Wojna na dwa fronty, Pentagon i nowa Polska

Obrazek posta

(Fot. flickr.com)

 

Raport (https://www.themarathoninitiative.org/wp-content/uploads/2022/02/ONA-Report_Mitchell_TMI_FINAL-220214.pdf.) dotyczy Bizancjum w czasach Attyli i wojen perskich, Wenecji w czasach świetności republiki kupieckiej, XVIII-wiecznej Austrii i jej rywalizacji z Prusami oraz potęgi morskiej Wielkiej Brytanii na przełomie XIX i XX wieku. Stanowi wkład Mitchella w większą pracę dla Office of Net Assessment poświęconą rywalizacji USA z Rosją i Chinami równocześnie.

Podczas wszystkich, dosłownie wszystkich, rozmów, które odbyliśmy z zespołem S&F w Waszyngtonie (i okolicach) w instytucjach amerykańskich i w najważniejszych think tankach zajmujących się wojną i Eurazją, od Jamestown Foundation, The Potomac Foundation i Heritage po Center for Strategic and Budgetary Assessment i New Generation Warfare Center, oraz w Carlisle w Pensylwanii, gdzie mieści się US Army War College, przebijała obawa, a czasem nawet strach Amerykanów przed wojną na dwa fronty w Eurazji, do takiej bowiem wojny Amerykanie nie mają wystarczających sił.

To oznacza, że Amerykanie zostaną zmuszeni dokonać trudnych wyborów, a co najmniej – jak proponuje Wess Mitchell – będą zmuszeni stopniować czy raczej „sekwencjonować” postępowanie wobec słabszego z rywali, by umiejętnie rozbić porozumienie rosyjsko-chińskie skupione aktualnie na chęci wypchnięcia wpływów amerykańskich z całej Eurazji.

 

Obawa ta była silnie wyczuwalna również podczas spotkania z wicedyrektorem Office of Net Assessment w Pentagonie i podczas mojej rozmowy z dyrektorem biura Strategic Multilayer Assessment w Pentagonie.

 

Zarysowuje się kilka możliwych stanowisk Amerykanów wobec zmieniającego się układu sił w Eurazji:

1) Porozumienie z Rosją w zamian za koncesje w Europie Środkowo-Wschodniej; dlatego Rosjanie wysunęli ostatnio takie żądania wobec USA i NATO; administracja prezydenta Bidena swoim postępowaniem (przedłużenie New Start i inne rozmowy z Rosjanami) dawała niestety do zrozumienia, że to możliwe, a nawet pożądane w Waszyngtonie coraz bardziej zajętym Chinami i reformami wewnętrznymi.

2) Stanowcza walka z Rosją; stanowisko to w czystej i korzystnej dla Polski wersji jest obecnie prawie niemożliwe; chyba że pojawi się nowe przywództwo amerykańskie i przekona Amerykanów do akceptacji poziomu wydatków wojskowych większych (procentowo) nawet niż w czasach zimnej wojny. To się wydaje raczej trudne do wyobrażenia, zważywszy na strukturę wydatków społecznych USA, program społeczny Joe Bidena, stan fiskalny i poziom długu USA. Dodatkowo w Ameryce rosną nastroje izolacjonistyczne, a w samym Pentagonie wszyscy właściwie szykują się do wojny z Chinami – i to się nie zmieni.

3) „Sekwencjonowanie” strategii USA poprzez priorytetowe potraktowanie rywalizacji z Chinami z jednoczesnym podjęciem próby rozbicia jedności interesów Chin i Rosji – ale po wcześniejszym pokonaniu Rosji tudzież zatrzymaniu i następnie skierowaniu jej zainteresowania ku Azji Środkowej i dalej w kierunku Dalekiego Wschodu.

Aby to było możliwe do zrealizowania, niezbędne byłyby – jak wykazały wspomniane badania Wessa Mitchella – zabiegi względem słabszego z rywali, czyli Rosji: mowa o koncesjach, innego rodzaju zachętach, nawet o przekupstwie i oczywiście o nowych konfiguracjach sojuszy i porozumień regionalnych.

Sekwencjonowanie wymagałoby jednak przede wszystkim zmiany układu sił na rosyjskim zachodnim limitrofie (czyli w naszym Międzymorzu), by skierować rosyjskie zainteresowanie na wschód i wepchnąć Moskwę w napięcie geopolityczne z Chinami. Ta obserwacja Mitchella wynika ze zrozumienia historii Rosji: po dobroci Rosjanie nigdy nie zmieniali kierunku zainteresowania geostrategicznego. Dlatego pojawiają się w USA nowatorskie pomysły, by skłonić Japonię i Koreę Południową do inwestycji na rosyjskiej Syberii i Dalekim Wschodzie. Ale dopiero po zatrzymaniu Rosjan wojskowo w Europie Środkowo-Wschodniej.

 

W Waszyngtonie panuje opinia, że nie da się łatwo zmienić układu sił w Europie i zatrzymać Rosji, ponieważ państwa kontynentalne Europy Zachodniej nie chcą konfrontacji z Rosją ani nie mają do tego zdolności wojskowych. Dlatego rośnie wśród Amerykanów obawa, że w Europie Zachodniej – pomimo licznych chwytów retorycznych podczas wystąpień publicznych – dominuje „partia pokoju”, zainteresowana biznesem i nowym paktem stabilizacji strategicznej z Rosją, która to „partia” chce wielkiej Europy kontynentalnej od Władywostoku po Lizbonę.

 

Wystarczy przecież posłuchać, co mówi publicznie prezydent Francji Emmanuel Macron albo przedstawiciele biznesu niemieckiego. Zatem zważywszy, że Amerykanie muszą skupić się przede wszystkim na Pacyfiku, główny ciężar zatrzymania Rosji w ramach amerykańskiej strategii sekwencjonowania w celu dalszego utrzymania prymatu USA, korzystnego dla państw naszego regionu, musi spaść na Polskę i państwa regionu.

Gwoli jasności, od dyrektora ONA w Pentagonie usłyszeliśmy, że w żadnym scenariuszu na przyszłość Europa nie stanie się najważniejszym teatrem operacyjnym dla Amerykanów, chyba tylko w sytuacji rychłego i totalnego upadku Chin. Nie ma szans na amerykańską obecność w Europie na skalę podobną do znanej nam z czasów zimnej wojny. A tylko taka obecność dawałaby nam realne gwarancje bezpieczeństwa w nowych czasach, gdyby Polska chciała postępować jak do tej pory, czyli nie wystawiać realnego własnego wojska do wojny z Rosją, a tylko kontynuować metodę zapewniania sobie bezpieczeństwa poprzez kupowanie sprzętu amerykańskiego, co miałoby rzekomo skłonić USA do obrony naszego kraju i uruchomienia art. 5 NATO. Ta formuła nie będzie już na pewno działać w nowych czasach.

To wszystko oznacza, że w obliczu jednoczesnego wyzwania ze strony Chin i Rosji, gdy Amerykanie muszą dokonywać trudnych wyborów, Waszyngton będzie potrzebował innego rodzaju zachowania swoich sojuszników niż przez ostatnie 30 lat. Nie będzie już mogło być mowy o sojusznikach, którzy jedynie wystawiali armie pomocnicze dla amerykańskiego wojska i amerykańskiej projekcji siły w Eurazji. Amerykanie nie będą również potrzebować sojuszników, którzy będą myśleli, że kupując amerykańskie uzbrojenie, zapewnią sobie pomoc Amerykanów w godzinie próby.

 

Płacenie renty zakupowej za sprzęt wojskowy w zamian za opiekę nie będzie już działało na Amerykanów, którzy będą potrzebowali znacznie bardziej samodzielnego i dobrze radzącego sobie w wojnie (przez dłuższy czas) sojusznika.

 

Co to oznacza dla nas? Aby korzystny dla Polski system prymatu USA w Europie trwał dalej i aby Polska mogła pozostać w strefie Zachodu, a nie tylko być przedmiotem negocjacji, w czyjej strefie wpływów się znajdzie (co sygnalizuje się w zgłoszonych Amerykanom żądaniach rosyjskich), będziemy musieli „szarpnąć do przodu” i wystawić wojsko zdolne do samodzielnej obrony od pierwszych chwil konfliktu i gotowe do prowadzenia wojny nowej generacji aż do momentu przyjścia nam z pomocą, co na pewno nie nastąpi od razu.

A jeśli pomoc przyjdzie, to głównie w postaci sił powietrznych USA i raczej na pewno nie pierwszego ani drugiego dnia wojny, Amerykanie bowiem nie mają tak łatwo dostępnych sił w Europie. Poza tym będą chcieli zachować kontrolę eskalacji i zarządzać procesem utrzymania równowagi w całej Eurazji. Proszę sprawdzić, ile czasu zajęło NATO wysłanie samolotów w 2014 roku do państw bałtyckich (i z jakimi warunkami otwarcia ognia) podczas pierwszej wojny ukraińskiej. Najpierw przybyły i tak samoloty amerykańskie niepodlegające formalnie rozkazom NATO.

Jaka powinna być propozycja wobec Waszyngtonu nowej, podmiotowej Polski, lidera kształtującego się Intermarium, które może zostać wsparte przez USA tylko wtedy, gdy zaprezentujemy się jako odpowiedzialny partner, a nie kupujący bez sensu klient? My wystawiamy siły zbrojne do wojny lądowej i wszystko, co jest potrzebne do zwyciężania w wojnie lądowej nowej generacji, a wy, Amerykanie, skupcie się tylko na siłach powietrznych (niekoniecznie od pierwszego dnia wojny – my będziemy sobie radzić, bijąc się kompetentnie) oraz tzw. high-end capabilities (np. rozpoznanie kosmiczne.

Innymi słowy, Polska wystawi siły zbrojne do zwyciężenia Rosji, a Amerykanie uzyskają większą elastyczność strategiczną w skali Eurazji i niezbędny czas polityczno-dyplomatyczny na reakcję w celu zapobieżenia dużej wojnie między mocarstwami przy jednoczesnym zademonstrowaniu przez Polskę, że Rosja nie jest w stanie wygrać w wojnie przeciw Warszawie. To będzie aktualne również w sytuacji, gdy wskutek inwazji na Ukrainę w Polsce pojawi się więcej wojsk amerykańskich, co jest możliwe, bo Kongres jest wściekły na Niemców za blokowanie presji na Rosję.

 

W praktyce taka strategia musi dla Polski oznaczać głębokie zmiany: koniec z lousy procurement i lousy strategizing – jak słyszeliśmy wiele razy w Waszyngtonie od członków amerykańskiego establishmentu, pytanych przez nas, co myślą na temat polskiego procesu modernizacji wojska. Takie sygnały o źle prowadzonej modernizacji są bardzo niebezpieczne, bo powodują, że sojusznicy nie traktują nas poważnie. U Rosjan z kolei panuje przekonanie o ewidentnym deterrence failure, czyli klapie odstraszania. Są oni przekonani, że nasze modernizacje nie mają większego sensu i nie zapobiegają wojnie, a nawet mogą do niej zapraszać. To stwarza niebezpieczne przekonanie, że Polska jest krajem niedojrzałym, zatem nie trzeba (a nawet nie można) się z nią liczyć. Do tego jesteśmy łatwym celem, którego obrona wymaga od USA jeszcze więcej wysiłku, którego sami nie podejmujemy wskutek naszych złych decyzji lub źle ulokowanych starań. To się może skończyć skróceniem frontu w Eurazji przez Amerykanów zmęczonym dźwiganiem wszystkiego na swoich barkach.

 

Państwo jest realnym partnerem (a nie klientem), nawet jeśli jest jedynie junior partnerem, gdy rozumie problemy sojusznika i jego liderzy są zdolni powiedzieć Amerykanom: Rozumiemy wasze problemy, wiemy, że musicie odejść na Pacyfik, ale jednocześnie zależy nam na utrzymaniu waszego prymatu (korzystnego dla nas). Dlatego proponujemy, że wystawimy wojska do wojny lądowej, że wytrzymamy 14 dni i więcej, dając wam elastyczność strategiczną, której tak bardzo potrzebujecie. Właściwie potrzebujemy jedynie waszych sił powietrznych (i to nie od pierwszego dnia), zdolności rozpoznania dalekiego zasięgu oraz dyplomatycznego i ekonomicznego lewarowania innymi metodami. Wy możecie spokojnie zajmować się Chinami, my się tam nie wybieramy.

Takie przedstawienie sprawy Amerykanom w połączeniu z prawidłową modernizacją i reformą polskiej wojskowości znaczyłoby, że mamy nareszcie nową Polskę, stawiającą na podmiotowość zamiast tradycyjnego „jęczenia i stękania” Amerykanom na temat zapewniania nam pełnego bezpieczeństwa, którego to jęczenia ze strony sojuszników Amerykanie mają już obecnie „po kokardę”.

Uważamy, że Amerykanie doceniliby nowe podejście Polski. Czekają na coś takiego. Nasza nowa postawa musi być poparta wszystkimi elementami, które mogłyby wpłynąć na ocenę jakości naszego państwa i jego dojrzałości: poziomem merytorycznym naszych przedstawicieli, jakością planu modernizacji, dojrzałością koncepcji operacyjnej wojny z Rosją, planami, co robić z Białorusią i Ukrainą. Jeśli Amerykanie uwierzą, że zachodzi zmiana i że chcemy stać na własnych nogach, staniemy się w ich oczach odpowiedzialnymi partnerami. Jeśli również przywództwo USA stanie na wysokości zadania w całej Eurazji, możemy kiedyś mieć swoje wymarzone Międzymorze i liczyć w tej sprawie na wsparcie USA. Nasi rozmówcy w Waszyngtonie w lutym 2022 roku zaczęli to rozważać, zaniepokojeni groźbą konsolidacji kontynentalnej Niemiec i Francji od Władywostoku po Lizbonę.

Co zrobimy? Czy będziemy mieli nową, bardziej pewną siebie i swojej roli Polskę, która nam się wyłoni silniejsza i z lepszymi perspektywami, gdy opadnie kurz obecnej przebudowy struktur świata?

Marzy nam się Polska, która jest podmiotem i która proponuje USA taki deal, by zatrzymać Rosję i zablokować projekt kontynentalny. Byliśmy w niektórych miejscach delikatnie sondowani w kwestii takiego scenariusza podczas wizyty za oceanem.

Czy stać nas na nową Polskę i nowe wojsko?

 

Autor

Jacek Bartosiak

Założyciel i właściciel Strategy&Future, autor książek „Pacyfik i Eurazja. O wojnie”, wydanej w 2016 roku, traktującej o nadchodzącej rywalizacji wielkich mocarstw w Eurazji i o potencjalnej wojnie na zachodnim Pacyfiku, „Rzeczpospolita między lądem a morzem. O wojnie i pokoju”, wydanej w 2018 roku, i „Przeszłość jest prologiem" z roku 2019.

 

Jacek Bartosiak Polska&Europa Świat USA

Zobacz również

Sygnalizacja nuklearna w wojnie rosyjsko-ukraińskiej
W drodze do oblężonego miasta
Ukraińska broń atomowa, wielki kryzys energetyczny i „najlepsze miejsce na świecie”

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...