„Góra Tabor” Wiesława Helaka — o niedokończonej przemianie

Obrazek posta

(Fot. ze zbiorów autora)

 

Po raz kolejny wyruszamy poza granice współczesnej Polski, a także — zdawać by się mogło — poza granice współczesnej polskiej wyobraźni. To właśnie tam rozpoczyna się „Góra Tabor”, najnowsze, przejmujące dzieło Wiesława Helaka, będące swoistą kontynuacją opowieści zarysowanej w „Nad Zbruczem”.

 

I mówił (…) Komendant o sądzie historii, o sądzie podrastających dzieci, które z trwogą będą pytać, gdzie byłeś mój ojcze wtedy, gdzie byłaś matko moja? W te pierwsze dni Polski, w te pierwsze trudy, te dni trwogi i niepokoju, niepewnego jutra… Czy w walce spędzone w okopie były one, czy w pieleszach ciepłych, bezpiecznie czekając na wynik walki i śmierć tych pierwszych…

 

Pochód Helaka przez żywot II Rzeczypospolitej zaczyna się od ślubu i wesela; od tańców, od mieszaniny obrządków: łacińskich, prawosławnych, ormiańskich. Od zetknięcia wielkiej radości z historycznym cieniem, dźwięku dzwoneczków ze zgrzytem ułańskich ostróg i świstem podnoszonych szabli. Od korowodu weselnego, który przemierzając spalone podczas wojny z bolszewikami wsie, przybiera formę pokazu mocy, mającego wzbudzać w umysłach okolicznych Rusinów respekt i lęk. „By pokazać tamtym, że są siłą w tym pejzażu – od zawsze do nich należącym”, pisze Helak. „Nikt tego na głos nie powiedział, lecz niejeden tak pomyślał”.

W samym sercu tej skomplikowanej mozaiki antagonizmów i aspiracji odbywa się przemiana — w nowe życie wkracza Janio. Janio pięknoduch, Janio marzyciel, którego ojciec — podolski sarmata i dmowczyk — wydziedzicza i wyklucza z rodzinnej ziemi. Janio, choć już wówczas weteran walk polsko-sowieckich, musi nagle dorosnąć, zmężnieć, nauczyć się życia z dala od ojcowskiego majątku i sielskiej przeszłości. Przed nim pewna kariera żołnierska i pełen odpowiedzialności żywot u boku ukochanej żony. Ufni i natchnieni dobrą myślą po podróży poślubnej do Ziemi Świętej, Janio i Marion wkraczają w nieznane, a ich fortuna coraz ściślej splata się z burzliwymi losami młodej II Rzeczypospolitej, przed którą rysują się nowe próby, nowe wyzwania — i tragiczna śmierć w płomieniach II wojny światowej.

 

A było tak pięknie, tak blisko…  a po chwili ironia się pojawiła i żal, smutek  Jakże złudne jest zwycięstwo!

 

Wiesław Helak porywa czytelnika w drogę pełną symboli i mistycyzmu, próbując nadać sens doświadczeniom tamtego pokolenia, dorastającego w odradzającym się organizmie państwowym, przepełnionego nadzieją i wiarą, splątanego milionem niewyjaśnionych spraw. W swych poszukiwaniach odkrywa temat przemienienia, nawiązujący do tytułowej góry Tabor, znanej również pod nazwą góry Przemienienia Pańskiego. Przemienienia, którego świadkami według ewangelistów byli Piotr, Jakub i Jan. To imiona, które nieprzypadkowo nosi główny bohater i jego bracia, świadkowie rozpoczętej metamorfozy, z których losów autor wydobywa kolejne pytania. Czy ludzkie wspólnoty — docieka — jak tworzący je ludzie, mogą ulegać duchowym przeobrażeniom? Czy można zaryzykować stwierdzenie, że gdyby II Rzeczpospolita odnalazła swą świętą górę i wspięła się na nią, gdyby odbyła swą przemianę w pełni — jej historia potoczyłaby się inaczej?

 

Huknęła kanonada i poszły pociski wysoko. I jeszcze raz, i ponownie nacisnęli spusty, gęsto strzelali młodzi żołnierze, i niezadługo, a puste magazynki już mieli, gdyż w ich starych mauserach tylko po pięć naboi się mieściło. Donosili skrzynki amunicyjni i zabawa trwała dalej, aż kazał Janio przerwać ten ogień. I tamci też przestali strzelać. A po chwili zza chmur wyszło słońce i nagle, jak gdyby nigdy nic, pojawiły się na ulicy dorożki i taksówki, ludzie zaś szli spacerowym krokiem, zapomniawszy o tym, że padały tu gęsto strzały.

 

W poszukiwaniu odpowiedzi zostajemy zabrani wszędzie tam, gdzie pojawiały się szanse na przeobrażenie — tam, gdzie szanse te obumierały. Trafiamy do młodej, naiwnej Polski, poszukującej wciąż swej tożsamości, próbującej wykuć ją z europejskich mitów, tak tych antycznych, jak i nowożytnych. Wspinamy się wraz z Janiem na barykady przewrotu majowego, podczas którego stanąć on musi naprzeciw ukochanego Marszałka — człowieka legendy, który w jego życiu powróci zresztą jeszcze nie raz. Podążamy za Janiem nad Niemen, w szeregi KOP-u, gdzie wraz z nim poznajemy różnicę między granicami państwowymi a tymi przecinającymi ludzką świadomość. Świadkujemy wreszcie trzem pogrzebom: Piłsudskiego, Dmowskiego i kraju, z którego rezurekcji uczynili sens swego życia. Kraju do samego końca rozdartego ich konfliktem, jak i waśniami innych. Kraju nieprzemienionego.

 

I wtedy Janio zapytał:
— A ty kto jesteś?
Stał na baczność przed nim i patrzył nieruchomo w ścianę naprzeciwko.
— Polak?…
Milczał.
— Litwin? Białorusin?
W końcu wyprężył się jeszcze mocniej i odpowiedział:
— Ja… tutejszy.
(…) Pomyślał wtedy z ironią, pierwszy raz od czasu, gdy na tutejszych ziemiach się znalazł, o tym obwarzanku, co to Komendant mówił, gdzieś w gazecie, że wartościowe to nie jest w środku, tylko na obrzeżu.

 

Jest w „Górze Tabor” także inna opowieść: opowieść o wspólnocie. Wspólnocie nie tylko między żywymi, współczesnymi sobie ludźmi — której wadliwość przypieczętowuje losy wszystkich jej członków — lecz przede wszystkim między tymi, którzy już byli, tymi, którzy są teraz, i tymi, którzy dopiero będą. Niczym w myśli Edmunda Burke’a świat ukazany jest tu jako łańcuch następujących po sobie istnień, powiązanych w nierozerwalny sposób (czyż nie w tym kryje się największa zbrodnia okupantów — zdaje się pytać książka — że tak bardzo próbują ten łańcuch zerwać?). Dostrzegamy to już na początku powieści, gdy ukazany jest nam oddział młodych Strzelców eskortujący starych powstańców styczniowych, przyodzianych w dawne mundury i pasy z klamrą Orła i Pogoni. Dostrzegamy to i później, gdy na skraju swej posiadłości Janio znajduje rozkopane mogiły żołnierskie, domagające się natychmiastowej opieki. W tym kontekście wreszcie upadek kraju staje się również bardziej osobistą stratą: uniemożliwia on przekazanie synowi tego, co powinno do niego należeć. Tych wszystkich nadziei, które przyszły na świat w 1918 roku.

 

I nie miał siły Janio obejrzeć się, lecz gdy mijali bramę, wydawało mu się, że widzi, jak anioły trzymają lustro, aby mógł się przejrzeć… I przechyliło się zwierciadło, nie po raz pierwszy w jego życiu, lecz teraz odsłoniło tę stronę jego natury, która od początku była mu przeznaczona — wygnańca z domu i z Ojczyzny. I był już jak ptak przelotny.

 

W „Górze Tabor” Wiesław Helak znów omamia językiem, znów hipnotyzuje, znów odbiera czytelnikom dech w piersi, znów wzrusza i wstrząsa. Przede wszystkim jednak nakazuje drążyć, szukać i pytać. Nie ogranicza się do gawędy o minionym świecie, nie wystawia mu też upudrowanej laurki. Wręcz przeciwnie: nakazuje szukać przyczyn jego upadku — i pełni ich konsekwencji. Po to właśnie, by nie mógł się on już nigdy powtórzyć. By nigdy już nie dało się przegapić szansy na konieczną przemianę.

 

Autor

Olga Kowalska

Filolog literaturoznawca. Ukończyła filologię polską I stopnia oraz filologię romańską II stopnia na Uniwersytecie Gdańskim. Twórczyni bloga literackiego i towarzyszącego mu kanału YouTube http://WielkiBuk.com, który prowadzi od 2012 roku. Recenzentka i promotorka literatury. Prowadzi spotkania autorskie, wywiady z pisarzami oraz warsztaty związane z promowaniem marki osobistej w sieci. Na co dzień pracuje w małej firmie zajmującej się usługami multimedialnymi.

 

Olga Kowalska Recenzje

Zobacz również

Weekly Brief 22–28.02.2020
Koncert mocarstw w Operze Lwowskiej
Rewizja doktryny Mieroszewskiego i Giedroycia potrzebna od zaraz. Część 2. Nowa wielka str...

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...