(Fot. Wikipedia)
Kto wie, jaki wynik miałaby miesięczna batali chocimska w 1621 roku, gdyby nie Peter Sahajdaczny i jego kozackie pułki. Przyjaźń nasza układała się różnie, ale od powstania chmielnickiego lat 1648–1651, jak to napisał Henryk Sienkiewicz w „Ogniem i Mieczem”, „nienawiść wrosła w serca i zatruła krew pobratymczą”.
Trzy lata po owej wojnie domowej, w 1654 roku, pod egidą Chmielnickiego dochodzi do podpisania umowy perejasławskiej. Ukraina na wschód od Dniepru staje się de facto lennem Moskwy. Car Aleksy kuje żelazo, póki gorące, i tego samego roku wypowiada wojnę RP. Dochodzi do tak zwanego potopu rosyjskiego. Wojska cara rozpędzają się, zajmują Smoleńsk i docierają aż do Wilna. Zdobywają je, przedmieścia płoną i rabunek szerzy się w najlepsze.
50 lat po tym, jak Polacy ustanowili na tronie Moskwy swojego człowieka Dymitra, rzekomego syna Iwana Groźnego, Rosja odwraca kartę i zdobywa nad nami przewagę, która trwa do dzisiaj. Perejasław odwraca cały południowy-wschodni front przeciw Warszawie. Jedna zmienna sprawiła, że przez 350 lat nie umiemy wyjść z zagrożenia politycznego znad Kremla.
Była próba odwrócenia sojuszu rosyjsko-ukraińskiego. Rok 1658 i unia hadziacka. Miał to być rozejm na skalę unii lubelskiej. Od tego momentu Rzeczpospolita miała być nie dwojga, ale trojga narodów. Projekt wyprzedzał swoje czasy o ponad 100 lat. Pojęcie narodów wtedy nie istaniło. Ukraińcy, Litwini i Polacy mieli stworzyć ogromne imperium lądowe, które pod kilkoma względami przypominałoby Unię Europejską – jakieś 300 lat przed jej powstaniem. Unia hadziacka to najlepsza oferta współpracy, jaką Ukraina dostała w historii. Niestety, została zawiązana za późno.
Wpływy Moskwy i nienawiść do Lachów uniemożliwiły jej przetrwanie. Marzenia Chmielnickiego i ludzi za nim stojących o niepodległej Ukrainie (idee podpisane właśnie w Hadziaczu) poszły w zapomnienie. 120 lat po Perejasławiu, w roku 1775, Rosja likwiduje Sicz Zaporoską, odbierając jej ostatnie pierwiastki suwerenności. 20 lat po tym, w 1795 ma miejsce III rozbiór Rzeczypospolitej i zostajemy wymazani z mapy. Wspólnota losów widoczna gołym okiem.
Bratnia nienawiść między nami a Ukraińcami płonie przez cały okres trwania rozbiorów. Kończy się I wojna światowa, a rozpoczyna okres walk na wschodzie Polski z wojskami Ukraińskiej Republiki Ludowej. URL pożarta przez bolszewików nie przetrwała do roku 1920. Mija 20 lat, rok 1939, i my znów znikamy z mapy.
Wybucha II wojna światowa, a wraz z nią nienawiść. Krew Lachów zalewa Wołyń. Ginie około 100 tysięcy Polaków. Dziś opowieść o tym możemy jeszcze usłyszeć z ust pokolenia świadków tych okropnych zdarzeń. Jednak ta nienawiść w okresie PRL-u gaśnie z roku na rok. 2 grudnia 1991 roku Polska jako pierwsze państwo na świecie uznaje niepodległość Ukrainy. Nadchodzi rok 2014, ale o tym za chwilę.
Obwód kaliningradzki pełni dla Rosji bardzo ważne zadanie. Umieszczone tam systemy rakietowe zamykają Bałtyk dla jakiejkolwiek marynarki wojennej. Każdy statek płynący przez Cieśninę Duńską jest arcyłatwym celem – po prostu nie ma gdzie uciec. Liczba min morskich potrzebnych do zablokowania takiego przejścia jest stosunkowo mała, do tego dochodzą jeszcze łodzie podwodne, które w mulistym dnie Bałtyku kryją się doskonale. Droga morska dla okrętów płynących na pomoc państwom bałtyckim i Polsce jest zamknięta.
Krym pełni analogiczną funkcję na Morzu Czarnym. Jest doskonałym miejscem, z którego można kontrolować cieśninę Bosfor. Dokładnie te same problemy spotykają marynarkę chcąca płynąć z pomocą dla Ukrainy. Droga morska numer dwa zostaje zamknięta. Oznacza to, ni mniej, ni więcej, że imperium morskie, czyli USA, zostało wypchnięte z Europy Wschodniej. Została tylko droga lądowa via Berlin.
Z punktu widzenia Moskwy Ukraina to wielka południowa linia frontu na kierunku zachodnim. Potop rosyjski, I wojna światowa, wojna 1920 i II wojna światowa to doskonałe przykłady, jak istotny był ów kierunek w wojnie Krymu z Europą. Prym w znaczeniu militarnym wiódł zawsze kierunek północny, to jest, przez bramę smoleńską i Białoruś. Tamtędy rozciąga się najkrótsza droga pomiędzy Warszawą a Moskwą. Chcesz grozić Polsce? Zajmuj Smoleńsk i biegnij na na Warszawę. Chcesz zagrozić Rosji? Zajmuj Smoleńsk i biegnij na Moskwę. Mimo to kto wie, jak wyglądałaby wojna z bolszewikami roku 1920, gdyby nie udało się pokonać wielkiej konnej armii Budionnego pod Komarowem, gdzie Juliusz Rómmel 31 sierpnia rozbija ofensywę z południa.
Upadek ZSRR to powrót Rosji do stanu posiadania, jaki miała za Iwana Groźnego. Ukraina i Białoruś wypadają spod kurateli Moskwy – przynajmniej oficjalnie. Nadchodzi czas budowania relacji z państwami istotnymi dla naszego bezpieczeństwa od wschodu. Ostatnie 30 lat było szansą odwrócenia błędu Wiśniowieckiego, o którym jeszcze opowiem, i odzyskania sojuszu z Ukrainą. Czyli naprawienia pomyłki sprzed 350 lat.
Nadszedł rok 2014 – historyczna szansa. Rosja zdobywa Krym, zielone ludziki robią zadymę w Donbasie. Ukraińcy emigrują do Polski za zarobkiem oraz z obawy o dalsze losy państwa, w którym nie widzą oparcia. Nastroje narodu znad Dniepru gwałtownie się zmieniają. Od czasów umowy perejasławskiej (!) Rosja nie była tak znienawidzonym krajem, jakim stała się po roku 2014. Natomiast pod względem sympatii dla innego narodu na pierwsze miejsce wskakują Polacy (chyba dwa lata temu spadliśmy na drugie miejsce po Białorusinach). My powoli zapominamy o Wołyniu i przyjmujemy Ukraińców z otwartymi ramionami, ponieważ potrzebujemy ich ramion do pracy. Ponadto, bez imigrantów nasza demografia się zapadnie, a kulturowo bliscy nam potomkowie Kozaków to strzał w dziesiątkę. Polacy również darzą Ukraińców sympatią, w końcu zaatakował ich Władimir Putin, mający piar człowieka z piekła rodem.
Rok 2014 był, powtarzam, niezwykłym darem historii. Jak my to wykorzystaliśmy, skoro w obliczu zagrożenia rosyjskiego ostatnich tygodni władze Kijowa proszą o pomoc USA, UK i Kanadę? Od kilku tygodni mówi się o gromadzących się na granicy z Ukrainą wojskach kremlowskich, które, jak wieść gminna niesie, mają zaatakować na przełomie stycznia I lutego. Jeżeli Zełenski dzwonił do Warszawy, a nie mam o tym informacji, to zrobił to na samym końcu.
Przygotowuję ten artykuł 2 grudnia 2021 roku. Równo 30 lat po uznaniu przez Polskę niepodległości Ukrainy. Na naszej granicy z Białorusią wre kryzys migracyjny. Naród skacze sobie do gardeł, kompletnie ignorując, że gospodarkę czeka tąpnięcie inflacyjne, ceny energii rosną, demograficznie umieramy, armię mamy w fatalnym stanie, rośnie zagrożenie z Rosji, a nasze karty w grze międzynarodowej to okolice czwórek i piątek. A to za mały sekwens, żeby móc w ogóle wyłożyć coś na stół.
Szansa roku 2014 przepada z dnia na dzień. Przyszłe pokolenia nam tego nie wybaczą, tak jak my nie powinniśmy wybaczyć tak wysławianemu przez nas Jeremiemu Wiśniowieckiemu.
PS Oto obiecany opis czegoś, co nazwałem błędem Wiśniowieckiego. Rok 1648 – Adam Kisiel był senatorem wysłanym w imieniu Rzeczypospolitej do rozmów z Chmielnickim i obozem ugodowców kozackich. Niósł ofertę pokojową i na horyzoncie pojawiła się perspektywa zakończenia powstania. Oto fragment z książki Pawła Jasienicy „Rzeczpospolita Obojga Narodów. Calamitatis Regnum”.
Adam Kisiel już zupełnie niemal zwątpił o pomyślnym wyniku swej misji. Wysłał jednak do Chmielnickiego jeszcze jeden list, utrzymany w tonie dramatycznym. Hetman odpowiedział w sposób rokujący nadzieje… Komisarze znowu ruszyli na wschód. W początkach września już tylko parę mil dzieliło ich od kwatery Chmielnickiego. Ale wcześniej nieco Wiśniowiecki pchnął na Ostróg drugi, znacznie silniejszy zagon… Żołnierze książęcy wtargnęli na przedmieścia, Ostroga nie wzięli i cofnęli się ze stratami. Osiągnęli jednak cel główny swego pana, uniemożliwili układy… Podjazdy przyniosły wieści o poważnych rozruchach w obozie kozackim. Kilku przywódców straciło podobno życie. Tym razem jednak lała się krew przedstawicieli odłamu umiarkowanego, pod miecz czy też nóż trafiali zwolennicy ugody.
Autor
Miłosz Kurlanc
Absolwent Politechniki Śląskiej, początkujący publicysta w kilku serwisach. Fascynat geopolityki i perspektywy polityki realnej, amator historii. Fan Józefa Mackiewicza i Jana Karola Chodkiewicza. Hobby: film i gry planszowe (oczywiście strategiczne).
Trwa ładowanie...