Ku chwale Mrokotka! Największej anarchistki!

Obrazek posta

Mrokotek

 

Malutka słodka przeurocza Aniu 

Czemu nie możesz pozostać przy trwaniu 

W kraju tym tak pięknym dumnym szerokim 

Gdzie kochać można Koteczki i Mroki? 

 

Czy naprawdę jest taka potrzeba 

Aby na drugim końcu długiego świata 

Szukać swojego nowego nieba 

I w tęsknotę wtrącać duchowego brata? 

 

Wiem: teraz spóźnione są takie pytania 

Decyzja zapadła nie da się jej zmienić 

Minęła już niestety pora wahania 

A widmo rozstania które się mi mienić 

Zaczęło przed oczami wyobraźni 

Z każdym dniem będzie przybliżać do kaźni 

Rzeczywistość która stanie się ponurą 

Gdy damy się rozdzielić przestrzeni murom 

 

Proszę wybacz mi posępne nastroje 

Ja chyba po prostu o to się boję 

Że pod wpływem czasu i przestrzeni

Przyjaźń nasza na gorsze się zmieni 

I może nawet umrze po roku 

Gdy się zatopisz w wyspiarskim mroku 

 

A boję się również tego 

Że ktoś moje miejsce zajmie 

I nie chcąc niczego złego 

Twą rozkosz bezczelnie skradnie

 

Jarosław Wojciech Zięba

 

___

 

Pierwszy wiersz, jaki w życiu napisałem. Dla mojej byłej żony, a obecnie przyjaciółki w stanie spoczynku - osobowość pogranicza chyba jest powodem; mam nadzieję, że się niedługo pogodzimy znowu i tym razem będzie lepiej. Już prawie umiem być twoim przyjacielem. Brakuje mi tylko paru lekcji od Tamarynki.

 

Napisałem go chwilę po tym, jak wyszedłem z narkomanii. Misja była prosta: narkotyki nie działają. Ani mnie to nie zabija, ani nie sprawia, że jest fajnie. Zbędne męczenie się. Pierwotnie cel był taki, aby zajechać to ciało dobrą zabawą i umrzeć. Narkotyki są tutaj mocno przereklamowane: ani zabawa tak fajna, więcej bólu niż przyjemności, ani aż tak szybko nie zabijają… Gdzie mam to reklamować? Strata czasu i pieniędzy. 4/10 a i to tylko dlatego, że bardzo kreatywne rzeczy pod ich wpływem robiłem (jak chodzenie po torach w środku nocy i szukanie okularów, których nie nosiłem), więc trochę śmiesznych wspomnień mam. W sumie 2/10 - bo połowy tych wspomnień nie pamiętam, bo naćpany byłem… Tragedia.

 

Narkotyki nie działają: trzeba sprawdzić, czy jak je rzucę, to może znajdę jakiś powód, aby nie walnąć złotego strzału. 3 miesiące, taki deadline pamiętam. Starczyły 3 dni. Wysłałem tony zaproszeń do dziewczyn, które miałem na nieużywanym facebooku, aby zmienić kontekst. (“Cześć. Co tam u ciebie? U mnie mega. Właśnie rzucam walenie po kablach. Masz ochotę na kawę, bo chcę otoczenie troszkę zmienić? Uwaga: troszkę się jeszcze trzęsę. Mogę cię obrzygać lub zasnąć w połowie rozmowy.”) O dziwo okazało się cholernie skuteczną metodą na podryw, bo z ponad setki dziewczyn odpisała jedna. Ale to była dokładnie ta, której szukałem! Ta, która mnie potrzebowała! Szok: nie sądziłem, że mogę się komuś do czegoś przydać.

 

Mrokotek miała depresje, miała dużo problemów z zdrowiem fizycznym i rówieśnicy ją za to terroryzowali, a rodzice wmawiali, że ich problemy z byciem dorosłymi ludźmi to wina niemowlęcia, a potem coraz starszej dziewczynki. Pogratulowała, że rzucam, ale spytała się, czy mogę jej coś zorganizować, bo sama chce zacząć, ale nie zna niewłaściwych ludzi.

 

Pare dni czatowałem z nią masturbująć się do czatu, bo byłem prawie 20 letnim prawiczkiem. Na pierwszą randkę zaspałem. Po raz pierwszy do mnie zadzwoniła, bo nie byłem pod McDonaldem. Tragedia: niby chciałem ją ratować przed moimi błędami, ale to też była być może ostatnia szansa na cipkę przed złotym strzałem, więc szybko się obudziłem. Niby bałem się seksu, ale libido nadal błagało, aby się opamiętał z tą fobią… No i miałem już wyjebane. Trupów się nie ocenia. A nawet jeśli to ocena jest im obojętną.

 

Nigdy tak szybko na miasto nie biegłem. Przywitała mnie najbardziej urocza i nieśmiała dziewczyna, jaką widziałem. Od razu poczułem się jej niegodny: zasługuje na księcia z bajki, a nie na mnie. Ale: trzeba jej wytłumaczyć, że narkotyki są złe, zanim zrobi sobie krzywdę. Zostanę jej przyjacielem i przekażę pod opiekę komuś, czyje ciało i dusza nie ulegają rozpadowi. Komuś, kto nie jest zgniły.

 

Choć stał mi na baczność i spodnie miałem mokre od prejakulatu, to trzymałem się bezstialsko na smyczy: “zasługuje na więcej, debilu, opanuj się. Nie dla psa kiełbasa.” Kiedy podczas jednego ze spacerów przyznała, że nigdy się tak przy nikim nie czuła, jak przy mnie i że aż czuję motylki w brzuszku, to cała moja dusza wiedziała, co się dzieje: zwycięstwo. Ona widzi we mnie, coś czego nie wierzyłem, że posiadam: siłę. Jej ciało mnie pragnie. Może mam złą o sobie opinie? Może warto spytać?

 

Ale: ciała bywają głupie. Moje na pewno. Najpierw trzeba sobie na nią zasłużyć. Stać godnym. No i niebawem leciała za granicę na studia, aby móc spróbować po raz ostatni zanim podejmie decyzje o zakończeniu życia. Wtedy powstał ten wiersz.

 

Nie zauważyła nawet, że otwarcie ją sobie nim rezerwuję. Że boję się, że ktoś mi ją zabierze. Ale wiersz jej się spodobał. Spodobał się też przyjacielowi, który rozdziewiczał moje żyły: ‘Szok. Jednak nie jesteś psychopatą. Masz emocje. Szok. Nie wierzę. Cieszę się, że masz duszę. Mimo wszystko masz serce. Choć zajebiście udajesz, że jest inaczej. No mistrz normalnie, mistrz!’ Coś takiego pamiętam, że powiedział.

 

Niedługo później się spytałem, czy może dla testu, skoro nie ma nic lepszego do roboty, spróbuje być moją dziewczyną? Odpowiedziała: domyśl się. Pół dnia myślałem spacerując i próbując wyciągnąć z niej odpowiedź. Nie chciała powiedzieć. Bała się chyba. W końcu doszedłem do wniosku: “A co tam. Najwyżej da mi w ryj i ucieknie. Raz się żyje…” I złapałem ją na rękę. Bardzo symbolicznie: przechodziliśmy przez cmentarz wtedy. Godzinę później po raz pierwszy się całowałem z kobietą. Tak straciliśmy nad sobą kontrolę, że wylądowaliśmy na podłodzę w kuchni. Zimne kafelki nam nie przeszkadzały. Tak bardzo byliśmy zdesperowani ciepła drugiego człowieka.

 

Kiedy parę miesięcy później wychodziłem już z szpitala psychiatrycznego po załamaniu nerwowym, bo zbliżał się termin jej wylotu, rozmawiałem z tym samym przyjacielem na placu piastów w Gliwicach, tłumacząc mu, że tak potężna miłość nie umrze na dystans. Bardzo go to martwiło, bo widział, jak mi zależy. Wtedy przypomniałem sobie ten wiersz. Wtedy przypomniałem sobie jej plany. Z dwa razy przyleciała w odwiedziny, nie pamiętam czy to wtedy złamałem swoje postanowienie i uległem namową robiąc jej zastrzyk po raz pierwszy. 

 

W każdym razie bałem się jak cholera lecieć za granicę. Myślałem, że tego nie przeżyję. Łatwiej było dzielić się swoim cierpieniem z Mrokotkiem. Zarażać nim. Sprawiać, aby spadła do mojego poziomu.

 

‘Mój przyjaciel przed śmiercią, pytany o to czy się nie martwi, że już nadchodzi jego czas, dość słusznie zauważył: “dwa lata wte czy wewte. A jaka to różnica?” No właśnie: jaka? ’

 

Profesor Wolniewicz

 

Racja! 1000 lat wte czy wewte? A jaka to różnica? Już lepiej umrzeć stojąć niż żyć na kolanach. Mrokotek płakała przez telefon, że nie daje sobie rady. Przestałem się nad sobą użalać - na parę lat przynajmniej - i wsiadłem w samolot. Bez znajomości angielskiego. Bez pieniędzy. Bez nadziei. W głowie miałem tylko jedną myśl: bez niej i tak umre, a ona płacze, bo potrzebuje pomocy. Mogę umrzeć próbująć ją uratować przed tym okrutnym światem. Niech ten świat zginie w ogniu, jeśli tego trzeba, aby była szczęśliwa. Jebać was skoro nikt jej nie chciał nigdy pomóc. Jebał was pies. I był to kurwa mezalians dla psa.

 

Nic mnie nie powstrzyma. 

 

Poleciałem.

 

‘Spróbuj mnie tu zatrzymać. Nie dasz rady. Chcesz się pocałować?’ 

 

Ejtyś dwa lata później do prawdziwego psychopaty, kryminalisty, którego bali się inni psychopaci. Stał pomiędzy mną, a Mrokotkiem. Moje usta były może 1-2 cm od jego. Grzecznie podał mi rękę na zgodę i zszedł z drogi odgrażając się do moich pleców, jakby mnie to obchodziło. Szczekaj psie! Mrokotek była w szpitalu po kolejnej próbie samobójczej. Gdyby próbował stawiać opór to bym mu pokazał czemu Dexter to mój ulubiony był wtedy serial. Akurat nad morzem byliśmy, tylko jachtu nie miałem… Ale to problem natury technicznej, więc drobiazg. O boże! Jak ja bym chciał mieć wtedy czas na was polować. Wasz fart: byłem zajęty. 

 

I nic! Nic nie mogło mnie, kurwa!, powstrzymać! Nic! Kurwa! Nic… Bo nic nie miałem do stracenia. Tylko Mrokotka. Byłem zniezwyciężalny! Nic! Nie było kurwa takiej siły, która by mnie powstrzymała! Naprawdę zrobiłbym dla niej wszystko! Mogłem nawet całymi dniami dać sobą pomiatać za grosze, byle mnie z uśmiechem witała i była ze mnie dumna. Naprawdę kurwa nic! Zero. Nic…

 

 

 

 

Chciałbym teraz móc napisać:

 

Veni. Vidi. Vici.

 

Prawie, kurwa! Prawie! Tak niewiele mi już brakowało! Już prawie to miałem. Zanim życie mi przypomniało, kim jestem. Nikim. Nikim godnym, by się tak dumnie podpisywać pod własnymi wierszami.

 

Mrokotku: jesteś najbardziej potężna anarchistą, jaką spotkałem. Wiem, że się nikogo już nie boisz. To chyba moja wina, bo ci pokazałem, że to oni się tak naprawdę boją. Wiem też, że nie chcesz się z światem bić. Chcesz kochać i być kochaną. Wiem, że niedługo znajdziesz tego jedynego Shreka pisanego właśnie dla ciebie. Mam nadzieję, że pozwolisz mi być jego kolegą.

 

Jesteś potężna. Tylko na litość boską, żyj! Po tylu próbach to powinno być już oczywiste: jesteś nieśmiertelna. Nie dasz rady się zabić. Żyj! I proszę pozwól mi być małą, skromną cząstką, tego życia! Jesteś jedną z najlepszych osób jakiekolwiek spotkałem. To jest kurwa niesprawiedliwe, że jest w tobie tyle cierpienia. 

 

Chciałbym móc powiedzieć, że to moja wina i cię przeprosić, ale taką cię już spotkałem. Przepraszam tylko, że nie dałem rady dotrzymać słowa: nie dałem rady naprawić twojej psychiki. Nie wiedziałem wtedy, że to możesz zrobić tylko i wyłącznie sama, a moja rola polega na tym, aby ci dopingować i do tego zachęcać. Skąd miałem to wiedzieć? Książki o filozofii o tym milczą. A przynajmniej gdy ja je miałem w rękach. Może w innych rękach mówią więcej?

 

Proszę. Po prostu zacznij o siebie walczyć, a obiecuję ci: stanie się cud. Też nie wierzyłem. Moja lojalność jest po twojej stronie. A moje słowo nabrało wiele mocy sprawczej ostatnio. Żyj! 

 

Ech, od zwycięstwa powstrzymała mnie jedyna osoba, która jest w stanie mnie powstrzymać przed czymkolwiek: ja sam. Bo ja znam drogę. Ja sam. 

 

Ejtyś

 

Miaj geamikoj!

La viva Esperanto!

Niech żyje nadzieja i ci ją jeszcze posiadający!

A przede wszystkim niech żyje Mrokotek, choć je nadziei razem pozbawiliśmy…

 

“You know what is your greatest strength? Because of your soft manners and nature, people think you have no character. But you are just a polite cheeky boy. That contrast! When you stop playing around and become serious! That contrast! It is beautiful! You amaze me.”

 

Inny psychopata. Były podwładny poprzedniego. Gdy razem z nim i Mrokotkiem piliśmy dobrą whisky, a ja mu opowiadałem dobrodusznie tę historię jako coś, czego się wstydzę, bo nie umiałem pokojowego rozwiązania znaleźć. Później też stanął mi na drodze, ale wtedy po prostu spakowałem Mrokotka i wróciłem z płaczem do Bristolu. Nikomu nie można ufać. Ale dałem jakoś radę sam. Musiałem. 

 

Mrokotek płakała bardziej. Bo miała jeszcze łzy.


 

Zobacz również

Na cześć Mrokotka
Ku chwale starszych sióstr
List otwarty i niemiłosny do krula P. Polski?

Komentarze (2)

Trwa ładowanie...