Natrudniej było mi słuchać płaczu jej matki. Starszej, schorowanej kobiety, która nie wychwyciła tego momentu, kiedy jej córka postanowiła odebrać sobie życie:
- Jak powiedziała wychodząc "daj im relanium" (mówiąc o dzieciach) to kompletnie nie przyszło mi do głowy, o czym już wtedy myślała. I że zrobi, co zrobiła.
Całkowicie rozumiem tę matkę. Bo tego się właściwie nigdy nie wie. Mam osobiste doświadczenie z samobójstwem i do dziś pamiętam, że mój brat niedługo przed tym, nim postanowił przejść do wieczności, położył się do łóżka z moim wówczas pięcioletnim synem. I zasnął. Potem wstał, zjadł sałatkę, przytulił mnie na do widzenia. I zobaczyłam go dopiero na chwilę przed wjazdem do krematorium. Nigdy nie zapomnę tego kawałka lodu, jakim było jego czoło. I nie. Nie można się z tym pogodzić. Można zaakceptować, że już się stało, nie zmieni - i żyć dalej z dziurą w sercu.
Długo by mówić, może kiedyś napiszę o tym osobny felieton.
Nie wyobrażam sobie cierpienia dzieci Katarzyny, które zostały z przemocowym ojcem. I ich cierpienia w ogóle. Jakim trzeba być nieczułym człowiekiem (tu myślę o wodzisławskiej sędzi), żeby tak przewlekle znęcać się nad matką, która potrzebowała tylko świętego spokoju.
Mam nadzieję, że sędzia poniesie konsekwencje swoich poczynań nie tylko w stosunku do Katarzyny, Hanny, ale też innych matek. I że ta kara będzie nauczką dla pozostałych, żeby z większą empatią i zrozumieniem podchodzili do ludzi, których przyjdzie im w obliczu prawa oceniać.
***
„Czytasz ten list, kiedy mnie już nie ma na tym świecie. Przepraszam, ale to prawo w Polsce musi się w końcu zmienić. Jak można z kata rodziny robić anioła, a z matki osobę psychicznie chorą? Ostatnim moim życzeniem jest powiadomienie mediów o tej sytuacji” – napisała w jednym ze swoich notesów na chwilę przed odebraniem sobie życia.
Tak naprawdę miała na imię Katarzyna. Dwoje dzieci i pełne przemocy małżeństwo za sobą. A mimo tego była empatyczna i uśmiechnięta. Do końca życia niesamowicie życzliwa i ciepła. Dzieci były całym jej światem. Nie pracowała. Poświęcała czas głównie im.
- Wobec ojca dzieci od 2020 roku toczyło się postępowanie karne o znęcanie się nad rodziną. Sprawa została zamknięta, natomiast od dziewięciu miesięcy czekamy na wydanie wyroku. Kierowałem telefony i pisma do sądu, ale nie mam pojęcia, dlaczego to tyle trwa. Nie jest to normalne, ponieważ takie wyroki zapadają po miesiącu, może dwóch – mówi adwokat tragicznie zmarłej kobiety, Mikołaj Kotuszyński.
Zeznania świadków, opinie psychologiczne i zdjęcia obciążały ojca dzieci.
Mecenas Mikołaj Kotuszyński: - Świadkowie mówili, że matka uciekała z nimi z domu do znajomych, zabierając kołdry, poduszki i odzież. Ojciec poniżał, wyzywał ją, stosował wobec rodziny przemoc psychiczną i fizyczną. Bardzo zapadło mi w pamięć, bo to jest nieludzkie, że wydzielał dzieciom nawet papier toaletowy. Zależało jej tylko na sprawiedliwości: żeby ukarany został człowiek, który tyle krzywdy im wyrządził, a miały problemy psychiczne wywołane postępowaniem ojca (dokumentacja medyczna przedłożona była do akt sprawy karnej i rodzinnej). Chciała też mieć święty spokój, bo ułożyła sobie życie z nowym mężczyzną, który zresztą utrzymywał ją i dzieci. I bardzo wspierał we wszystkim.
Ojciec dzieci miał zakaz zbliżania się do Katarzyny i synów nawet na odległość stu metrów. Dzieci na tle stresu przyjmowały leki przeciwlękowe, przeciwdepresyjne i nasenne (cierpiały na zaburzenia snu).
Sprawa rodzinna o tak zwane zarządzenie opiekuńcze (mające na celu ochronę dobra dzieci) i pozbawienie go władzy rodzicielskiej toczyła się od 2019 roku. W pewnym momencie przejęła ją SSR w Wodzisławiu Śląskim - Monika Zielińska.
Ta sama, która zadecydowała o odebraniu trojga dzieci Hannie (pisałam o tym wczoraj).
Zakaz zbliżania się został anulowany, a dzieci dostały za zadanie dać ojcu szansę. Tą szansą miały być spotkania w tak zwanej dziupli - miejscu, w którym dzieci pod nadzorem psychologów mogą spotykać się z rodzicem.
W wypadku synów Katarzyny była to wodzisławska Placówka Wsparcia Dziennego „Dziupla” (działająca przy Stowarzyszeniu Przy Dziupli, pomagającemu m. in. osobom niepełnosprawnym i prowadzącemu świetlicę dla dzieci). Ale chłopcy (12 i 15 lat) przychodzili do placówki, odmawiali kontaktu z ojcem i wychodzili.
I nietrudno się dziwić. Ojciec bił ich matkę nawet gdy była w ciąży, zamykał ją w piwnicy (podejrzewając o rozmaite romanse) i znęcał się nad nimi na rozmaite sposoby. Szczególnie upodobał sobie starszego. Potrafił zrzucić go ze schodów i często bił po głowie. Chłopiec bał się zostawać z ojcem sam na sam. Przez jakiś czas rodzina mieszkała w Paryżu.
- Jak córka była w ciąży to po nocach potrafiła uciekać z domu, szła do znajomej, albo jeździła metrem. Często jadła jedzenie rozdawane bezdomnym – opowiada mi jej matka (starsza, schorowana kobieta). – Kiedy urodziła drugie dziecko i przyniosła go ze szpitala, uderzył ją nie patrząc, że trzyma na rękach noworodka.
Katarzyna wróciła do Polski, do matki. Rozwiodła się. Po jakimś czasie spotkała mężczyznę, który pokochał ją i jej dzieci. – To był czas, kiedy zaczęła być szczęśliwa. Często razem wyjeżdżali, nawet mnie zabierali na wycieczki – wspomina matka kobiety.
Niestety z biegiem czasu uciekały z niej najlepsze emocje, a przygniatała machina sądowa. Katarzyna gasła, choć nikt nie spodziewał się najgorszego. Kobieta przed śmiercią prowadziła zapiski.
„Urzędnicy sądowi doprowadzili mnie do tej decyzji” – pisała.
W dniu, kiedy postanowiła odebrać sobie życie przywiozła do matki dzieci, ubrania i psa. Wychodząc powiedziała: „Jak by co, to daj im relanium”.
Był wtorek, 16 stycznia. Najpierw zamówiła sushi, bo bardzo lubiła, trochę zjadła, a potem połknęła dużo tabletek. W czwartek znalazł ją w mieszkaniu starszy syn.
Młodszy nie poszedł na pogrzeb matki, płakał w domu. Obydwaj chłopcy trafili pod opiekę przemocowego ojca.
Mec. Kotuszyński: - Zostałem całkowicie wyeliminowany z postępowania rodzinnego. Zgodnie z prawem po śmierci Katarzyny straciłem możliwość reprezentowania jej. Przyjechałem jednak na rozprawę, bo choć wyroku karnego w sprawie ojca wciąż nie ma, postępowanie rodzinne trwa nadal.
Ale sąd mnie wyprosił mówiąc, że jestem zbędny.
A konkretnie wyprosiła go sędzia Monika Zielińska. Prawnik powie jeszcze, że w postępowaniu sądu „zabrakło empatii”.
- Chciałabym wziąć dzieci do siebie – mówi babcia chłopców. – Ale jestem schorowana, więc pewnie sąd mi nie da. I boję się, że pójdą do domu dziecka.
Pytam ją, co Katarzyna napisała w liście pożegnalnym. Fragment listu policjant przeczytał starszemu synowi. – Napisała między innymi, że o wszystko obwinia wodzisławski sąd.
Kiedy po śmierci Katarzyny rodzina sprzątała mieszkanie, pod ubraniami jej matka znalazła szkolny zeszyt młodszego wnuka. Litery z pisanych stawały się drukowane. Drukiem Katarzyna krzyczała:
„Nie jestem osobą psychiczną, tylko wykończoną przez prawo. Mam nadzieję, że moja historia wyjdzie na jaw i osoby, które krzywdziły moje dzieci poniosą karę.
PRZEPRASZAM. KOCHAM WAS”.
Zdjęcie Katarzyny zanonimizowałam i rozpikselowałam.
Drogie media, stowarzyszenia, fundacje oraz inni ludzie dobrej woli: mam nadzieję, że wiecie, co robić.
Trwa ładowanie...