(Fot. pixabay.com)
Biorę więc plecak i z całym dobytkiem udaję się nad jezioro. Wyjmuję z plecaka karimatę i rozkładam się na ocienionej części plaży. Pół godziny później zauważam, że koło mnie kręci się pięćdziesięcioletni, wysportowany mężczyzna, który wyraźnie jest czymś zainteresowany. W końcu podchodzi do mnie i zaczyna rozmowę.
Mężczyzna ma na imię Surik, na stałe mieszka z rodziną w Erewaniu, a latem przyjeżdża sam nad Sewan. Oprócz tego dużo czyta i gdy słyszy, że jestem z Polski, chwali się znajomością Henryka Sienkiewicza.
Po chwili rozmowy mężczyzna pyta, czy mam ochotę coś zjeść. Przytakuję, więc Surik oferuje, że zrobi zakupy w znajdującym się kawałek stąd sklepie, ale prosi mnie o pieniądze. Dając gotówkę obcym ludziom, trzeba liczyć się z tym, że kiedyś się ją straci, ale Surik wydaje się godny zaufania, więc wykładam drobną kwotę. Godzinę później Surik zjawia się z chlebem, jajkami, papryką, parówkami i winem. Zabieramy się do jedzenia, a w międzyczasie Surik wykłada mi swoją wersję najnowszej historii Armenii.
Za czasów Związku Radzieckiego może i nikt nie był bogaty, ale przynajmniej każdy miał pracę i mógł zarobić te parę groszy na swoje utrzymanie. Wszystko szło jako tako, aż władzę przejął Michaił Gorbaczow, który swoimi reformami zrujnował gospodarkę i doprowadził imperium do upadku. Co prawda właśnie dzięki temu Armenia stała się niepodległym państwem, ale cóż z tego, skoro władzę zagarnęli oligarchowie reprezentujący interes kilku procent najbogatszych i nie dbający o los reszty narodu, która klepie biedę.
Weźmy choćby tę okolicę. W czasach Związku Radzieckiego były tu duże zakłady przemysłowe, które dawały pracę tysiącom ludzi. Teraz fabryki stoją zamknięte, a tutejsi mieszkańcy nie mają z czego żyć. Jakby tego było mało, nastąpił wysyp chuliganów, którzy niszczą, co popadnie, napadają na zwykłych ludzi i wymuszają od nich pieniądze. Żeby się przed nimi bronić, Surik nosi przy sobie schowany w torbie metalowy pręt.
Z czego biorą się te gorzkie słowa Surika? Z jego tęsknoty za państwem, które wszystko za niego załatwi? Z lenistwa, braku zaradności i niechęci do korzystania z szansy, jaką dała mu wolność? Nie do końca. Co prawda jego obsesja na punkcie chuliganów jest pozbawiona podstaw, bo podczas półtoratygodniowego pobytu w Armenii nie spotkało mnie tu nic złego, ale poza tym słowa Surika dobrze oddają kiepskie warunki życia większości Ormian.
Żeby lepiej zrozumieć gorycz Surika, trzeba cofnąć się do uzyskania przez Armenię niepodległości w 1991 roku. Ormianie przyjęli długo wyczekiwaną wolność z radością, którą szybko przysłoniły piętrzące się problemy. Z dnia na dzień państwo przestało funkcjonować. Brakowało benzyny, a z powodu niedoboru energii władze wprowadziły przerwy w dostawach prądu. Sroga zima stała się takim utrapieniem, że jedna z gazet odliczała dni do jej zakończenia. Władze miejskie nie potrafiły poradzić sobie z takimi zadaniami, jak wywiezienie śmieci czy sprzątnięcie zasp śnieżnych. Ogrzewanie nie działało nawet w ministerstwach, więc urzędnicy przyjmowali interesantów w kurtkach, szalikach i rękawiczkach. Zmarznięci ludzie rzucili się wykupywać świece i zapałki, na które wkrótce wprowadzono kartki.
Jakby tego było mało, dotychczasowe wartości stanęły na głowie. Fabryki upadały, więc wielu ludzi straciło zatrudnienie. Ci, którzy mieli więcej szczęścia, za ciężką i uczciwą pracę dostawali grosze. Z kolei obrotni i ustosunkowani kombinatorzy szybko dorabiali się fortun. Co prawda od tamtej pory minęło już sporo czasu i w międzyczasie Armenia zaczęła powoli kroczyć ku normalności, ale Surik i wielu Ormian ocenia swój kraj przez pryzmat tamtych wydarzeń.
Wariat z Polski
Robi się późno, więc Surik pyta, gdzie zamierzam spać. Mówię mu, że w namiocie, na co ten łapie się za głowę i patrzy na mnie jak na wariata. Tłumaczy mi, że samotny turysta na pewno przyciągnie chuliganów, którzy wparują w nocy do namiotu i okradną mnie z pieniędzy. Następnie kategorycznym tonem oznajmia, że nie pozwoli, by stała mi się krzywda, i w związku z tym zaprasza, bym przenocował u niego. Zgadzam się, choć mógłbym usprawiedliwić swoją nierozwagę tym, że chciałem się rozbić pod hotelem. Ale po co psuć nastrój Surikowi, zadowolonemu z tego, że uratował skórę polskiemu turyście.
Idziemy do kilkupiętrowego budynku oddalonego o parę minut drogi od jeziora. Szybko przemykamy przez zawaloną śmieciami, cuchnącą klatką schodową. Po drodze Surik spotyka sąsiadującego z nim umundurowanego policjanta, któremu opowiada o moim planie nocowania w namiocie. Mężczyźni uśmiechają z pobłażaniem nad naiwnością turysty, który nie rozumie, że Armenia to dziki kraj, a nie Polska czy inne państwo Zachodu.
Mieszkanie jak na Armenię jest duże i dobrze umeblowane, co trochę mnie dziwi, bo mój gospodarz liczy się z każdym groszem. Okazuje się, że jego rzeczywistym właścicielem jest krewny Surika, który mieszka na stałe w Rosji. Intuicja podpowiada mi, co kryje się za tym stwierdzeniem. I rzeczywiście, krewny Surika jest członkiem rosyjskiej mafii, co tego praworządnego człowieka napawa wstydem.
Surik częstuje mnie skromną kolacją, a w międzyczasie opowiada o popularnym wśród Ormian przekonaniu na temat podobieństwa pomiędzy ich nacją a Żydami. Rzeczywiście, ten pogląd nie jest pozbawiony podstaw. Ormianie słyną ze smykałki do handlu, w przeddzień I wojny światowej w ich rękach było 80 procent gospodarki Zakaukazia. Między innymi z tego powodu nigdy nie byli lubiani przez sąsiednie narody, które zazdroszczą im długiej historii, wykształcenia i majątku.
Większość Ormian żyje na emigracji, gdzie dzięki dobrej organizacji, tworzą wpływowe lobby. Do swoich sukcesów zaliczyć mogą nakłonienie Francji i Stanów Zjednoczonych do poruszenia tematu ludobójstwa z 1915 roku, którego dopuściła się licząca się w świecie Turcja. Ormiańskiego pochodzenia są sławne na cały świat postacie, takie jak Garri Kasparow, Andre Agasii czy Kirk Kerkorian, swego czasu jeden z najbogatszych ludzi na świecie.
Jednak, jak zauważa Surik, Żydzi na emigracji zawsze się wspierają, w przeciwieństwie do Ormian, którzy dbają tylko o swój interes. Co więcej Żydzi wykorzystali swoją przedsiębiorczość i stworzyli najprężniejszą gospodarkę na Bliskim Wschodzie. Z kolei Ormianie żyją w dziadowskim państwie, gdzie nawet w oddalonym o kilkaset metrów od jeziora bloku Surika kanalizacja działa przez kilka godzin na dobę, a większość mieszkańców zamiast spłuczki używa wiadra.
Surik kończy swój smutny wywód i oświadcza, że czas położyć się spać. Wcześniej jednak, na wypadek gdyby do jego mieszkania mieli wparować chuligani, każe mi zabrać z plecaka wszystkie pieniądze i inne kosztowności.
Pożegnanie
Rano Surik zaprasza mnie na śniadanie. Za chwilę będziemy musieli się rozstać, ale wcześniej chce mi jeszcze trochę o sobie opowiedzieć. Od młodości był spragniony wiedzy i uwielbiał czytać. Gdy zdawał na studia, uzyskał jednak zbyt słaby wynik i nie został przyjęty. Od tamtej pory nie miał okazji, by się dalej kształcić. Z kolei jego syn dostał się na uczelnię, ale nie mógł znieść życia w biedzie, więc rzucił naukę, by zarabiać na utrzymanie rodziny. Tymczasem Surik nie może znaleźć pracy. Co prawda marzy tylko o stanowisku stróża nocnego, ale nawet o taką posadę jest tutaj trudno.
Po skończonym posiłku Surik zabiera mnie na trasę wylotową do Erewania. Zatrzymuje dla mnie autobus i na pożegnanie wyświadcza mi ostatnią przysługę. Spisuje numery rejestracyjne pojazdu, na wypadek gdyby jego kierowca miał mi zrobić jakąś krzywdę.
Autor
Michał Wójtowicz
Ekonomista i matematyk, autor trzech artykułów naukowych dotyczących zarządzania portfelem inwestycji, zawodowo związany z branżą IT. Ponadto autor kilkudziesięciu reportaży z Bliskiego i Dalekiego Wschodu, Kaukazu i Europy Wschodniej opublikowanych w serwisie dziennikarstwa obywatelskiego Wiadomości24.
Trwa ładowanie...