Nowa armia Rosji. Część 2

Obrazek posta

Sowiecki pocisk klasy ICBM RT-23UTTH na mobilnej platformie kolejowej, muzeum w Petersburgu (fot. Wikipedia)

 

Reforma budziła oczywiście wspomniany wcześniej olbrzymi opór w establishmencie wojskowym. Z tego powodu w 2012 roku niepopularny Sierdiukow po odegraniu roli „zderzaka” w procesie reform musiał na fali krytyki odejść i został zastąpiony przez Siergieja Szojgu, który poluzował reformę w najbardziej niepopularnych jej elementach, ale jej istotę pozostawił. Do tego wprowadzono wielkie podwyżki wynagrodzenia w wojsku począwszy od 2012 roku, co przywróciło przy okazji należną rangę i szacunek społeczny służby.

 

Wizytówką ministra Szojgu stały się wyrywkowe inspekcje gotowości bojowej jednostek na całym terytorium państwa oraz nagłe szkolenia i sprawdziany czasu wyjścia bojowego z koszar, które Rosjanie śrubują do naprawdę godnych szacunku wyników. Dzięki temu rosyjska armia osiągnęła wysoką strategiczną mobilność po liniach wewnętrznych ogromnego lądowego państwa.

 

Sztab Generalny przygotowuje plany strategiczne i operacyjne, proponuje wyposażenie, lokalizację i sposób użycia sił zbrojnych FR oraz sprawuje nad nimi szeroko pojętą kontrolę. Szefem Sztabu Generalnego jest od wielu lat generał Walerij Gierasimow, doświadczony i cieszący się szacunkiem dowódca i strateg, mózg działań rosyjskich na zachodniej ścianie antydostępowej między Zatoką Ryską a Bliskim Wschodem. Podlega on prezydentowi, a także szefowi MON.

W wyniku zmian rosyjskie siły zbrojne mogą obecnie prowadzić zdecydowane operacje bojowe w konfliktach regionalnych, czego dowiodły działania na Krymie oraz na wschodniej Ukrainie w roku 2014. W tej wojnie armia rosyjska była w stanie dyslokować na granicę ukraińską ponad 40 tysięcy zwartych oddziałów w ciągu kilku zaledwie dni. W roku 1999 zajęło Rosji trzy tygodnie przerzucenie do Czeczenii 40 tysięcy wojska zbieranego po jednostkach rozsianych po całym kraju. Ogólnie rzecz biorąc Rosja dysponuje wojskiem silniejszym, choć znacznie mniejszym, za to bardziej mobilnym niż w latach 90. XX wieku, bardziej zbilansowanym, jeśli chodzi o komponenty bojowe, gotowym do operacji na własnych peryferiach i w „bliskiej zagranicy”, choć, jak pokazuje przykład syryjski, także na Bliskim Wschodzie. Wojsko rosyjskie na pewno stanowi narzędzie polityki zagranicznej w coraz bardziej wielobiegunowym świecie.

Ambitny plan modernizacyjny i zakupowy sprzętu opiewający na 700 miliardów dolarów w ciągu 15 lat ogłoszono w 2010 roku. Celem nie było tutaj zrównanie się potencjałem z siłami zbrojnymi USA ani dorównanie amerykańskim zdolnościom do projekcji siły w Eurazji. Celem było osiągnięcie przez Rosję przewagi nad ewentualnymi przeciwnikami na swoich peryferiach, w tym także nad wszystkimi armiami państw NATO graniczącymi z Rosją, z najważniejszym państwem frontowym Sojuszu Północnoatlantyckiego – Polską – na czele.

 

W tym kontekście jednak trzeba wyraźnie stwierdzić, że w zakresie pewnych zdolności, takich jak zintegrowane systemy obrony powietrznej, systemy wojny elektronicznej, artyleria lufowa i rakietowa czy bojowe wozy piechoty, Rosja może mierzyć się także z siłami zbrojnymi USA.

 

Z punktu widzenia wielkiej strategii państwa reformy po 2008 roku mają służyć nie do odparcia albo przeprowadzenia masowego ataku lądowego na kierunku europejskim lub chińskim, ale do prowadzenia „wojny nowej generacji” na własnych peryferiach. W tym duchu wojsko rosyjskie ćwiczy na poligonach, o czym świadczy seria ćwiczeń Zapad i inne cykle zadań wojska, o których głośno w ostatnich latach.

W lutym 2013 roku światło dzienne ujrzała „doktryna Gierasimowa”, której elementy były omawiane również dość szeroko w rosyjskim piśmiennictwie wojskowym, dotycząca metod prowadzenia wojny nowej generacji, obejmujących wszystkie dostępne środki militarne i pozamilitarne niezbędne do osiągnięcia danego celu politycznego i rozstrzygnięć geopolitycznych korzystnych dla Rosji. W doktrynie tej środki te zostały połączone w jeden rodzaj ukierunkowanych na cel działań, o charakterze de facto wyraźnie siłowym, ale poniżej poziomu otwartego konfliktu albo na jego granicy. W Europie często ten zestaw metod wojny nowej generacji nazywany jest wojną hybrydową. Jest to istotny komponent polityki rosyjskiej realizującej aspiracje odgrywania roli dominującego czynnika regionalnego w kształtującym się wielobiegunowym świecie. Taka rola miałaby Moskwie umożliwić odzyskanie statusu mocarstwa regionalnego w Eurazji, jaki miała Rosja od czasów carskich.

Wojska lądowe nowej armii Rosji mają być zorganizowane docelowo w 40 brygadach i 8 manewrowych dywizjach. W myśl reformy zlikwidowano pułki i zastąpiono je brygadami, miano też zlikwidować znaczną część dywizji. Zresztą już w czasach sowieckich testowano takie rozwiązania, chociażby w Afganistanie składano brygady i batalionowe grupy taktyczne, z całkiem zresztą dobrym skutkiem operacyjnym. W nowej armii rosyjskiej funkcjonujące w ramach brygad batalionowe grupy taktyczne są złożone z żołnierzy zawodowych i kontraktowych, podczas gdy resztę brygady stanowią struktury oparte o rekruta. Dlatego oba komponenty ćwiczą oddzielnie. To zwiększa oczywiście sprawność bojową brygady, ale sumarycznie przy większym nasyceniu pola walki dowodzi wielkiej słabości Rosji mającej problem z obsadzeniem wojska ludźmi, czyli tzw. „liczbą”. Może to zaskakiwać w kontekście należących już raczej do historii opowieści z czasów carskich czy sowieckich na temat „nieprzebranych zastępów” dostępnego żołnierza w armii imperium ze Wschodu.

Po dymisji Sierdiukowa ustalono po roku 2013, że jednak kilka istotnych dywizji pozostanie w strukturze. Jeszcze później, bo w roku 2016, po analizie doświadczeń wojny ukraińskiej postanowiono, że zostaną sformowane cztery nowe dywizje w zachodnim i południowym dystrykcie wojskowym. Dodatkowo podjęto bardzo ważną decyzję o rozpoczęciu formowania 1. Gwardyjskiej Armii Pancernej zaraz za bramą smoleńską oraz jeszcze jednej armii w centralnym dystrykcie wojskowym.

Pomysł na formowanie nowego rodzaju dywizji pojawił się po wojnie ukraińskiej, gdy uznano, że większe jednostki są – pomimo „ciężkości” ich struktury i dowodzenia – potrzebne do przełamania sił przeciwnika. Widać zatem, że na europejskim, lądowym, teatrze wojny, gdzie dominują wielkie przestrzenie i manewr, „stare” miesza się z „nowym”. Ciekawe, jak zareagują na to wojska lądowe USA, które mają obecnie słabsze struktury do prowadzenia wojny symetrycznej z nowym wojskiem lądowym Federacji Rosyjskiej na obszarze Europy Wschodniej i pomostu bałtycko-czarnomorskiego.

Gwardyjska Armia Pancerna jest na razie jedyną armią pancerną w rosyjskiej strukturze. Powinna być przedmiotem szczególnych studiów i analizy polskich decydentów i strategów, jako że, sądząc po dyslokacji, jej podstawowym kierunkiem operacyjnym jest polski teatr wojenny za bramą smoleńską. Na armię tę składają się: dywizja pancerna, dywizja zmechanizowana, brygada pancerna, silna artyleria towarzysząca, systemy obrony powietrznej, wydzielone oddziały saperów i inżynierów, pododdziały chemiczne, własne służby komunikacyjne, organiczny wywiad i rozpoznanie oraz własne służby logistyczne. Jej samodzielna rola oraz siła uderzeniowa świadczą o intencji wykorzystania jej do wykonywania głębokich uderzeń penetrujących siły przeciwnika na jego obszarach tyłowych, tak by niszczyć jego zaplecze oraz zamykać go w okrążeniu. Jest to zgodne z doktryną sowiecką/rosyjską wykonywania wielkich manewrów flankująco-okrążających, jakie znamy z końca II wojny światowej oraz z czasów sowieckich operacyjnych grup manewrowych i armii uderzeniowych z czasów marszałka Ogarkowa.

 

Jelnia w Rosji niedaleko Smoleńska, w tej miejscowości stacjonują pododdziały 1 Gwardyjskiej Armii Pancernej (fot. Wikipedia)

 

Wielką chlubą Rosji i podstawą jej regionalnej projekcji siły są wojska powietrznodesantowe (Воздушно-десантные войскаВДВ, Wozduszno-diesantnyje wojska, WDW) składające się z czterech dywizji (98. i 106. gwardyjskie powietrznodesantowe, 7. Gwardyjska Desantowo-Szturmowa, 76. Gwardyjska Desantowo-Szturmowa), czterech brygad (11., 31., 56. i 83.) i jednej (45.) brygady Specnazu (choć szeroko pojęte siły i zaplecze wspomagające Specnazu liczyć może nawet 20–30 tysięcy personelu). Wojska powietrznodesantowe stanowią rosyjski odpowiednik amerykańskich sił szybkiego reagowania z lat 80. i 90. XX wieku, tylko że przeznaczonych do działań w dawnej przestrzeni posowieckiej, zdolnych do szybkiej inwazji lub szybkiej odpowiedzi. Odmiennie niż w armiach zachodnich, w tym amerykańskiej (gdzie np. oddziały 173. Brygady Powietrznodesantowej nie mają ciężkiego sprzętu), rosyjskie jednostki są bardzo „ciężkie” i mają w składzie czołgi oraz ciężkie BWP i pojazdy o trakcji gąsienicowej, wymagane na pomoście bałtycko-czarnomorskim.

Rosjanie nie mają nowoczesnego lotnictwa według standardów zachodnich, ale ich stan posiadania jest całkowicie wystarczający do pokonania przeciwników na swoich peryferiach, w tym być może nawet Turcji. Zintegrowany system obrony powietrznej Rosji jest bardzo nowoczesny i jako jedna z nielicznych „branż” nie został zaniedbany i rozwijał się nieprzerwanie pomimo trwania Jelcynowskiej smuty z lat 90. XX wieku.

Flota rosyjska z dowództwem w Sankt Petersburgu ma w czterech oddzielnych flotach: Flocie Północnej, Flocie Pacyfiku, Flocie Bałtyckiej i Flocie Czarnomorskiej (w zależności od okresu) między 15 a 25% okrętów z czasów sowieckich, a średnia wieku okrętu wynosi 20–25 lat. Do tego dochodzi oddzielny komponent morza zamkniętego – tzw. Flotylla Kaspijska. Tradycyjnie kręgosłupem rosyjskiej i sowieckiej floty zamkniętej w morzach marginalnych Atlantyku, Pacyfiku i Arktyki były i są okręty podwodne, acz 75% z 61 jednostek pozostających w służbie ma już ponad 20 lat.

Baza najpotężniejszej z flot rosyjskich – Floty Północnej znajduje się w Siewieromorsku w Zatoce Kolskiej, która jest jedynym niepokrytym lodem miejscem z dostępem od strony Atlantyku. W jej skład wchodzi siedem lub osiem (różne źródła) podwodnych okrętów atomowych – nosicieli międzykontynentalnych rakiet balistycznych oraz jedyny krążownik atomowy i jedyny rosyjski lotniskowiec. Okręty atomowe nosiciele rakiet balistycznych mogą sięgnąć celów w USA, teoretycznie odpalając rakiety nawet z własnego nabrzeża. Są one chronione przez podwodne myśliwskie okręty uderzeniowe i okręty podwodne z rakietami manewrującymi, których jest we Flocie Północnej 16, oraz przez konwencjonalne okręty podwodne (sześć sztuk we Flocie Północnej).

Flota Pacyfiku z bazami we Władywostoku oraz Pietropawłowsku Kamczackim ma w składzie zarówno atomowe okręty podwodne będące nosicielami międzykontynentalnych rakiet balistycznych, jak i konwencjonalne okręty podwodne o napędzie diesla (dziewięć sztuk) przeznaczone na wody przybrzeżne północnego Pacyfiku. Nowa klasa konwencjonalnych okrętów podwodnych Kalina z napędem AIP, który pozwala na długotrwałe niewynurzanie się cichszych i mniejszych okrętów konwencjonalnych, ma wejść do służby po roku 2020. Flota Pacyfiku dysponuje też sporą liczbą niszczycieli patrolujących cały zachodni Pacyfik (klasa Udałoj).

Flota Bałtycka w porównaniu do czasów sowieckich po utracie portów w republikach bałtyckich przeżywa degradację. Największy port wojenny to Bałtyjsk w obwodzie kaliningradzkim. Stamtąd kontrolowane są poczynania Marynarki Wojennej RP zaraz przy jej głównym podejściu do Zatoki Gdańskiej. Drugi port to Sankt Petersburg. Podobne problemy przeżywała od 1991 roku Flota Czarnomorska ze względu na utratę Ukrainy i Krymu. Po aneksji półwyspu i ograniczeniu Ukrainie dostępu do morza Moskwa wdraża plany wzmocnienia sił morskich w tym akwenie.

Flotylla Kaspijska dominuje całkowicie na swoim zamkniętym bezodpływowym akwenie, dysponując, w szczególności po wyposażeniu w nowoczesne rakiety manewrujące dalekiego zasięgu Kalibr, możliwościami uderzeniowymi wobec całej Azji Środkowej, Bliskiego Wschodu i wschodniej części Europy, co efektownie zademonstrowano w październiku 2015 roku, dokonując uderzeń na Syrię. System Kalibr jest znakomitą bronią, ponieważ może być odpalany nawet z relatywnie małych mobilnych platform, takich jak korwety zdolne do pływania również po małych akwenach, a przy tym ma aż dwa i pół tysiąca kilometrów zasięgu, przy dość niskiej wykrywalności rakiet. Większość Flotylli Kaspijskiej stacjonuje w bazie w Machaczkale, jako że tradycyjny port w Astrachaniu ma utrudnione wyjście na akwen z powodu delty Wołgi.

Związek Sowiecki posiadał broń atomową od 1949 roku i był drugim po USA państwem dysponującym bronią masowego rażenia tego rodzaju. Przez cały okres zimnej wojny trwała rywalizacja nuklearna dwóch supermocarstw, zarówno co do liczby głowic, jak i środków ich przenoszenia, liczby głowic w rakietach, kierunków ewentualnego ataku oraz miejsc bazowania – zwłaszcza lądowego – w pobliżu granic przeciwnika (Kuba, RFN i Turcja). W roku 2010 porozumienie USA – Rosja zwane NEW START ograniczyło liczbę głowic jądrowych Rosji stopniowo do liczby 1735, ale dotyczy to jedynie głowic strategicznych; na taktyczne nie ma w zasadzie ograniczeń. W zależności od źródeł Rosja posiada bądź 2700, bądź 2000 taktycznych głowic jądrowych. Traktat w praktyce pozwolił zmodernizować i rozbudować rosyjski arsenał jądrowy, a przy okazji Rosji udało się niemal wymienić arsenał jądrowy pochodzący z czasów sowieckich na nowy lub istotnie zmodernizowany. W 2021 roku głowice pochodzące z czasów sowieckich mają stanowić jedynie 2% sił jądrowych Rosji. Z triady strategicznych środków przenoszenia (rakiety międzykontynentalne, okręty podwodne, bombowce strategiczne) to balistyczne rakiety ziemia-ziemia z czasów sowieckich stanowią jedynie już tylko połowę stanów etatowych i mają wyjść ze służby w roku 2022. Nowe rakiety w służbie to SS-27 Topol M. Wchodzą do linii nowe RS-24 Jars oraz RS-26 Rubież. Opracowywane rakiety SS-28 z manewrującymi głowicami mają być według Rosjan zdolne do unikania środków przeciwrakietowych obrony balistycznej USA. Połowa atomowych sił rakietowych FR znajduje się w silosach naziemnych, a druga połowa na kolejowych wyrzutniach na lądzie. W marcu 2018 roku prezydent Putin ogłosił, ż Rosja posiada nowe rakiety o zupełnie nowych możliwościach, w tym rzekomo rakietę manewrującą z napędem jądrowym o praktycznie niegraniczonym zasięgu oraz pocisk hipersoniczny. Czas pokaże, czy rzeczywiście takie zdolności Rosja rozwija i czy je posiądzie. Drugi element triady strategicznej to 10 okrętów podwodnych nosicieli rakiet balistycznych (SSBN) klasy Dołgoruki. Rosja planuje zakończyć wprowadzanie do służby nowych rakiet dla okrętów podwodnych oznaczonych nazwą SS-N-32 Buława, każda z sześcioma głowicami oddzielnie manewrującymi (reentry vehicles). Moskwa modernizuje też trzeci element triady: strategiczną flotę bombową – Tu-160 i Tu-95MS. Jeśli chodzi o ten pierwszy bombowiec, ma być na nowo otwarta jego linia produkcyjna, jeśli chodzi o drugi, wprowadzone nowe wersje do linii. Trwają deklarowane prace nad nowym bombowcem PAK DA.

Nie ma wątpliwości, że od rozpadu imperium sowieckiego istnieje znacząca przewaga konwencjonalna Stanów Zjednoczonych na morzach i oceanach świata, a także w Eurazji rozpatrywanej całościowo (choć już nie w określonych jej regionach). Po roku 1991 osłabiona Rosja będąca cieniem Związku Sowieckiego tym bardziej polegała na siłach nuklearnych w celu utrzymania swojego statusu mocarstwowego, dysponując nuklearnym „lewarem” do forsowania swoich interesów. W osobliwy sposób przypomina to czasy prezydenta Dwighta Eisenhowera w USA w latach 50. XX wieku z okresu pierwszej strategii offsetowej, gdy to z kolei Amerykanie rekompensowali bronią atomową swoje słabości występujące na poziomie broni konwencjonalnych, przede wszystkim mankamenty dotyczące liczebności amerykańskich sił zbrojnych w Europie.

Zresztą wraz z nowymi realiami zaistniałymi po rozpadzie ZSRS Moskwa porzuciła sowiecką politykę no first use, (notabene intensywnie wykorzystywaną jako narzędzie propagandowe podczas zimnej wojny). Stany Zjednoczone nigdy natomiast nie zadeklarowały własnej polityki no first use, ponieważ obawiano się w Waszyngtonie, że taka deklaracja nie będzie wystarczająco chronić i zarazem utrzymywać w sojuszu z USA zagrożonych państw w Rimlandzie Eurazji, które mogłyby ulec percepcji przeważającej siły sowieckiej czy chińskiej (lub innej) z własnego sąsiedztwa, gdyby podejrzewali, że Amerykanie nie odpowiedzą bronią jądrową na każdy atak na amerykańskiego sojusznika. Dlatego Amerykanie utrzymywali Sowietów i innych swych przeciwników w Eurazji w niepewności, czy nie użyją jako pierwsi broni jądrowej w odpowiedzi na jakąkolwiek agresję wobec tego czy innego amerykańskiego sojusznika.

Rosjanie oficjalnie zdają się stwierdzać, że nie tylko wobec wojny nuklearnej, ale też w ramach wojny konwencjonalnej zachodzi możliwość użycia broni jądrowej w odpowiedzi na atak konwencjonalny, jeśli „grozi to przeżyciu Rosji w wojnie nuklearnej lub konwencjonalnej”. Przy czym pojęcie „przeżycie” w Rosji, w kontekście jej geografii, tendencji dezintegracyjnych i historycznie labilnych systemów władzy, jest niebezpiecznie płynne. Gry i symulacje strategiczne dowodzą, że jeśli grozi Rosjanom zniszczenie sił w dużej operacji na danym teatrze czy kierunku operacyjnym, co może być postrzegane jako grożące przeżyciu Rosji – czyli przetrwaniu aparatu państwa i danego systemu władzy, to należy się spodziewać użycia broni jądrowej w ramach tzw. teorii rozszerzonego odstraszania.

Opisy tej teorii zaczęły się ukazywać w czasopismach wojskowych w Rosji pod koniec lat 90. XX wieku. Wówczas pojawiły się pomysły, by użyć nowego rodzaju głowic taktycznych małej mocy, aby uzyskać efekt deeskalacyjny w konflikcie. Osiąga się w ten sposób kilka rzeczy: głowice takie są substytutem broni precyzyjnych, w których tradycyjnie Rosjanie byli słabsi niż Amerykanie, ale umożliwiają równie skuteczne eliminowanie zakładanych celów, „przy okazji” pozwalając uzyskać efekt psychologiczny „dominacji eskalacyjnej” (wrażenie siły, która jest zdeterminowana, by ustalać reguły, oraz kontroluje przebieg eskalacji, mając do dyspozycji coraz mocniejsze argumenty, gdyby ktoś próbował się z nią mierzyć), głównie w konflikcie konwencjonalnym na zachodzie i na południowym zachodzie kraju. Rosja może wówczas liczyć na zwycięstwo w konflikcie dzięki użyciu broni jądrowej małej mocy w skali operacyjnej bądź też w celu zastraszenia, w szczególności wobec państwa niedysponującego bronią jądrowa, a działającego w ramach większego sojuszu. Interesy pozostałych państw sojuszu są wtedy oddzielane od interesów państwa, wobec którego się taką broń stosuje, i narzucane jest korzystne dla Rosji rozwiązanie konfliktu, choćby ostatecznie pokojowe, co samo w sobie zmienia układ sił w regionie, transformując jednocześnie jego architekturę zgodnie z rosyjskimi oczekiwaniami. Najczęściej pozostałe państwa sojuszu mają wtedy tendencję do poświęcania interesów zaatakowanego państwa w zamian za obietnicę rezygnacji z dalszej eskalacji. Stąd nazwa: deeskalacyjne użycie broni jądrowej (escalate to de-escalate).

 

Zatem w razie konfliktu z Chinami czy NATO Rosjanie zdecydowaliby się na uderzenia jądrowe kończące wojnę konwencjonalną, zakładając, że przeciwnik zaakceptuje przegraną albo koncesje na rzecz Rosji, zamiast ryzykować dalszą eskalację nuklearną.

 

Należy jednak przyznać, że najnowsze wersje doktryny rosyjskiej już nie mówią o deeskalacyjnym użyciu broni jądrowej, choć może to tylko być „przykrywką”, by Stany Zjednoczone nie zaczęły modernizować swoich jądrowych broni taktycznych, co zapowiedziano ustami nowej waszyngtońskiej administracji. Aktualna Narodowa Strategia Bezpieczeństwa z 31 grudnia 2015 roku podpisana przez Władimira Putina w tym kontekście jest również dużo bardziej antagonizująca, jako że oskarża wprost Stany Zjednoczone o „sianie niestabilności” i zagrażanie interesom Rosji i wspomina o niemalejącej roli siły jako czynnika w relacjach międzynarodowych.

Doktryna rosyjska z roku 2010 oraz jej nowa odsłona z roku 2014 wspominają o potrzebie odstraszania wobec przeciwników Rosji. Należy pamiętać, że w rosyjskiej kulturze strategicznej odstraszanie jest czymś szerszym niż deterrence, który to efekt w kulturze strategicznej na Zachodzie jest stanem „ustalonym”. W rosyjskim rozumieniu to dynamiczny stan aktywnego działania pozostającego w opozycji do ustalonego stanu pasywnego, które to aktywne działanie trwa oczywiście przed konfliktem, przez cały czas przebiegu rywalizacji geopolitycznej, a nawet już otwartego konfliktu. Wyraża się wówczas w skoordynowanym pakiecie politycznych, dyplomatycznych, wojskowych, naukowych, technologicznych i wszelkich innych przedsięwzięć, mających zapewnić pożądaną „stabilność” w rywalizacji. Czyli rosyjskie deterrence ma zapewnić strategiczną „stabilność” korzystną dla Rosji i jej interesów geopolitycznych. Innymi słowy idealny jest stan, gdy rywal nie może uzyskać przewagi niekontestowanej przez drugiego. Oczywiście myśląc o „odstraszaniu” i „stabilności” poza aspektem wielkiej wojny nuklearnej między Moskwą a Waszyngtonem, Rosjanie mają obecnie na myśli przede wszystkim rywalizację z Amerykanami i ich wpływami oraz kontestowanie amerykańskiej zdolności do projekcji siły w Eurazji, w tym na pomoście bałtycko-czarnomorskim. W przyszłości może się to zmienić w wypadku wzrostu potęgi wojskowej Chin na południowym perymetrze Rosji, gdy Chiny stałyby się bezpośrednim rywalem i wobec chińskiej zdolności do projekcji siły Moskwa próbowałaby egzekwować „odstraszanie”. W związku z tym Rosjanie są bardzo wyczuleni na postrzeganą w ten sposób strategiczną stabilność.

Pomimo ćwiczenia uderzeń jądrowych podczas ćwiczeń wojskowych rosyjskie procedury i praktyki nie definiują w sposób znany dla innych, jaki jest próg strat czy próg eskalacyjny, który uruchamiałby użycie przez Rosjan broni jądrowej. Brak więc kryteriów oceny polityki nuklearnej Federacji Rosyjskiej. Jest to – jak się wydaje – czynione celowo, by uzyskać „wyrachowaną niepewność/niejasność sytuacji” (calculated ambiguity) i komplikować w ten sposób działania potencjalnym przeciwnikom, w tym działania obronne, które mogłyby być uznane politycznie za eskalujące niepożądane napięcie międzynarodowe.

Dzięki takiej postawie strategicznej Rosja uzyskuje duże pole manewru politycznego i siłowego, zwłaszcza wobec państw sąsiednich, które nie mają broni atomowej. Ukraina i Polska przychodzą na myśl w tym kontekście jako pierwsze.

 

Zwłaszcza Polska, jako państwo NATO-wskie, ale niedysponujące własną bronią atomową, będąca punktem ciężkości wschodniej flanki Sojuszu Północnoatlantyckiego, z nietożsamym interesem względem Niemiec czy Francji w razie deeskalacyjnego użycia lub groźby użycia broni jądrowej przez Rosję na polskim terytorium, które byłoby podstawą operacyjną, punktem ciężkości i wielkim centrum logistycznym Sojuszu Północnoatlantyckiego w razie wojny Rosji z NATO na wschodniej flance.

 

Tak wygląda potencjalny główny przeciwnik Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej na pomoście bałtycko-czarnomorskim, co może się wydarzyć zarówno w razie zaistnienia pułapki Tukidydesa (wojny na zachodnim Pacyfiku Stanów Zjednoczonych z Chinami, kiedy to Rosja ze względu na swoje położenie geopolityczne oraz prowadzoną politykę rewizji ładu zajmie aktywne stanowisko, podobnie jak czyniła to kolejno w latach 1939 i 1941 przy ówcześnie zachodzącej rewizji ładu), jak i w razie pułapki Kindlebergera, gdy w wyniku ewentualnego wycofania się potęgi USA z pomostu bałtycko-czarnomorskiego i załamania obecnego ładu światowego powstanie próżnia bezpieczeństwa, a Rosja będzie próbowała, wykorzystując sytuację, zagarnąć obszary buforowe na swym zachodnim perymetrze (opanować państwa bałtyckie i połączyć z Rosją korytarzem lądowym obwód kaliningradzki, domknąć pełną kontrolę terytorium Białorusi aż po Bug i Brześć czy obalić rząd w Kijowie i wprowadzić na Ukrainę rosyjskie wojska aż pod Lwów i bramę przemyską), co bezpośrednio naruszy (zwłaszcza w sytuacji braku gwarancji NATO i braku obecności USA) przedpole bezpieczeństwa i poczucie  bezpieczeństwa Polski od strony jej wschodnich obszarów buforowych (jak w latach 1918–1921).

 

Autor

Jacek Bartosiak

Założyciel i właściciel Strategy&Future, autor książek „Pacyfik i Eurazja. O wojnie”, wydanej w 2016 roku, traktującej o nadchodzącej rywalizacji wielkich mocarstw w Eurazji i o potencjalnej wojnie na zachodnim Pacyfiku, „Rzeczpospolita między lądem a morzem. O wojnie i pokoju”, wydanej w 2018 roku, i „Przeszłość jest prologiem" z roku 2019.

 

Jacek Bartosiak

Zobacz również

„Nadberezyńcy” Floriana Czarnyszewicza. O tamtej Atlantydzie
Jaka piękna katastrofa na Bliskim Wschodzie
Weekly Brief 28.12.2019 – 3.01.2020

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...