(Fot. ze zbiorów autora)
Ci, którzy poszukają go na mapie, dostrzegą w nim zaledwie kolejny z dopływów Dniestru, część ukraińskiej ziemi, rzekę wijącą się daleko poza granicami współczesnej Polski – a tym samym poza obszarem naszych powszednich zainteresowań.
Tymczasem historia Zbrucza to historia losów Rzeczypospolitej na wschodzie. Tutaj w 1240 roku stanęli Mongołowie. Tutaj, z polecenia hetmana Stanisława Jabłonowskiego, wybudowano Okopy Świętej Trójcy, które do dziś żyją w narodowej tradycji dzięki Zygmuntowi Krasińskiemu. Tutaj w kolejnych wojnach przelewano krew polską, ruską, kozacką i turecką. Tutaj wreszcie powstawały i zwijały się kolejne granice: w XVIII wieku między Rzecząpospolitą a Austrią, w czasach rozbiorów między Cesarstwem Rosyjskim a Austro-Węgrami, potem zaś między II Rzecząpospolitą a Ukraińską Socjalistyczną Republiką Radziecką, jak i ZSRR ogółem.
Konstanty uczył się na nowo tych obyczajów i nie mógł przywyknąć. Od czasu, kiedy wrócił z Wiednia, wszystko tu wydawało mu się małe i prowincjonalne – ojciec w wytartym kontuszu, niemodnym już od dziesiątków lat, matka zawsze na czarno, i ta cisza, przeraźliwa cisza, i step. Jedynie rzeka widoczna z jego pokoju na piętrze dawała jakąś odmianę.
Najlepsze opowieści wykluwają się ponoć na pograniczach. Powstają z chaosu i harmidru, który zawsze towarzyszy zderzaniu się tego, co odrębne, obce, inne. Nic więc dziwnego, że swoją powieść Wiesław Helak osadził właśnie w tym miejscu: to tutaj, na podolskim pograniczu, przychodzi na świat Konstanty, syn polskiego dziedzica, weterana powstania styczniowego i reprezentanta zapomnianego już etosu ziemiańskiego. Chłopiec wrażliwy i delikatny, szkolony w obowiązkach wobec rodzinnej ziemi, a jednocześnie rozmarzony, rwany przez europejski blichtr imperialnego Wiednia, marzący o lepszym życiu na służbie najjaśniejszego Franciszka Józefa. Jego życie naznaczone zostanie rozterkami, błędami, waśniami, spożytkowanymi przez autora, by przybliżyć nam polskie dzieje, ale i zapytać, czy potrafimy zrozumieć ich prawdziwe znaczenie.
Ten sen jednak nie puszczał go, mówił, że to już było, że nie można wejść do tej samej wody w rzece. Stawał więc na brzegu Zbrucza, szukając w nim pomocy, i godzinami patrzył w wartki nurt, potem na step, lecz nie znajdował żadnej myśli w sobie, która mogłaby odmienić to, co się stało. Zamykał oczy i słyszał szept, który powtarzał z uporem, że trzeba wejść w odwieczne koło narodzin i śmierci.
Historia przenika „Nad Zbruczemˮ do cna, stanowi szkielet powieści, wyznacza obszar, po którym ciskani jesteśmy wraz z Konstantym, bez krztyny litości. Z okresu wielkich imperiów – a więc i zaborów – kroczymy w kierunku Wielkiej Wojny, podglądamy formację legionów polskich, docieramy do II Rzeczypospolitej, wojny z Sowietami, potem zapowiedzi końca. Helak nie waha się stawiać mocnych akcentów, ukazuje siłę przyciągania imperialnego centrum i agresję, z jaką wybuchają konflikty społeczne. Wskazuje na wagę tożsamości, także religijnej – i choć książka reklamowana była jako powieść katolicka, to opowiada ona raczej o pewnym urywku polskości, którego interpretacja pozostawiona jest czytelnikom.
Ołówek Konstantego znieruchomiał. Ojciec pochylił się nad nim i wyjął z jego rąk ukończony już prawie portret kozackiego dowódcy. Przyglądał mu się z uwagą, jakby doceniając talent syna – a potem podarł. Odwrócił się bez słowa i ruszył szybko w drogę powrotną, ostro spinając konia.
„Nad Zbruczemˮ to powieść wyjątkowa także pod względem językowym. Wiesław Helak zachwyca czytelników precyzją, językiem wartkim a poetyckim, mocną polszczyzną, którą tak rzadko spotyka się we współczesnej literaturze. Opisując polowanie na największego odyńca czy spacer dwojga młodych kochanków, czy krwawą bitwę – onieśmiela, hipnotyzuje, sprawia, że opowieść płynie i nie sposób oderwać od niej myśli. Przywraca wagę opisom przyrody – zanurzamy się w puszystej śnieżnej sannie, pochłaniamy łapczywie kwitnący horyzont stepu, brodzimy z królową koni i jej stadem w bystrym nurcie rzeki… Wszystko po to, by wyłuskać z nich cały zestaw znaczeń, odkryć w nich symbole wolności, stałości, piękna i harmonii, jak powtarza stary dziedzic w powieści. Życie naszych bohaterów rozsypuje się, lecz trwa wciąż czarnoziem, trwa i Zbrucz, który płynie także w ich krwi, naznaczając kolejne pokolenia. A gdy nadchodzi nieuchronny koniec – koniec polskiego ziemiaństwa, śmierć dworku jako ośrodka polskiej kultury i tradycji, agonia odradzającej się polskiej państwowości – rzeka pędzi dalej, meandrując niczym milczący świadek historii.
I wtedy poczuł Konstanty w powietrzu obcy powiew, jakby zamęt wiatrem przyniesiony od stepu i zło po cichu nadchodzące.
Powieści takie jak „Nad Zbruczemˮ przywodzą na myśl klasyczne dzieła literatury polskiej. Pozwalają zachwycić się pewnym momentem historycznym, wcale przecież nie aż tak odległym, docenić go i okiełznać. Możemy podziwiać romantyczne zacięcie, dostrzec rozmach dzieła i zwrócić uwagę, że od postaci, o których czytamy – czasem odmiennych, przemieszczających się czortopchajkami i myślących w sposób nie zawsze dla nas oczywisty – biegnie prosta linia do nas samych. I że tak jak oni, my także – dziś, między jedną epoką a drugą – znajdujemy się na pograniczu.
Autor
Olga Kowalska
Filolog literaturoznawca. Ukończyła filologię polską I stopnia oraz filologię romańską II stopnia na Uniwersytecie Gdańskim. Twórczyni bloga literackiego i towarzyszącego mu kanału YouTube http://WielkiBuk.com, który prowadzi od 2012 roku. Recenzentka i promotorka literatury. Prowadzi spotkania autorskie, wywiady z pisarzami oraz warsztaty związane z promowaniem marki osobistej w sieci. Na co dzień pracuje w małej firmie zajmującej się usługami multimedialnymi.
Trwa ładowanie...