystają z niego głównie osoby, które z tych albo innych przyczyn nie odnajdują się w mainstreamowych social mediach.

Częć z tych osób przynależy do – tak to chyba należy nazwać – subkultury znanej jako przegrywy, składającej się niemal wyłącznie z mężczyzn, często, choć nie zawsze, młodych, często, choć nie zawsze, pochodzących z małych miejscowości. Komunikują się oni za pomocą postów oznaczanych na wykopie tagem „przegryw”.

Kluczowe jest to, by już na samym wstępie rozumieć, iż nazwa „przegryw” używana jest przez członków tej społeczności na określenie samych siebie, a nie obelga stosowana przez osoby im nieżyczliwe. Bo tak właśnie widzą samych siebie przegrywy, jako życiowych nieudaczników, którzy skazani są na marny los, samotność, wieczne nieszczęście i w końcu śmierć, która nikogo nie przejmie. Zdecydowana większość publikowanych przez nich postów – gromadzonych na wykopie w jednym miejscu dzięki systemowi segregacji hasztagów – dotyczy właśnie użalania się nad swoim życiem. Kilka miesięcy temu, ktoś – prawdopodobnie administracja serwisu – przypiął na górze podstrony gromadzącej te posty listę telefonów zaufania. Co zdecydowanie było dobrym pomysłem, bo wiele z tych postów dotyczy takich tematów jak robienie sobie krzywdy albo rozważanie zakończenia własnej egzystencji.

Od razu zaznaczę, że nie będę pokazywał tu żadnych screenów postów czy cytatów  z komentarzy wypisywanych na Wykopie przez przedstawicieli tej subkultury. Częściowo dlatego, bo za sporą część tych wypowiedzi YouTube by mnie po prostu zbanował, ale głównie z tego powodu, że nie mam zamiaru nikogo ośmieszać ani publicznie upokarzać, nawet mimochodem. To nie jest i nigdy nie będzie tego typu kanał.

Wróćmy jednak do przegrywów. Ich subkultura powiązana jest z wywodzącymi się z krajów zachodnich ideologiami blackpill oraz ruchem inceli, ale wszystko to przepuszczone jest przez nasz lokalny, polski koloryt, jest więc sens, by traktować przegrywów jako indywidualną, odrębną grupę. Obserwuję ich społeczność już od kilkunastu miesięcy, co prawda tylko jednym okiem – bo bardzo szybko robi się to niesamowicie męczące – ale na tyle długo, bym zauważył w niej kilka interesujących rzeczy.

I porozmawiamy sobie dzisiaj o kilku tych rzeczach, najpierw jednak zajmijmy się tym, czym zwykle zajmujemy się na tym kanale, czyli żyjącymi w dwudziestym wieku francuskimi intelektualistami o niezrozumiałych ideach i niemożliwych do wymówienia nazwiskach. Co prawda tym razem ich nazwiska będą nieco łatwiejsze do wymówienia, a ich idee odrobinę bardziej zrozumiałe. Nie zmienia to jednak faktu, że wybierzemy się dzisiaj do Piekła. I jeśli zastanawiacie się, czy mam tu na myśli tych filozofów czy może tych przegrywów, to odpowiedź brzmi… tak. Do rzeczy zatem.

*

W okolicach połowy dwudziestego wieku część głównie, ale nie tylko francuskich filozofów, artystów i intelektualistów spojrzała na tragedię Pierwszej Wojny Światowej, Drugiej Wojny Światowej, brutalny kolonializm krajów Europy Zachodniej, zbrodnicze ideologie, niewyobrażalną potworność obozów śmierci, czystki etniczne i zadała sobie pytania… „Co jest z nami nie tak, do cholery? Czemu my, ludzie, tacy jesteśmy? O co tu chodzi?”. Z tych pytań narodził nurt intelektualny zwany egzystencjalizmem. A ponieważ były to bardzo ogólne i niekonkretne pytania, to i sam egzystencjalizm okazał się bardzo szeroką filozofią, starającą się odpowiadać na te oraz pokrewne kwestie na bardzo wiele bardzo różnych sposobów. Wszystko to sprawia, że do dziś definicja egzystencjalizmu pozostaje stosunkowo skomplikowaną kwestią, sama myśl bowiem istniała znacznie wcześniej, ale dopiero mniej więcej w tamtym momencie zaczęła ona nabierać określonych kształtów oraz powiązaną z nią terminologię.

Jednym z czołowych przedstawicieli egzystencjalizmu był Jean-Paul Sartre, który… miał kilka interesujących egzystencjalistycznych spostrzeżeń. Zamiast jednak postąpić jak normalny francuski intelektualista i zawrzeć je w długiej, nudnej książce, Sartre napisał sztukę teatralną. Sztuka ta nosi tytuł „Przy drzwiach zamkniętych” i opowiada o małej grupce osób, które zginęły, zaś po śmierci trafiły do Piekła. Porozmawiamy sobie dzisiaj o tej sztuce, więc przypuszczam, że powinienem w tym miejscu ostrzec przed spoilerami.

Ach, i na marginesie – część z Was z pewnością zwróci uwagę na to, że fabuła i niektóre zwroty akcji „Przy drzwiach zamkniętych” narzucają skojarzenia z pewnym absolutnie fantastycznym serialem telewizyjnym, który bardzo lubię, a który zakończył się kilka lat temu. Nie jest to zbieg okoliczności, autor serialu otwarcie przyznał, że Sartre był dla niego jednym z głównych źródeł inspiracji. Wspominam o tym wyłącznie dlatego, bo wiem, że ta kwestia pojawi się w komentarzach, nie chcę jednak by był to wideoesej o tym serialu. Dlatego też nie wymieniam jego tytułu. Może kiedyś pochylimy się dokładniej również i nad nim. Póki co jednak, nie rozpraszajmy się. Wróćmy do „Przy drzwiach zamkniętych”.

Jak już wspomniałem, akcja tej sztuki rozgrywa się w Piekle – zaświatach, do których po śmierci trafiają dusze potępionych grzeszników. Piekło nie jest jednak w tym przypadku spękaną pustynią, przez którą płyną rzeki czerwonej lawy, a rogate diabły dźgają potępionych, gotując ich we wrzącej wodzie w żelaznych kotłach. Nic z tych rzeczy. Bohaterowie „Przy drzwiach zamkniętych” lądują w eleganckim, wygodnym neobarokowym hotelowym pokoju. Nic ich tam nie dźga, nie przypala, nie uwiera. Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda normalnie, a nawet komfortowo. Gdzie zatem piekielne udręki?

Nasi bohaterowie bardzo szybko zwracają uwagę na jedną rzecz – w Piekle nie ma luster. Ani nawet gładkich, lśniących powierzchni, które mogłyby posłużyć za lustro. Wszystko jest szorstkie, porowate i matowe. Wbrew pozorom ten detal jest kluczowy dla zrozumienia sztuki, ponieważ komunikuje on nam szalenie istotną rzecz na poziomie symbolicznym. W Piekle nie jesteś w stanie spojrzeć na samego siebie. Zobaczyć jak naprawdę wyglądasz, kim naprawdę jesteś. Jeśli masz coś na twarzy, jeśli na nosie wyskoczy ci krosta albo przy kąciku ust została odrobina sosu pomidorowego po obiedzie… nie wiesz i samodzielnie nigdy się tego nie dowiesz. Możesz jedynie zapytać inne osoby „Powiedz mi, jak wyglądam? Czy mam coś na twarzy? Jak wygląda moja twarz?”

Jeśli zdarzyło się wam obejrzeć mój wideoesej o heglowskiej dialektyce pana i niewolnika, być może kojarzycie tę ideę, że wszyscy tak naprawdę budujemy nasz obraz samych siebie na podstawie informacji o tym, jak widzą i myślą o nas inne osoby. Sartre odwołuje się tu właśnie do tej idei, że nie jesteśmy w stanie zbudować sobie samoświadomości, poczucia samych siebie na bazie naszych własnych przekonań, bo nasze własne przekonania zawsze w jakimś stopniu pośrednio bazują na cudzych.

Co jest problemem. Bo w Piekle nie ma luster. Są tylko inni grzesznicy. A ludzie, którzy trafili do Piekła nie mają zbyt zdrowego poglądu na świat. Jeśli zapytasz potępioną duszę o to, jak wyglądasz i co sądzi o twojej twarzy, to, co ci powie najprawdopodobniej nie będzie zbyt życzliwe. Raczej wręcz przeciwnie. Co nie byłoby problemem, gdyby nie fakt, że… w Piekle nie ma luster. Twoim jedynym sposobem na zbudowanie sobie własnego obrazu, własnej wizji samego siebie są opinie innych osób wokół ciebie. Więc gdy zamknięty jesteś w Piekle, z potępionymi duszami, twoja percepcja samego siebie szybko zaczyna się degenerować.

To właśnie przytrafiło się Garcinowi i pozostałym postaciom „Przy drzwiach zamkniętych”. Karą za ich zbrodnie za życia jest tkwienie przez wieczność w zamkniętym pokoju ze sobą nawzajem, zakleszczenie w toksycznym układzie, w którym żadne z nich nie jest w stanie pomóc innemu, ponieważ każde z nich jest zafiksowane na punkcie samego siebie, swoich przewin, swoich kompleksów, swoich obsesji, swoich żądzy i pragnień. I każde z nich traktuje to zafiksowanie, te kompleksy jako punkt wyjścia do interakcji z innymi.

Tworzy to chorą konstelację, w której każde z nich się męczy, każde desperacko próbuje wykorzystać to drugie, by osiągnąć jakiś rodzaj spokoju, spełnienia czy satysfakcji. Ale to nie jest możliwe, ponieważ każde z nich jest okropną, samolubną osobą, więc jedyne, co są w stanie dostarczyć pozostałym to własna, dogłębnie niewłaściwa wizja rzeczywistości, wizja samych siebie i siebie nawzajem. Wytwarza to spiralę, która rozkręca się i sprawia, że psychoza i paranoja każdego z nich pogłębia się coraz bardziej i bardziej. W pewnym momencie Garcin, jeden z głównych bohaterów sztuki nie wytrzymuje, zrywa się i podbiega do drzwi, naciskając klamkę.

I odkrywa coś wstrząsającego…

*

Przegrywy bardzo nie lubią wielu grup społecznych. Nie lubią gejów. Nie lubią osób trans. Nie lubią osób o innym niż biały kolorze skóry. Nie lubią swoich nauczycieli, swoich kolegów ze szkoły, swoich szefów, swoich współpracowników, swojej bliższej i dalszej rodziny. Nie lubią nieatrakcyjnych kobiet, nie lubią atrakcyjnych kobiet, nie lubią atrakcyjnych mężczyzn, nie lubią dzieci, nie lubią osób w podeszłym wieku… W zasadzie, gdy tak teraz o tym myślę, trudno mi jest wymienić choćby jedną grupę społeczną, do której przegrywy żywią jakiekolwiek pozytywne uczucia.

Intuicyjną odpowiedzią na to pytanie są oczywiście przegrywy. Przegrywy lubią innych przegrywów, prawda? Co ciekawe… nie, nie bardzo. To znaczy jasne, da się między nimi wyczuć pewien rodzaj wspólnotowości, ale jest to wspólnotowość niekonstruktywna, opierająca się na wzajemnym utwierdzaniu się we własnym przekonaniu o tym, że ich los jest niezmienny i ostateczny i że rzeczy, które im się przytrafiają są nieuniknione.

O ile inne społeczności osób zmarginalizowanych na ogół mają jakieś konstruktywne struktury w ramach których wspierają się wzajemnie, organizują zbiórki samopomocowe, inicjatywy społeczne i towarzyskie, przegrywy wchodzą ze sobą w interakcje w zasadzie jedynie po to, by się nad sobą użalać i się nawzajem upokarzać.

Gdy przegrywy dają sobie nawzajem rady – na przykład w kwestii tego, w jaki sposób rozmawiać z kobietami - najczęściej są to rady tak złe, że należy tu podejrzewać jakieś umyślne sabotaże. Choć niewykluczone, że są to rady szczere i od serca, po prostu przegrywy mają aż tak niskie kompetencje społeczne. Trudno powiedzieć.

*

W pewnym momencie Garcin nie wytrzymuje, zrywa się i podbiega do drzwi, naciskając klamkę.

I odkrywa coś wstrząsającego…

Drzwi do Piekła nie są zamknięte na klucz.

Tytuł sztuki okazał się, przynajmniej na swoim dosłownym poziomie, kłamstwem. Bohaterowie założyli, że skoro zostali zesłani do Piekła na pośmiertne męki, to znaczy, że są w nim trzymani przemocą, jak w więzieniu. Tymczasem drzwi do Piekła nie są zamknięte na klucz. Każde z nich, każde z potępieńców może więc swobodnie opuścić Piekło, nie niepokojone przez nikogo, po prostu odejść, zostawić swoich mimowolnych współlokatorów i przestać się z nimi męczyć.

A jednak, żadne z nich tego nie robi, nawet po uświadomieniu sobie faktu, że drzwi do Piekła nie są zamknięte na klucz. Ponieważ każde z nich tak bardzo zafiksowane jest na pozostałym dwojgu, tak gęsto uwikłane w sieć nieustannego upokarzania i obsesji, że nie jest w stanie wydrzeć się z tego zaklętego kręgu. Mogą swobodnie opuścić pokój… ale nie mogą opuścić pokoju, nie dopóki nie udowodnią sobie i pozostałym, że są takimi ludźmi, jakimi myślą o sobie, że nimi są.

Weźmy Garcina na przykład. Jego grzechem śmiertelnym była dezercja wojenna, porzucenie towarzyszy broni na pastwę losu, co w końcu doprowadziło go przed pluton egzekucyjny. Garcin nie jest w stanie tego emocjonalnie przepracować, desperacko potrzebuje widzieć samego siebie jako odważnego człowieka, herosa, bohatera, ale ponieważ w Piekle nie ma luster, musi zbudować swoją percepcję samego siebie na tym, jak widzą go inni. A inni to w tym przypadku nimfomanka, która doprowadziła do rodzinnej tragedii oraz dzieciobójczyni. Żadna z nich nie jest w stanie dostarczyć mu pomocy przy zrozumieniu samego siebie, ponieważ każda ma własne problemy i obsesje. Żadna z nich też tego nie chce. A jednak mimo to Garcin nie może opuścić pokoju, bo w jego przekonaniu to od nich, od tych grzesznic, od osób takich jak on zależy jego własna percepcja samego siebie, to od nich wymaga, by pozwoliły mu zobaczyć samego siebie takim, jakim chce być widziany. „Moja sprawa jest zaklasyfikowana.” mówi Garcin do Inez. „Jestem już niczym na ziemi, nie jestem nawet tchórzem. Inez, jesteśmy sami. Tylko wy dwie o mnie myślicie. Ona się nie liczy. Ale ty, ty która mnie nienawidzisz, gdybyś we mnie uwierzyła, byłbym ocalony.”

Inez jednak, nimfomanka i manipulatorka, nie powie mu prawdy. Powie mu to, co go skrzywdzi, przez co Garcin umyślnie daje się uwieść Stelli, trzeciej potępionej, na którą Inez ma ochotę, by krzywdzić Inez w ramach odwetu za tę emocjonalną niechęć do współpracy, tak jak ona krzywdzi jego. I cała trójka ponownie zakleszcza się w zaklętym kręgu wzajemnego krzywdzenia się, projektowania na siebie nawzajem swoich własnych problemów i obsesji oraz czynienia własnej egzystencji coraz gorszym i gorszym doświadczeniem.

Ta sama siła, która ich krzywdzi, równocześnie trzyma ich w tej krzywdzącej sytuacji. I nie jest to siła piekielna. Wręcz przeciwnie. Jest bardzo ludzka. Bo Piekło to nie wulkaniczna lawa, siarka, bulgoczące kotły i fizyczne tortury, to nie diabły i demoniczne istoty dźgające cię widłami i kolcami, o nie. Piekło to nie jest nawet zamknięty pokój, z którego nie możesz się wydostać. Piekło to inni.

*

Grupą społeczną – czy też raczej wyobrażeniem niekoniecznie istniejącej w rzeczywistości grupy społecznej – której przegrywy nienawidzą najbardziej, są Oskarki.

Oskarek to w przegrywowym słowniku nazwa pewnego archetypu męskości – młodego, przystojnego, pewnego siebie, inteligentnego, wygadanego, potrafiącego odnaleźć się w każdej sytuacji społecznej, odnoszącego towarzyskie i finansowe sukcesy oraz, co oczywiście niesamowicie istotne, mającego bardzo dużo seksu z wieloma atrakcyjnymi kobietami. Innymi słowy, Oskarek uosabia wszystkie te cechy, których przegrywy nie są w stanie dojrzeć u samych siebie. I posiada wszystkie te rzeczy, których oni sami nie mają.

Większość przegrywów wierzy w twardy esencjalizm. Kto się przegrywem urodził, przegrywem już pozostanie i przegrywem umrze, choćby nie wiadomo jak bardzo starał się zmienić swój przegrywowy los. Działa to też w drugą stronę – kto urodził się Oskarkiem, ten już Oskarkiem zawsze będzie, choćby nie wiadomo co się stało, jego wrodzona oskarkowość zawsze wyniesie go na szczyt, Oskarek nie musi się starać, nie musi nad sobą pracować, jemu wszystko przychodzi ot tak, bez najmniejszego wysiłku. Na tej samej zasadzie, na której przegryw skazany jest na porażkę, Oskarek skazany jest na sukces, niczym dwie strony tej samej monety.

Przegrywy muszą wierzyć w ten esencjalizm, ponieważ zwalnia ich on z odpowiedzialności za swój los. Po co się starać, skoro twoja wrodzona przegrywowość i tak ściągnie cię na dno? Co więcej, wywiera to pewien efekt mrożący na przegrywach, którzy mają szansę na wyjście z tego stanu. Jeśli bowiem jakiś przegryw pochwali się innym przegrywom jakimś mniejszym lub większym życiowym sukcesem, natychmiast zostanie nazwany Oskarkiem. Czasami w żartach, czasami nie, zawsze jednak kryje się za tym element dyscyplinujący. Jeśli zaczyna ci się poprawiać, to znaczy że nie jesteś przegrywem, jesteś tym straszliwym, znienawidzonym Oskarkiem, a ponieważ bycie Oskarkiem jest wrodzone, oznacza to, że nigdy nie byłeś przegrywem, że zawsze byłeś Oskarkiem, który dokonał inwazji na przestrzeń zarezerwowaną dla przegrywów i samą swoją obecnością tutaj drwi sobie z przegrywów oraz ich tragicznego losu. Co ma zatem zrobić taki wykazujący potencjał do poprawy przegryw, w obliczu takiego narzędzia dyscyplinującego? Niewykluczone, że porzuci swoje starania, by nie stracić jedynego znanego mu środowiska osób, które go rozumieją i wiedzą, jak on się czuje, nie to co normiki czy Oskarki. Środowiska, w którym czuje się źle, ale w którym na jakiś sposób czuje się też bezpiecznie.

Dla osoby z zewnątrz, wszystko to oczywiście brzmi absurdalnie, ale przegrywy są tak bardzo zamarynowane w swoim własnym środowisku i tak mocno impregnowane na argumenty, że jakakolwiek próba dyskusji z nimi nie ma najmniejszego sensu. Dwie lewicowe aktywistki, Aleksandra Herzyk i Patrycja Wieczorkiewicz pracują właśnie nad książką o przegrywach i w ramach tej pracy wchodziły z przegrywami w rozmaite interakcje na ich własnym, wykopowym terytorium. Obserwowałem przez jakiś czas te interakcje oraz okazjonalne interakcje innych osób spoza tego środowiska z przegrywami i próby przedstawienia przegrywom alternatywnej perspektywy na życie zawsze odbijają się od ich zakamieniałego poczucia wyjątkowości. Bo w swoim przekonaniu przegrywy są wyjątkowo, wręcz spirytualnie pokrzywdzone przez los, w taki sposób, że osoba z zewnątrz nie jest w stanie objąć swego swoim normikowym albo co gorsza oskarkowym rozumem.

*

Okej, o co właściwie chodziło autorowi „Przy drzwiach zamkniętych”? Najsłynniejszym cytatem ze sztuki jest właśnie fraza o tym, że Piekło to inni. Sartre wzorował postacie swojej sztuki na sobie i swojej partnerce życiowej, Simone de Beauvoir, również uznanej filozofce i intelektualistce, co oznaczać może, iż chodziło mu o to, że Piekło to egzystencjaliści. I… cóż, są pewne podstawy by tak twierdzić, bo tym jak zagłębiłem się w życiorysy najważniejszych egzystencjalistów nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że byli to interesujący, ale koniec końców raczej nieznośni ludzie, choć też może to być kwestia tego, że większość z nich była Francuzami. Ale, bez żartów.

Nie, w sztuce „Przy drzwiach zamkniętych” nie chodzi o to, że otaczający nas ludzie z zasady czynią nasze życie udręką. Chodzi o to, że to od tego, jakimi ludźmi się otaczamy i w jakiego rodzaju interakcje wchodzimy z tymi ludźmi, zależy jakość naszego życia, rozumienie świata oraz rozumienie nas samych. Inni mogą być dla nas Piekłem, ale mogą być też Niebem albo – co pewnie najbardziej realistyczne – po prostu skomplikowaną rzeczywistością z różnymi jej blaskami i cieniami. A to, jakimi ludźmi się otaczamy i w jakiego rodzaju interakcje wchodzimy z tymi ludźmi w olbrzymiej mierze zależy od nas. I warto o tym pamiętać.

*

Przegrywom mimo wszystko trudno jest współczuć. Jeśli jesteście osobą spoza przegrywowego środowiska, przegrywy czują do was silną mieszaninę pogardy i zazdrości. I to zazdrości nawet nie o Wasze życie, ale o swoje własne, mylne wyobrażenia tego, jak wygląda Wasze życie, które w ich przekonaniu jest tą pozbawioną poważniejszych trosk arkadią, w przeciwieństwie do ich wyjątkowo straszliwego losu. A i to tylko jeśli jesteście normikami. Jeśli bowiem należycie do którejkolwiek z marginalizowanych grup mniejszościowych albo, nie daj Boże, jesteście kobietami… cóż, powiedzmy tylko tyle, że w takim wypadku przegrywy bardzo starannie dbają o to, by nie dawać wam najmniejszego powodu do tego, by z nimi sympatyzować.

Jest w przegrywach coś tragicznego. Z moich obserwacji wynika, że przynajmniej część z nich faktycznie w pewnym stopniu ma uzasadnione pretensje do otaczającego ich świata. Wielu z nich upatruje się przyczyn swoich nieszczęść w wyzysku, którego doświadczają ze strony swoich pracodawców, w braku dostępu do opieki psychologicznej, w wykluczeniu komunikacyjnym… i to są racjonalne powody do narzekania. Problemem jest to, że zamiast skanalizować swoje frustracje robiąc coś konstruktywnego, co mogłoby zmienić ich sytuację na choćby odrobinę bardziej znośną, przegrywowy esencjalizm, o którym mówiłem wcześniej, to komfortowe poczucie nieuniknionej porażki blokuje im jakąkolwiek szansę na pozytywną zmianę. Bo przegrywom nie da i nie będzie dało się pomóc, dopóki trzymają się tego sposobu myślenia, na ten sam sposób, na który cała woda świata nie jest w stanie napełnić dziurawego wiadra. A porzucenie tego sposobu myślenia jest rzeczą, której każdy przegryw musi dokonać samodzielnie. To nie jest coś, co ktokolwiek jest w stanie zrobić za nich.

Dlatego jeśli słucha mnie teraz jakiś przegryw, mam mu do powiedzenia w zasadzie tylko jedno.

Drzwi do Wykopu nie są zamknięte na klucz.

 

WIDEOESEJ

Zobacz również

WIDEOESEJ: Kapitalizm ścisku | Monopoly, towar jako usługa i czemu Twój ulubiony serial zo...
WIDEOESEJ: A gdybyśmy tak przestali udawać? | Doomeryzm, Jonathan Franzen i Amnesia: Maszy...
WIDEOESEJ: Odrobinę więcej niż cały Wszechświat | Starfield i Juliusz Verne

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...