Po prostu cię, Tamarynko, przepraszam.

Obrazek posta

Ufność

 

Szelest martwy liści

Kości w pnączach

Koszmar lasem śni

Misja iście gończa

 

Z własnej krwi kałuży

Podrywa się do lotu

Czas stoi schron burzy

Zięba gna w popłochu

 

Czarny przy nóżce list

Sztylet ciąży krwawy

W uszach tylko świst

Nie wieczność na zabawy

 

Zmiana woli kierunku

Skrzydła rozpaczy

Gubią się dla ratunku

Niech ktoś to zobaczy

 

Przerażone mapki oczy

Jęki nieśmiałości

Trupi wyrok już kroczy

Zmusza do nagości

 

Płaczą kwiaty

Zgnilizną zakryte

Cierpią baty

Drzewo pada zabite

 

Nie ma ciszy

Mroczna to nie muzyka

Wszystko ryczy

Świat tonie w krzykach

 

Zięba rozpaczliwie

Całą siłą swojej woli

Gna chybotliwe

Ginie dla niej powoli

 

Pod spaloną gwiazdą

Ostatnia śmierci nadzieja

Jaskółcze to gniazdo

Żywe w martwych kniejach

 

Ziębią spowiedź czyta

Przed małpką dla testu

Tylko z empatią wzdycha

Ulga odpowiedzią gestu

 

Ejtyś od zadań specjalnych

 

_____

 

Bardzo symbolicznie. 84 wiersz, który publikuje. Podobno tyle wierszy opublikował Mickiewicz. Tym wierszem go doganiam i pojawia się w nim parę razy moje nazwisko. I jest to wiersz o najtrudniejszej dla mnie z cnót. Wiersz z cyklu zachwalania swoich zalet, dla pewnej Tamarynki, przy której popisałem się brakiem tej cnoty.

 

Czemu ufność to taka ciężka cnota? Czemu dla mnie jest ona prawie niemożliwa do opanowania? Bo wymaga współpracy z innymi. Nie da się jej opanować w pojedynkę. I nie da się jej opanować nie mając nic do stracenia… Więc dwie rzeczy, które najbardziej mi pomagają przeżyć, najbardziej mi w opanowaniu tej cnoty przeszkadzają.

 

Ufność często jest mylona z naiwnością. To duży błąd. Naiwność wynika z braku mądrości, a ufność z odwagi. Naiwność trzeba najpierw stracić, aby ufność móc opanować. Kolejny paradoks: aby w ogóle móc być ufnym człowiekiem, trzeba doświadczyć tego, że nie warto… Bo to boli, gdy ktoś komu powierzyłeś na siebie sztylet, wbija ci go w serce.

 

Często ludzie, którzy już są pozbawieni naiwność nadal się nią popisują zamiast ufności. Życie bez ludzi jest ciężkie i bolesne. Jest wbrew naszej naturze. Problem rozbija się o to, że jest gigantyczna różnica pomiędzy odwagą, a brawurą lub desperacją. Odwaga wymaga mądrość, rozwagi, myślenia. Brawura wymaga braku myślenia, a desperacja wymaga rozpaczy lub chęci popisania się. To nie jest ufność.

 

Kolejny absurd. Mądrość jest sumą cnót, a to właśnie tej sumy potrzeba, aby móc w ogóle zacząć pracować nad cnotą ufności. Ale etyka nie jest logiczna. Życie nie ma sensu w matematycznym znaczeniu, jeżeli w ogóle jakimkolwiek. Aby być ufnym najpierw trzeba być odważnym, a aby być odważnym trzeba być mądrym.

 

Na czym ta mądrość polega? Na świadomości. Na strachu. Aby być ufnym trzeba się bać. I dlatego kocham to, że nadal czuję strach.

 

Ja boję się panicznie. I odrzucenia. I osamotnia. I oceny. I o to, czy jeszcze zobaczę Tamarynkę. Czy zaświecą jej oczy na mój widok? Czy powie: “to chcę” patrząc na mnie? Czy da mi szansę? Boję się, że ona boi się jeszcze bardziej. I że boi się mnie, gdy to ja boję się jej oceny. Nic bardziej na świecie mnie nie przeraża, jak pomysł, że mogłaby uznać, że nie jestem godny, aby żyć. Żyć dla niej. Lub w ogóle.

 

Popełniłem wiele błędów. Niektóre są obrzydliwe. Ale najbardziej było to, że zawiodłem jej zaufanie, choć przez przypadek, niechcący, w dobrej wierze. Nie boję się, że będzie się mścić. Ma za dobre na to serce. Ale jest coś czego się boję. Więc to zrobiłem:

 

Przyznałem się na taśmie do tego, o czym mówię w metaforach, a na co nie jestem jeszcze gotowy, aby stało się publicznym. Najpierw chcę mieć kogoś takiego jak ona, aby mnie pocieszał, gdy będę wracał po kolejnym dniu walki o swoją godność. Walki której chcę, bo jest ona chyba konieczna, aby historia mojego życia była przydatną dla następnych pokoleń. Walki tej się jednak boję.

 

Ale jestem odważny. To że się boję, nie znaczy, że tego nie zrobię. Znaczy tylko, że będę się bał. Nic więcej. Bo ja wiem, czego należy się bać. Strach jest piękny, bo jest dowodem miłości.

 

Wysłałem jej to nagranie, ale aby dać jej prawo się nim dzielić z bliskimi, aby zaczerpnąć opinii, jeżeli taka będzie jej wola. Wysłałem je też do paru innych osób, aby mieć pewność, że jeżeli użyje tego sztyletu - choćby niechcący - i licznik poleci do góry, to nie będę wiedział, czy to ona. Wysłałem go do między innymi do mojej miłości z podstawówki. Jej reakcja była taka, o jakiej marzyłem od dziecka: “jest mi przykro, że cię to spotkało. I nic więcej.”, a nie “jesteś potworem/ofiarą losu”.

 

Potworem nie jestem. To wiem. Nie w tym sensie. Ale… Sam pomysł, że mógłbym tak wyglądać w oczach kogokolwiek takiego jak Tamarynka mrozi moje serce przerażeniem. Proszę nie myśl o mnie tak jadowicie. Proszę przerwij huk ciszy. Nie zdradzaj mnie proszę. Chyba że jest to absolutnie konieczne dla twojego dobra.

 

Daj mi proszę szansę odpracować moje błędy. Nadaj mojemu życiu godność, której sam się pozbawiłem. Pozwól mi na siebie po prostu patrzeć i ci kibicować. Nic więcej. Chyba, że sama będziesz tego chciała.

 

A czemu mi tak zależy na akurat jej opinii? Bo ona mnie zrozumiała i nie odrzuciła. Choć się bała. Bo ona nie ma zła w swojej naturze. Ani grama. Chyba. Wyznałem jej to na trzecim spotkaniu i jej reakcja zbawiła moją duszę, a już byłem w niej od dawna zakochany:

 

“Wierzysz w przeznaczenie? Bo to wygląda jakby los chciał, abyśmy się spotkali. Ty możesz mi pomóc, a ja tobie.”

 

Ech, problem polega na tym, że los jest czymś, z czym aktywnie walczę. Wolę determinować swoje życie, a nie zostawiać przypadkowi. Ale wiem, że muszę się tego oduczyć. Odczuć dla niej.

 

Bardzo za tobą tęsknie. Proszę. Żyj. W każdym znaczeniu tego słowa. Jesteś w tym mistrzem natchnionym, ale jesteś po prostu nieśmiała. I tyle.

 

A co jeśli mnie zdradzi?

 

Chyba wiem, co czuł cezar mówiąc: “i ty, Brutusie, przeciwko mnie?” Troszkę go to pewnie zdziwiło, ale pewnie się ucieszył. Już lepiej, abyś mnie sztyletowała razem z tłumem, niż abyś była jedynym obrońcą. Lepiej stać po zwycięskiej stronie. Ale uspokajam. Wiem, kto wygra w mojej walce ze światem:

 

Ja.

 

Inaczej bym nie podejmował nawet rękawic. Bo to brawura, a nie odwaga.

 

Jarosław “Ejtyś” Zięba

 

La viva Esperanto!

Niech żyje nadzieja i ci jej jeszcze nie pozbawieni!

Miaj geamikoj! Esperanto?

ListMiłosny wiersz

Zobacz również

Ku chwale Mrokotka! Największej anarchistki!
W końcu coś o moim antyteizmie
Wszystkiego najlepszego, Hopulinetko!

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...