Kroniki COVID. Część 2

Obrazek posta

(Fot. wikimedia.com)

 

Weekly Brief 15–21.02.2020

COVID-2019

W piątkowe popołudnie liczba zarażonych nowym koronawirusem przekroczyła 77815; zarejestrowano 2360 zgonów.

Zacznijmy jednak od dobrych informacji – w czwartek liczba nowych zachorowań w Chinach kontynentalnych spadła do poziomu najniższego od 23 stycznia, a więc od początku kwarantanny Wuhan (394 przypadki). A teraz przejdźmy do wiadomości gorszych – po pierwsze, jest to najprawdopodobniej rezultat powrotu do poprzedniej metody diagnostyki, opartej wyłącznie na wynikach testów laboratoryjnych, a nie na obrazie klinicznym (w środę nowych zachorowań był 1749). Czemu podjęto taką decyzję – nie wiemy. Hipoteza ta nie wyjaśnia oczywiście, dlaczego ubiegłotygodniową decyzję o zmianie liczenia zachorowań w ogóle podjęto.

Możemy natomiast spekulować, że przyczyną ostatniej zmiany mogła być troska o stan chińskiej gospodarki, i nie mówimy tu oczywiście wyłącznie o wielkich przedsiębiorstwach, lecz także o małych firmach. Przypomnijmy, że małe firmy, których jest w Chinach 30 milionów (inne źródła mówią nawet o 40 milionach), zatrudniają około 80% wszystkich pracowników i generują 60% PKB Państwa Środka. Ograniczenia zarówno w ruchu cywilnym, jak i przedłużenie okresu świątecznego związanego z chińskim Nowym Rokiem już teraz doprowadziły do spadku produkcji przemysłowej szacowanego na 15-40% (w zależności od gałęzi przemysłu).

Z kolei brytyjska firma analityczna Oxford Economics sugeruje, że gdyby epidemia z Wuhan miała się przerodzić w pandemię, konsekwencją byłoby „ucięcie” 1,3% globalnego wzrostu gospodarczego – 1,1 biliona dolarów. Moody’s prognozuje, że w związku z COVID-2019 wzrost gospodarczy w Chinach spadnie do 5,2% w 2020 roku – przy założeniu, że epidemia zostanie opanowana do końca pierwszego kwartału.

Według innych raportów kwarantanny oraz dobrowolne lub narzucone tymczasowe zamykanie różnych biznesów w znacznej części Chin (prowincje lub regiony, w których stwierdzono co najmniej 100 zachorowań, są „domem” dla 90% wszystkich przedsiębiorstw w Państwie Środka) wpłyną na funkcjonowanie co najmniej pięciu milionów firm na całym świecie. Co więcej – w ujęciu globalnym istnieje co najmniej 51 tysięcy firm (z których 163 znajdują się na liście Fortune 1000), których kluczowi poddostawcy działają właśnie w regionach Chin dotkniętych epidemią.

Według opublikowanego w czwartek raportu IATA przewoźnicy lotniczy w regionie Azji i Pacyfiku stracą na wybuchu epidemii 27,8 miliarda dolarów (i zanotują spadek liczby pasażerów o 13% w ujęciu rocznym). Przy czym model IATA zakłada, że epidemia COVID-2019, podobnie jak SARS, zostanie powstrzymana w stosunkowo krótkim czasie.

Jakkolwiek przedstawiałaby się statystyka zachorowań w Chinach, z pewnością prezentuje się ona coraz gorzej w Japonii i Korei Południowej. W drugim z tych krajów w czwartek stwierdzono 53 nowe przypadki (czyli dwukrotny wzrost zachorowań, w sumie 104); także w czwartek zmarła pierwsza osoba zarażona wirusem z Wuhan.

W Japonii natomiast zarażone wirusem COVID-2019 są 94 osoby (z czego cztery osoby to przypadki asymptomatyczne, a 14 zaraziło się wirusem w Chinach. Do statystyki tej nie są wliczone 634 potwierdzone zarażenia wirusem na statku wycieczkowym „Diamond Princess” zacumowanym w Jokohamie). Jednak w przeciwieństwie do władz na przykład Hongkongu, Korei Południowej czy Singapuru władze w Tokio nie zdecydowały się na wprowadzenie ograniczeń w transporcie ani inne zdecydowane kroki mające powstrzymać epidemię (jak na przykład zakaz przekraczania granicy przez obywateli ChRL, który wydała choćby Australia czy Rosja); do tej pory Tokio ograniczyło znacznie liczbę uczestników mającego się odbyć 1 marca maratonu tokijskiego oraz odwołało uroczystości związane z urodzinami cesarza (23 lutego). Ten brak reakcji spotkał się z krytyką Chin; we wtorek rządowy dziennik „The Global Times” ostrzegał, że Tokio może stać się „nowym Wuhan”.

 

Weekly Brief 22–28.02.2020

COVID

Według piątkowych danych na COVID-2019 zachorowały w sumie 85183 osoby (79251 w Chinach); zmarły 2924 osoby (2835 w ChRL). Zarówno amerykańska CDC, jak i jej kanadyjski odpowiednik zaleciły obywatelom, aby poczynili przygotowania (zapas jedzenia, wody pitnej etc.) na wypadek wybuchu pandemii.

Dynamika epidemii zdaje się wyhamowywać w Chinach – i wydaje się, że spadek ten jest na tyle znaczny, że nie można go przypisać jedynie ubiegłotygodniowej zmianie metodyki diagnozowania zachorowań (LINK). Przykładowo w czwartek w Chinach wykryto tylko 327 nowych przypadków, to jest najmniej w lutym (w piątek liczba ta zwiększyła się jednak do 427). Nie można oczywiście wykluczyć, że Chiny przynajmniej do pewnego stopnia bagatelizują czy też umniejszają powagę sytuacji, bo po prostu muszą zrestartować produkcję przemysłową. Tak czy inaczej wydaje się, że produkcja, przynajmniej w wydaniu dużych przedsiębiorstw, zaczyna powoli ruszać z miejsca; w mijającym tygodniu 97% z 500 największych chińskich firm produkcyjnych wznowiło produkcję w zakładach znajdujących się w 26 prowincjach. Jeśli jednak chodzi o odsetek pracowników, to pracę podjęło na nowo jedynie 66%, większość przedsiębiorstw działa też jedynie na 59% pełnej zdolności operacyjnej.

Jednak podczas gdy liczba zakażeń w Chinach spada, to odwrotny trend zaobserwować można w pozostałych krajach. Od trzech dni liczba nowych przypadków koronawirusa wykrytych w Korei Południowej jest wyższa niż w Chinach.

Przykładowo w piątek stwierdzono 594 nowe zachorowania, w sumie w Korei Południowej wykryto ich już ponad trzy tysiące (dane z soboty). Epidemia spowodowała także odwołanie zaplanowanych na przyszły tydzień koreańsko-amerykańskich ćwiczeń wojskowych.

Począwszy od ostatniego piątku gwałtownie wzrosła liczba zachorowań na COVID-2019 we Włoszech. O ile w czwartek przypadków było jedynie trzy (tyle samo od dwóch tygodni), o tyle w piątek zdiagnozowano już 20; w sobotę 79; w poniedziałek 229. W piątek 28 lutego nowy koronawirus wykryto już u 888 osób; 22 z nich zmarły. Szybki wzrost zachorowań może być wynikiem wysokiej wykrywalności – według czwartkowych danych Włochy wykonały ponad 11 tysięcy badań na obecność patogenu – a na przykład Francja jedynie tysiąc. WHO zaleca, aby uznawane za chore – i poddawane testom – były jedynie osoby mające objawy (a więc nie asymptomatyczni pacjenci, czyli ci, którzy są koronawirusem zarażeni, ale nie zdradzają objawów klinicznych) oraz te, które przebywały na obszarach, na których stwierdzono występowanie epidemii; nawiasem mówiąc, przedstawiciele WHO skrytykowali to „nadgorliwe” podejście Rzymu jako niezgodne z zaleceniami Światowej Organizacji Zdrowia. I o ile może się okazać, że gdyby inne państwa przeprowadzały testy z równą pieczołowitością co Włochy, to liczba zarażeń byłaby tam znacznie wyższa, o tyle mimo wszystko Rzym może mocno na tym ucierpieć. Izrael na przykład zamknął granice przed wszystkimi, którzy w ostatnich dwóch tygodniach odwiedzili Włochy.

Kolejnym ogniskiem epidemii jest Iran, w którym jak do tej pory stwierdzono 388 zachorowań i 34 zgony na COVID. Trzeba odnotować, że wśród zarażonych jest przynajmniej siedmiu wysokich rangą przedstawicieli administracji w Teheranie – w tym wiceminister zdrowia.

Pierwszy przypadek zachorowania na COVID-2019 zanotowano także w Afryce Subsaharyjskiej, a konkretnie w Nigerii. Wirus wykryto u obywatela Włoch, który niedawno wrócił z Mediolanu. Nasuwa się pytanie, jak instytucje publiczne państw afrykańskich poradzą sobie z taką próbą niszczącą, bo wydaje się, że aby COVID-2019 miał stosunkowo niską śmiertelność, potrzebna jest czasochłonna i droga opieka medyczna.

Szybko wzrasta również liczba przypadków we Francji – od wtorku stwierdzono 45 nowych zachorowań (w sumie 57).

Co ciekawe mimo że już od kilku tygodni jasne było, że koronawirus z Wuhan będzie miał bardzo znaczący wpływ na gospodarkę nie tylko Chin, to jeszcze w zeszłym tygodniu wyniki wielu indeksów osiągały jeżeli nie historycznie wysokie wyniki, to przynajmniej miały się dobrze. Ten tydzień przyniósł jednak rynkom prawdziwą korektę.

Polski indeks WIG20 spadł w ciągu ostatniego tygodnia o ponad 11% i jest to najgorszy wynik od listopada 2016 roku. Dow Jones Industrial Average również zanotował największe spadki w historii (4,4% w ciągu dnia), słabnąc o niemal 13% w stosunku do historycznie wysokiego wyniku osiągniętego 13 lutego. Podobną stratę zanotował także NASDAQ (10,5% w ciągu tygodnia, 13% od historycznego szczytu) oraz S&P 500 (11,5% w ciągu tygodnia). Przykłady można mnożyć; od poniedziałku londyński FTSE osłabił się o 11,3%, tylko w piątek giełda we Frankfurcie osłabiła się o 3,4%. W ujęciu globalnym tak dużych strat rynki giełdowe nie widziały od kryzysu finansowego z roku 2008 – użycie słowa panika jest więc zupełnie uzasadnione. Z pewnością są tego świadome banki centralne i rządy – sugestię, że możliwa jest stymulacja fiskalna, można było usłyszeć między innymi z ust premiera Australii (który, nawiasem mówiąc, stwierdził, że pandemia koronawirusa jest nieunikniona), od władz Nowej Zelandii, Malezji, Tajwanu, Korei Południowej czy Niemiec. Prezes FED również zasugerował możliwą obniżkę stóp procentowych. Jest więc możliwe, że inne państwa pójdą drogą Chin – warto zwrócić uwagę, że w tym tygodniu Rada Państwa ChRL zaleciła bankom udostępnienie ponad 71 miliardów dolarów na pożyczki dla małych i średnich przedsiębiorstw, które, przypomnijmy, zatrudniają około 80% wszystkich pracowników i generują 60% PKB Państwa Środka.

Przy okazji warto przypomnieć, że coraz mniej pewne jest, czy rzeczywiście o nowym koronawirusie można mówić, że jest z Wuhan; według badań naukowców z Chińskiej Akademii Nauk COVID-2019 mógł nie mieć swego źródła na targu w Wuhan; mógł też pojawić się już w listopadzie – wcześniej, niż dotychczas sądzono. Pozostając przy wynikach badań naukowych nad nowym koronawirusem, warto też dodać, że według badań przeprowadzonych na uniwersytecie Nankai w Tiencin COVID-2019 pod pewnymi względami przypomina wirus HIV, co odróżnia go od SARS (innego koronawirusa) i sprawia, że jest on znacznie bardziej zaraźliwy.

 

Weekly Brief 29.02 – 6.03.2020

…COVID-19

W piątkowy wieczór liczba zarażonych koronawirusem SARS-CoV-2 przekroczyła ponad 101 tysięcy, z czego pięć zachorowań potwierdzono w Polsce. Zmarło 456 osób. W miniony wtorek WHO przedstawiła badania wskazujące, że śmiertelność w wyniku zarażenia koronawirusem wynosi około 3,4%, przy czym znacząca większość przypadków śmiertelnych to osoby powyżej 80. roku życia lub ze znacznie osłabionym systemem immunologicznym.

Według danych przedstawianych przez chiński rząd liczba nowych przypadków bardzo szybko maleje; 6 marca w Chinach kontynentalnych stwierdzono jedynie 137 nowych zachorowań i 30 zgonów (z czego odpowiednio 126 i 1 w prowincji Hubei). W tym samym czasie druga pod względem zarażeń Korea Południowa poinformowała o wykryciu 505 nowych zachorowań (w sumie 6593 przypadki i 42 zgony); Włochy doniosły o 778 przypadkach i 49 zgonach (w sumie 4634 przypadki i 197 zgonów), w Iranie stwierdzono natomiast aż 1234 nowe przypadki zachorowań na COVID-2019 (w sumie 4747 przypadków i 124 zgony). W ostatniej dobie znaczny przyrost zachorowań miał też miejsce we Francji (230 w ostatniej dobie, w sumie 653), Niemczech (125, 670), Hiszpanii (118, 400), Szwajcarii (130, 250) czy USA (270 przypadków, 15 zgonów). Należy zauważyć, że różne państwa inaczej podchodzą do kwestii badania na obecność koronawirusa; zarówno Korea Południowa, jak i Włochy zdecydowały się na bardzo skrupulatne testy na obecność patogenu – stąd też wysoka liczba wykrytych zachorowań. Summa summarum już niemal 21% wszystkich przypadków zachorowań miało miejsce poza Chinami.

Te tymczasem za wszelką cenę starają się przywrócić do życia gospodarkę, a w szczególności produkcję przemysłową. Według opublikowanych w zeszłym tygodniu danych chiński wskaźnik aktywności finansowej PMI obniżył się do wartości 37,5 – najniższej od momentu, gdy zaczęto go stosować, to jest od 2004 roku; w lutym osiem z największych portów w Chinach zanotowało 20-procentowe spadki w obrotach w porównaniu z rokiem ubiegłym. Jest to walka z czasem – zdaniem naukowców z chińskiej akademii nauk Pekin ma miesiąc (koniec pierwszego kwartału 2020 roku), zanim zagraniczne firmy, szczególnie sektora wysokich technologii (bo te reprezentujące na przykład przemysł tekstylny już od pewnego czasu przenosiły produkcję do innych państw Azji), zaczną poważnie rozważać możliwość przeniesienia znajdujących się w Chinach ogniw łańcuchów dostaw poza terytorium Państwa Środka. Innymi słowy, może się okazać, że epidemia nowego koronawirusa stanie się katalizatorem procesów, które i tak mogły zajść w wyniku wojny handlowej – szczególnie jeżeli spełnić by się miały nadzieje Waszyngtonu. Mimo wszystko warto zauważyć, że działania podjęte przez Pekin w obliczu epidemii (takie jak zapowiedziane przez Xi Jinpinga w środę zwiększenie wydatków na infrastrukturę telekomunikacyjną) zdają się przynosić rezultaty – w lutym kluczowe chińskie indeksy (np. Shanghai Composite Index) zanotowały 10-procentową zwyżkę; umocnił się także juan.

Wiele niestety wskazuje na to, że wirus dopiero zaczyna odciskać swe piętno na gospodarkach europejskich i na gospodarce amerykańskiej. O ile po ubiegłotygodniowych gwałtownych spadkach na giełdach pierwsze dni mijającego właśnie tygodnia przyniosły zwyżki głównych indeksów giełdowych, o tyle spadki, które nastąpiły po decyzji Rezerwy Federalnej, która obniżyła stopy procentowe o 50 punktów bazowych (co zostało najwyraźniej uznane za niewystarczające), wymazały właściwie wcześniejsze wzrosty. Nawiasem mówiąc, była to pierwsza od kryzysu w roku 2008 obniżka stóp procentowych dokonana przez FED w „trybie alarmowym”, tj. przed zaplanowanym posiedzeniem. Również wtorkowa decyzja – lub raczej jej brak – o wprowadzeniu pakietów stymulacyjnych przez gospodarki państw G7 przyczyniła się do pogorszenia nastrojów. W rezultacie rentowność amerykańskich 10-letnich obligacji skarbowych spadła do poziomu 0,77%, a więc najniższego w historii.

Mimo wszystko wydaje się, że państwa europejskie zdecydują się (podobnie jak Chiny) na zwiększenie wydatków publicznych i obniżki podatków. Włochy na przykład zdecydowały się wprowadzić wart 7,5 miliarda euro pakiet stymulacyjny; Rzym zapowiedział również powiększenie planowanego deficytu budżetowego do 2,5%.

Według danych IATA w roku 2020 rynek przewozów lotniczych skurczy się o 4,8% (dla porównania: w ubiegłym roku zwiększył się o 4,1%), co może się przełożyć na straty rzędu na 113 miliardów euro. Zdaniem IATA straty wywołane przez koronawirus mogą się okazać porównywalne do tych wynikłych z globalnego kryzysu finansowego w 2008 roku.

 

 

Weekly Brief 7–13.03.2020

COVID-19

W środę 11 marca Światowa Organizacja Zdrowia zdefiniowała sytuację wywołaną przez rozprzestrzenianie się nowego koronawirusa jako pandemię.

W piątek liczba zarażonych wirusem SARS-CoV-2 przekroczyła 135 tysięcy; zmarło ponad 5400 osób. Według oficjalnych statystyk podawanych przez pekińską administrację zachorowania w Chinach spadły praktycznie do zera; rozpoczęto także demontaż powstałych na potrzeby epidemii szpitali. Dodajmy, że poza Chinami miało miejsce ponad 55 tysięcy zachorowań; tak więc już 40% wszystkich infekcji miało miejsce poza Państwem Środka. Co gorsza, wiele wskazuje na to, że dynamika pandemii wirusa w Europie nie spowalnia; w piątek WHO desygnowało Europę jako „nowe centrum pandemii” koronawirusa, stwierdzając również, że w chwili obecnej przyrost zarażeń w Europie jest szybszy, niż był w szczytowym momencie w Chinach.

Obecnie epicentrum zachorowań na COVID-19 w Europie są Włochy, gdzie przez dwa ostatnie dni przybyło ponad pięć tysięcy chorych (w sumie 17 660 – stan na piątek wieczór); zmarło 1266 osób (tylko w piątek 250). Warto dodać, że do tej pory w Chinach zmarło nieco ponad 3100 osób – przy ponad 80 tysiącach zarażonych. Szybko rosną również zachorowania we Francji (w piątek 785 nowych zachorowań, 18 zgonów; w sumie 3661 i 79), Hiszpanii (w piątek ponad tysiąc zachorowań, ponad 50 zgonów; w sumie 4209 i 120; warto dodać, że tydzień temu w Hiszpanii było 261 potwierdzonych zachorowań) czy Niemczech (3116 i sześć – zaskakująco mało).

Na fali ostatnich doniesień szereg europejskich państw zdecydowało się na wprowadzenie drastycznych rozwiązań; Polska wprowadziła znaczące obostrzenia w dwóch etapach; najpierw w środę ogłoszono zamknięcie szkół, następnie w piątek stan zagrożenia epidemiologicznego, a co za tym idzie, m.in. zamknięcie granic (podobną decyzję podjęły także Czechy, Ukraina i Słowacja). Rezultatem ogłoszenia przez rząd RP decyzji o zamknięciu szkół, uniwersytetów, muzeów i innych instytucji publicznych było „panic buy”; zanim jednak oskarżymy Polaków o przypisywane im często przywary narodowe, warto zwrócić uwagę, że również w środę dokładnie taką samą decyzję podjął rząd Królestwa Danii – i reakcja duńskiego społeczeństwa była identyczna – półki sklepowe opustoszały, a wraz z przybierającą niewytłumaczalną formę atawistyczną reakcją społeczeństwa i tam papier toaletowy stał się towarem luksusowym. W czwartek na taki sam krok zdecydowała się Francja; również nad Loarą zamknięte zostaną uniwersytety i szkoły.

Również w czwartek rzecznik prasowy chińskiego MSZ oskarżył na swoim oficjalnym koncie na Twitterze USA, że to one odpowiedzialne są za wybuch epidemii w Wuhan i to one „sprowadziły wirusa do Chin”. Jakkolwiek znany z kontrowersyjnych wypowiedzi jest pan Zhao, trudno jest sobie wyobrazić, aby zdecydował się opublikować tego rodzaju informację, nie konsultując się wcześniej z kierownictwem Partii. Logiczną ekstrapolacją tej wypowiedzi jest to, że zdaniem władz Chin USA użyły wobec tego państwa broni biologicznej, doprowadzając je do strat liczonych w setkach miliardów dolarów oraz do śmierci ponad 3100 jego obywateli. W związku z tą wypowiedzią w czwartek „na dywanik” wezwany został ambasador ChRL w USA. Dodajmy jeszcze, że wcześniej chińska agencja informacyjna Xinhua ostrzegła, że Stany Zjednoczone są zależne od chińskiej produkcji środków farmaceutycznych – i jeżeli Pekin zechce, USA „zaleje fala koronawirusa”. Mimo wszystko wizerunkowo wygrały w tym tygodniu Chiny, zapowiadając, że dostarczą Włochom milion maseczek chirurgicznych oraz tysiąc respiratorów, co zostało szybko skontrastowane z decyzją USA o zamknięciu granic oraz z nieobecnością organów unijnych podczas całego kryzysu.

W środowym przemówieniu Donald Trump oznajmił, że na okres 30 dni USA wprowadzą zakaz podróży dla osób, które w ciągu ostatnich 14 dni przebywały w strefie Schengen – z wyjątkiem Wielkiej Brytanii. Przemówienie było wisienką na torcie dość nieortodoksyjnej strategii, jaką zastosował Biały Dom, reagując na wybuch pandemii koronawirusa SARS-CoV-2. Przypomnijmy: od początku epidemii Donald Trump podkreślał, że COVID-2019 jest mniejszym problemem niż grypa i że prognozowana przez WHO śmiertelność koronawirusa (3,4% dla wszystkich zarażonych bez podziału na grupy wiekowe) jest „nieprawdziwa” (tu, nawiasem mówiąc, Trump może mieć racje, bo w części przypadków przebieg choroby jest bezobjawowy), a nawet że wielu zarażonych może chodzić do pracy. Jakkolwiek na to patrzeć, są to jednak tylko słowa. Jednakże Stany Zjednoczone nie zdecydowały się również na wprowadzenie rygorystycznych reżimów wykonywania testów na obecność nowego koronawirusa – i to jest już potencjalnie ogromny problem. Co więcej, zdecentralizowany system opieki medycznej sprawia, że metoda reakcji na pandemię jest prerogatywą administracji stanowych. I tak większość stanów ani hrabstw (z wyjątkiem na przykład hrabstwa Los Angeles czy miasta Nowy Jork) nie zdecydowała się również do tej pory (piątkowe popołudnie) na ograniczenie działania szkół i innych instytucji.

Podejście USA do testowania na obecność patogenu zmieniło się jednak; w piątkowy wieczór (czasu polskiego) Donald Trump oznajmił wprowadzenie stanu wyjątkowego w Stanach Zjednoczonych, zapowiadając między innymi udostępnienie w sumie około 1,9 miliona testów na obecność koronawirusa do poniedziałku. Zresztą rozległe testowanie zdaje się jednym z kluczowych czynników pozwalających na powstrzymanie rozprzestrzeniania się patogenu (tak było na przykład w Korei Południowej). Trzeba jednak przyznać, że nie wszystkie państwa podążyły drogą ścisłych kwarantann znanych wcześniej z Chin czy obecnie z części krajów Unii; niektóre, takie jak Wielka Brytania, Szwecja czy Szwajcaria, postanowiły – nie mając jakby złudzeń co do możliwości powstrzymania rozprzestrzeniania się koronawirusa – nie wprowadzać dodatkowych obostrzeń czy ścisłego reżimu przeprowadzania testów na obecność patogenu, licząc zamiast tego na stopniowe wykształcenie się wśród populacji “odporności stadnej”. Sztokholm na przykład zadecydował, że od środy począwszy testom na obecność koronawirusa poddawani będą jedynie pacjenci w ciężkim stanie; Szwajcarzy natomiast poddadzą testom tylko pacjentów w najwyższej grupie ryzyka (powyżej 65. roku życia i z obciążeniami).

Również w piątek pojawiły się – zdementowane następnie na Twitterze przez samego zainteresowanego – informacje, jakoby prezydent Brazylii Jair Bolsonaro również zachorował na COVID-19. Byłoby to wydarzenie potencjalnie tym groźniejsze, że parę dni temu Bolsonaro i Trump spotkali się osobiście (podczas ich spotkania obecny był również brazylijski urzędnik, u którego już ponad wszelką wątpliwość stwierdzono obecność koronawirusa).

Mamy również pierwsze odwołane w związku z pandemią wybory; w piątek Boris Johnson poinformował, że zaplanowane na maj wybory lokalne w Wielkiej Brytanii zostaną przesunięte o rok.

Koronawirus odciska również piętno na rynkach finansowych. Przyznać trzeba, że w tym wypadku „odciska piętno” to eufemizm – wraz z sytuacją na rynku ropy naftowej – o której można przeczytać poniżej – pandemia koronawirusa rynki finansowe po prostu wdeptuje w ziemię.

W czwartek w odpowiedzi na fatalną sytuację na giełdzie zareagowała amerykańska Rezerwa Federalna, ogłaszając, że podczas następnych 48 godzin przeznaczy 1,5 biliona dolarów na zapewnienie płynności na rynkach REPO (repurchase agreements), z trzymiesięcznym terminem spłaty. Innymi słowy FED w ciągu trzech dni wpompował w rynek REPO 1,5 biliona dolarów – nie bez przyczyny nazwano tę operację „fiskalną bazooką”. Przypomnijmy, że od września ubiegłego roku FED nieustannie dokłada miliardy dolarów do rynku REPO, umożliwiając całemu systemowi bankowemu – nie tylko w USA – utrzymanie płynności.

W czwartek Dow Jones Industrial Average spadł o niemal równe 10% (nawiasem mówiąc, w czwartek po raz kolejny zadziałały „bezpieczniki” na Wall Street, pauzując na kilkanaście minut działanie giełdy. Był to drugi już taki przypadek w ostatnim tygodniu). Również S&P 500 i NASDAQ zanotowały więcej niż 20-procentowe spadki w stosunku do historycznie wysokich notowań, które, przypomnijmy, osiągnięte zostały zaledwie 16 sesji temu. Tym samym spełnione zostały „oficjalne warunki” definiujące wejście rynków w okres bessy – a więc spadki przekraczające 20% w stosunku do najwyższych historycznie notowań – które, przypomnijmy, miały miejsce w połowie lutego. Były to największe spadki tych indeksów od 1987 roku. Ten 16-dniowy okres jest najkrótszym w historii potrzebnym do „oficjalnego” wejścia w „bear market; co więcej, zakończył on najdłuższy w historii, bo trwający niemal dokładnie 11 lat – od marca 2009 roku, okres wzrostów na giełdzie. Nawiasem mówiąc, drugi najkrótszy czas potrzebny do formalnego ogłoszenia bessy miał miejsce 91 lat temu, czyli w początkowych stadiach wielkiej depresji.

W piątek – tuż po wystąpieniu prezydenta USA – DJIA zdołał odbić się do poziomu powyżej 23 tysięcy punktów, niwelując część strat z czwartku (Donald Trump okrasił ten moment triumfalnym tweetem; wielu analityków uważa jednak, że był to „dead cat bounce” czy nieco bardziej swojsko „podskok zdechłego kota” – czyli chwilowa poprawa, po której nastąpią dalsze spadki). Podobnie miała się sytuacja na rynkach europejskich; polski WIG20 zaliczył największy spadek w swej historii; w czwartek ogromne spadki zanotował także niemiecki indeks DAX (spadek o 29% w porównaniu z historycznie wysokimi wynikami w lutym). S&P 500 zyskał w piątek 8,1%, była to najwyższa dzienna zniżka tego indeksu od 2008 roku.

Pojawiają się również dalsze informacje o reakcjach rządów w wymiarze ekonomicznym; w czwartek wbrew nadziejom inwestorów Europejski Bank Centralny nie zdecydował się na obcięcie stóp procentowych, a wspomógł jedynie banki dodatkowymi środkami mającymi zapewnić im płynność. W czwartek szefowa ECB Christine Lagarde oznajmiła, że to na rządach narodowych spoczywa odpowiedzialność za stan ich gospodarek, wylewając tym samym solidną dawkę kojącej oliwy na płomienie paniki i tak już trawiące europejskie rynki. Jakby w odpowiedzi na to w piątek Komisja Europejska zapowiedziała ustanowienie wartej 37 miliardów euro inicjatywy inwestycyjnej mającej zminimalizować skutki ekonomiczne pandemii.

Kwota wygospodarowana przez UE blednie jednak w porównaniu do tej zadeklarowanej przez rząd Niemiec; oto w piątek minister gospodarki i energii RFN Peter Altmaier oznajmił, że niemiecki bank rozwoju KfW może przeznaczyć 550 miliardów euro na pomoc niemieckiej gospodarce. Nawiązując do wcześniejszej decyzji FED, Altmaier oświadczył, że to jest właśnie niemiecka bazooka, która może jeszcze zostać „przeładowana”.

Rząd w Madrycie zapowiedział natomiast przekazanie 18 miliardów euro pomocy, z czego znaczna część przeznaczona zostanie dla małych i średnich przedsiębiorstw.

 

Autor

Albert Świdziński

Dyrektor analiz w Strategy&Future.

 

Albert Świdziński Kroniki COVID

Zobacz również

Pół roku, które może okazać się kluczowe dla integracji Ukrainy z NATO
Strategy&Future. Armia masowa, pobór i powstanie nowoczesnych państw (rozdział nowej książ...
Kroniki COVID. Część 1

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...