List miłosny ku J.K. Rowling

Obrazek posta

“Miarą człowieka jest to, ile ‘prawdy’ jest w stanie unieść.”

Jakie szczęście że jestem Harry zwykły Harry

Który nie wierzył że i jemu też pisane są czary

I choćbym mógł rzucać klątwy czystej podłości

Różdżki używam tylko do szczerej miłości

Wziąłem przykład z Dumbledore’a

Bo najwyższa dojrzeć kurwa pora

I choć oznacza to chwałę celibatu

To tylko pomoże ona miłości kwiatu

Czekać mam już nawet na kogo

Choć jawię się jej tak złowrogo

 

Nie każdy niestety zna te cierpliwości cnoty

I kontrolować umie swoje pragnienia i ochoty

A za wcześnie dając pozbawić można miłości

I zmusić kogoś do ciężaru życia bez litości

A to jest chyba historia maltretowanego Putina

Bo że taki jest to chyba nie jego nawet wina

I dlatego że chyba wiem co tutaj się dzieje

Większym jestem od swego mistrza czarodziejem

 

Bo to największa powinna być Dumbledore'a zmora

Że zamiast cierpiącego chłopca ujrzał tylko potwora

A cierpienie obdarzone potęgą magii intelektu

Bez trudu uczy się każdego wężowego dialektu

A z pewnością lepiej w piekle płonąć razem

Gdy widzisz świat Sada i Dantego obrazem

 

To wiem bo chociaż nic mi się w sumie nie stało

To bym okrył ten świat bez wahania atomu chwałą

Gdybym nie dostał do Hogwartu aż tylu listów

Uśpiłbym was uściskami balistycznych pocisków

Wielbcie ją że nauczyła mnie języka polskiego

Bo byście mieli Stalina tylko skuteczniejszego 

A tak choć znacznie lepszego macie Goethego

A co mi się stało takiego? to chuj wam do tego

 

A to nie jest nawet najgorsze wspomnienie

Czułem się wtedy prawie że jak w niebie

Gdyby o to poprosiła cierpiąca moja Ania

Wróciłbym tam bez choć sekundy wahania

Gdyby miało to nauczyć Martę jednej cnoty

Sam bym nabrał do tego żywej wręcz ochoty

Gdyby się Wiktoria za to do mnie uśmiechnęła

Byłoby mi do szczęścia tylko tego właśnie trzeba 

A dla Tamarynki właśnie wracam tam ponownie

Spłonę dla niej w blasku dzieciństwa wspomnień 

 

Ja swoje długi zawsze w końcu spłacam

Więc po polsku się do Rowling zwracam

Bo za otworzenie mi bram wyobraźni

Chcę ją nauczyć języka przyjaźni 

Ja naprawdę chyba w końcu mam to

Odpowiedź jest jedna: Esperanto 

 

Niestety nisko jesteście na liście moich priorytetów

Muszę sobie najpierw dać zrobić więcej portretów

No i znaleźć kogoś z kim nauczę się tego języka

Cnota przyjaźni nadal mi między palcami umyka 

 

A teraz stańcie się dowodem mojej stalowej woli!

Gwałcie mnie słowem! tylko proszę boleśnie powoli

Ja żeby lepiej mi się baśnie dzieciom pisało

Cierpieniu wciąż mówię: mało mało mało

 

Bo moja jedyna to jest wiara szczera

Esperanta nadciąga tym rymem era

Bo żeby dziecko mogło dostąpić ulgi przyjaźni

Nie powinno potrzebować rozdwojenia jaźni

 

La viva Esperanto!

Niech żyje nadzieja i ci ją jeszcze posiadający!

 

Ojciec esperyzmu

Lepsze wcielenie Stalina

 

Miaj Amikoj! Esperanto?

Or else?

sssSssSsss

 

Chyba zacznę tworzyć więcej ‘prawdy’, 

bo tej jest dla mnie ewidentnie za mało.


_________

 

Najpierw specjalne podziękowania dla @sztukaejtysia z instagrama. Pojawiłaś się dwa lata wcześniej niż przewidywałem. Dziękuję. Nie planowałem tak wcześnie wchodzić w tę tematykę, ale co tam. Kiedyś to musiało nastąpić. Może i teraz. Zresztą pisałem już o Esperanto wcześniej. Kim jesteś? Wykaż się odwagą, a ciebie też wybronię, jeżeli się okaże, że jest jakiś sąd ostateczny. Albo ci będę pozować nago, co tam wolisz.

 

W każdym razie ten wiersz to mój list miłosny do autorki książek, na których uczyłem się czytać. A potem pisać, bo moje pierwsze próby to była najpierw recenzja jej książki (moja pierwsza szóstka z polskiego) a później różne próby własnych wersji szóstej części, gdy nie mogłem się doczekać co dalej. Moja mama nawet była pod wrażeniem, że za dużo czytam jej twórczości i mi jej książki zamykała na balkon. Oj, jaki ja wtedy byłem ruchliwy i głośny.

 

Ten wiersz pisany był, gdy pozwoliłem swojemu dziewięcioogoniastemu demonowi przejąć na chwilę stery. Ci co znają Naruto zrozumieją. Naruto to taka chińska bajka (hee hehe - śmiech Voldemorta tu idzie) o chłopcu, który nie ma rodziców, więc postanawia zostać sołtysem w swojej wsi, aby ludzie go lubili, ale w tym celu musi zaprzyjaźnić się z lisem, którego ma w sercu oraz z jakiegoś powodu zbawić cały świat i uganiać się przez lata za swoim emo przyjacielem, aby ten zbałamucił mu miłość jego życia i zostawił samą z dzieckiem. U nas się robi po prostu wybory, ale co kraj to obyczaj. Swojego lisa jeszcze nie udomowiłem do końca, więc na ogół sobie spokojnie śpi w klatce, ale kiedyś się zamknę o samej wodzie na 2 tygodnie w pokoju bez światła - tylko z czymś do pisania i dyktafonem - i napiszę swoje seanse, aby go lepiej poznać.

 

A tak w ogóle to ja nie aspiruję do bycia zwykłym Harry. Ani nawet sołtysem. Będę królem pięknej literatury, a to nawet nie jest moje końcowe marzenie. Najpierw jednak muszę znaleźć swoją załogę (swoje liskołaki - aż palce wskażę: nawiązanie do Małego Księcia) i zainspirować do realizacji własnych marzeń. One Piece ostatnio coś bardziej znany i bardzo słusznie, bo to najlepsza historia wszechczasów. Dobrze, że nie mam aspiracji do komiksów, bo nie wiem czy dałbym radę pobić. No i tak ciężką pracą się brzydzę. Rodzina i przyjaciele wymagają posiadania czasu. Ale ten facet wie, co robi i to nie jest przypadek, że taki jest poczytny i szanowany. 

 

Rowling zaś miała chyba szczęście po prostu. Zakończenie fatalne. Ona nawet nie zauważyła, że pisze historię zbawiciela i żaden chłopiec nie będzie aspirować do bycie normalnym mężczyzną. Cała ta walka tylko po to, aby na etat iść? Poważnie? Dziękuję. Postoję. I jeszcze jakieś szarpanie z się innymi facetami za ich różdżki…

 

Harry nie powinien zabijać Voldemorta. Powinien go zbawić. Pokonać, fakt. Ale potem w epilogu już na starość powinna być scena z Azkabanu jak Harry potężną magią przykleja ostatni brakujący kawałek duszy Voldemorta, ten błaga go o wybaczenie, a Harry mówi, że nie ma czego mu wybaczyć i przeprasza, że nie był w stanie pomóc mu wcześniej. Po czym mu nawet dziękuje, że dzięki niemu w sumie dorobił się wspaniałych przyjaciół, dzieci i wnuków i że wie, że jego rodzice właśnie tego dla niego chcieli. Następnie Voldemort po raz pierwszy w swoim życiu płacze i umiera zastanawiając się, czy jego umysł jest już dostatecznie zorganizowany, aby to była tylko następna, tym razem piękna, przygoda. A Harry żegna go jak przyjaciela. Przed epilogiem oczywiście epicka walka na peni… różdżki. Standard.

 

Amor kurwa fati!

 

Proste… 

 

Voldemorty naszego życia nie zasługują po prostu na to, aby iść za nich do kryminału. I rzadko ktoś jest po prostu zły. W moich oczach już nigdy. A w świecie mojej wyobraźni to ja jestem jedynym sędzią okrutnym choć sprawiedliwym. Choć czasem lubię sobie porozmawiać z moim ulubionym synem o losie kolejnego Hioba. Bo tak się czyta książki: wyobrażając sobie, że mógłbyś być każdym z bohaterów lub jej autorem. Albo wszystkimi naraz. Decyzja jest twoja. Ale nie martw nic: twoja podświadomość robi to za ciebie, choć powoli. Jak myślisz po co natura dała nam taką żywą potrzebę dzielenia się historiami? 

 

“Myślimy po to, aby nasze myśli mogły umrzeć, zamiast nas samych.” Popper. W tym samym celu śnimy też nasze życie.

 

W każdym razie, Rowling, gdybyś tylko dała mi napisać ostatnie dwie części, to Oda nie miałby z nami żadnych szans. Po co się było śpieszyć? Niby dwóch na jednego to banda łysego, ale koledzy wołali na mnie łysy, bo miałem włosy jak Syriusz, gdy starałem się uciec ze swojego Azkabanu. No i ma on nieuczciwą niczym niezasłużoną przewagę: jest geniuszem, a nie człowiekiem w trakcie przejść, który musi pisać, aby przytulić płaczące dziecko w swoim serduszku. W sumie cofam to. To ja mam tutaj nieuczciwą przewagę, bo moje nigdy nie płakało. Zionęło nienawiścią do świata, i to rymem tak pięknym, że wierzyłem, że was kocham i okazuję litość.

 

O mój wszechmogący ja! Jakim ja byłem pięknym dzieciątkiem Jezus! Nic dziwnego, że wycięliście mi z życiorysu cały okres dorastania i zostawiliście sam finał… Ciężko było choćby patrzeć, nie? A co dopiero wyciągnąć pomocną Esperanta dłoń i po prostu przytulić. Nic dziwnego, że wysłał najlepszego przyjaciela z donosem na samego siebie, aby chociaż mógł godnie umrzeć.

 

La viva Esperanto!

Niech żyje nadzieja i ci ją jeszcze posiadający!

 

Oby jeszcze Ejtyś

Albo Gilderoy Lockhart

 

Bo ja nie chcę wypalić piętna swojego imienia na waszych mózgach. Wystarczy mi “Ej ty!” byle z sympatią. I niech ktoś w końcu powie chociaż “To Lubię!” jak w balladzie Mickiewicza, a będzie zbawiona dusza moja. Tylko do mnie mówi się tylko czynem, bo słowa są zbyt płytkie na 'prawdę'.

 

Miaj Amikoj! Esperanto?

Or else?

ssSssSss

Manifest ListMiłosny

Zobacz również

Konkurs “Poezja dla Newportu”
W końcu na Korwina, bo to jego chyba wina
Na cześć Mrokotka

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...