Wojna na Pacyfiku. Część 5: Zarzuty wobec planów wojennych

Obrazek posta

(Fot. pixabay.com)

 

W szczególności dotyczy to przywrócenia możliwości swobodnej projekcji siły marynarki wojennej USA, na której oparta była architektura bezpieczeństwa w tym najważniejszym obecnie dla gospodarki światowej regionie. W koncepcji tej chodzi zatem o wsparcie szerszej amerykańskiej strategii na Pacyfiku, mającej na celu zapewnienie stabilności architektury bezpieczeństwa.

Elementami niezbędnymi są obrona baz amerykańskich oraz portów i instalacji, obrona kluczowych sojuszników, ochrona amerykańskich i sojuszniczych handlowych szlaków komunikacyjnych, zablokowanie morskiego handlu Chin, neutralizacja/zniszczenie sił zbrojnych Chin i swobodne prowadzenie projekcji siły na zachodnim Pacyfiku według woli USA. Dodatkowo samo istnienie koncepcji powinno przyczyniać się do narzucania strategii kosztowej stronie chińskiej poprzez wpędzanie Chin w drogie zbrojenia, w kwestie mniej niebezpieczne dla sił USA i ich operacji. Pytanie, czy tak się dzieje?

 

Wszystkie militarne koncepcje operacyjne mogą okazać się katastrofą, jeśli brak jest jasnej strategii wspierającej konkretną. Przekonali się o tym Niemcy w czasie II wojny światowej, gdy w sposób niesłychanie skuteczny wdrożyli w wojennych działaniach lądowych w europejskim Rimlandzie sławną koncepcję operacyjną wojny błyskawicznej (Blitzkriegu), która pozwalała im odnosić sukcesy aż do wojny ze Związkiem Sowieckim. Jednak summa summarum, pomimo dalszych sukcesów niemieckich w konkretnych bitwach i operacjach na Wschodzie (co potwierdzało w rzeczy samej słuszność założeń koncepcji operacyjnej), w głębi rozległych obszarów geopolitycznego Heartlandu europejskiego, stanowiącego terytorium ZSRS, okazała się ona nieskuteczna.

 

Z perspektywy niemieckiej wojna na Wschodzie przeistoczyła się wówczas w kolejne „utracone operacyjne, bitewne zwycięstwa”, zapewniane przez genialność Blitzkriegu (i sprawność kadry Wehrmachtu), ale bez ostatecznego zwycięstwa strategicznego, gdyż brakowało Niemcom całościowej skutecznej strategii wygrania wojny, której jedynie operacyjnym wypełnieniem mógłby być Blitzkrieg.

W związku z tym podstawowym zarzutem formułowanym wobec koncepcji wojny powietrzno-morskiej jest to, że nie jest to właściwie strategia, a jedynie idea wspierająca Joint Operational Access Concept (JOAC), czyli doktrynę projekcji siły USA w przyszłych konfliktach w sytuacji rozwoju przez potencjalnych przeciwników USA zaawansowanych broni precyzyjnych, które będą przeszkadzać siłom morskim i powietrznym amerykańskiego supermocarstwa w dotarciu do rejonu konfliktu i utrudniać lub wręcz uniemożliwiać pokonanie przeciwnika przy własnych niewielkich stratach. To, co w przeszłości wojen USA po 1945 roku było w zasadzie normą, w przyszłości stanie się najprawdopodobniej jedynie wspomnieniem.

Tymczasem koncepcja wojny powietrzno-morskiej nie zawiera kluczowych elementów prawdziwej strategii, a mianowicie: zdefiniowania słusznych i klarownych założeń wyjściowych, spójnej korelacji pomiędzy użytymi środkami i zakładanymi celami, priorytetów strategicznych oraz, co najbardziej istotne, nie daje ona odpowiedzi na pytanie, co właściwie byłoby zwycięstwem amerykańskim w sytuacji konfrontacji zbrojnej. Dotyczy to zwłaszcza wariantu bezpośredniego koncepcji.

Podnosi się przy tym konkretny zarzut, że chodzi jedynie o „koncepcję poszukującą strategii”, która nie zawiera w sobie „teorii zwycięstwa” w ewentualnej wojnie z Chinami. Innymi słowy, koncepcja jest jedynie zarysem podejścia dla planistów, jak rozwiązać konkretny problem operacyjny wynikający z wypychania amerykańskiej projekcji siły z zachodniego Pacyfiku.

 

Mówi jedynie, jak „kopnąć w drzwi”, które zostały przed Amerykanami zamknięte, ale nie podpowiada, co zrobić potem, gdy drzwi zostaną otwarte. Dlatego też koncepcja wojny powietrzno-morskiej może być jedynie elementem szerszej strategii, która obejmie plany i przygotowania do ewentualnej wojny z Chinami i umożliwi połączenie celów wojskowych (koncepcja ma temu służyć) z celami politycznymi konfliktu w rozumieniu wojny jako środka politycznego według klasycznego ujęcia von Clausewitza.

 

Zarzutem wobec koncepcji wojny powietrzno-morskiej jest argument, iż amerykańscy przywódcy polityczni i wojskowi wypierają ze swojej świadomości fakt, że Stany Zjednoczone nie mają już przewagi wojskowej nad Chinami na zachodnim Pacyfiku. To z kolei uniemożliwia kolejną trzeźwą konstatację, że przestrzeń pomiędzy portami Chin kontynentalnych a pierwszym łańcuchem wysp nie należy do nikogo i jest – porównując ten stan do doświadczeń z I wojny światowej – ziemią niczyją albo morzem niczyim (no one’s sea), gdzie ani Amerykanie, ani Chińczycy nie mogą swobodnie operować swoimi siłami. Na zachodnim Pacyfiku panuje równowaga operacyjna z określonymi konsekwencjami strategicznymi.

Zdanie sobie z tego sprawy zmienia wszelkie plany wojenne. Nie ma bowiem pewności osiągniecia sukcesu w skali operacyjnej, ponieważ nie da się osiągnąć wystarczającego poziomu zniszczenia lub neutralizacji chińskich zdolności A2AD, a ryzyko operacji morskich USA w strefie pozostaje bardzo wysokie. Jest to typowe przeszacowanie strategiczne własnych zdolności. Te bowiem są na zachodnim Pacyfiku w znacznym stopniu asymetryczne. Centrum grawitacyjne konfliktu będzie się znajdować na morzach przybrzeżnych Chin, na chińskim podwórku, a Amerykanie będą musieli działać daleko od własnych portów. Tutaj geografia faworyzuje Chiny. Poza tym na poziomie psychologicznym Chiny naprawdę przejmują się tym, co się dzieje na ich morzach przybrzeżnych, bo to jest bezpośredni krwioobieg ich gospodarki i strefa bezpieczeństwa. Poza tym zdolności A2AD (w szczególności uniemożliwiające Amerykanom swobodne pływanie – takie jak wojna minowa, podwodna, rakietowa itp.) są w obecnym stadium rozwoju technologicznego znacznie łatwiejsze do wykorzystania niż tak zwana kontrola morza, panowanie na morzu (co jest ambicją USA), kiedy to wymagana jest widoczna i trwała obecność morska (przy stosowaniu asymetrycznej A2AD nie jest to konieczne).

Amerykanie, poza wskazanymi w niniejszej pracy problemami operacyjnymi, borykają się także z małą liczbą okrętów wojennych w linii, a widoczna obecność na morzu ma ogromne znaczenie dla sprawowania nad nim kontroli. Należy bowiem pamiętać, że morza i oceany to ogromne obszary. Obecny rozwój technologiczny również faworyzuje zdolności A2AD, takie jak miny, okręty podwodne, samoloty, rakiety precyzyjne wystrzeliwane z lądu i z platform, umożliwiające niszczenie sił morskich z ukrycia i z odległości.

Sama skala i rozmiary Chin je faworyzują, zarówno geograficznie, jak też dzięki istnieniu zaplecza przemysłowego, stoczniowego czy floty wojennej, a także handlowej i rybackiej, stanowiącej swoistą realną sieć rozpoznania i świadomości sytuacyjnej na morzach przybrzeżnych blisko Chin.

Chiny nie są takim przeciwnikiem, jak Irak, Serbia czy Libia, ale potężnym mocarstwem wpiętym w globalny system handlowy i najsilniejszym przeciwnikiem, również kulturowo, z jakim mierzyła się Ameryka w swojej mocarstwowej historii. Koncepcja wojny powietrzno-morskiej nie osiągnie, nawet jeśli osiągnie cele operacyjne, co też jest wątpliwe. Nie pozwoli bowiem zamienić osiągniętych celów operacyjnych na strategiczne, a potem na efekty polityczne, wbrew chińskiemu stanowisku, a zatem nie ma zapewnionej tak zwanej teorii zwycięstwa w wojnie.

Ewentualna wojna Stanów Zjednoczonych z Chinami byłaby bardzo intensywna. Uderzenia na cele w Chinach kontynentalnych miałyby charakter eskalacyjny i byłaby to z pewnością największa wojna na świecie od 1945 roku. W znaczeniu gospodarczym wpłynęłaby na cały świat.

Z punktu widzenia wielkiej strategii do powstrzymania Chin od agresywnej ekspansji i do utrzymania pokoju w Azji powinno wystarczyć zapewnienie statusu „Corberttowskiego morza niczyjego”, które skutecznie zablokowałyby ekspansję i rewizjonistyczną politykę Chin.

W amerykańskiej kulturze strategicznej nie rozumie się idei koncertu mocarstw i zawsze dąży się do prymatu USA, dlatego trudno będzie ją zmienić.

 

Chińczycy nie uważają, że założenia koncepcji wojny powietrzno-morskiej są wystarczająco skuteczne, i dlatego stają się jeszcze bardziej pewni siebie. Mimo wdrażania koncepcji testują amerykańską determinację i zdolności do projekcji siły na Morzu Południowochińskim, co przy nieszczęśliwym zbiegu okoliczności lub zaburzonej komunikacji strategicznej pomiędzy mocarstwami może doprowadzić do otwartej wojny, czego ledwo uniknięto pomiędzy USA a ZSRS podczas kryzysu kubańskiego oraz kryzysu berlińskiego w XX wieku.

 

Poza tym w projektowaniu koncepcji nie wzięto pod uwagę tego, że poza Japonią sojusznicy Ameryki w Azji są właściwie ciężarem strategicznym wiążącym Amerykanów (bliskość baz do Chin, zobowiązania prawne do obrony, możliwość akomodacji Chin ze względu na uzależnienie gospodarcze od nich, a zatem potencjalna labilność strategiczna, brak własnych istotnych zdolności wojskowych). Do tego dochodzi złożoność relacji z sojusznikami, którzy są partnerami gospodarczymi Pekinu, co go faworyzuje, a na pewno ułatwia mu rozgrywkę polegającą na dzieleniu i różnicowaniu partnerów i ich interesów oraz stopniowej erozji wpływu Stanów Zjednoczonych w regionie, co widać w relacjach z państwami ASEAN.

Rzetelna koncepcja dotycząca wojny z Chinami na zachodnim Pacyfiku musi osiągać następujące cele: powstrzymywać Chiny przed konfrontacją/odstraszać od niej, ubezpieczać i wzmacniać pozycję sojuszników w regionie, być bodźcem i motorem do rozwoju technologicznego sił zbrojnych USA, a w wypadku wybuchu konfliktu – umożliwić jego rozstrzygnięcie na warunkach korzystnych dla Stanów Zjednoczonych. Warto zwrócić uwagę, że chodzi o „rozstrzygnięcie na warunkach korzystnych”, a nie o „zwycięstwo”. Co bowiem jest zwycięstwem w sytuacji konfliktu pomiędzy takimi mocarstwami jak USA i Chiny? Czy oznacza to okupację terytorium Chin, które stanowią same w sobie kontynent wielkością dorównujący Europie? A może obalenie rządzącej Komunistycznej Partii Chin?

 

Brak zdefiniowania, co jest sukcesem w wojnie, czyli brak teorii zwycięstwa, uniemożliwia poprawną metodologicznie dyskusję koncepcyjną o celach wojny, sposobie jej prowadzenia oraz środkach użytych do osiągnięcia sukcesu. Podstawowym zadaniem strategii jest odpowiedzieć w sposób kompletny na to zagadnienie, zwłaszcza wobec coraz bardziej ograniczanych możliwości finansowych, a to grozi Pentagonowi w najbliżej dekadzie.

 

Strategia z prawdziwego zdarzenia powinna umożliwiać poszukiwanie przewag Stanów Zjednoczonych, które mogą wynikać z samej geografii zachodniego Pacyfiku, przy wykorzystaniu istniejących już obecnie mocnych stron sił zbrojnych USA kosztem słabości chińskich. Musi być rozsądna finansowo oraz winna uwzględniać kulturowy sposób prowadzenia wojny przez Chińczyków.

Jednym z najczęściej wysuwanych zarzutów wobec wariantu bezpośredniego koncepcji wojny powietrzno-morskiej jest argument, że w ewentualnej wojnie strona chińska będzie zmierzała do zmiany status quo w układzie sił i architekturze bezpieczeństwa na zachodnim Pacyfiku.

Według zwolenników takiego argumentu, by wygrać konfrontację, wystarczy uniemożliwić Chinom osiągnięcie tych celów poprzez przyjęcie strategii obronnej wpisującej się w opisywaną już w niniejszej pracy koncepcję obrony pierwszego łańcucha wysp (offshore control). Nie będzie w związku z tym niezbędna realizacja ambitnych zadań ofensywnych, mających rzucić Chiny na kolana poprzez zniszczenie infrastruktury, systemów dowodzenia, rozpoznania i kierowania walką oraz jednostek zlokalizowanych na obszarze Chin kontynentalnych. Najprawdopodobniej zatem wystarczy skoncentrować się na obronie pierwszego łańcucha wysp (Japonia, Riukiu, Tajwan, Filipiny, Malezja), przy jednoczesnym zwalczaniu wszelkich okrętów i samolotów chińskich na obszarze pomiędzy nim a Państwem Środka (wariant pośredni, podwariant ‒ offshore control/maritime denial). Zważywszy na istniejącą wciąż generalną przewagę US Navy, pozwoliłoby to na uzyskanie amerykańskiej dominacji na wodach poza pierwszym łańcuchem wysp aż po drugi łańcuch (wyspy Guam, Saipan, Karoliny i Mariany, cieśniny indonezyjskie) oraz na otwartym Pacyfiku.

 

Taka strategia nie oznaczałaby dążenia do poddania się Chin, okupacji czy obalenia władzy w Państwie Środka. Miałaby raczej na celu zmuszenie Chin do uznania, że nie są w stanie wygrać konfliktu, przy jednoczesnej zgodzie wobec strony chińskiej na ogłoszenie honorowego zwycięstwa i zakończenie walki de facto bez zmiany układu sił w regionie, co w praktyce pozwoliłoby utrzymać status quo z amerykańską supremacją oraz istniejącą architekturą bezpieczeństwa. W ten sposób nastąpiłby powrót do sytuacji sprzed wojny, a strona chińska zrozumiałaby, że nie jest w stanie osiągnąć celów na drodze konfliktu zbrojnego.

 

Natomiast przy realizacji koncepcji obrony pierwszej linii wysp (offshore control/maritime denial) w ramach pierwszego łańcucha wysp należy się liczyć z długą wojną. I należy się do takiej przygotowywać. Zresztą w wypadku jakiejkolwiek wojny z Chinami koniecznie trzeba mieć na uwadze ewentualność, że będzie ona długa i wyczerpująca. Należy się oczywiście liczyć także z utrudnieniami w handlu z Chinami lub jego przerwaniem (a pamiętajmy, że Chiny są obecnie największym producentem dóbr na świecie).

 

Autor

Jacek Bartosiak

Założyciel i właściciel Strategy&Future, autor książek „Pacyfik i Eurazja. O wojnie”, wydanej w 2016 roku, traktującej o nadchodzącej rywalizacji wielkich mocarstw w Eurazji i o potencjalnej wojnie na zachodnim Pacyfiku, „Rzeczpospolita między lądem a morzem. O wojnie i pokoju”, wydanej w 2018 roku, i „Przeszłość jest prologiem" z roku 2019.

 

Jacek Bartosiak S&F Hero

Zobacz również

Jacek Bartosiak i Albert Świdziński o kwestii nuklearnej a interesach Polski (Podcast)
Kronika burzliwych czasów – Białoruś. Część 2
Kronika burzliwych czasów – Białoruś. Część 1

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...