Houellebecq od 30 już lat wstrząsa odbiorcami swoich tekstów, drażniąc ich osobliwą mieszanką wulgarnych, kontrowersyjnych opisów i wnikliwej analizy otaczającego nas świata… Świata ukazywanego zawsze z perspektywy tych Francuzów, którzy nie mieszczą się w radosnym, nastawionym na bezrefleksyjną konsumpcję nurcie żywota promowanym na co dzień przez paryżocentryczne media.
Przyglądając się sylwetce Houellebecqa, nietrudno zauważyć, że sam mógłby się perfekcyjnie wcielić w rolę jednego ze swych bohaterów. Na jego twarzy wymalowana jest nieustannie contestation (koniecznie po francusku), w jego oczach: zawód; suma tysiąca klęsk, bardziej zbiorowych, powszechnych niż osobistych. Jako absolwent paryskiego Instytutu Rolniczego radził sobie całkiem nieźle: wyskubał sobie życie w programistycznej niszy, wykonując projekty informatyczne dla francuskich instytucji państwowych, ożenił się, doczekał syna, spisał wiersze, prowadził własny przegląd literacki. Wraz z pierwszym rozwodem w jego codzienności objawiły się jednak i inne siły. Pierwszą, z którą zmagał się latami, była depresja. Drugą: przeświadczenie, że żyć potrafimy wyłącznie w ciasnych ramach wyznaczanych nam przez otoczenie, środowisko, przez cywilizację, której problemy prędzej czy później muszą się stać problemami naszymi. Jeśli nasza wspólnota gnije − ostatecznie zgnijemy i my.
Poczucie to − a wraz z nim chęć spojrzenia za kotarę rzeczywistości, rozpoznania sił i pływów, które nieustannie, choć niepostrzeżenie, decydują o naszym szczęściu lub rozpaczy − doprowadziło Houellebecqa do sięgnięcia po prozatorskie pióro. Już jego debiutancka powieść, opublikowane w 1994 roku „Poszerzenie pola walki”, wyznaczyła kurs jego przyszłej twórczości. Twórczości, w której autor w jednoznaczny sposób ogłasza: żyjemy w widmie upadłego już świata. Kręcimy się wciąż pośród cieni rzucanych przez wieki wielkiej historii, odtwarzając wciąż wyuczone role, niczym w pantomimie − robimy to jednak coraz bardziej nieudolnie, potykając się o własne nogi. Liberalny Zachód, mówi Houellebecq, wraz z wykształconą przez siebie kulturą znajdują się w schyłkowej fazie. Nic nie zapowiada odbicia się od dna i odwrócenia trendu. Co gorsza: upadek ten zaczyna być powoli odczuwalny również w skali jednostki − oto dochodzimy do momentu, w którym zmiany w tym, co wielkie, zaczynają być odczuwalne również w życiu maluczkich.
Bohaterem (a właściwie antybohaterem) „Poszerzenia pola walki” jest bezimienny, pracujący w korporacji 30-letni informatyk, który wraz z kolegą objeżdża prowincjonalne miasteczka wokół Paryża, by usprawniać i implementować firmowe oprogramowanie, dawać szkolenia i zaliczać kolejne, wymyślone przez zwierzchników zadania, tworzone często tylko po to, by wszystko zgadzało się w tej czy innej tabelce. Jego życie zdaje się upływać na monotonnym powtarzaniu wciąż tych samych czynności, pośród ludzi uwięzionych w tym samym cyklu, ulanych z podobnych form.
A jednak to nie biorąca się z pracy monotonia jest największą bolączką naszego bohatera − jest nią samotność. Samotność, która w zatomizowanym świecie stała się już normą. Samotność, która jawi się jako logiczna konsekwencja kolejnych społecznych wiwisekcji, wywracających do góry nogami ludzkie relacje, podmywających fundamenty ludzkich związków. Szczególnie sarkastycznie objawia się tu tytuł powieści, odwołujący się do haseł rewolucji 1968 roku, wzywających do przeniesienia ideologii marksistowskiej na pole relacji społecznych i seksualnych, którego efektem, według autora, stało się ostatecznie ustanowienie seksu jako alternatywnej formy transferu wartości, alternatywnego pieniądza. Zmiana ta, oskarża Houellebecq, podmyła fundamenty ludzkiej intymności, doprowadzając do powszechnej hiperseksualnej gorączki, tych zaś, którzy nie mogli z niej skorzystać − do frustracji i zniechęcenia.
Nic dziwnego, że w postaci 28-letniego prawiczka Raphaela Tisseranda wielu krytyków dostrzega dziś zapowiedź pojawienia się środowiska inceli (od involountarily celibate, czyli „w celibacie nie z własnego wyboru”), subkultury mężczyzn ogołoconych z szans na znalezienie sobie partnerki ze względu na nieprzystosowanie do standardów i wymogów nowoczesnego życia seksualnego. To pierwszy, choć zdecydowanie nie ostatni, przykład wyjątkowej houellebecqowskiej umiejętności rozpoznawania społecznych problemów i ich dalekosiężnych konsekwencji, również w tematach, których inni autorzy zdają się nie dostrzegać. Lata później przewidzi on m.in. gilets jaunes, ruch żółtych kamizelek, jeden z największych fenomenów współczesnej francuskiej sceny politycznej.
W „Poszerzeniu pola walki” czytelnik odnajdzie wszystko to, co tak wyróżnia Houellebecqa na tle innych współczesnych twórców literatury, a co plasuje go pośród najwybitniejszych. To początek wyjątkowej literackiej drogi, która trwa do dzisiaj. Za bohaterem „Poszerzenia pola walki” przyjdą inni bohaterowie, pogrążeni w kolejnych neurozach, będących konsekwencją rozpadu odwiecznych form społecznych. Banalni w swych pragnieniach, śmieszni w swojej niekończącej się gonitwie, staną się wyrazicielami obserwacji Houellebecqa o świecie, który telepie się, pozbawiony głębszej prawdy.
Houellebecq nie jest autorem łatwym, mimo iż tak łatwo czyta się jego książki. Jeśli jednak chcemy wiedzieć, o czym dyskutować będzie cała Francja za dwa czy trzy lata, warto sięgnąć po jego dzieła. Bo jak podsumował go niegdyś pewien znajomy Francuz, parafrazując najpewniej zasłyszany bon mot: „Houellebecq pisze scenariusz, my tylko odgrywamy napisane przez niego role”.
Autor
Olga Kowalska
Filolog literaturoznawca. Ukończyła filologię polską I stopnia oraz filologię romańską II stopnia na Uniwersytecie Gdańskim. Twórczyni bloga literackiego i towarzyszącego mu kanału YouTube http://WielkiBuk.com, który prowadzi od 2012 roku. Recenzentka i promotorka literatury. Prowadzi spotkania autorskie, wywiady z pisarzami oraz warsztaty związane z promowaniem marki osobistej w sieci. Na co dzień pracuje w małej firmie zajmującej się usługami multimedialnymi.
Trwa ładowanie...