Obraz „Zasadzka” Feliksa Sypniewskiego przedstawiający bitwę pod Koźminem z 1497 roku (fot. Wikipedia)
To fragment dawnego hymnu Polaków bukowińskich, który pomagał im przetrwać w trudnych czasach. Jest on nadal żywy na Bukowinie, północno-zachodniej części Mołdawii, która po II wojnie światowej została podzielona pomiędzy Rumunię a nowo utworzoną Mołdawską Socjalistyczną Republiką Radziecką i Ukrainę (części ZSRR). Mołdawia jest jedną z krain wchodzących w skład Rumunii. Oprócz niej na zachodzie kraju znajduje się Siedmiogród (znany powszechnie jako Transylwania) oraz Walachia (ze stolicą kraju Bukaresztem) na południu, najbardziej rdzenna część kraju. Tak skonstruowany byt polityczny jest stosunkowo młody i kedy Polska w 2018 roku obchodziła 100-lecie odzyskania niepodległości, Rumuni świętowali 100-lecie swojego państwa.
Rumunia i Mołdawia (fot. Wikipedia)
Historia obecności Polaków w Rumunii
Pierwsi Polacy pojawili się w granicach współczesnej Rumunii prawdopodobnie za panowania Kazimierza Wielkiego, ale prawdziwa intensyfikacja polskiej obecności i ekspansji na tych terenach liczy się od czasów dynastii jagiellońskiej i związana jest głównie z krainą mołdawską.
Polska starała się kontrolować te tereny, zdając sobie sprawę z ich strategicznych walorów. Dostęp do Morza Czarnego, a przede wszystkim do portów w delcie Dunaju, blokowanie imperium osmańskiego, kontrolowanie szlaków handlowych. Droga łącząca Ruś Halicką ze skupiskami miejskimi dolnego Dunaju, ale przede wszystkim tzw. droga mołdawska, łącząca Morze Czarne z Zachodem, były ważne nie tylko dla Polaków. Wędrowali tędy kupcy słowiańscy, arabscy, żydowscy czy ormiańscy.
Dziś Polaków oficjalnie zarejestrowanych w Rumunii jest około 2,5 tysiąca. Kolejne kilkaset osób mieszka tu z rodzinami tymczasowo na kontraktach. Jesteśmy oficjalnie uznaną mniejszością narodową, posiadamy nawet jedną osobę w rumuńskim parlamencie. Myliłby się jednak ten, kto skalę polsko-rumuńskich relacji historycznych, gospodarczych i geostrategicznych mierzyłby liczbą mieszkających tu Polaków, stanowiących dziś tylko około dziesiątą część promila społeczeństwa rumuńskiego (19 milionów).
Strefa zgniotu
Historia zmagań Polski o te tereny to temat na oddzielny esej. Królowie polscy, a nierzadko magnaci, ingerowali w sprawy Mołdawii, której hospodarowie, chcąc utrzymać się przy władzy, musieli szukać wsparcia z zewnątrz. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że były to zmagania typowe dla bytu znajdującego się w strefie zgniotu. Ich przywódcy musieli wybierać pomiędzy Polską, Węgrami, imperium osmańskim czy Kozakami, a później innymi nacjami. Feliks Koneczny w książce „Geografia historyczna” pisał: „…rozlało się dużo krwi polskiej, bo tu wychodziło się naprzeciw Turczyna, przy czym narażali się polscy wodzowie nieraz na zdradę hospodarów…”. Do takich momentów zalicza się wyprawę z 1497 roku króla Jana Olbrachta, który chciał między innymi uzyskać port na Dunaju – Chilia. Wypad zakończył się niepowodzeniem, a w drodze powrotnej Polacy ponieśli ciężkie straty w bitwie pod Koźminem (20 tysięcy wziętych w niewolę). Od tej bitwy wzięło się powiedzenie „za króla Olbrachta wyginęła szlachta”. Później bywało różnie, natomiast szczyt polskich wpływów kulturalno-politycznych na tych terenach datuje się na czasy panowania Jana III Sobieskiego.
Tutejsza szlachta, przeważnie wykształcona w Polsce i posiadająca tam majątki, tworzyła w Mołdawii partię polonofilską. Celem było wyzwolenie Mołdawii z tureckiego ucisku; plany te się nie powiodły, a wraz z upadkiem Rzeczypospolitej zanikły. Do dziś jednak, podróżując po tych terenach i zwiedzając zabytki, można się natknąć na polskie akcenty, np. oblegany przez Polaków zamek w Suczawie, czy odwiedzić polskie wioski na Bukowinie (np. Pojana Mikuli, Plesza, Nowy Sołoniec), a tutejsze niegrzeczne dzieci bywa, że są straszone Sobieskim jak babą Jagą…
Wjazd do polskiej wsi Pojana Mikuli, Bukowina (foto ze zbiorów autora)
Sojusz polsko-rumuński
Po I wojnie światowej Rumunia, będąc od 1916 roku po stronie państw ententy, otrzymała od Węgier Siedmiogród oraz dodatkowo zaanektowała Besarabię – część Mołdawii, jaką utraciła w roku 1812 na rzecz Rosji. Tak proklamowaną w 1918 tzw. Wielką Rumunię łączyła z Polską nie tylko wspólna granica, ale od 1921 roku sojusz wojskowy. Był to układ o wzajemnej pomocy wobec sowieckiej agresji, której również Rumunia się obawiała, nie mając przez wspomnianą aneksję Besarabii nawet stosunków dyplomatycznych z ZSRR.
Ciekawostką jest, że do dnia dzisiejszego w Kiszyniowie (obecna stolica Mołdawii, wtenczas zajętej przez Rumunów Besarabii) znajduje się popiersie Marszałka Piłsudskiego, który był tam w 1932 roku na manewrach wojskowych. Zakwaterowany został w jedynym konsulacie zagranicznym w Kiszyniowie, czyli polskim. Sojusz trwał aż do wybuchu wojny w 1939 roku. Jak wiemy, w konsekwencji ataku ZSRR na Polskę nasze władze (m.in. prezydent, premier i Naczelny Wódz) opuściły kraj przez granicę rumuńską.
Rumunia w II wojnie światowej
Sama Rumunia, tak jak Polska, stała się ofiarą paktu Ribbentrop – Mołotow; w tym wypadku Stalin zagwarantował sobie zagarnięcie na powrót części Besarabii, co stało się faktem w 1940 roku. Aż do 1944 roku Rumunia pozostawała w sojuszu z Niemcami, a złoża ropy naftowej wydobywane na jej terenach (np. miasto Ploeszti) stanowiły strategiczne źródło zasobów dla Wehrmachtu. Jak pisał Suworow w swej książce „Lodołamacz”, Hitler panicznie bał się ataku Związku Radzieckiego i zajęcia tych terenów. Gdyby Stalinowi się to udało, II wojna światowa mogłaby skończyć się dla Niemców o wiele szybciej. Dziś złoża lądowe Rumunii są raczej na wyczerpaniu, ale wiele mówi się o możliwie większym potencjale złóż ropy i gazu na Morzu Czarnym, dzięki którym Rumunia stanie się eksporterem netto tych surowców.
Problemy z sąsiadami
Kolejnym wspólnym geostrategicznym mianownikiem Polski i Rumunii jest obecne otoczenie polityczne. Nad Polską wisi obwód kaliningradzki, a na wschodzie mamy drżąca w posadach Białoruś, kraj zinfiltrowany gospodarczo i kulturowo przez Rosję. Rumuni mają za sąsiada rozchwianą politycznie Mołdawię, z prorosyjskimi władzami, a nade wszystko Transnistrię (Naddniestrze), czyli wschodnią część Mołdawii. Ta zamieszkana w większości przez Rosjan i Ukraińców kraina, po upadku ZSRR obawiając się projektów połączenia Rumunii i Mołdawii, zbuntowała się. Doszło do konfliktu zbrojnego, w którym udział wzięła do dziś stacjonująca w tym miejscu rosyjska 14. Armia. Dowódcą tej armii był znany z późniejszej kariery politycznej w Rosji Aleksandr Lebied. Konflikt zakończył się bez rozstrzygnięcia, ale Naddniestrze pozostaje zbuntowaną częścią Mołdawii, nie uznającą władzy w Kiszyniowie. Swego czasu Władimir Putin proponował oficjalnie przyłączenie Naddniestrza do Federacji Rosyjskiej, a Mołdawii do Rumunii…
Czy kraj, z którym łączy nas tak wiele: historia, tożsame zagrożenie, wspólne cele strategiczne w postaci konceptu Międzymorza i Trójmorza, posiada u nas wystarczającą atencję strategiczną?
Polska jest dla Rumunii bardzo istotnym partnerem handlowym, będąc szóstym najważniejszym krajem eksportowym i czwartym pod względem importu z ujemnym bilansem handlowym. Dla Polski Rumunia jest dopiero 15. krajem eksportowym. W tym kontekście dziwi brak polsko-rumuńskiej izby handlowej, która pomogłaby polskim firmom wejść na ten rynek, zwłaszcza że tego rodzaju organizacje mają kraje o znacznie mniejszym znaczeniu dla Rumunii. Współpracy, zwłaszcza na kierunkach strategicznych, na pewno nie ułatwia mocno niestabilna scena polityczna w Rumunii. Rok temu we wrześniu odbyły się w Bukareszcie konsultacje międzyrządowe z udziałem naszego premiera i szefów MSZ oraz MON. Dwa miesiące później zmienił się rząd, który od tego czasu funkcjonuje jako mniejszościowy i już kilkakrotnie zmagał się z wotum nieufności.
Rumuńsko-polskie konsultacje międzyrządowe, Bukareszt, wrzesień 2019 roku (fot. www.nineoclock.ro)
Jeśli chodzi o stronę wojskową, należy wymienić polski kontyngent, jaki stacjonuje w Rumunii od lipca 2017 roku w ramach tzw. sił dostosowanej wysuniętej obecności NATO. Składa się z około 230 żołnierzy wspieranych przez 14 rosomaków. Umiejscowiony jest na południu w Krajowej, więc z punktu widzenia głównych kierunków zagrożeń, tj. Mołdawii lub rejonu Morza Czarnego, ma strategicznie raczej ograniczone znaczenie.
Polityka amerykańska
W Rumunii, tak jak w Polsce, mocno wybrzmiewa głos amerykański. Sposób narracji oraz dobór tematów przypominają to, czego świadkami jesteśmy nad Wisłą. Obiektywnie rzecz ujmując Rumunia, znajduje się pod jeszcze większą presją, jeśli chodzi o wątek chiński, ze względu na spore inwestycje firmy Huawei, mającej w tym kraju swoje biuro regionalne z ponad dwoma tysiącami pracowników. Wiele mówiło się też o porcie w Konstancy jako centrum nowego chińskiego Jedwabnego Szlaku. Tymczasem obecny ambasador USA Zuckerman powtarza jak mantrę: „Huawei is a wrong way” na każdym publicznym wystąpieniu i wydaje się, że na razie Amerykanie wygrywają to przeciąganie liny. Rumuni właśnie wycofali się z umowy z chińską firmą na rozbudowę elektrowni atomowej (zrobią to Amerykanie), a OBOR chyba pójdzie przez port w Pireusie czy Salonikach. Zwłaszcza że tuż obok Konstancy zlokalizowane jest spore lotnisko baza NATO (Mihail Kogălniceanu), miejsce absolutnie kluczowe do kontrolowania całego basenu Morza Czarnego oraz Bliskiego Wschodu. Rumuni już zobowiązali się rozbudować tę bazę kosztem 2,5 miliarda euro, tak aby mogła przyjąć do 10 tysięcy żołnierzy, oraz przystosować do obsługi samolotów F-35, które mają niebawem kupić od USA.
Poza Schengen
Port w Konstancy ma jeszcze jedno strategiczne znaczenie – jest nieoficjalnym powodem, dla którego Rumunia do dnia dzisiejszego pozostaje poza strefą Schengen. Sprzeciwiają się temu głównie Holendrzy, którzy obawiają się wzrostu znaczenia Konstancy kosztem ich macierzystego portu w Rotterdamie. Wydaje się, że z punktu widzenia Polski ekspansja portu w Konstancy w połączeniu z rozbudową drogi Via Carpatia wpisywałaby się w koncepcję Międzymorza. Wiele moglibyśmy ugrać, gdybyśmy wsparli Rumunów w tej kwestii, która oprócz oczywistych walorów gospodarczych ma dla nich kolosalne znaczenie moralne i wizerunkowe.
Gdy łączy wiele, a nie dzieli prawie nic
Reasumując, Rumunia ma wszystkie cechy, by stać się naszym głównym sojusznikiem. Polska posiada silną bazę historyczną i gospodarcza, która powinna zostać mocniej rozwinięta. Nie do przeceniania jest również fakt, że Polacy są w Rumunii lubieni i szanowani, nie posiadamy również żadnych zatargów terytorialnych (takich jak Rumunii z Węgrami) czy historycznych (jak sprawa banderowców z Ukrainą).
Autor
Marcin Molin
Dyrektor Generalny Philipsa na Europę Południowo-Wschodnią. Swoje życie zawodowe oparł na pracy dla międzynarodowych korporacji. Możliwość mieszkania w wielu krajach i pracy z ludźmi z wielu kultur zmieniło jego perspektywę patrzenia i rozumienie funkcjonowania świata. Energię do działania czerpie z dalekich podróży, darząc szczególnym sentymentem Afrykę. Z hobby na uwagę zasługuje, równoważąca hałas trojga dzieci, gra na perkusji oraz wspólne bieganie z żoną.
Trwa ładowanie...