(Fot. Wikimedia Commons)
Nie był to pierwszy przykład sygnalizacji strategicznej Kremla odnoszący się do broni jądrowej podczas trwającego kryzysu. Już pod koniec ubiegłego roku Kreml poinformował o przełożeniu na luty dorocznych ćwiczeń strategicznych sił jądrowych Grom, które odbywają się zazwyczaj jesienią. W przededniu kryzysu natomiast Kreml kapitalizował nieprzemyślaną, jak się wydaje, wypowiedź Wołodymyra Zełenskiego, który podczas konferencji MSC w Monachium oświadczył, że w obliczu agresji Rosji oraz braku adekwatnej reakcji państw Zachodu Kijów uznaje zapisy memorandum budapeszteńskiego za nieobowiązujące, co odczytywać należy (i taka była również percepcja Rosji) jako wycofanie się przez Ukrainę z decyzji o porzuceniu programu pozyskania broni nuklearnej. W reakcji na słowa Zełenskiego zarówno Putin, jak i minister obrony Rosji Siergiej Szojgu zareagowali formułowanymi mniej lub bardziej explicite groźbami, odnoszącymi się do poczucia zagrożenia Rosji oraz konieczności „zareagowania na realne niebezpieczeństwo, w wypadku gdyby Ukraina weszła w posiadanie broni masowego rażenia”; warto odnotować, że słowa Putina nie odnosiły się wyłącznie do broni nuklearnej, ale również do broni chemicznej czy biologicznej – co wydaje się istotne w kontekście hipotetycznych prób dotrzymania przez Ukrainę kroku Rosji na drabinie eskalacyjnej. Prezydent Rosji starał się uwiarygodnić swoje obawy, stwierdzając, że nie uważa ukraińskich gróźb za puste, a Kijów „posiada znaczące kompetencje” w zakresie technologii potrzebnych do skonstruowania broni nuklearnej. Poniedziałkową wypowiedź Putin w sposób oczywisty kierował również do Zachodu, który „może pomóc Ukrainie zdobyć ową broń, tworząc kolejne niebezpieczeństwo dla naszego państwa”. Wreszcie podczas przemówienia, będącego w gruncie rzeczy wypowiedzeniem Ukrainie wojny, Putin sformułował kolejne ostrzeżenie mające na celu odstraszenie państw zachodnich od potencjalnego zaangażowania się w konflikt ukraiński, mówiąc, że „Rosja pozostaje jednym z najpotężniejszych mocarstw nuklearnych” oraz że „posiada przewagę w pewnych najbardziej nowoczesnych typach uzbrojenia (…) nikt nie powinien mieć złudzeń, że każdy potencjalny agresor dozna porażki i przerażających skutków, jeżeli spróbuje zaatakować nasz kraj”. W piątek media opublikowały nagranie – według części komentatorów z obwodnicy Moskwy – na którym widoczna była przenosząca ładunki nuklearne rakieta balistyczna o zasięgu międzykontynentalnym Yars. Wreszcie w niedzielę świat obiegła wspomniana już wyżej informacja o podwyższeniu stanu gotowości sił jądrowych.
Działania Rosji nie powinny stanowić zaskoczenia w świetle zarówno rosyjskiej polityki deklaratywnej (sformułowanej w opublikowanym 2 czerwca dokumencie zatytułowanym „Fundamenty polityki państwa w zakresie odstraszania nuklearnego”), poprzednich działań Federacji Rosyjskiej (chociażby po aneksji Krymu) oraz wystąpień przedstawicieli kremlowskiej administracji. Rosja począwszy od lat 90., gdy zrewidowała obowiązującą od czasów sowieckich deklarację nieużywania broni nuklearnej jako pierwsza (NFU, no first use), konsekwentnie rozbudowywała zdolności w zakresie niestrategicznej (a więc ujmując rzecz niezwykle skrótowo: o krótszym zasięgu i ograniczonej sile eksplozji) broni nuklearnej; z biegiem czasu koncepcja użycia tejże broni została na Zachodzie ochrzczona mianem doktryny deeskalacji nuklearnej (ang. escalate to de-escalate). Jak zauważyliśmy w części raportu Armii Nowego Wzoru poświęconej problemowi zarządzania dynamiką eskalacji i rosyjskim groźbom nuklearnym, doktryna ta stypuluje, że „Rosjanie mogliby zdecydować się na użycie broni nuklearnej, aby galwanizować zdobycze terytorialne lub polityczne osiągnięte w toku szybkiej, kilku- lub najwyżej kilkunastodniowej, kampanii. Lub też mogliby podjąć próbę zakończenia konfliktu na akceptowalnych dla siebie warunkach w momencie, w którym w toku nieudanej kampanii realna staje się porażka uniemożliwiająca Kremlowi osiągnięcie celów wojennych. Wówczas Rosjanie mogą wyzyskać groźbę wykorzystania doktryny deeskalacji nuklearnej w celu zakomunikowania Amerykanom niebezpieczeństwa niekontrolowanej eskalacji, jeżeli działania wojenne będą kontynuowane”.
W części dotyczącej eskalacji jądrowej raportu Armii Nowego Wzoru stwierdzamy, że charakterystyczną cechą rosyjskich gróźb użycia broni nuklearnej w paradygmacie deeskalacji jądrowej jest to, iż nie są one kierowane pod adresem państwa, wobec którego zostałaby ona użyta, ale nade wszystko wobec jego (dysponującego bronią nuklearną) patrona – zazwyczaj Stanów Zjednoczonych. Jest tak przede wszystkim dlatego, że groźba użycia przez Moskwę broni nuklearnej ma wymusić na Zachodzie gotowość do zaakceptowania ustępstw względem Rosjan, alternatywą może być bowiem konflikt nuklearny – w założeniu początkowo ograniczony, ale grożący zajściem niekontrolowanej eskalacji, jeżeli Zachód „nie odpuści”. Grożąc użyciem broni nuklearnej w toku konfliktu konwencjonalnego, Rosjanie celowo i świadomie przedstawiają się jako państwo gotowe do doprowadzenia do asymetrycznej, i być może niekontrolowanej, eskalacji. Esencją rosyjskiej strategii deeskalacji nuklearnej – a więc gotowości do „wejścia” w ograniczoną wojnę nuklearną – jest więc to, co Thomas Schelling nazwał kiedyś „zawodami w podejmowanie ryzyka” (competition in risk taking) – gdzie ryzykiem jest niebezpieczeństwo zajścia niekontrolowanej eskalacji. Rosjanie wierzą, iż będą w stanie owe zawody wygrać, stawka rozgrywki jest bowiem większa dla nich niż dla państw Zachodu – a tym samym w obliczu gróźb rosyjskich mogących doprowadzić do katastrofalnej, pełnej wymiany nuklearnej zachodnie stolice będą musiały powiedzieć „pas”.
Warto zwrócić uwagę na fakt, że kalkulacja ta nie znajduje zastosowania w wypadku państwa, które pada ofiarą rosyjskiej agresji. Jeżeli stawką rozgrywki z Rosją jest dalsze istnienie państwowości (oraz przeżycie władz zaatakowanego państwa), potencjał odstraszający rosyjskich gróźb jest ograniczony. W przeciwieństwie do Zachodu mogą być gotowe sprawdzić, czy Rosjanie przypadkiem nie blefują – zwłaszcza jeżeli są powody, aby tak uważać. Taką tolerancją ryzyka wykazali się w toku konfliktu Ukraińcy; wkrótce po podniesieniu przez Rosję stopnia gotowości sił nuklearnych minister spraw zagranicznych Ukrainy Dmytro Kułeba oznajmił, że jest to „próba podbicia stawki oraz wywarcia nacisku na ukraińską delegację”, a ewentualne użycie broni nuklearnej przez Rosję „będzie katastrofą dla świata, ale nas nie złamie”. Kułeba sygnalizował więc, że Rosjanie, próbując wymusić na Ukraińcach za pomocą gróźb użycia tej broni deeskalację konfliktu oraz akceptację części ich postulatów, ponieśli porażkę; jego słowa implikowały również, że jeżeli Moskwa faktycznie posunęłaby się do ich realizacji, musiałaby sięgnąć po broń nuklearną więcej niż raz. Tu jednak pojawia się problem, bowiem chociaż Ukraina sygnalizuje gotowość do sprawdzenia rosyjskiego blefu (lub nawet kontynuacji walki w mało prawdopodobnym scenariuszu spełnienia przez Rosję jej gróźb), to istnieją powody, aby podejrzewać, że Amerykanie – z przyczyn oczywistych – mogą nie wykazać się podobną tolerancją ryzyka co Ukraińcy. Zachodzi więc niebezpieczeństwo, że – o ile potraktują rosyjskie groźby poważnie – Amerykanie w pewnym sensie mogą stać się narzędziem Rosjan, i w obawie przed użyciem przez Rosję broni jądrowej zaczną naciskać na Ukraińców, aby ci zaakceptowali niektóre przynajmniej warunki stawiane przez Kreml. Roli nacisków Zachodu nie należy ignorować; wydaje się, że to właśnie presja Stanów Zjednoczonych i zachodnioeuropejskich partnerów Ukrainy zadecydowała o tym, że Ukraina nie zarządziła powszechnej mobilizacji przed wybuchem konfliktu, a to realnie wpłynęło na zdolność ukraińskich sił zbrojnych do stawienia oporu siłom rosyjskim. Istotną kwestią stanie się więc podatność kierownictwa państwa ukraińskiego na naciski Waszyngtonu, Londynu, Berlina czy Paryża. Na razie jednak wydaje się, że biały Dom z dużą rezerwą podchodzi do rosyjskich prób sygnalizacji; w odpowiedzi na pytanie: „Czy Amerykanie powinni obawiać się wybuchu wojny jądrowej”, zadane mu podczas niedzielnego wystąpienia, prezydent USA Joe Biden odpowiedział po prostu: „Nie”. Natomiast rzecznik prasowa Białego Domu Jen Psaki oznajmiła podczas briefingu prasowego, że Stany Zjednoczone „nie widzą uzasadnienia dla podniesienia gotowości” własnych sił nuklearnych.
Autor pozostaje sceptyczny co do prawdopodobieństwa użycia przez Rosję broni nuklearnej w toku trwającego obecnie konfliktu. Ukraina jest (znacznie) słabszym konwencjonalnie państwem nieposiadającym zdolności projekcji siły wobec Moskwy oraz niedysponującym bronią jądrową; użycie broni nuklearnej wobec niej byłoby reakcją skrajnie nieproporcjonalną oraz – z punktu widzenia interakcji z Kremlem na scenie międzynarodowej – nieracjonalną. Nie ma wątpliwości, że w wyniku złamania przez Rosję nuklearnego tabu (i to w toku wojny agresywnej) nie tylko Zachód, ale również chociażby Chiny czy Indie musiałyby co najmniej dokonać głębokiej reewaluacji analizy zysków i strat związanych ze współpracą z Kremlem, i prawdopodobnie wynik tej analizy oznaczałby gwałtowne i daleko idące ograniczenie współpracy z Moskwą.
Po drugie, choć może się wydawać, że wraz z katastrofalnym przebiegiem kampanii na Ukrainie i zachodnimi sankcjami w jej następstwie Rosja już teraz stała się pariasem na scenie międzynarodowej, autor artykułu jest zdania, iż użycie przez Rosję broni nuklearnej wobec Ukrainy w celach deeskalacyjnych miałoby konsekwencje znacznie dalej idące niż te, z którymi Moskwa musi się mierzyć obecnie. Wydaje się, że fakt, iż sankcje Zachodu zostały nałożone tak nagle i z przeskoczeniem kilku co najmniej szczebli na drabinie eskalacyjnej (jeszcze w czwartek sankcje nałożone na Rosję przez USA i UE były przecież wciąż dość zachowawcze), pozwala się zastanawiać, czy nie były one mniej owocem chłodnej kalkulacji, a bardziej wynikiem reakcji emocjonalnej oraz rezultatem ogromnej presji społecznej, wywołanej percepcją kryzysu przez społeczeństwa państw zachodnich. To z kolei może oznaczać, że wraz ze stopniowym wygaszeniem emocji wśród decydentów i społeczeństw Zachodu (które nadejdzie przecież nieuchronnie) konsekwencje owych sankcji, takie jak pełne wepchnięcie Rosji w orbitę Chin czy też gwałtownie rosnące ceny energii i towarzysząca im inflacja, nakażą zachodnim decydentom częściowe przynajmniej ich złagodzenie. Użycie broni jądrowej uniemożliwi jednak tego rodzaju działanie, permanentnie relegując Rosję do statusu państwa zbójeckiego. Wreszcie, choć Ukrainy nie obejmują gwarancje bezpieczeństwa ani Stanów Zjednoczonych, ani innych państw dysponujących bronią nuklearną, Rosja musi być świadoma, że wraz z użyciem broni nuklearnej, być może wielokrotnym, rośnie (w wyniku pomyłki, błędnej kalkulacji czy też błędów technicznych) faktyczne ryzyko niekontrolowanej wymiany jądrowej z innymi mocarstwami nuklearnymi.
Rosjanie mogą – i najprawdopodobniej spróbują – kontynuować sygnalizację strategiczną, gdy ich próby nacisku na Ukrainę się nie powiodą, a Amerykanie i Europejczycy nie będą chcieli lub mogli nakłonić Kijowa do przystąpienia do negocjacji i zaakceptowania przez Ukrainę części przynajmniej rosyjskich postulatów. Jeżeli faktycznie tak się wydarzy, można sobie wyobrazić zarówno kolejne wystąpienia Putina lub/oraz innych przedstawicieli rosyjskich władz (Gierasimowa, Szojgu), w których wobec Ukrainy oraz Zachodu formułowane będą groźby. Sami Rosjanie mogą także pielęgnować narrację, w myśl której Władimir Putin jest coraz bardziej nieprzewidywalny i zdesperowany obrotem spraw na Ukrainie; strategię taką przyjęła chociażby administracja Richarda Nixona na przełomie lat 60 i 70. Wówczas to elementy amerykańskiej administracji wykonywały „wrzutki” wobec przedstawicieli Moskwy, w których sugerowali, że Nixon „to szaleniec, który ma obsesję na punkcie komunizmu (…) nie możemy go powstrzymać, jest szalony, i trzyma palec na guziku nuklearnym”. „Madman Nixon” był klasycznym przykładem nuklearnego „brinkmanship” – a więc balansowania na krawędzi mającego przekonać oponenta o gotowości do doprowadzenia do niekontrolowanej eskalacji; Korea Północna uczyniła z tejże metody formę sztuki. Być może Rosjanie wykonają również sygnalizację wobec USA polegającą na dalszym podwyższaniu stanu gotowości, rozproszeniu sił nuklearnych oraz sparowaniu środków przenoszenia z głowicami. W bardziej skrajnych scenariuszach możliwe jest również przeprowadzenie testów broni nuklearnej przez Rosję (co wiązałoby się jednak ze złamaniem zapisów traktatu PTBT (Partial Nuclear Test Ban Treaty); taki rezultat wydaje się jednak mało prawdopodobny.
We wtorek, tuż przed publikacją powyższego artykułu rosyjskie media informowały o treści raportu zdanego prezydentowi Putinowi przez ministra obrony Rosji, Siergieja Szojgu, w odniesieniu do wydanego w niedzielę rozkazu. Szojgu miał poinformować Putina, ze „zgodnie z jego rozkazem stanowiska dowodzenia Wojsk Rakietowych Przeznaczenia Strategicznego, Floty Północnej oraz Lotnictwa Dalekiego Zasięgu rozpoczęły pełnienie dyżurów bojowych ze wzmocnionym stanem osobowym”. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że jest to element sygnalizacji strategicznej; nad jej dokładną wartością i znaczeniem można się spierać; autor jest jednak zdania, iż z komunikatu tego można wyciągnąć dwa wnioski. Po pierwsze, Szojgu doprecyzował, że niedzielny rozkaz Władimira Putina dotyczył rosyjskich strategicznych sił nuklearnych, a nie niestrategicznych, lub zarówno strategicznych i niestrategicznych. Jest to informacja istotna o tyle, że zazwyczaj przyjmuje się, iż realizując doktrynę escalate to de-escalate Rosja w pierwszej kolejności wykorzystałaby niestrategiczne ładunki jądrowe (NSNW, non-strategic nuclear weapons). Po drugie, komunikat Szojgu zdaje się sugerować, że podwyższenie stanu gotowości oznaczało zwiększenie stanów osobowych, a nie obejmowało bardziej eskalacyjnych działań Rosji; takich jak na przykład rozproszenie mobilnych wyrzutni pocisków międzykontynentalnych, czy też umieszczenie broni jądrowej na pokładach bombowców strategicznych, lub też sparowania środków przenoszenia z ładunkami nuklearnymi.
Autor
Albert Świdziński
Dyrektor analiz w Strategy&Future.
Trwa ładowanie...