Zanim o sojuszu z Ukrainą, czyli Zełenski w Warszawie i kwestia nuklearna

Obrazek posta

W S&F mówimy o tym od jakiegoś czasu. W obliczu potrzeby poszukiwania w naszym regionie nowej równowagi, która miałaby nas zabezpieczyć przed wojną, będziemy musieli pomyśleć o jednej z potencjalnych opcji. Mowa tu o ewentualnym sojuszu wojskowym z Ukrainą. W szczególności będzie to rozważane, jeśli NATO nie będzie chciało przyjąć Ukrainy do sojuszu lub jeśli Amerykanie nie stworzą jakieś trudnej teraz do zdefiniowania konstrukcji, która dałaby Ukrainie realne, gwarantowane poczucie bezpieczeństwa. Jeśli nie zostanie zrealizowana któraś z tych dwóch opcji, Ukraina będzie żądała przywrócenia jej statusu nuklearnego, o czym mówił ostatnio Ołeksij Arestowycz, albo będzie parła do opcji awaryjnej, czyli sojuszu wojskowego z Polską. Zanim jednak doszłoby do takiego sojuszu, my musielibyśmy sobie zapewnić rozszerzone gwarancje nuklearne ze strony USA. To sprawa nadrzędna, bez której sojusz polsko-ukraiński nie będzie mógł prawidłowo funkcjonować.

Najczęstszym wyjaśnieniem tak pokaźnych zasobów niestrategicznej broni atomowej w arsenałach Rosji jest to, że mają one na celu zneutralizowanie ewentualnego poważnego zaangażowania USA w razie szantażu nuklearnego ze strony Rosji wobec jej sąsiadów – przecież sojuszników USA. I zapewnienie, że wszelkie starcia militarne w Międzymorzu między sojusznikami USA a Rosją pozostaną na poziomie konwencjonalnym, bez nuklearnego zaangażowania Waszyngtonu. Pogląd ten opiera się na logice paradoksu stabilności-niestabilności – sytuacji, w której zachodzi niskie prawdopodobieństwo pełnej strategicznej wymiany nuklearnej USA – Rosja ze względu na potencjalną skalę zniszczeń u obu graczy, a zatem ogromne ryzyko w razie braku kontroli eskalacji napięcia w regionie.

 

Stany Zjednoczone od lat są zaniepokojone tym brakiem równowagi w dziedzinie niestrategicznej broni jądrowej. Podczas gdy Moskwa utrzymuje zróżnicowany arsenał około 2000 niestrategicznych broni nuklearnych i kontynuuje modernizację tych sił, Waszyngton dysponuje ich znacznie mniejszymi zasobami. Ta nierównowaga rodzi obawy, że Rosja może się ośmielić stosować groźby nuklearne, co właściwie się dzieje obecnie, w trakcie wojny na Ukrainie. A nawet w sposób limitowany użyć broni nuklearnej, czego się wszyscy obawiamy.

 

Jeśli w trakcie pieriedyszki, która nastanie po zawarciu pokoju na Ukrainie, Moskwa rozmieści systemy rakietowe z bronią jądrową wymierzone w Polskę i Ukrainę albo w państwa bałtyckie, to Stany Zjednoczone mogą nie mieć symetrycznych, proporcjonalnych, skutecznych i wiarygodnych odpowiedzi. To z kolei może pozostawić decydentom w Waszyngtonie wybór między odpowiedzią amerykańskimi siłami konwencjonalnymi, a to może być niewystarczające w danych okolicznościach (lub mogą tego bardzo nie chcieć – np. stacjonowania pokaźnych sił lądowych z rodzinami, jak to było w RFN w czasie zimnej wojny), a demonstrowaną gotowością do odpowiedzi jądrowymi siłami strategicznymi, co może być uważane za oceanem za nieroztropne lub eskalacyjne, biorąc pod uwagę zdolność Moskwy do odwetu wobec terytorium USA oraz różnicę w determinacji i stawce ryzyka między USA a Rosją w naszym regionie.

Dylemat ten może stać się szczególnie ostry, ponieważ w razie wybuchu wojny na dwa fronty w Eurazji stosunkowo niewielki zapas niestrategicznej broni nuklearnej Waszyngtonu byłby potrzebny do powstrzymania zagrożenia nuklearnego ze strony nie tylko Rosji, ale także Chin, które niedawno rozpoczęły wielką rozbudowę swoich sił nuklearnych, co bardzo niepokoi Amerykanów, którzy poświęcają temu bardzo dużo uwagi w Pentagonie.

 

Taka asymetria w siłach nuklearnych może również umożliwić Moskwie wbicie klina między Stany Zjednoczone a ich sojuszników i partnerów. Innymi słowy, Waszyngton mógłby stanąć przed dylematami podobnymi do tych, z którymi miał do czynienia podczas zimnej wojny, kiedy Sowieci inwestowali w systemy jądrowe, które mogliby wycelować w Europę sojuszników bez uderzenia w USA. Taki kraj sojuszniczy mógłby rozpocząć ze strachu akomodację wobec Rosji, a na pewno nie chciałby realizować polityki proamerykańskiej, co wymagałoby umiejętnego zarządzania sojuszem NATO. Taka asymetria w siłach nuklearnych może również umożliwić Moskwie wbicie klina między Stany Zjednoczone a ich sojuszników i partnerów. Innymi słowy, Waszyngton mógłby stanąć przed dylematami podobnymi do tych, z którymi miał do czynienia podczas zimnej wojny, kiedy Sowieci inwestowali w systemy jądrowe, które mogliby wycelować w Europę sojuszników bez uderzenia w USA. Taki kraj sojuszniczy mógłby rozpocząć ze strachu akomodację wobec Rosji, a na pewno nie chciałby realizować polityki proamerykańskiej, co wymagałoby umiejętnego zarządzania sojuszem NATO.

 

Stany Zjednoczone mogą być wtedy zmuszone do rozważenia ściślejszego związania ze sobą swoich sojuszników – zwłaszcza jeśli ci sojusznicy poważnie rozważają zdobycie niezależnych zdolności nuklearnych w odpowiedzi na rosnące zagrożenie ze strony Rosji i rosnące wątpliwości co do wiarygodności USA i ich rozszerzonych gwarancji odstraszania. To bywa dla USA kosztowne i wiąże Amerykanom ręce, więc zazwyczaj tego nie chcą.

Z perspektywy Moskwy zatem posiadanie większych niestrategicznych sił jądrowych mogłoby sprawić, że konwencjonalna wojna przeciwko sojusznikom Waszyngtonu byłaby bardziej kusząca. Waszyngton miałby obawy przed udziałem po stronie sojuszników, bo nie chciałby doprowadzić do wojny nuklearnej, w której na niestrategicznych szczeblach użycia broni jądrowej Rosja miałaby przewagę. W tych warunkach obie strony mogłyby starać się walczyć tylko na poziomie konwencjonalnym – byłaby to perspektywa, która może przynieść korzyści Rosji, NATO opiera się bowiem de facto na amerykańskich gwarancjach nuklearnych, do których USA mogłyby się odwołać nawet w obliczu konwencjonalnego ataku Rosji na państwo członka.

To negliżuje polską strategię aktywnej obrony   polegającą na zdolności uderzenia na wojska i infrastrukturę rosyjską poza obszarem RP, bo będzie to nie w smak Amerykanom, którzy chcieliby utrzymać konflikt na poziomie konwencjonalnym i najlepiej bez udziału własnych wojsk – jak na Ukrainie, a rozlanie się konfliktu szerzej mogłoby uruchomić niepożądaną eskalację ze strony Rosji, na którą Amerykanie mieliby odpowiedź wyłącznie nuklearną – to na poziomie strategicznym, ze względu na swą słabość w niestrategicznym arsenale jądrowym ze wszystkimi jej konsekwencjami.

 

Największym ryzykiem związanym z rosyjskim arsenałem jest możliwość szantażu nuklearnego wobec Polski i Ukrainy, co mogłoby nadwerężyć zobowiązania USA w zakresie rozszerzonego odstraszania i odizolować potencjalne cele agresji, czyli Kijów i Warszawę, poprzez oddzielenie ich stawki ryzyka od amerykańskiego. To niewykluczony scenariusz wobec sojuszu wojskowego Polski i Ukrainy nie posiadającego własnej broni atomowej.

 

Jakie mamy na to remedium? Najlepszym są nowe rozszerzone gwarancje atomowe Waszyngtonu. Stany Zjednoczone mogłyby na przykład realizować dwustronne lub trójstronne porozumienia o współdzieleniu „użycia” broni jądrowej z Wielką Brytanią i Polską. Tego typu porozumienie wiązałoby się z utrzymaniem przez Stany Zjednoczone pieczy nad bronią jądrową i władzy nad jej  użyciem ale z przygotowaniem sił sojuszniczych do stałego, codziennego udziału w misji przenoszenia broni jądrowej. Stacjonowaniu broni jądrowej na terytorium Polski mogłoby towarzyszyć pozwolenie na rozwój cywilnej energetyki atomowej w Polsce na dużą skalę. Jeszcze inną odpowiedzią byłoby potraktowanie nas jak RFN w czasach zimnej wojny. Taki scenariusz wiązałby się ze stacjonowaniem wielkich sił lądowych USA w Międzymorzu niejako w charakterze zakładników, których istnienie powodowałoby, że Rosjanie nie mogliby użyć sił jądrowych do szantażowania Polski i Ukrainy z obawy przed masowym zabijaniem amerykańskich żołnierzy. Ale na to się nie zanosi. Z wielu powodów.

Zanim więc zaczniemy zmierzać w kierunku sojuszu z Ukrainą i myśleć o naszej strategii aktywnej obrony, musimy rozegrać sprawę rozszerzenia i odnowienia amerykańskich gwarancji atomowych wobec nas w obliczu nowej architektury bezpieczeństwa, która się będzie teraz wyłaniała (oczywiście przy założeniu braku własnej broni atomowej i programu jej pozyskania). Bez tego trudno będzie o równowagę strategiczną, zważywszy na atomowy arsenał rosyjski. To subtelna gra w trójkącie: sojusz polsko-ukraiński a USA i Rosja. Możemy wymagać większego zaangażowania od Amerykanów, którzy zrobią bardzo dużo, by powstrzymać proliferację broni atomowej. Więcej, musimy wymagać od nich dużo, gdyż bez strategii aktywnej obrony, z amerykańskim parasolem atomowym, nasze wydatki wojskowe i nasza współpraca z Ukrainą mogą nie przynieść właściwej gravitas w obliczu wojny w Europie i rosyjskich szantaży atomowych wobec USA i reszty Europy.

 

Autor

Jacek Bartosiak

Założyciel i właściciel Strategy&Future, autor książek „Pacyfik i Eurazja. O wojnie”, wydanej w 2016 roku, traktującej o nadchodzącej rywalizacji wielkich mocarstw w Eurazji i o potencjalnej wojnie na zachodnim Pacyfiku, „Rzeczpospolita między lądem a morzem. O wojnie i pokoju”, wydanej w 2018 roku, i „Przeszłość jest prologiem" z roku 2019.

 

Jacek Bartosiak Background Check Polska Strategia nuklearna Świat Ukraina

Zobacz również

Jacek Bartosiak i Jakub Marszałkiewicz rozmawiają o starcie Starshipa (Wideo)
Po co czytać martwych ludzi? O „Zachodnim kanonie” Harolda Blooma
Po co czytać martwych ludzi? Jan Maciejewski o „Zachodnim kanonie”Harolda Blooma (Audio)

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...