Ku chwale starszych sióstr

Obrazek posta

Najlepsza starsza siostra

 

Poczekaj na mnie chwilę

Ja wczorem wciąż splątanym

Przy tobie się często mylę

A chcę być bratem udanym

 

Nie wiem jak tobie przekazać

Jak uwierzyć że do cię dotarło

Spójność sprzeczności ukazać

Żeby serce rozumem nie darło

 

Zbyt dużo we mnie traumy

Nie wiesz gdzie mnie boli

Choć wiele za to dałbym

Ufać muszę wbrew woli

 

Dla takiej jak ja waści

Wyciągnąć zgody rękę

To skok ku przepaści

To zgoda jest na mękę

 

Nie chcę cię sobą kaleczyć

Chcę być źródłem siły

Chciałbym przeszłość uleczyć

Będąc po prostu miłym

 

Chciałbym stać nagi

Okryty szczerością

Bez nawet odwagi

Być zwykłą radością

 

Nie martw się o mnie proszę

Nie chcę ci uwierzyć

Wiem jak dumnie życie znoszę

Umiem się z nim mierzyć

 

Gdy twierdzisz inaczej

Lustro pęka wątpliwością

Bo ty chyba no raczej!

Mówisz to z serdecznością

 

Ale przybędę w orszaku

Z przepiękną mą królewną

Która mówi: ty wraku

A ja: masz władzę nade mną

 

Niech tylko “To lubię” da słowo

Niech zabłyszczą znów oczy

Niech ulegnie mym namówą

A będę bratem znów uroczym

 

Twój brat marnotrawny

 

_____

 

Moja relacja z starszą siostrą to najdziwniejsza rzecz w moim życiu. Nie rozumiem jej zupełnie. Nic. Mój mózg się przy niej gubi po prostu. Chyba zbyt wiele sprzeczny roli odgrywa w moim życiu, abym umiał jeden wspólny mianownik z tego wyciągnąć.

 

Powiedziałbym, że na głowę przy niej upadłem, ale to by mogło być źle odebrane, bo faktycznie: wypadłem jej jako chyba trzylatek z koszyka na rowerze, gdy uciekała z domu. Prawie ze strachu umarła. Nie wiem czy dobrze pamiętam, ale tak płakała ze szpitala, że rodzice nie byli nawet źli. Ups! Powiedziałem to... Ale ja to mam za coś pozytywnego: chciała mnie wziąć ze sobą. Byłem dla niej ważny. Mogła wziąć lalkę przecież, a chciała mnie.

 

Mniejsza z tym. Może dla odmiany przypomnę sobie coś, co stawia mnie w miarę dobrym świetle, a jej nie szkodzi?

 

Bo to było tak:

 

Po ucieczce z domu śliczna siostrzyczka została uratowana przez dwa razy starszego rycerza. Wynajmowali w jednym mieszkaniu pokoje i szybko stali się sobie bliscy. A kogoś bliskiego właśnie potrzebowała, bo bale dla zbuntowanych księżniczek przestawały jej się podobać. 

 

Rycerz otoczył ją troskliwą opieką. Razem jakoś zorganizowali sobie schronienie. Bardzo szybko w brzuszku już królowej pojawiły się dwie urocze księżniczki. Wydawało się, że jej życie nabrało właściwego biegu.

 

Rycerz ten bardzo kochał swoją księżniczkę i bardzo zazdrośnie jej bronił.

 

Przyleciałem kiedyś do niej na swoich małych skrzydełkach, choć się wstydziłem jej obecności. Nie pamiętam, ile miałem lat. 14? Byliśmy na balkonie. Chyba nie paliłem papierosów. Ona paliła. Nie wiem.

 

Opowiedziała mi o tym jak bardzo zazdrosny i gniewny jest ten rycerz. Nawet nie przeszedł mi cień przez twarz, kiedy mi o tym opowiadała, choć poczułem ulgę: “Miałem rację! Nie tylko ja jestem potworem!” Z uroczego brata przeszedłem płynnie w rolę brata oczytane i zamyślonego. Jestem przecież od dziecka nadwornym filozofem i błaznem.

 

“Nigdy nie brałem ślubu i nie byłem kobietą, ale wiesz jakie są moje poglądy na temat małżeństwa. Jestem zdecydowanym przeciwnikiem rozwodów. Do śmierci, choćby cię to miało zabić. Ale ten pogląd jest dla mnie i innych mężczyzn. Bo my porywamy młode księżniczki, gdy są piękne i wspaniałe, niszczy im życie, i potem zostawiamy wiedząc, że będzie im trudniej. Gdybym był kobietą, pogląd miałbym odwrotny: kobieta powinna móc bez podania przyczyny wziąć rozwód z dnia na dzień. Takie twoje prawo. Nie zdał egzaminu? Oblać go. Dla jego własnego dobra. A przede wszystkim dla dobra królowej i księżniczek.”

 

Nie pamiętam czy płakała. Zgodziła się ze mną. Ona tej rozmowy nie pamięta nawet, a ja zawsze miałem nadzieję, że byłem tym kamyczkiem, który pozwolił wadze przestać się wahać. Że się jej przydałem.

 

Było mi wstyd, że nic nie zauważyłem.

 

Parę lat później, gdy jej następny rycerz podniósł na nią głos, a ja zobaczyłem, że się wystraszyła, nie miałem wahań żadnych. Byłem pozbawionym masy mięśniowej - o czym nikt nie wiedział - narkomanem, ale to nie miało znaczenia. Jestem jej smokiem. Zanim zdążyła mnie z niego ściągnąć już miał rozwalony nos i bym go zamordował, gdyby czynem nie pokazała, że chce czegoś innego.

 

Czynem. Bo jej zapewnieniom, że jest ok, już nie potrafiłem wierzyć.

 

I ten brak wiary mnie chyba najbardziej w tej relacji boli. Bo ja chciałbym jej wytłumaczyć dokładnie, co mi się przydarzyło, aby lepiej to zrozumieć. Chciałbym. Ale ona nie będzie wiedzieć, czy to jej wina.

 

Ja też nie wiem. I boję się, że mi nigdy nie uwierzy, że to nie jest ważne. Krzywda mi się nie stała. Stałem się nie tylko silniejszy. Jestem wszechmocny. Niemal.

 

A czemu mi nie uwierzy? Bo, obawiam się że, jest taka jak ja. Tylko słabsza. Nie wiem.

 

Może przy Tamarynce się dowiem? Może tego obserwatora mi potrzeba?

 

A odnośnie tego rycerza z samego początku. Niedawno się spytałem, czy miał jakieś zalety, poza tym, że był pod ręką. 

 

“Chyba nie.”

 

Nie imponuje mi to. Podręczność to nie cnota. To wykorzystywanie desperacji. Gwałt, choć taki tylko “troszeczkę”. Ten rodzaj gwałtu, który zachwala muszka Mikke. Obrzydliwość podwójna, bo zamaskowana jako coś pięknego.

 

Gwałt, który sam popełniłem na Mrokotku…

 

Ale morał jest taki, że w końcu znalazła sobie Shreka. Przez chwilę go z rycerzem pomyliła i musiałem dla odmiany wstawać w jego obronie. Gdyby ze mną walczył, to bym chyba się podłożył. Nie muszę na szczęście sprawdzać. Ostatnio nawet zdobył mój szacunek. 

 

Choć moja opinia nie ma już znaczenia. Jestem smokiem, który opuścił swoją wartę.

 

Ale może dam radę na nią wrócić?

 

Ejtyś


La viva Esperanto!

Niech żyje nadzieja i ci ją jeszcze posiadający!

Miaj geamikoj! Esperanto?

 

poezja wiersz

Zobacz również

List miłosny ku Andrzejowi Ziemiańskiemu
List otwarty i niemiłosny do krula P. Polski?
Po prostu cię, Tamarynko, przepraszam.

Komentarze (3)

Trwa ładowanie...