"(...) Gdyby tak móc popaść w “bezczynność beztroską” zamiast znosić obecność tej drugiej, pełnej napięcia i poczucia winy. Bezczynność mogłaby stać się wtedy formą medytacji. Siedziałbym sobie bezczynnie bezczynny, nieczynny, bez kontaktu, bezwzględnie odcięty i beznamiętnie odległy od tego, co mi nie daje spokoju. Siedziałbym sobie w ciszy mojej nieogarniętego mieszkanka, kurz wisiałby w powietrzu w leniwych fluktuacjach, od czasu do czasu przestrzeń pomieszczenia przeciąłby drżący lot mola, a z mieszkania ukraińskich sąsiadów dochodziłyby zaśpiew ich języka. Tymczasem żre mnie w środku i nie wiem, co mam z tym “zajęciowym refluksem” zrobić, bo cofa mi się wszystko do gardła, pod mózg mi podchodzi i jeszcze chwila, a rozerwie mi głowę. Po dwóch tygodniach znajdą mojego zdekapitowanego trupa, na którym żerowały będą tabuny wampirycznych moli. (...)"