"Fikcje. Dziennik"

Obrazek posta

04.10.2023 (środa)

 

W nadchodzący piątek, planowany od miesięcy wyjazd do Takanasza. Nie będę pisał tym razem jak bardzo mnie to cieszy i że nie mogę się doczekać aż wreszcie spotkam ludzi, którzy zaoferowali mi swoją przyjaźń i stałem się częścią czegoś, co śmiało mógłbym określić słowem “wspólnota”. Nawet te 550 kilometrów, które będę musiał przemierzyć, żeby tam dotrzeć cieszą mnie na samą myśl, że z każdym kilometrem będę bliżej. Tym bardziej, że nie wybieram się w tę podróż sam i długie godziny w samochodzie, to będzie czas dzielony z kimś z kim przeżyłem pół życia. Są takie przestrzenie, które trwają w ludziach niezależnie od tego, co ich spotyka i nie ma takiej siły, żeby się w tych przestrzeniach, wcześniej czy później nie odnaleźć. Trzeba mieć naturalnie odrobinę szczęścia, a mnie się właśnie to szczęście przytrafia.

Czekam na ten piątek jak na zbawienie, bo trzeba sobie znaleźć coś takiego, co pozwala zacząć głębiej oddychać. Pogoda zgodnie z prognozami oczywiście musi się zepsuć, bo przecież nigdy jej nie ma, kiedy jest potrzebna, ale to bez znaczenia. Są wnętrza, które aż się proszą żeby ich nie opuszczać, a Takanasza ma ich całą moc.

Wydarzenia ostatnich tygodni skłaniają mnie do mało oryginalnej refleksji na temat natury ludzkiej. Otóż niemal od zawsze wychodziłem z założenia, że człowiek w swojej istocie pozostaje zły. A jeśli nie “zły” to przynajmniej dość tchórzliwy i przez ten strach jest w stanie szkodzić innym. Co więcej - paradoksalnie - ów strach dodaje mu odwagi.

Sam widzę, że mi się ten wywód nie klei, więc mówiąc wprost i nie wprost chciałbym odnotować, że nic nie budzi we mnie takiego obrzydzenia jak tchórz, który mając promil władzy chowa się za tą rachityczną siłą pompując sobie ego. Często bowiem krzywdzi lepszych od siebie. Dodam tylko, że powyższe uwagi nie dotyczą mnie samego. Zasadniczo w przypadku ludzi nikczemnych słowo “zło” to jest jednak jakaś nobilitacja. Ostatecznie ratler nawet jeśli kąsa wciąż pozostaje śmieszny. Po pierwsze rzuca się na smyczy, która go przydusza. Po drugie duży pies wie, że jest duży, a ratlera uwiera to, że jest mały, więc szczeka. Szczeka na tyle piskliwie, że nie sposób tego nie usłyszeć, ale nie na tyle groźnie, żeby się tym przejąć. Nie wiem czy to ma sens, więc lepiej będzie jeśli to zostawię. A jeśli ktoś się oburza, że ja tutaj o ludziach, a psy za przykład biorę, to trudno. Nic na to nie poradzę skoro metafora siedzi jak znalazł. Poza tym nie ja to wymyśliłem. Bajkopisarze robili to i robią od stuleci, a ja - było nie było - też pisywałem bajki przez znaczną część życia. Trochę je pisałem dla siebie, a trochę dla innych. Taka metoda twórcza i sposób na życie. Być może czas na zmiany.

Październik taki, że aż iskrzy. Wrzesień grzał słońcem i nie wiadomo kiedy zrobiła się jesień. A jeśli jesień słoneczna to można liczyć cały ten festiwal złota, czerwieni i brązów. Ktoś nazwał to kiedyś “złotą polską jesienią” i być może miał rację, tyle że ja pamiętam raczej te szare i deszczowe, po których przychodziła taka sama zima bez śniegu, za to z mrokiem, lodowatym wiatrem i kłującą mżawką. Być może bywało inaczej, ale często jest tak, że lepiej pamięta się złe niż dobre.

Słonecznie, malowniczo i ciepło, a ja siedzę w domu zamiast spacerować. Tyle że naspacerowałem się w ubiegłym roku i teraz mi się te spacery źle kojarzą, bo rok ubiegły to było tsunami, trzęsienie ziemi i następujące po sobie próby nuklearne. A ja sobie pośród tego z muzyką na uszach urządzałem przechadzki po miastku. Dziś na samo wspomnienie skóra jeży mi się na plecach. Kiedyś być może będę mógł o tym opowiedzieć więcej, dziś jeszcze nie mogę albo nie powinienem. To wiele mogłoby wyjaśnić, a tak muszę mierzyć się z tym gigantycznym niedopowiedzeniem, które mnie samego boleśnie dręczy i zamęcza. Tak czy owak nie spaceruję zamiast tego czas spędzam z dziećmi, mniej czytam, mniej palę i staram się cieszyć faktem, że ja to wszystko (po tym, co się wydarzyło)  dostałem w prezencie. Zawsze uważałem, że prześladuje mnie jakiś piramidalny pech i sypią się na mnie nieszczęścia, a tutaj proszę bardzo. Mogło nie być, a jest.

Cieszę się za natomiast z ocalonej relacji z Radkiem. W zasadzie nie tyle ocalonej, co wskrzeszonej, powołanej do życia na nowo, bo przecież nic innego nie robiłem w ubiegłym roku poza twardym resetem o charakterze personalnym. Ale jak pisałem wcześniej - mam fart.

Więc spędzamy z Radkiem dziesiątki minut na odsłuchiwaniu własnych głosów rejestrowanych przez Messenger, a mówimy o wszystkim - jak to z Radkiem. O literaturze - bo nie sposób inaczej, kiedy się dwóch zakochanych w literaturze spotyka. O polityce - ponieważ siłą rzeczy pisywaliśmy o niej obaj, a Radek wciąż o niej pisuje. O historii, bo ta z kolei lubi się powtarzać, a każdy z nas jakoś tak ma, że mu się te powtórzenia wyświetlają jak film w “Starym kinie”. I siłą rzeczy o tym, co nas spotyka w czasie rzeczywistym, bo znamy się już dwadzieścia lat, więc to jest w zasadzie naturalne, chociaż różnie z tym u nas bywało. Poza tym w tej relacji zawsze ceniłem sobie pewien rodzaj intelektualnego pobudzenia. Są ludzie, którzy mają wpływ na naszą intelektualną aktywność, co jednocześnie przypomina nam jak bardzo lubimy to uczucie. Radek jest takim kimś. Mam nadzieję, że działa to w obie strony, ale skoro Radek jest , to zakładam, że też sobie ceni nasze cyfrowe dialogi. Zresztą niewiele zostało mi ludzi, którzy chcą ze mną rozmawiać i ja nie mam ochoty rozmawiać z całą listą osób.

Tymczasem Justa na wywczasie doszczętnie zniknęła z radarów. Wygrzewa się w słońcu Południa i obiecuje odezwać się po powrocie. W zasadzie nie rozmawialiśmy od chwili, kiedy wspólnie skończyliśmy redakcję mojej nowej książki, ale z Justą już tak jest, że przepada bez wieści, a później ni stąd ni zowąd pojawia się, żeby znowu przepaść. Natomiast nie mam pojęcia jak potoczą się losy podcastu, który mieliśmy z Justą w planach. Sprawa od czerwca nie ruszona, bo ja w miastku, a Justa w Krakowie, każdy w swoich sprawach po uszy zanurzony, więc wydaje mi się, że skoro do teraz nic z tym nie ruszyło, to już raczej nie ruszy. A miał to być przecież projekt oryginalny w swoim założeniu. Nie związany z literaturą bezpośrednio, co miało być dla nas i dla niego szansą na słuchalność. Justa obok Radka to jedna z tych osób, o których już wspomniałem. Przy Juście intelekt pracuje inaczej, a rozmowa z Justą jest przeżyciem inspirującym. Justa po prostu jest mądra, a to jest duża rzecz. Mieć wokół siebie mądrych ludzi to jest najlepsza polisa ubezpieczeniowa. A wiadomo, że ubezpieczonym lepiej być niż nie być.

Wieczory spędzam w ciszy, bo najtrudniej znieść ciszę wokół siebie, a ja lubię wyzwania w podobnych zakresach. To nieustanne otaczanie się przez ludzi dźwiękiem jest znamienne. Brzęczący telewizor, na który nawet się nie patrzy. Muzyka szemrząca w tle, albo Radio Złote Przeboje, z którego wylewa się wszelkie gówno osłuchane do granic. Zmierzyć się z ciszą to jest potężne zadanie. To jest test stanu ducha, wewnętrznej spójności lub próba ogarnięcia chaosu. Wytrzymać ciszę wokół siebie. Samego siebie znieść w tej ciszy.  Wyjść z tego bez szwanku. Gdyby to było takie proste nie huczałoby tak dookoła, nie brzęczałoby, nie gadało, nie grało. A ja w tej ciszy siedzę i czuję jak we mnie stygnie i gaśnie. A ja w tej ciszy siedzę i czuję jak się we mnie zapala, bo że w człowieku siedzą takie rzeczy, że boli to jest jasne, a przecież siedzieć w ciszy, to siedzieć bez znieczulenia. Można w ten sposób mścić się na sobie za złe uczynki, ale jak się to robi w miarę regularnie, to można również odpocząć. Więc siedzę wieczorami w ciszy i coraz bardziej sobie to siedzenie cenię.

Jeszcze dwa dni i będę gapił się w bezkresne pole za chałupą, wdychał warmińsko-mazurskie powietrze i cieszył się, że jestem wśród przyjaciół. Fantastycznie. 

 

 












 

Zobacz również

"Fikcje. Dziennik"
"Fikcje. Dziennik"
"Fikcje. Dziennik"

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...