- Popularny to był ten, co reklamował proszek do prania. Myśmy chcieli być sławni! – tak Jerzy Stuhr uświadamiał mi różnicę między artystą a celebrytą.
Nigdy w życiu nie był na żadnym castingu. A jak kiedyś zgłosiła się do niego agentka, to miał do wyboru rosyjskiego bandytę w greckim kryminale albo Polaka myjącego szyby na skrzyżowaniu w Rzymie. Rozstał się z nią bardzo szybko.
Kiedy zadzwoniłam z propozycją spotkania uparł się, żeby rozmawiać w parze z Bartkiem Topą. Nie wiedziałam wtedy, dlaczego, a cykl „Czyste mistrzostwo”, który – żałuję, że za krótko - prowadziłam na zaproszenie Moniki Stukonis, redaktorki naczelnej miesięcznika „Pani”, wymagał spotkania ze sobą dwóch pokoleń artystów.
Dla Stuhra Topa uprawiał swój zawód inaczej. Szedł w film, serial. A jego pokolenie umiłowując teatr gardziło małym ekranem, a na dużym pokazywało się zawsze wtedy, gdy było do powiedzenia coś naprawdę ważnego.
- Jakby pani porównała hokeistę z łyżwiarzem figurowym – tłumaczył mi cierpliwie. - W teatrze grałem po trzydzieści parę razy w miesiącu, a normy (czyli dodatek do tego, co wyrobiło się ponad) płacili dopiero powyżej dwudziestu pięciu spektakli. To była ciężka harówa! Codziennie o 18.30 musiałem się zjawić w teatrze, gdzie bym nie był w Polsce.
O 15.00 w Łodzi z jednej roboty zabierała mnie taksówka, żebym o 18.00 mógł być w Krakowie, a potem wiozła mnie z powrotem. O drugiej w nocy meldowałem się w łódzkim Hotelu Grand. Tamtejsze prostytutki mówiły: o, Jureczek wrócił, czas kończyć pracę. Pusto już było w Malinowej (jedna z sal restauracyjnych hotelu – IM.).
A potem taka wolta się stała, że zjawił się przede mną smutny młodzieniec w okularach o nazwisku Kieślowski i zmienił moje życie. Zupełnie więc inaczej uprawiałem ten zawód niż Bartek, który też dużo pracuje, ale w całkiem innym trybie.
Topa stanął na deskach teatru dwadzieścia lat po ukończeniu szkoły teatralnej, bo zwyczajnie się bał wyjść na scenę. Zawsze mówił do kamery, a tu siedzi żywa widownia i ogląda/ocenia/kocha/lubi/nie szanuje/wyśmiewa/plotkuje/pogardza/niepotrzebne skreślić.
Scena jest prawdą i potrzeba wielkiej wewnętrznej dyscypliny mentalnej i pracy nad sobą, żeby ją ujarzmić.
Żeby na niej popełniać błędy.
Żeby na niej po prostu żyć.
Bo teatr miał pierwszeństwo przed wszystkimi.
Jerzy Stuhr: - Dziewiąty miesiąc prób u Jerzego Jarockiego. W tym czasie Kieślowski dwa razy przełożył termin rozpoczęcia filmu „Amator”. I po tych dziewięciu miesiącach nieśmiało idę do mistrza: „Panie profesorze, czy już może by się premiera zbliżała, bo ja mam film. No i my z Kieślowskim czekamy”. A Jarocki na to (tu aktor zaczyna go naśladować): „Aaa nie możecie wy sobie tych filmów w poniedziałki kręcić? Przecież macie wtedy w teatrze wolne”. I ja już wiedziałem, że drugiego podejścia nie ma. Tylko o tym spektaklu już mało kto pamięta, a „Amator” przeszedł do historii.
W czasach Stuhra o filmie w teatralnych garderobach mówiło się z lekką pogardą. Ale zagrał w debiucie Kieślowskiego. On i Franciszek Pieczka byli jedynymi profesjonalnymi aktorami na planie.
Kieślowskiego, który był przecież dokumentalistą, dziwiło, że aktorzy powtarzają emocje.
„Kurde, mawiał, on drugi raz się tak samo zdenerwował! A ja, żeby mi się bohater zdenerwował, to czekam parę miesięcy!”.
A Pieczka nim miotał, jak burym psem.
Kieślowski: - Panie Franku, może pan coś zaimprowizuje...
Pieczka: - CO?! Niech mi pan napisze, to ja zaimprowizuje!
A mi się strasznie spodobało, że mam w filmie tyle wolności. Chociaż to nie były takie improwizacje, jak u Lupy na dyplomach w szkole teatralnej: „Kurwa, kurwa, kurwa, kocham cię!”.
Krzysiek Kieślowski często przemycał do filmu amatorów, czyli ludzi, którzy nie mieli aktorskiego doświadczenia. Pamiętam słynną scenę z filmu „Amator”. Do pani, która była liliputką reżyser powiedział:
„Mamy tu taki problem, bo od naszego głównego aktora, pana Jerzego, odeszła żona. I jest mu ciężko. Czy mogłaby go pani w jakiś sposób pocieszyć?”.
Ja siedzę w kulisach, wchodzi ona. Najpierw cisza, kamerka pracuje zamontowana na kotarze. I w pewnym momencie słyszę:
„Synku, żona od ciebie odeszła?” (aktor przechodzi na głos kobiecy)
„No” - mówię niepewnie.
„A telewizor wzięła?” - tu gorączkowo zaczynam się zastanawiać, w która stronę iść, w końcu mówię: nie.
„To wróci. Na pewno wróci”.
Koniec ujęcia. Jakież ja miałem szczęście, bo kto by nam taki dialog napisał! Praca z amatorami jest fascynująca, tylko trzeba ich umiejętnie nakłuć.
Pięknie Jerzy Stuhr opowiadał o swojej żonie, Basi.
Bo Basia żyła na tej scenie razem z nim. Obiad jedli za młodu na pół - taka była bieda. Zgłosił się do krakowskiej estrady.
- Podrzędne to było: nocny klub, fakir, taniec topless i parę skeczy. Po lokalach tymi skeczami zarabiałem pieniądze i gdzieżbym przypuszczał, że kiedyś to moje doświadczenie przełoży się na film „Wodzirej”.
Drążyłam życie prywatne. Są przecież Marianna i Maciej Stuhr.
- Trzeba przyznać, że nie jest to zawód sprzyjający rodzinnemu ciepłu. Ja też miewałem kryzysy, ale może mnie ratowało jedno: że moja żona, która jest skrzypaczką, też uprawia zawód wykonawczy. Czyli taki, że w pewnych momentach życia musi być na sobie bardzo skupiona. I jeżeli ta druga połowa to rozumie, to wie, jak postępować. Ja, choć mam ekspansywny charakter, wiedziałem, że na dwa, trzy dni przed jej koncertem muszę siebie w jakiś sposób wycofać, bo ona oddala się w świat swojego skupienia. Tak samo ona wiedziała, że zbliża się premiera, więc brała na siebie wszystkie codzienne obowiązki. Poza tym związkowi bardzo dobrze robi nieobecność. Bo wtedy miłość i inne uczucia musisz czymś zastąpić.
Zapytałam po prostu: czym? I usłyszałam:
- Tęsknotą. Ja całe życie tęskniłem! Nie tylko za kobietą, ale za dziećmi, domem, za codziennością. I wiedziałem też, co tracę. Jak przyjeżdżałem po dłuższej nieobecności strasznie dużo rzeczy mnie drażniło. Bo to już był trochę inny dom. I ta rodzina była podrażniona, bo ja przeciąłem im jakieś już przetarte ścieżki. Jeden krok był w tych uczuciach do przodu, a dwa do tyłu.
Jerzy Stuhr wierzył w Boga.
Swego czasu modlił się, żeby rak opuścił jego córkę i przeszedł na niego.
Tak też się stało.
Powiedział mi jeszcze, że w nieszczęściu można odnaleźć moc.
- A jak zobaczysz taki długi ciemny tunel to nie idź w stronę światła – krzyknął głosem Stuhra Osioł do Shreka.
I tego się dzisiaj trzymam.
Trwa ładowanie...