Ballada do czarodziejki z księżyca

Obrazek posta

Ballada do czarodziejki z księżyca

 

Wicher ściąga kurtynę chmur

Odkrywając scenę nieba

Szaman wieszczy otwiera wór

Dzisiaj szałwia zamiast chleba

 

Radosna pomarańcz ogniska

W raz ze srebrem księżyca w pełni

Urządza świetlane igrzyska

O to kto główną rolę spełni

 

Szaman tańczy opętany

Najróżniejsze rzuca cienie

Jeszcze jaźnią swą spętany

Odgania z się to złudzenie

 

Wrzuca pełną garść liści ryczy jak smok

Zajęcze drży mu serce chmura głębi

Wilcza wola się iści sokoli wzrok

Chłopiec o jednej nerce klucz gołębi

 

Księżyc wygrywa knieje

Szaman zatraca siebie

Wyje szczęka skomleje

Scenę ściąga na ziemie

 

Na czterech łapach pręży swój grzbiet

Odsłania kły sierść staje dęba

Kto na drodze tego czeka pech

W tym lesie to wilk a nie Zięba

 

Zrywa się w bieg na polowanie

Ogień zostawia za plecami

Och! co spotka w noc na polanie

Będzie krwawymi szarpać kłami

 

Przekracza kilkoma ledwie susami

Jakby przez natury samej zew gnany

Las splątany samotności pnączami

Oto gna wilk wielki niepokonany

 

Dopiero w obcej mu krainie

Na brzegu ogromu jeziora

Ku niebu chociażby to skinie

I na zwolnienie pędu jest pora

 

Dostojnie biegnie po jego granicy

Wzdłuż odbicia w wodzie srebra księżyca

Dostrzega szelest białej wskroś spódnicy

Serce ciążyć zaczyna jak kotwica

 

Choć to nie podobne do króla lasu

Nieokiełznanym jeszcze jest wszak wilkiem

Nagle zatrzymania doznaje czasu

Na cudo nieśmiało gapi się chyłkiem

 

Jakże to delikatne nóżki

Jakże dostojne są jej ruchy

Wody tkną jedynie opuszki

Na brzęk świata staje się głuchy

 

W odbiciu księżyca oblicza

Nieziemska wszakże wręcz istota

W bieli całkowicie spowita

Magicznym tańcem się kłopota

 

Przeskakuje z krateru w lot na krater

Do przez nią tylko słyszanej muzyki

Tu księżyc to poboczny jest bohater

Mniej ważny niżby włosów jej kosmyki

 

Każdy bosej stópki dźwięczny dotyk

Delikatne tworzy w tafli kręgi

Z fal nut tworzy symfoniczny przepych

Jakby wyjęta z baśniowej księgi

 

Wilk bezwiednie wokół niej krąży

Jakby go trzymała na smyczy

Która go w kark uwiera ciąży

Z irytacji nie wyje syczy

 

Czarodziejka kieruje nań oczy

A on w tej nieskończoności głębi

Chociaż bije północ ciepłej nocy

Tonie jak w lodowiska przerębli

 

“Czyżbyś zabłądził wilczku w noc na szlaku?

Nie potrafisz znaleźć drogi do domu?

Czemu milczysz nie dajesz nawet znaku?

Możesz się przyznać nie powiem nikomu”

 

Melodyjny przekuwa mu serce głos

Odruchowo obnaża swe kły warczy

Na karku staje mu każdy sierści włos

Na dostojeństwo siły dziś nie starczy

 

Już gotów prężyć się do skoku

Nie ma sił by dbać o pozory

Chce zatopić kły w jej uroku

Do każdego czynu jest skory

 

Zanim wykonał choć jeden tylko ruch

Piękna jedno wykonuje skinienie

Próżny byłby bezczelnie zwierzęcy trud

Mur z wody staje po nieba sklepienie

 

Na jej twarz pada księżyca promień

Nie takie chce widzieć nań wyrazy

To nie chłód czy choćby wściekły płomień

Smutek zagościł na lśniącej twarzy

 

Pęka łańcuch rozkosznej smyczy

Kotwica już nie ciąży w sercu

Jednak nie wyje tylko ryczy

Jakby miał ją mieć przy kobiercu

 

Przez ułamek zaledwie chwili

Widział w niej wilczątko urocze

Jak się do niej beztrosko mili

Jak razem przemierzają noce

 

Przez ścianę z wody otchłani wcale

Nie widzi już zarysu jej lica

Nie ma odwagi zawyć ku chwale

Jej piękna czy choć światła księżyca

 

Wtem nieodparty blask tej bogini

Całkowicie gwałci jego wolę

Przepędza go wprost do wrót jaskini

Gdzie zwykł opłakiwać swą niedolę

 

Trochę minie nim to zauważy

Przejęty tym tak lśniącym widokiem

Że ludzkie odzyskał rysy twarzy

Już nie na łapach a idzie krokiem

 

I prawie pada na strudzone kolana

Jednak zaskomlał w samą porę ze złości

Bo otwiera się niezapomniana rana

Woli już krzyczeć w głuchy las w bezradności

 

“Chociaż się spłoszyłem jak dziewica

Widząc ją w czystym blasku księżyca

To już teraz zbieram wilcze natchnie

Niech rymem zawyje podniebienie

 

I choć tańczyć z kruszyną się boję

To zawsze stawiam na łapy swoje

I wnet zamerdam znowu ogonem

A świat zagrzmi groźnie wilczym gonem!”

 

Sam sobie nawet jeszcze wierzy

Odzyskuje na chwilę siłę

Chociaż tyle ze sobą przeżył

To kłamstwo nadal jest mu miłe

 

I już szałwię pospiesznie suszy

Choć nie-zalizane wciąż rany

Nie będzie długo sam w tej głuszy

Tej jednej sprawie wszak oddanym

 

Jednak nim krew w nim zastygła

Wraca znów do świata żywych

Jaskółcze trzepoczą skrzydła

Muzyka dźwięk jakże miły

 

Mruk wchodzi mu cicho na kolana

Małpka uroczo zasłania oczy

Nie musi nawet czekać do rana

Nie jest sam już teraz w cieniu nocy

 

Nieprzytomnie się patrzy w pusty las

Może jest tam żabcia i wyderka

“Och! jakże wiele rozdzieliło nas!

Jak mi brak króliczego futerka...

 

A dziś znów przy was pokonanym

Może mniej się będę kiedyś bał?

Może czas jednak leczy rany?

Może inną rolę las mi dał?"

 

I choć prawdziwe ujawnia swe oblicza

I przed nim tańczą szaleńcze wieszcza ognie

Odpowiada mu tylko przyjazna cisza

Tej jednej choć nocy zasypia spokojnie

 

Szaman o przeraźliwych twarzach

Ballada

Zobacz również

List miłosny ku J.K. Rowling
W końcu na Korwina, bo to jego chyba wina
Na cześć Mrokotka

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...