"(...) Świecą mieszczanie światła po nocy. Krzątają się w kuchniach i salonach, zasiadają przed telewizorami, które migotliwie dają o sobie znać pulsując obrazem, tu i ówdzie sobotnia impreza, głośna i swawolna. Bliżej centrum tłumy. A tłumy w miastku to nie jest miastka codzienność. Zwykle miasto gaśnie jak i gasną kury i z kurami się budzi jak Pan Bóg przykazał. W sobotnie wieczory natomiast miastko kwitnie, kipi, pije, staje się hałaśliwe i błyszczy jak cekiny na cyrkowej kamizelce. Snują się po miastku opalone panny i kawalerowie cali w tatuażach. Przed kawiarniami w miastkowych Alejach parkują wytworne pojazdy, które są definicją takiego luksusu jak sobie ten luksus wyobraża mieszczanin z pretensjami. Zapach perfum - przyznaję, że dosyć dobrych. Śmiech pijących i głośna muzyka. Lokale jasne złotym światłem, a nad tym wszystkim noc sierpniowa z księżycem jak na zamówienie. A ja na tym rowerze nieelegancki, jakby na to wszystko spóźniony. Ubogi krewny - cyklista. Ale przynajmniej napatrzyłem się na blichtr i dobrą zabawę. Tak że po powrocie do domu cisza mojego mieszkania stała się niemal udręką. Dopóki nie przypomniałem sobie, że właśnie tę ciszę zdarza mi się lubić i cenić najbardziej, więc zacząłem ją natychmiast i cenić i lubić. (...)"