„Jeśli zachowasz pamięć o grzechu” – Andrea Bajani. Przekład: Tomasz Kwiecień. Wydawnictwo Drzazgi, Okoniny, 2023.
8/10
Dla Lorenza śmierć matki (wcale) nie jest odcięciem lawiny. A moje zaprzeczenie odnosi się do słów, które znalazły się na okładce, w tekście promującym książkę.
Lubię „Drzazgi”, ale pisanie banałów, które mają niewiele wspólnego z prawdą, wychodzi im (zbyt) dobrze.
Lorenzo – na swój sposób – czuje się uwolniony. Strata jest wielka, ale wreszcie do niej doszło. Wyliczanka, policzanka, późne siedzenie przed telewizorem. Matka rozrzucająca bieliznę tuż przed wzięciem prysznica.
Podcięcie lawiny to huragan kamieni. A tutaj jest przepracowywanie żałoby, która na swój sposób jest (stała się) karnawałem.
Lorenzo bywa aktorsko markotny, bo miriady są jak petardy. Huk za hukiem. Powidoki „bycia synem” – „bycia matką”, które wcale nie muszą być prawdziwe.
Zwłaszcza że Lorenzo nawet po śmierci boi się swojej rodzicielki.
Bo:
Sceny, w których martwa matka leży w oświetlonym pokoju, a jej syn w przeciwległej nieruchomości » łazikuje «, szuka papierosów, przypadkowych zajęć, hybryd cieni na ścianie.
Wszystko z tylnego siedzenia starych, spróchniałych aut. Szerokie plecy współpracownika matki nagle stają się mapą świata. Każda żyła, każdy pęcherzyk, ocean włosów. Wycinanki z gazet. Sieć rybacka jako makatka.
Ona tam, on tutaj. I tak wyglądało całe ich życie. Ona w świetle, on w półmroku, wycofamy. Ona na emigracji, on ze znacznikiem walizkowym „dojazdowy — objazdowy”. Ciągły w ruchu. Ale to gra pozorów, to agrafka. Spięta, ale wciąż kłująca, wciąż uwierająca w kieszeni czy przydużej kobiecej torebce.
Ale to nie jest proza tylko o relacji dwojga, stworzonych, by wciąż się gonić. To jest skomplikowane, tylko futurystyczne jaja do odchudzania, nieźle śmieszą, a pozostałości są owiane lawiną smutku.
Jaja to klatki dla kompleksów i poligon do… robienia pieniędzy.
***
Książkę napisał Włoch, a mnie pachnie francuszczyzną - Dlaczego? Bo to przypowieść, gdzie aktorów jest niewielu, a scena ogromna. Jest morał. Jest okupacja zmarnowanego życia. Jest zajęcie śmierci przez półżywe oczy.
To nie jest (oczywiste) Éric-Emmanuel Schmitt, ale coś z biblijnej przesłanki mamy tutaj na pewno.
Szybko, zwinnie, gibko.
„Jeśli zachowujesz pamięć o grzechu” – to biblijne zawołanie. Ten komunikat mnie (na swój sposób) bawi, bo jest w tym sloganie oparcie o filar chrześcijaństwa, o cierpienie i o wybaczenie. W grzechu jest techniczny element transcendencji. Szymon Słupnik wciąż mamroczę o zbawieniu przez cierpienie.
Ale czy w ostatnich latach podobnie nie piszą pisarki i pisarze z Bałkanów oraz Niemiec? Bo przecież tyle niepozałatwianych spraw. Tyle obcości, tak wiele odmienności.
Bóg udziela przebaczenia grzechów. Filmowy ojciec chrzestny złych matek, kiepskich ojców, błądzących synów i całego stada, które mówi o sobie po prostu „macho”, czyli żołnierze z atrapą skrzydeł.
Rumunia – Włochy. Szachownica handlowa, polityczna, socjologiczna. Przedziwna konstelacja.
Kilkanaście dni temu śliczna kobieta zapytała mnie wprost: - Jaka była twoja mama?
Nie kombinowałem słowotwórczo. Od razu odrzekłem, pełnym zdaniem: - Moja Mama była wyjątkową kobietą?
A mamą?
Jeszcze bardziej (mocniej) wyjątkową, a kobietą była piękną do dnia śmierci, gdy nowotwór zjadał ja bez reszty.
Wyjątkowość. To słowo jest zwodnicze, ale synonimów nie trzeba szukać. Bo wyjątkowość rodzi bezwzględne zło, jak i tęczowe dobro. Kolator plusów i minusów.
Główna bohaterka „Jeśli zachowasz pamięć o grzechu” też jest TWARDO wyjątkowa, a z drugiej strony ma niezwykle miękkie podbrzusze.
Bo nikt nigdy nie wybiera bycia złą matką. Bo nikt nigdy nie wybiera bycia odrzuconym synem.
***
Proza jest kreatywna. Opisuje relacje matki i syna, ale mamy tu wiele muśnięć i scen, które są scenografią dla ukazania Europy komunistycznej, postkomunistycznej oraz kapitalistycznej. Dla procesów, które wciąż towarzyszą zmieniającej się Europie. Europie groźnej, przerażającej, nacjonalistycznie buntowniczej.
Nie ma tutaj embarga na „nieszczęście”. Jest jednak – co sprawia o wielkości tej narracji – zakaz mówienia wprost. Niemal wszystko dzieje się „między słowami”.
Dotyk, pieszczota, całus, krecha, zadrapnięcie, nieszczelność,
Szczegółowe rozrysowane postaci, to jest dla mnie OŚ programu. Tętniąca busola. Toksyczność ostra, acz opisana delikatnie.
Syn szukający akceptacji, matka udająca koleżankę. To się nie mogło udać. Literacko jednak czyta się to szybko. Ważniejszy jest osad, ten, który zostaje w czytających, a tego jest sporo. Bo osad to jak jad.
Zabawy między dzieckiem, chłopcem, mężczyzną. Kobieta grającą matkę. Ojciec ślepnący na podróżnicze turnusy żony. I jeszcze wspólnik, który nie tylko uczy się wspólnie z kobietą angielskiego. Tutaj jest litania chęci i obietnic.
Czytając książkę, nie można napisać jednej rzeczy: ważny jest tutaj wiatr, ważna morska bryza, powietrzna parna noc, słońce i jej refleksy na twarzach bohaterów.
***
Marek Bieńczyk napisał niegdyś tak: „Po trzydziestu stronach tej — jak pisze sam autor - »książki nie-książki« miałem jej dosyć”. „Kontener” (Wielka Litera, 2018) pisze także o matce, ale robi to w pierwszej osobie. Nie jest fikcyjny, jest ponad wszystko prawdziwy, a jednak słowa Bieńczyka (bardzo) pasują do prozy Włocha.
Andrea Bajani mówi i pisze więcej, niż nam się zdaje. Pisarza przerażają jego własne trupy, szafy, i skrzynie od starych wersalek.
***
„Jajo, które odchudza”! Przecież ten „innowacyjny pomysł na biznes”, to nic innego jak szafa, w której chowamy i skrywamy sekrety.
Wypoceni, wcale nie tracimy tkanki tłuszczowej. Następuje niedobór duszy. Spustoszenie to wynik walki dobrych i złych uczynków jego, jej, ich.
Lorenzo po latach odzyskuje tropy, które „gubiła” matka. Ale nie ma mowy o oryginalnym portrecie. To falsyfikat. Kopia, która utraciła oddech.
Erzac jak nic.
Pewnej podróży byłem świadkiem, gdy około dwudziestoletni mężczyzna mówił to matki, jak do lalki. Miło, ale bezosobowo. Zachowywał się jak odrośnięty laluś, którego matka zaraz nakarmi mlekiem z piersi.
Lorenzo – zwłaszcza gdy otworzył telegram informujący o śmierci matki – zachowuje się podobnie. Wcześniej jedno z jaj matki zamienia się w szafkę z klamotami. Teraz, acz to profanacja.
Teraz zaczyna zbieranie się bibelotów, które dają moc (o) przeszłości.
Wspominam i napominam, że to nie jest książka tylko o fragmentach życia „jej” i „jego”. Tu międzywierszowymi wywodami, jest całe grono ludzi, którzy „też mają coś o sobie do opowiedzenia”. Nawet gdy ich włoski jest ułomny, a rumuński wstydliwy.
Zażalenia, skargi, a w kontrze niewiele miłych scen z odległej, acz tragicznej przeszłości. Do tego (to) łapczywe palenie papierosów. Dym, alkohol i inne zbędne zapachy. Wszystko przez niezgodność oczekiwań wobec planów, którzy mieli WSZYSCY bohaterowie prozy.
Fabuła jest naszpikowana truizmami. Że nie ważny jest stan konta bankowego, że jesteśmy równi wobec śmierci. A do tego dochodzi historia chłopca, który nigdy nie stał się mężczyzną. Symboliczna ostatnia rozmowa telefoniczna (31 grudnia, podczas której matka musi poprzypominać (głównie sobie), kim jest. I to wymowne milczenie Lorenzo. Głuchy krzyk.
Lubię książki wydawane przez „Drzazgi”, bo są wielowarstwowe, wielowątkowe i co ważne (najważniejsze): namawiają czytelnika, by zaczął myśleć o narracji i własnym życiu.
Trwa ładowanie...