Gdy Chińczyk rusza na wojnę. Część 1

Obrazek posta

„Sztuka wojenna” Sun Zi (fot. Wikipedia)

 

Widać, że tym razem idzie już nie tylko o gospodarkę, inwestycje czy handel, ale przede wszystkim o wysokie technologie (ZTE, Huawei i 5G, TikTok itp.), a także o dominację dolara na rynkach i wyścig militarny. Chińska asertywna „wilcza dyplomacja” (od dwuodcinkowego przeboju kinowego „Wojownik Wilk”) trafiła na twardą retorykę ze strony władz USA, atakujących Chiny, gdzie tylko można. Nie przebiera się w słowach, nazywając pandemię „wirusem w Wuhan” lub nawet „chińską zarazą”. Atakuje się „chińskiego Frankensteina”, jak to uczynił Mike Pompeo, za łamanie praw człowieka czy to w Sinciangu, czy w Hongkongu, któremu narzucono nowe ustawodawstwo wywodzące się z ChRL, kończąc tym samym w istocie formułę „jednego kraju, dwóch systemów”. A na samym szczycie agendy stanął Tajwan i jego przyszłość.

 

Bój o lotniskowiec

Tym samym rozpoczęła się geostrategiczna rozgrywka, Amerykanie bowiem już w początkach lat 50. minionego stulecia, w trakcie wojny koreańskiej (1950–1953), zdefiniowali dawną Formozę jako „najbardziej wysunięty na zachód amerykański lotniskowiec na Pacyfiku”. Chińczycy natomiast, o czym mniej wiemy, wstawili zjednoczenie ziem Ojczyzny nawet do tekstu Konstytucji (art. 52), a w czasach rządów administracji tajwańskiej Chen Shui-biana, która próbowała nadać wyspie atrybuty suwerenności, w marcu 2005 roku ogłosili ustawę antysecesyjną, w której zagwarantowali sobie zastosowanie wszelkich sił, sposobów i metod w celu niedopuszczenia do całkowitego rozłamu Chin.

Narzucenie z dniem 1 lipca Hongkongowi ustawy o bezpieczeństwie rodem i duchem z ChRL przyjęto w Tajpej z wielkimi obawami, uświadomiono sobie bowiem, że samodzielny region autonomiczny właśnie przestał funkcjonować na uzgodnionych zasadach już po 23, a nie 50 latach, jak pierwotnie zakładano i w Pekinie gwarantowano. A przecież Hongkong był dotąd w oczach Tajwańczyków prawdziwym papierkiem lakmusowym funkcjonowania formuły ukutej przez Deng Xiaopinga.

Teraz przyszedł czas nagiej prawdy i jeszcze mocniejszego stawiania na wyspie na Amerykanów niż kiedykolwiek dotąd. Na co zresztą administracja Donalda Trumpa, która tak wyraziście zamieniła cztery poprzednie dekady zaangażowania i współpracy z Chinami lądowymi na „erę strategicznej konkurencji”, chętnie przystała. Dostarczono Tajwanowi broń, a nawet – co bezprecedensowe od czasu normalizacji i nawiązania stosunków dyplomatycznych z ChRL 1 stycznia 1979 roku – wysłano na wsypę oficjalne delegacje: najpierw sekretarza ds. zdrowia Alexa Azara, a potem wiceszefa dyplomacji, podsekretarza stanu Keitha Kracha.

W odpowiedzi Chińczycy z ChRL uruchomili swoje wojska, a znany z bojowej retoryki dziennik „Global Times” zagroził, że jeśli pani prezydent Tsai Ing-wen złamie zapisy ustawy antysecesyjnej, to tym samym wyda wyrok na siebie, „wywoła wojnę i zostanie zmieciona”. A ponadto, w jego ocenie, stosowana przez władze w Tajpej i wspierających je Amerykanów „taktyka salami”, czyli powolnego nadawania wyspie cech suwerenności, jest z góry skazana na klęskę. Albowiem dla władz w Pekinie – i przewodniczącego Xi Jinpinga osobiście – nie ma ważniejszego celu niż zjednoczenie Ojczyzny, co jest zarazem warunkiem sine qua non zapowiadanego Wielkiego Renesansu chińskiego narodu. Nie będzie żadnego renesansu, to oczywiste, gdy po obu stronach Cieśniny Tajwańskiej będą funkcjonowały dwa organizmy z Chinami w nazwie.

 

Xiangqi, szachy chińskie, strategiczna gra planszowa dla dwóch graczy (fot. Flickr)

 

Klasyk w dobie polityki siły

Czy to doprowadzi do otwartej wojny? – pytają eksperci i analitycy już na całym globie, zdając sobie sprawę, jak wysoka jest stawka, i wiedząc doskonale, że bój o Tajwan to przejaw głośnej „pułapki Tukidydesa”, gdy dotychczasowy hegemon ściera się z pretendentem do nowego panowania.

I właśnie teraz, gdy wokół Tajwanu wrze, lotniskowce obu stron skierowano ku wyspie, chińskie samoloty wchodzą w jej przestrzeń powietrzną, a nagromadzenie floty i samolotów grozi incydentem nawet przez przypadek, zamieszkały od lat na Tajwanie Piotr Plebaniak, znany już na rynku polskim z ciekawych (merytorycznie i graficznie) prac, przedłożył nam kolejny tom. Chodzi o zupełnie nowe, oparte na najświeższych badaniach, tłumaczenie (bezpośrednio ze starochińskiego, ale z uwzględnieniem dorobku zachodniego i polskiego, przede wszystkim profesora Krzysztofa Gawlikowskiego) klasycznego traktatu Mistrza Sun (Sun Zi) „O wojnie” (Bingfa). Co ważne, dodano do niego masę wartościowych przypisów i niezbędnych przy odmiennych kodach kulturowych wyjaśnień, a całość ubarwiono językiem polskim stylizowanym na umiarkowaną staropolszczyznę.

Jak wszystkie dotychczas nam znane prace Plebaniaka, również ta jest niekonwencjonalna w stylu i formie, obok samego bowiem traktatu Sun Zi i przypisów do niego znalazły się jeszcze w tym cennym tomie fragmenty innych klasycznych tekstów chińskich traktujących o strategii, jak też różne dotyczące jej aforyzmy. Całość tomu wieńczy natomiast szereg analiz autorskich oraz wypowiedzi i opinii zaproszonych gości (łącznie 25) na temat chińskiej strategii, a raczej strategicznego myślenia w ogóle. O konfliktach i naturze ludzkiej wypowiadają się m.in. profesor Jerzy Bralczyk, profesor Witold Orłowski, doktor Tomasz Witkowski i generał Jarosław Kraszewski. Lektura wprost idealna, gdy świat drży w posadach, a największe bodaj ogniska zapalne to właśnie Tajwan oraz Morze Południowochińskie, gdzie tamtejsze spory terytorialne też przekuto w bój dwóch mocarzy.

Sun Zi jest już znany i był już przekładany na polski, ale nowe dzieło Piotra Plebaniaka zasługuje na szczególną uwagę właśnie teraz, gdy chyba na całym świecie, u nas też, rozgorzała debata nad charakterem strategicznej narracji, jej treścią oraz sposobami argumentacji, mającymi uzasadnić wracającą wielkimi krokami na światową scenę politykę siły (power politics), która zastąpiła dotychczas dominującą i narzucaną przez Zachód politykę opartą na wartościach (value-based system). Tymczasem z tą nową polityką i strategią są nierozerwalnie związane takie newralgiczne kwestie, jak usprawiedliwienie czy uzasadnienie użycia przemocy do realizacji swych celów oraz definicje potęgi i siły.

 

Strategia i fortele

Dokładnie w tym akurat kontekście Chińczycy wydają się wręcz arcymistrzami. Wiemy to od Sun Zi i innych klasyków czy też z głośnych „36 forteli”, czyli strategicznych maksym, jak używać podstępu w celu przechytrzenia i pokonania przeciwnika bardziej siłą woli, wyobraźni i lotnością myśli niż w otwartym konflikcie zbrojnym.

Plebaniak przybliżył nam bardzo plastycznie te 36 forteli w poprzedniej swojej pracy – i warto te dwie książki trzymać teraz razem, bo doskonale się uzupełniają.

Wyłania się bowiem z tych lektur cały bagaż wiedzy i nauk albo nam nieznanych, albo z naszego punktu widzenia zaskakujących lub zastanawiających. Począwszy od tej nadrzędnej nauki, że my na szeroko rozumianym Zachodzie pojmujemy świat zero-jedynkowo: ty wygrałeś, ja przegrałem – i odwrotnie. Chińczycy natomiast są bardziej wysublimowani, nie dążą do bezpośredniego zwarcia, szukają oryginalnego rozwiązania nie na zasadzie zderzenia sił, lecz raczej łączenia dwóch pierwiastków yin yang: męskiego i żeńskiego, aktywnego i biernego, jasnego i ciemnego, wojowniczego oraz spolegliwego, koncyliacyjnego, nastawionego pokojowo.

Prawdziwym mistrzem, wodzem, zwycięzcą w oczach Sun Zi wcale nie jest ten, który wygrał bitwę czy wojnę, lecz ten, który osiągnął zwycięstwo bez wojny, bez użycia przemocy, inaczej mówiąc: przechytrzył przeciwnika. Wydaje się, że tak dokładnie się stało w minionych 30 latach, kiedy to władze ChRL po 1992 roku wyciągnęły należyte wnioski z rozpadu ZSRR. Otworzyły wtedy (nie do końca, jak się okazało) swój ogromny rynek i włączyły się w globalizację, czyli weszły na kapitalistyczne rynki – no i najwyraźniej wygrały tę fazę globalizacji, którą przecież początkowo, w latach 90. minionego stulecia, jednoznacznie, przypomnijmy to, utożsamiano z amerykanizacją.

Inaczej rzecz ujmując, zastosowali jeden z 36 forteli: „Wyczerpuj wroga, a sam gromadź siły”, co Deng Xiaoping zamienił w formułę taoguang yanghui – „Kumuluj swe siły i zyskuj czas”. Nic dziwnego, że Amerykanie, najpierw zachwyceni ogromem chińskiego chłonnego rynku, czują się teraz wystrychnięci na dudka i ostro, emocjonalnie reagują na tak szybki wzrost potęgi Chin.

 

Tajpej (fot. pixabay.com)

 

Autor

Bogdan J. Góralczyk

Politolog, sinolog, profesor na UW, były ambasador. Niedawno wydał tom „Nowy Długi Marsz. Chiny ery Xi Jinpinga”, Wydawnictwo Akademickie Dialog, Warszawa 2021. Ukazał się też wywiad rzeka z nim poświęcony nowemu postpandemicznemu ładowi światowemu „Świat Narodów Zagubionych”, Wydawnictwo Nowej Konfederacji, Warszawa 2021.

 

Bogdan J. Góralczyk

Zobacz również

Jacek Bartosiak i Albert Świdziński rozmawiają o istocie przepływów strategicznych (Podcas...
Widziane z zachodniego Limitrofu. Konflikt Azerbejdżanu z Armenią kolejną „wojną dronów”
Weekly Brief 26.09 – 2.10.2020

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...