„KarboLand”, Agnieszka Łącka. Wydawnictwo Sorus, Poznań 2023.
7,5/10
Polak – Rosjanin – Niemiec – Rom – Żyd… Geopolityka i historyczne zapasy, literackie karate. Walka po zakończonej wojnie.
Zebrawszy myśli i fiszki, dochodzę do wniosku, że czytam ten zestaw opowiadań jako pisanie na kontrze: Tłum przeciwstawiony Jednostce.
Życzyłbym sobie, aby „KarboLand” znalazł zagranicznego wydawcę, aby te dziewięć opowiadań czytano po niemiecku, angielsku, ale także po romsku, francusku, rosyjsku czy hebrajsku.
Życzyłbym sobie ujrzeć – zobaczyć reakcje Innych.
Ten smutek, ta narracja, ten dźwięk powinien zabrzmieć nie tylko po polsku.
Schmerz — pain — боль — la douleur — כְּאֵב —… ból. I ryk kibiców, śmiech żołdaków, syczenie (ledwo słyszalne) gwałconych kobiet…Dzieci porzucone, wyrzucone, rozrzucone!
Psychologia – Socjologia – Literatura! To nie jest podręcznik! To jest opis kilku miejsc pamięci, pożółkłych fotografii, skruszonych listów z kleksami atramentu.
Historie najlepiej przechowywać w sercu. Wtedy bolą najmocniej!
Smutne, lecz wyraziste malowidła. Ludzie tracący twarz i oddech.
Z Wałbrzychem najmocniej kojarzył mi się obraz „Sztuczki”, wzruszający film Andrzeja Jakimowskiego (zresztą w opowieściach Łąckiej też mamy dworzec PKP i żołnierzyki, tak istotny w „Sztuczkach”). Ponadto znam zamazane tło tego miasta. Powidoki ujęte na polaroidach, zapisanych kartach, analogowych snach.
I ten język! Plastyczny, często niemiecki.
Nawet jeśli coś mi zgrzyta w tej literaturze, to za tekst otwierający książkę, należą się brawa. Należny jest szacunek, a od pierwszego do ostatniego zdania jest wielorakie posypywanie, otwartych ran, solą.
Dziewięć opowiadań i nie każdy tekst wprost dotyczy wojennych konsekwencji, ale każdy jest napisany sprawną, poetycką polszczyzną. A okraszanie całości niemieckim, jest uzasadnione. W ogóle drażni mnie, gdy ktoś przekonuje, że niemiecki jest twardy, drewniany, trudny.
Trudny – no może, ale (na miłość boską) jest na pewno rozszerzalny!
Bo przecież (na przykład) Goethe i Rilke, rodzina Mannów i August Kopisch (urodzony we Wrocławiu w 1799 roku).
No i muzyka. Tak, MUZYKA cudowna i oryginalna.
***
Imię ROMAN ma swój ciężar, jest odważne. Po niemiecku słowo oznacza „powieść”, po angielsku – „rzymski”. Ponadto Rom to Cygan…
Pod koniec „KarboLandu” mamy taki zapis: „Romek, Romku, Romeczku”, a z tyłu głowy „ich” (fonetyczne iś - ja). Jest miękko, łzawią synapsy. Ro/m/an zresztą jest w książce obecny częściej.
Jednak po kolei!
Co takiego dzieje się na rynku wydawniczym, że tak dobry zestaw nowel wydaje mały wydawca? Czy pisarka musiała „dołożyć się” do tego procederu?! Podobne pytania stawiałem publicznie, czytając, jeszcze na etapie rękopisu, książkę Piotra Pazdeja („Ostatnia sarna na ziemi”).
Czy to wina lichej pracy (wewnętrznych) recenzentów, czy ślepego drukowania zagranicznych tekstów lub grafomańskich romansów? Pytania na dużą rozprawę, pracę doktorską lub zwykłe licealne wypracowanie.
Książkę Agnieszki Łąckiej wydała poznańska oficyna Sorus, co może czynić książkę mniej dostępną, ale skoro jest to napisane tak mocno, tak przejmująco, to musicie tej fabuły poszukać, musicie ją odnaleźć.
Zaczyna się to „wyważeniem drzwi”. Jest ósmego maja 1944, niemal osiemdziesiąt lat temu. Do miasta wkracza Armia Czerwona. Obywatele pokonanych Niemiec nie wiedzą co ze sobą począć. Bardzo wielu wybiera śmierć. Samobójstwa przez utonięcie, połknięcie cyjanku lub ostateczny strzał z pistoletu w głowę.
Już podczas czytania dopadła mnie myśl, że opowiadanie Agnieszki Łąckiej, mogłoby być bolesnym wprowadzeniem do „Duchów z miasteczka Demmin” Vereny Kessler (przełożyła Małgorzata Gralińska. ArtRage, Wydawnictwo Książkowe Klimaty. Warszawa-Wrocław 2022).
W „Duchach” śmierć jest schowana, ukryta w miejscu i starowinkach. Perspektywa nastolatki. Natomiast u polskiej pisarki ból, gwałty, ucieczkę, samobójstwa, egzekucje – mamy na wierzchu, ale także patrzymy młodymi oczyma.
Tak, jest to napisane wytrawnie, sposobem, dokładnie przemyślane, ale przecież nie wymyślone.
Narratorka żongluje czasoprzestrzenią, ale cierpienie nie jest cyrkową sztuczką, a zatem mamy lepiankę dla dzieci, fryzjerkę, która zamiast trucizny, połyka narkotyk i w ostatnich minutach życia oddaje swoje ciało i duszę szalonemu Leszkowi. Jest zhańbiona siostra Dorothe w topieli i braciszek Thomas. Są frontowe obietnice i ułuda w dążeniu do celu.
Nawet czerwonoarmiści mają swój głos, własne sny.
„Schadenfreude” to wybitny tekst. Kakofonia... wrzeszczącej ciszy… Gdy szalony Leszek brutalnie gwałci Dorothe, gdy współżyje z fryzjerką Elfriede, to krzyk jest ukryty, to i tak specyficzna flauta daje się czytelnikowi we znaki.
Morze potu, krwi, śliny i innych wydzielin.
***
W 1945 roku około tysiąca mieszkańców niemieckiego Demmina popełniło zbiorowe samobójstwo na wieść o wkroczeniu Armii Czerwonej.
O tym niewyobrażalnym „czynnym przerażeniu” pisze m.in. Florian Huber, autor książki „Obiecaj mi dziecko, że się zastrzelisz”.
W wywiadzie, udzielonym Deutsche Welle, pisarz mówił tak:
<<Dlaczego ludzie tak strasznie się bali wkroczenia Armii Czerwonej?
Niemiecka propaganda latami karmiła ich opowieściami, co im grozi, kiedy wróg wkroczy na niemiecką ziemię. W najczarniejszych barwach malowano przed nimi obraz „mongolskich hord”, jak nazywano Rosjan, którzy gwałcą kobiety, a dzieciom wykłuwają oczy i obcinają języki. Ludzie strasznie się bali. Do tego dochodziły opowieści uciekinierów, którzy już niejedno przeżyli – także gwałty i zbrodnie. Przeżyta także potem przemoc potęgowała ten strach, przed którym jedyną drogą ucieczki wydawała się śmierć.>>
***
A co z innymi miastami i ich mieszkańcami? Co z pokonanymi i zwycięzcami? Co z Wałbrzychem?
Sporo jest twardych faktów, prasowych adnotacji. Opowiadanie „Schadenfreude” jest literacką rekonstrukcją tego, co skrywane i ukrywane, przez wielu zapomniane.
Oczywiście, że tyle lat po zakończeniu Drugiej Wojny Światowej, wiemy coraz więcej, jednakże wiedzieć, a rozumieć to dwa odmienne stany.
Agnieszka Łącka swoim bolesnym tekstem składa hołd burzliwej CISZY, przemilczeniu. To nie chodzi o zrozumienie, lecz o nazwanie przemocy wprost bez zbędnych esów-floresów.
„KarboLand” nie jest tylko i wyłącznie o wojnie; ale cały czas jest o przemocowych traumach. O całym zbiorze nieszczęść, jest o zderzeniu motyla z szarańczą lub pszczoły we władaniu watahy mrówek.
***
Informacje na temat tego, jak wyglądało zakończenie II wojny światowej w Wałbrzychu, który wyszedł z największego światowego konfliktu zbrojnego w niemal nienaruszonym stanie, czerpiemy głównie z relacji polskich robotników przymusowych i więźniów filii obozu koncentracyjnego Gross-Rosen, który działał na terenie miasta. Wiadomo, że wycofujące się z miasta oddziały wojsk niemieckich wysadziły w powietrze most położony na obecnej ul. Uczniowskiej, nad obecną linią kolejową nr 274. Przebiega z Wrocławia przez Wałbrzych i Jelenią Górę do Zgorzelca. Wysadzony w powietrze został także most nad obecną ul. Wieniawskiego, przez który przebiegał nieczynny obecnie fragment linii kolejowej nr 291. Przebiegała od obecnej stacji Wałbrzych Szczawienko przez Szczawno-Zdrój, Biały Kamień, Kuźnice Świdnickie i Mieroszów do czeskiego Meziměstí.
(https://gazetawroclawska.pl/byli-swiadkami-zajmowania-walbrzycha-przez-armie-czerwona/ar/13186576).
***
Jako młokos najbliżej miałem na stadion Lechii przy ulicy R. Traugutta w Gdańsku Wrzeszczu. I to chyba wtedy z kolegą z LO w Kartuzach, pojechałem pierwszy raz w okolice Wałbrzycha, na mecz przyjezdnych z miejscowym Górnikiem.
Strony – przeciwnicy – bijatyka – testosteron – samotność – rywalizacja. Kastety i własnej roboty sztylety. Tępota do kwadratu.
Takim słownym świerzbem kończy się „KarboLand”. Górnik Pany, a wcześniej ciężki buldożer zmierza ku cieniom, malarsko opisanych, bohaterów.
***
Taki opis — skrót towarzyszy tej antologii:
„»KarboLand« to zbiór dziewięciu opowiadań, w których zawarte są losy mieszkańców związanych z Wałbrzychem — miastem, które po wyznaczeniu nowych granic stało się ziemią obiecaną dla kilkunastu narodowości ocalałych po drugiej wojnie światowej. Ich potomkowie szukają odpowiedzi na pytanie: kim są? Znajdują ją często w cudzych przedmiotach, pod ziemią, w bliższym i dalszym otoczeniu, także za granicą. W swojej codzienności mierzą się z piętnem braku przynależności do regionu, w który głęboko wrośli.
Czy istnieją miejsca, w których Homo waldenbergensis odnajdą samych siebie?".
***
Zgaś moje oczy
Zgaś moje oczy: ja cię widzieć mogę,
zamknij mi uszy, a ja cię usłyszę,
nawet bez nóg znajdę do ciebie drogę,
i bez ust nawet zaklnę cię najciszej.
Ramiona odrąb mi, ja cię obejmę
sercem mym, które będzie mym ramieniem,
serce zatrzymaj, będzie tętnił mózg,
a jeśli w mózg mój rzucisz swe płomienie,
ja ciebie na krwi mojej będę niósł.
(Rainer Maria Rilke)
- gdybym mógł wybierać wiersz, który stanowiłby drogowskaz dla książki Agnieszki Łąckiej, to Rilke, ale także Goethe i jego „Król Olch”
***
Wszystkie „skserowane sprawy”; zapisane maczkiem cztery strony uwag. Pokreślone zygzakami strofy, wersy, frazy; a skoro tak, to wypiszę porzucone klucze. Może pomogą Wam w czytaniu – rozczytaniu!
Wypiszę – wymienię dziewięć, bo tyle jest opowiadań. Skrótowość? Raczej czytelnicza busola.
1. gwałt — Schadenfreude,
2. źrenice – Raus!,
3. meble – Ciężka woda,
4. kolejka – Homo waldenbergensis,
5. pytania – Rajch,
6. Dej – Romanipen,
7. dłonie – Imago,
8. poród – W słońcu się kąpią bezwstydne dziewczęta,
9. Trrrrrrr, trrrrrrr – Górnik Pany.
Te sformułowania są jak szkielet, należy je jedynie i aż oblepić, obudować ciałem, krwią, potem, przestrachem.
***
Główne zalety „KarboLandu” to plastyczność języka.
Główną wadą – nieumiejętność powiedzenia „STOP!”, co prowadzi nas na literackie manowce. Nie ma tego zbyt wiele, ale jednak jest „to” momentami przegadanie – rozgadanie.
***
Gdybym obudzony w godzinie wilków, o trzeciej nad ranem, miał odpowiedzieć, które opowiadania stanowią o sile tego tomu, to w kolejności wymieniłbym;
Po pierwsze: Schadenfreude.
Po drugie: Romanipen.
Po trzecie: W słońcu się kąpią bezwstydne dziewczęta.
- Czego mi zabrakło? Teraźniejszości z perspektywy przyszłości, a nie wciąż (i tylko) przeszłości. Chociaż i szanuję zamiar i wykonanie.
Gdy pojawia się nowa płyta, to stacje radiowe korzystają z podpowiedzi wytwórni, najpierw grają singiel, dopiero potem składają to w całość.
Wystarczy czasami jeden utwór, by krytycy orzekli o muzycznej wyjątkowości LP. Nie zawsze to porównanie służy literaturze, a jednak! Bo poza słabszymi, w mojej ocenie, nowelami „Górnik Pany” i „Raus”, mamy bezpowrotnie dobrą książkę. „B e z p o w r o t n i e”, bo nie można, nie da się zapomnieć, pominąć tej narracji.
***
Agnieszka Łącka, urodzona 1982 w Wałbrzychu. Mieszka we Wrocławiu. Z wykształcenia Agronomka. Pracuje w Katedrze Genetyki, Hodowli Roślin i Nasiennictwa na Uniwersytecie Przyrodniczym. Zwyciężczyni V Międzynarodowego Konkursu Literacki ego im. Siegfrieda Lenza. Pracuje nad drugą książką. Lubi czytać książki popularnonaukowe z zakresu antropologii i ewolucjonizmu. Ma dwóch synów.
Trwa ładowanie...