Rzeki, których nie ma. Maciej Robert. Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2023. Seria: Sulina.
8,5/10
Osobisty, rzeczny bedeker. Nawet gdy wody nie widać, to autor czyni wiele, byśmy poczuli wilgoć, byśmy uświadomili sobie, że (chyba) każdy z nas jest...niedorzeczny.
Autor w niezwykle osobisty sposób pisze o Łodzi, o Łódce. Zazdroszczę takiego ekshibicjonizmu, bo mam co na najmniej dwa akweny, które zamiast krwi czerwonej płyną w moim masywnym ciele na zielono.
Kaszubska rzeka Radunia i jezioro Łąkie, które swoim dziwnym kształtem wryło się w las i liczne dukty Sianowa Leśnego.
Jest jednak jeszcze woda, która łączy mnie z Maciejem Robertem. To Dunaj. Kocham miłością nieodwzajemnioną Budapeszt, a więc, a zatem zapach Dunaju pozostał mi wspomnieniem pierwszego zbliżenia. Tej inicjacji, której nie da się, nie można powtórzyć, bo i po co. To niezmywalny tatuaż.
Dunaj jest zaczarowany, bo jest jedyną w Europie największą rzeką, która płynie z zachodu na wschód.
Dunaj to nie tylko rzeka, to kraina. Gdzie ona, tam ja; chociaż na chwilę, na moment, na jedno upojenie, urojenie. Węgry, Niemcy, Ukraina, Bułgaria, Rumunia, Chorwacja, Serbia, etc.
Dunaj jest jak malutka kaszubska Radunia. Jest moja. Na wyłączność. Różnic bez liku, wspólnotowość zapachu wody – dla mnie - ta sama.
I są ryby, a dla mnie rzeka do królestwo drapieżników i bezbronnych pływaczy...
Dla rzecznego wagabundy, którym bez watpienia jest Maciej Robert, miejscem świętym jest bezrzeczna Łódź. Ta szalona sympatia jest opisana z niezwykłą ekspresją, co więcej autor odczuwa skrajne stany emocjonalne, gdy zmuszony nam jest oddać prawdę prawd. Bo Łódź, to miejsce wyjątkowe dla wody, ale rzeki, to raczej strumyki, ścieki i strugi. Kałuże.
Wydawnictwo Czarne publikując łódzką spowiedź autora, pokazuje, że warto inwestować w projekty nieoczywiste. Bo nigdy, przenigdy nie dowiedziałbym się tyle o Łodzi, polskim epicentrum rzek, oszukańczej hałastrze.
Łódź jest głównym obszarem zainteresowania Macieja Roberta, ale szukając odnośników, porównań i wodnych synonimów, autor wędruje z nami po Europie. A gdy pisze, że węgierski Balaton to bagniste jeziorko, to trochę zaczynałem się buntować. Uznałem ten skrót myślowy za obraźliwy dla miejsca, które lubię. Ale bardziej cenię kaszubskie Łąkie, a o nim Ci...ci...cichosza, zatem nie dąsam się, tylko podziwiam niezliczone odwołania literackie, które stanowią o sile tej książki.
Dla mnie rzeka to ryby. Przez lata chodziłem brzegami, rzucałem błystkami. Wokół kaczki, gęsi, żaby, bobry, szczury, niewyspani pijacy.
Dzisiaj, po lekturze narracji Roberta, rzeki to literackie wyzwanie. Eksplorować epikę, lirykę, dramaty. Tam, gdzie rzeka – tam moja wygrana. I tak przez ostatnie dni czyniłem. Czytałem urywkami i całymi ustępami. Byle było wilgotno. Szukałem zapachu trzcin, kaczeńców i poszedłem nad moje jezioro Łąkie. Liczne odnogi od tego akwenu są dla mnie nienazwane, ale czy to się nie zmieni, czy to nie spowoduje, że w starych mapach wojskowych będę szukał właściwych nitek?! Dla siebie, dla własnej spuścizny.
Nad wodą poczęła się moja najstarsza córka, zatem muszę wrócić do miejsca dopływów do jeziora w Sianowie Leśnym.
(Pozwalam sobie na osobisty ton tych zapisków, bo i Maciej Robert jest prostolinijny w przedstawianiu świata. Świata, który go kształtuje i pobudza endorfiny).
„Rzeki, których nie ma” nie są pracą naukową, to raczej hydrologia romantyczna, oparta o te sam schemat co praca Marcina Dymitera. „Notatki z terenu” (#części proste, Gdańsk 2021) uczulają nas na dźwięki. Maciej Robert na swoim kreślarskim stole rozkłada więcej plansz, niby map. Z literaturą, z zapachami, z historią, etc.
Obaj panowie jednak mają odbezpieczony granat z napisem „eksplozja DUCHA”. Jeden i drugi zdają sobie sprawę, jak trudnego podjęli się zajęcia; opisują COŚ, co ich kształtuje, co ich pochłania, a wręcz wchłania.
Bo czucie i słuchanie, bo karuzela z pamięci i huśtawka z „tu i teraz”. Bo lunapark przeszłości.
W obliczu dziecięcej ekspiacji język jest ułomny; skoro woda czy dźwięk towarzyszą nam od zawsze, to tak już zostanie. Robert i Dymiter wybrali swoich bogów i starają się być im wierni. Ale ich służba, ich oddanie jest seksualna, intymna. Oni wciąż chcą poznawać, chcą wiedzieć więcej. Chcą dotykać, Czuć.
Bo na przykład:
Rzeka pachnie jak ryba.
Ryba jest liściem deszczu
oderwanym od białej gałęzi szelestu,
od zbuntowanych okrętów chmur -
A wyginane rybitwy
złożone do wiotkiej modlitwy
ciągną niebem błyszczący jak brzeszczot,
omotujący ciasno sznur.
Rzeka się w niebie odbija
czy niebo rzekę wymija
tocząc kuliste chmury na drugi brzeg?
(fragment wiersza „Ballada o rzece”, Krzysztof Kamil Baczyński)
A gdyby potraktować słowa dosłownie, wydarzenia całkiem serio i zabrać ze sobą niezbędny ekwipunek, a potem zgodnie z rozkładem „Rzek, których nie ma”, udowodnić autorowi, że chociaż trochę się mylił. Bo rzeka jest w każdym z nas. Płyniemy przecież własnym, nieprzewidywalnym nurtem i na końcu także wpadamy do morza.
Trwa ładowanie...