"Fikcje. Dziennik"

Obrazek posta

06.08.2023 (niedziela)

Czytam “Lekcje ciemności” Dariusza Czai. Czarne wznowiło tę książkę po czternastu latach od jej pierwszego wydania. “W ciemności wszystko staje się wyraźne” - pisał Benrnhard. W ciemności czułem się bezpiecznie. Przez większość życia z ciemności czerpałem inspirację. Pisałem “z ciemności”, piłem “z ciemności”, kochałem “z ciemności” innymi słowy wszelka moja aktywność “szła przez mrok” (umówmy się, że na użytek chwili uczynię z ciemności i mroku synonim). Czaja w zasadzie zastanawia się nad obecnością zła w historii, w naturze i w człowieku. Wiele tutaj nazwisk, które z ciemności wyrosły, których bez ciemności nie byłoby i nie byłoby książek, które popełnili Sebald, Primo Levi, Kertesz, Appelfeld, Amery oraz jeszcze inni, których nie będę wymieniał, bo o “Lekcjach ciemności” pisał będę na Księgozbirach, więc tutaj nie muszę.

Autorzy, których wymieniłem są mi wyjątkowo bliscy ponieważ to są filary literatury Zagłady, a Zagłada (Szoa) to jest otchłań, w którą świadomie zanurzyłem się wiele lat temu, a że nie bardzo można się z tej otchłani wydostać, więc w pewnym stopniu tkwię w niej nadal. Być może mniej intensywnie poruszam się w tej ciemności i częściej odwracam wzrok w stronę światła, ale wciąż nie mam jej za plecami.

Jednym z autorów, którym przygląda się Czaja jest Jerzy Nowosielski. Tutaj ukazany jako “teolog” prawosławia. “Teolog”, który dla kształconych na uniwersytetach teologów bywa cokolwiek bełkotliwy, ale z całą pewnością bywa też oryginalny. Być może to złe słowo, bo Nowosielski ryzykuje wiele. Piszę tutaj o Nowosielskim nie bez powodu pisząc uprzednio o Szoa. Nowosielski koncentruje się w pewnym momencie na cierpieniu zwierząt. Na ich uprzedmiotowieniu przez chrześcijaństwo. Na ich mordowaniu “na pokarm”, mordowaniu zderytualizowanym, a tym samym pozbawionym jakiegokolwiek sacrum. I w zasadzie mogłoby skończyć się na współczuciu, tyle że Nowosielski porównuje farmy hodowlane do obozów koncentracyjnych. W tym wymiarze jak pisze Czaja, chodzi o status ontologiczny zwierzęcia - jest ono “kimś” lub “czymś”. “Jeśli zwierzę jest kimś, wówczas nabywa takie same prawa do istnienia jak my. Jeśli byt zwierzęcia zostaje zrównany z rzeczą, wówczas wolno nam postępować wobec niego przedmiotowo, a takie rozumowanie wyzwala w nas również z jakichkolwiek zobowiązań moralnych wobec niego. Nikt nie pyta kamienia, czy może go kopnąć.”

Analogia pomiędzy obozem koncentracyjnym, a kurzą farmą - gdzie hodowane, są kurczaki, które pójdą na rzeź - wydawać się może (i w swojej istocie jest) obrazoburcza. Z drugiej strony Nowosielski tę analogię stara się uzasadnić i ja to kupuję, mimo tego, że Zagłada i jej absurdalny, administracyjny charakter pracują we mnie od lat niemal dwudziestu, a teksty Zagłady zostaną już ze mną na zawsze.

Nowosielski nie widzi specjalnej różnicy pomiędzy śmiercią zwierzęcia, a śmiercią człowieka. Co więcej. W swoich rozważaniach ciężar cierpienia przenosi z człowieka na zwierzę, wciąż pozostając w obrębie zbudowanej przez siebie analogii zagłady zwierząt z Zagładą, która się wydarzyła. Pisze wprost o Auschwitz, które nazywa Oświęcimiem. Według mnie to nieporozumienie, ponieważ Oświęcim to polskie miasto przed wojną pełne żydowskich mieszkańców, Auschwitz natomiast to niemiecki obóz zagłady i obóz koncentracyjny - ale to uwaga na marginesie.

Zatem pisze Nowosielski, że nie ma specjalnej różnicy pomiędzy farmami zwierząt hodowanych wyłącznie po to, by je później masowo mordować, a obozem zagłady jako miejscem zbiorowego mordu. Zdaniem Nowosielskiego - pisze Czaja - “Nie ma między nimi istotowej różnicy, sprawa ma się - jak powiada - nawet na korzyść Oświęcimia. Dzieje się tak dlatego, że człowiek pędzony na śmierć, na rzeź w Oświęcimiu miał jakąś nadzieję na tak zwane życie pozagrobowe. A takiej iluzji zwierzę może nie mieć. A lęk, przerażenie, żal z powodu rozstawania się z życiem u zwierzęcia jest taki sam jak u człowieka.”

Innymi słowy - tak należy to rozumieć - zwierzę pozbawione jest jakiejkolwiek nadziei metafizycznej.

Oczywiście teza Nowosielskiego mówiąc najoględniej pozostaje mocno kontrowersyjna, ale jest w niej element empatii, który do mnie przemawia. Jest nim to, że jednak człowiek swoje cierpienie potrafi uzasadnić - jest zwierzęciem zdolnym do tego w związku ze stopniem ewolucyjnego rozwoju. Zwierzę pozostaje wobec cierpienia bezsilnym. Nie pamiętam skąd pochodzi ten fragment i jak brzmi dokładnie (będę cytował z pamięci), mianowicie John Maxwell Coetzee napisał kiedyś coś, co wydaje się odpowiednio komentować, to co ja  staram się powiedzieć powyżej. Mianowicie ptak ze złamanym skrzydłem, który próbuje poderwać się do lotu, myśli: “Nie mogę”. Pies, który znosi ból, myśli jedynie: “Jestem bólem”.

Czytam to z całą moją wiedzą i całym moim “czuciem”, które mam w przedmiocie Zagłady i muszę przyznać, że mimo tego, że przecież Auschwitz i farma kurza, to są byty od siebie odległe o całe morza sensów, bezsensów, koszmarów, potworności, języków i ofiar - to jednak coś w myśleniu Nowosielskiego do mnie mówi. Gdzież tam mówi. Ja to czuję całym sobą i się do tego przychylam (nie bez powodu nie jadam mięsa). Zresztą Czaja zdaje się mieć do tego stosunek podobny wspominając na kartach “Lekcji ciemności”:

“Drzwi hali były otwarte. Spojrzałem. Na taśmie jechały kurczęta przytwierdzone za łapki do metalowych uchwytów. Niekończący się sznur wolno sunących ptaków. Zwisając łebkami w dół, darły się wniebogłosy. Mężczyzna w białym gumowym kitlu zbryzganym krwią podrzynał im gardła jednym sprawnym ruchem. Ciepłe jeszcze truchła jechały dalej. Uśmiechnął się do mnie w jakiś zagadkowy sposób. Wyglądało to jak rodzaj usprawiedliwienia: cóż, robota jak robota… (...)”

Takie rzeczy można przeczytać u Czai. Takim można nasiąkać absurdem, bo zło jest w gruncie rzeczy absurdalne. Hannah Arendt chciała uczynić je “banalnym” pisząc ikoniczne już studium zła po tym jak była świadkinią procesu Eichamanna. Zarzucano jej, że nie “czuje” Szoa, bo nie było jej już w Europie, kiedy Sobibór, Treblinka, Bełżec, czy wspomniany już obóz w Auschwitz “szły pełną parą”, ale niezależnie od tego, czy zło jest, czy nie jest banalne, z całą pewnością istnieje i w mojej opinii nie pochodzi z zewnątrz. Zło jest w człowieku i krąży w nim jak krew. W przeciwnym razie to wszystko nigdy by się nie wydarzyło. Piszę bzdury. Przecież to wciąż się wydarza. Dowodem fatalnego stanu rzeczy może być odpowiedź na pytanie, które retorycznie zresztą stawia Czaja:

“Czy wiedza o monstrualnym złu jest wystarczającą zaporą przed jego ponownym popełnieniem?”

Nie trzeba długo szukać odpowiedzi. To że jesteśmy na tej planecie gatunkiem siejącym największe spustoszenie, nie budzi wątpliwości. To że jesteśmy tym samym skazani na zagładę i wcześniej czy później sami sobie to zrobimy - to więcej niż pewne.

Tyle z bieżących lektur.

Wczoraj z synem oglądamy mecz Rakowa Częstochowy z Wartą Poznań. Mnie samemu trudno w to uwierzyć, ale rzeczywiście od jakiegoś czasu oglądam z synem rozgrywki Ekstraklasy. Zresztą nie jest to nic nowego. W okresie studiów oglądanie pełnych sezonów Ligi Mistrzów to był standard i zrytualizowana forma marnowania czasu, który powinienem był poświęcać na pogłębianie wiedzy z dziedziny procedury karnej, cywilnej oraz prawa gospodarczego. Nie robiłem tego jednak z należnym zaangażowaniem, bo perspektywa zostania prawnikiem już wtedy wydawała mi się tak absurdalna jak istota zła. I w gruncie rzeczy koncepcja ta była złem samym w sobie i wiele lat zajęło mi to, żebym wreszcie mógł w życiu zajmować się tym czym chciałem się zajmować.

Mecz naturalnie zremisowaliśmy z wielkim trudem. Patrzy się na to “polskie granie w piłkę” z irytacją, ale też ze współczuciem dla nieporadności i koniec końców mizerii całych jedenastek nieudacznych i cokolwiek pokracznych graczy. Rośnie w człowieku poziom kortyzolu, kiedy przypomni sobie ile ta popelina i paździerz dostaje pieniędzy za te swoje publiczne kompromitacje i nudzi się człowiek przed telewizorem, a jedyne dobro z tego takie, że mamy z synem “swój czas” i myślę, że obu nam z tym dobrze. Tak że ósmego sierpnia Raków znowu będzie “spacerował” po boisku udając, że go tam nie ma. Tym razem zmierzy się z drużyną z Cypru. Co zrobić - jakie miastko, taka drużyna. I pomyśleć, że to jest pierwsza drużyna w Ekstraklasie. Tymczasem polska siatkówka święci tryumf za tryumfem, ale naturalnie Polak to masochista i martwy powstaniec, więc w sposób oczywisty ciągnie go do przyglądania się klęskom.

Wieczorem wracam do swojej krypty i zamiast eksplorować kolejne nowości serialowe na kilku platformach streamingowych przypominam sobie klasyk sprzed niemal trzydziestu lat. “Gorączka” Michaela Manna. Nie wiem skąd ten wybór, ale lubię gapić się w ekran “do kolacji” w związku z tym moje wybory bywają przypadkowe. Jest taki wiersz Świetlickiego o tym jak Krzysztof Ibisz w swoim talk-show pyta Justynę Steczkowską o jej ulubiony film, a pyta mniej więcej w te słowy: Justyno jaki jest twój ulubiony film. Nie musisz wymieniać tytułu. Wystarczy, że wymienisz gatunek. Wystarczy, że wymienisz gatunek.

I tak właśnie zachowałem się wczoraj wybierając zakładkę “Klasyka kina” i randomowo “kliknąłem” w “Gorączkę. A że “Gorączka” to jest doskonałe kino (trochę jednak akcji) to rzecz niepodlegająca dyskusji.

Do łóżka kładę się około drugiej nad ranem, więc już dzisiaj. Gdybym mógł wlazłymbym w sam   środek obrazu Hoopera “Nocne marki” (mam go na tapecie laptopa)  i napił się z nimi kawy w tej przeszklonej kawiarni, ale nie mogłem ze zrozumiałych przyczyn i wylądowałem w pościeli.

Jest niedziela. Sierpień. Deszcz i czternaście stopni na plusie.

To tyle.












 

Zobacz również

"Fikcje. Dziennik"
"Fikcje. Dziennik"
"Fikcje. Dziennik"

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...