Muzyczne podsumowanie roku 2024

Obrazek posta

Odcinek znajdziesz na wszystkich większych portalach z podcastami poprzez ten link.

Jakub: Dzień dobry drodzy Państwo, witam po kolejnej niemałej przerwie i w dodatku dzisiaj nie będę mówił o RPGach. To znaczy będę mówił ale w bardzo niewielkim stopniu. Właściwie od pewnego czasu, co roku robimy sobie ze znajomymi takie podsumowanie muzyczne też roku. I o ile rok 2023 był czasem straszliwej posuchy i bardzo mało dobrych płyt wyszło, o tyle w 2024 roku wybranie "albumu roku 2024" było naprawdę niemałym wezwaniem i trochę faktycznie trzeba było tych materiałów przejrzeć i przesłuchać żeby takie zestawienie przygotować.

Oprócz tego będzie oczywiście także podsumowanie RPG-owe roku 2024 z mojej strony, bo jest bardzo wiele tytułów o których chciałbym Wam powiedzieć, bardzo wiele książek które wpadło do mojej kolekcji. Wreszcie zostały zrealizowane niektóre Kickstartery, więc naprawdę warto będzie sobie o tym porozmawiać i zrobiłem już sobie taką listę. W ogóle przez dużą część stycznia katalogowałem większość książek które mam i wpisywałem sobie też rok, kiedy one wpadły do mojej kolekcji, w związku z tym będę w stanie Wam powiedzieć, co tam w roku 2024 się faktycznie nowego pojawiło.

No ale zanim do tego przejdziemy, to będzie osobny materiał, to musimy sobie porozmawiać o muzyce nie musicie tego słuchać ale ja chcę o tym powiedzieć Więc mam nadzieję, że trochę tutaj też wasze gusta muzyczne poszerzę, jeżeli jest to jeszcze oczywiście taka możliwość jest to taka przestrzeń tolerancji z waszej strony, bo wiadomo że nie wszyscy słuchają wszystkiego.

Wiadomo też, że moje gusta raczej skręcają w stronę takich cięższych brzmień, ale spróbujemy sobie przejść przez większość takich gatunków też komercyjnie dostępnych i ogólnie popularnych. Pierwszy raz w życiu będzie materiał w którym będę mówił o Tylor Swift, bo tak, przesłuchałem płyty Taylor Swift, żeby przygotować rzetelny obraz z albumu w roku 2024.

No to co, może nie przedłużając, kategoria pop w pierwszej kolejności, nową płytę wydała Nelly Furtado. Płyta nosi tytuł 7, jest to płyta katastrofalna. Ogólnie o Nelly Furtado mógłbym mówić bardzo długo bo ja Nelly Furtado bardzo lubiłem. Pamiętam jak pierwszy raz w życiu usłyszałem jej single Turn of the Lights i strasznie mi się ta piosenka podobała. Potem było nagranie I'm Like a Bird ze Stephen Vai'em. Więc gdzieś tam to wszystko miało szansę faktycznie zrobić wielką karierę. Natomiast potem była ta płyta którą wyprodukował Timbaland i nie wiem, czy pamiętacie, ale Timbaland miał taki swój moment, kiedy produkował płyty różnym artystom właśnie między innymi Nelly Furtado, tam był też Chris Cornell, był tam Justin Timberlake i wszystkie te płyty były takie same i wszystkie te płyty były tak samo okropne i niestety w wielu przypadkach one zatopiły tą autentyczną kreatywność tych artystów, których Timbaland produkował i których po prostu próbował przyciąć do tej swojej własnej sztancy.

I m.in. Nelly Furtado, chociaż na pewno zrobiła ogromne pieniądze na singlu Man Eater, chociaż nie wiadomo, bo w gruncie rzeczy to producent czy autor muzyki zjada i tekstu zjada większość kasy, więc jest szansa że Nelly Furtado tak naprawdę dużo na tym nie zarobiła. Natomiast no potem ta jej kariera gdzieś tam bardzo zwolniła. Ona potem nagrała też płyty już w języku portugalskim żeby tak trochę wrócić do tych swoich korzeni, ale 7 jest taką nieszczęsną moim zdaniem próbą powrotu właśnie do tego klimatu Man Eater'a. Nelly Furtado jest już ewidentnie starsza i nie do końca moim zdaniem, to wszystko pasuje do siebie. Źle mi się tego albumu słuchało, więc nie polecam.

Tak samo nie polecam nowej płyty Pet Shop Boys, Nonetheless. Bo to jest kolejna płyta Pet Shop Boys, która brzmi dokładnie tak samo jak poprzednie płyty Pet Shop Boys, ale bez jakiegoś takiego puszczania oczka, bez takiej wesołości w tym wszystkim, jakby to było trochę wymuszone, bo kontrakt z wytwórnią wymagał i po prostu kaleczy uszy, więc...

Kate Nash, 9 Sad Symphonies. Pierwszą płytę Kate Nash bardzo lubiłem. Druga gdzieś tam się obiła w świecie, a potem przepadła bez echa i teraz Kate Nash powraca. Nie jest to powrót udany, moim zdaniem.

Aurora, What Happened to the Heart? W sumie dobra płyta. W sensie bawiłem się przy niej nie najgorzej i przesłuchałem ją chyba więcej niż raz, co już jeżeli chodzi o tą listę tutaj niektórych rzeczy jest faktycznie pewnym wyczynem, więc myślę, że mogę Wam ją z czystym sumieniem polecić. Jeżeli Aurorę do tej pory lubiliście, albo jeżeli jej nie znaliście, to myślę, że to może być dość dobre wejście w to szalone uniwersum tej wokalistki, która oprócz tego wygaduje bardzo różne dziwne rzeczy w trakcie wywiadów, no ale załóżmy, że jest to część jakiejś jej tam scenicznej osobowości i kreowanej persony.

Dua Lipa, Radical Optimism. Drodzy Państwo, a właściwie czemu nie, jak tak? Całkiem spoko płyta, ale to nie jest ta Dua Lipa, którą ja pamiętam z tej pierwszej płyty. Wydaje mi się, że ona wtedy była jednak mimo wszystko bardziej oryginalna, że to nie było takie tłuczenie po prostu kawałka za kawałkiem, bo to jest to, czego w tej chwili rynek oczekuje, ale może ja się po prostu mylę. Może ja nie jestem do końca grupą docelową. Na pewno jest to fajnie zaśpiewana i wyprodukowana płyta, aczkolwiek na dłużej w moim serduszku nie została.

Nie został ze mną także Casabian nowy z płytą Happenings, chociaż muszę przyznać, że tam się dużo fajnych rzeczy dzieje. I jak słuchałem tej płyty to mi się bardzo podobała, ale potem znowu do niej nie wróciłem. Może trzeba to zrobić, bo Casabian jednak mimo wszystko gdzieś tam zawsze ciepło wspominam, zwłaszcza z wieczorków karaoke. Tutaj pozdrowienia do moich kolegów z czasów studiów. No chyba aż tak bardzo mojego serca w tym roku nie zawojowali.

Kto zawojował natomiast moje serce? Lime Cordiale, na pewno, to jest taki australijski duet, Enough Of The Sweet Talk, bardzo tą płytę polecam jeżeli chodzi o kategorię pop, to muszę powiedzieć, że Enough Of The Sweet talk naprawdę, o ile sam początek i pierwsze dwa, trzy utwory to może nie jest mistrzostwo świata, to potem ta płyta nabiera rozpędu, nabiera charakteru nabiera klimatu i naprawdę bardzo przyjemnie mi się jej słuchało, także tu zdecydowanie polecam.

Sprawdzałem też sobie, jakie rzeczy są najczęściej sprzedawane i słuchane w tym roku i nie ma wątpliwości, że jeżeli chodzi o ilość odsłuchań to Billie Eilish leje wszystkich na głowę. Ale nie podoba mi się to, co się ostatnio dzieje jeżeli chodzi o przemysł muzyczny to znaczy wypuszczanie przede wszystkim singli, a nie pełnych albumów, które byłyby jakimś zamkniętym konceptem i tworzyłyby jakąś zwartą historię i mam wrażenie że w popie niestety to się bardzo często ostatnio dzieje.

Ten tegoroczny Hit Me Hard And Soft bardziej właśnie brzmi jak takie, znaczy zeszłoroczne już, jak takie zderzenie singli ze sobą, niż koherentny album, który faktycznie opowiadałby dla mnie jakąś konkretną historię, ale może znowu po prostu ja nie znam historii która za tym stoi, bo niestety też często w tej chwili jest tak, że musimy trochę znać jakby kontekst w jakim dany artysta tworzy, żeby móc powiedzieć, czy ta płyta faktycznie jest dobra czy dobra nie jest, czy nas porusza, czy nas nie porusza.

No i tutaj znowu pojawia się ten wątek czy płyta powinna się bronić sama, czy też ona się broni w jakimś tam szerszym kontekście. Na pewno nie jest to żaden upadek wielki i na pewno nie jest to album, który można było powiedzieć zły, ale już tak bardzo oryginalny jak When Do We Fall Asleep, Where Do We Go ze mną nie został, ale chyba wydaje mi się, że lepiej się bawiłem niż przy tej drugiej płycie. Na początku mi się wydawało, że ja będę wielkim fanem Billie Eilish, ale po tej pierwszej płycie jakoś tak się nasze drogi rozeszły.

Niemniej nie można jakby zaprzeczyć że Billie Eilish robi kolosalne zasięgi, o czym już wspomnieliśmy i następne w kolejności są Charli XCX. Nie wiem, czy jakoś inaczej się to czyta, oraz Taylor Swift. Charli XCX, brytyjska wokalistka która nagrała album szósty swój w życiu w 2024, który nosi tytuł Brat.

Ten album jest niesamowicie dobrze oceniany, ma bardzo dużo pozytywnych recenzji wszyscy piszą że jest to dojrzały manifest muzyczny. Ja już jestem boomerem. Dla mnie to jest kompletnie niesłuchalne, jest to muzyczny chaos i to jest w kółko to samo i to są takie kawałki o trzęsieniu dupą na dyskotece, więc być może to jest ironiczne, być może znowu ja nie znam kontekstu, ale no ze smutkiem przyznaję, że najwyżej oceniany album, jeżeli chodzi o album of the year, w takim zagregowanym ujęciu wszystkich recenzji wszystkich czasopism i portali, no to mnie on zupełnie nie siadł.

Przesłuchałem też pierwszą w swoim życiu całą płytę Taylor Swift, The Tortured Poets Department, jeżeli mówimy o popie. Nie przesłuchałem tej wersji takiej turbo rozszerzonej bo i tak uważam, że ponad dwie godziny na album to jest dużo. No i Taylor Swift robi coś, co powinno mi się podobać w gruncie rzeczy, pochwalam to, mianowicie Taylor Swift nadal nagrywa albumy. Tak jak wspomniałem, jest teraz taka tendencja, żeby po prostu wypuszczać w siebie single, single z dobrym, drogim teledyskiem który będzie gdzieś tam klikalny, to się rozejdzie, Billie Eilish tak robi, Electric Callboy tak robi, znany kiedyś jako Eskimo Callboy, robi tak bardzo dużo artystów bo wiadomo że te pojedyncze kliknięcia na tym wielokrotnie odtwarzanym klipie który będzie miał potem dziesiątki czy setki milionów odtworzeń, to jest coś, co tak naprawdę najbardziej w tym momencie się sprzeda i najbardziej tą sławę tego artysty zbuduje.

Album wymaga już pewnej koherencji, wymaga pewnego przemyślenia wymaga poukładania tych utworów i wyprodukowania tak naprawdę całego albumu, więc rzadziej jakby użytkownicy też po to sięgają, w tej chwili piosenki są klikalne jako tło do rolek na TikToku czy na Instagramie, na Spotify'u ludzie słuchają przede wszystkim składanek i pojedynczych kawałków, jak się wymieniają też to ludzie się wymieniają piosenkami, a nie albumami, więc to słuchanie albumów tak naprawdę trochę odchodzi gdzieś tam już w niepamięć, nieszczęśliwie moim zdaniem i niestety być tak nie powinno.

Taylor Swift trochę stoi w opozycji do tego trendu i o ile jakby wszystko razem mi się w całości podobało to o tyle niewiele z tego ostatecznie zapamiętałem, ale to też wynika jakby z mojego z mojej potrzeby dywersyfikacji różnych brzmień. To znaczy ja lubię jak w albumie się dzieje bardzo dużo różnych rzeczy i on się cały czas zmienia i opowiada mi jakąś historię.

Ten The Tortured Poet Department, on jest dość wyrównany, tam nie ma jakichś takich momentów gdzie byłoby jakieś mocniejsze uderzenie, gdzie byłoby jakieś przyspieszenie czy jakby jakaś taka większa nawołnica emocji, chociaż wydawało mi się, że właśnie z tym będę potem kojarzył Taylor Swift, bo tak mówią o niej fanki.

Natomiast na pewno jest to płyta fajna, na pewno jest to płyta przemyślanie złożona i na pewno te teksty znajdują swoje odbicie w tym, co przeżywają słuchaczki i miłośnicy Taylor Swift. Przede wszystkim chyba kobiety słuchają Taylor Swift. Tak mi się wydaje, taki mam odbiór. Przepraszam nie zrobiłem tutaj researchu jaki procent fanów Taylor Swift stanowią mężczyźni. Może należałoby to zrobić, właściwie co nam stoi na przeszkodzie. No i drodzy Państwo, wygaduję głupoty, bo okazuje się, że według badań przeprowadzonych 2023 roku 52% fanów Taylor Swift to są kobiety więc ta proporcja jest mniej więcej wyrównana. Także nie szkalujmy tutaj, nie opowiadajmy głupot. Natomiast jeżeli chodzi o teksty Taylor Swift no to jakby każdy ma prawo przeżywać rzeczy, o których Taylor Swift śpiewa, o rozstaniach, o złamanym serduszku i o takich no związkach nie do końca poprawnie funkcjonujących, mówiąc bardzo eufemistycznie, więc rozumiem że sposób w jaki ona składa te teksty, one są bardzo ładne, one są bardzo metaforyczne i są takie bardzo emocjonalne i myślę, że to właśnie z ludźmi rezonuje myślę, że stąd bierze się, stąd bierze się potężny fenomen Taylor Swift i dlatego to właśnie gra. Więc nie szkalujmy tutaj, drodzy Państwo, Taylor Swift, to jest fajna płyta. Aczkolwiek nie zasługuje na to żeby zostać Płytą Roku 2024 w moim prywatnym personalnym i całkowicie subiektywnym rankingu.

Nie i w kategorii pop, gdybym miał, subiektywnie również przeze mnie stworzonej i gdybym miał przyznać takie wyróżnienie, to numerem jeden będzie Lime Cordiale Enough of the Sweet Talk.

Jeżeli chodzi o ambienty: ambientów bardzo dużo słucham z tego względu że ambienty puszczam też w trakcie sesji, a potem puszczam sobie ambienty do pracy. Ostatnio mamy wysyp bardzo dobrych ambientów i tutaj przestrzegam Was, moi mili przed słuchaniem ambientów robionych przez AI, bo to słychać jeżeli coś jest maszynowo robione, a jeżeli coś jest składane przez człowieka, który odczuwa rozmaite emocje i dlatego bardzo mocno Wam polecam rzeczy, które na przykład są na YouTube'owym kanale Cryo Chamber i to są rzeczy, które są robione przez żywych ludzi, a nie przez AI i chociaż te składanki mają zwykle koło godziny, półtorej to są to wszystko wybrane, wyselekcjonowane rozmaite ambienty które budują pewien określony nastrój klimat, zrobione z ogromnym wysiłkiem z tysięcy sampli i naprawdę są to rzeczy, rzeczy fajne.

Jeżeli chodzi o poszczególne albumy no to bardzo dużo rzeczy wyszło, no bo Dahlia's Tear wydało nową nową płytę. God Body Disconnect, Dreams To Be Buried In też jest nowy album. Void Stasis powraca z nową płytą. Creation Six też jest z Confluence'em. Bardzo fajne rzeczy, bardzo Wam je wszystkie polecam, no i tak jak już wspomniałem wszystko to co wydaje CryoChamber.

CryoChamber i Atrium Carceri to jest jeden człowiek, natomiast CryoChamber to jest jako wytwórnia, która właśnie promuje ambienty a Atrium Carceri to jest jego projekt, gdzie on sam swoje rzeczy tworzy i nagrywa, nie będę tutaj przyznawać żadnego wyróżnienia ani nic takiego, jeżeli sobie chcecie posłuchać ambientów czy do pracy, czy potrzebujecie muzyki na sesje, to na pewno na YouTube Cryo Chamber możecie zacząć szukać i stamtąd znajdziecie w tych składankach chociażby ogrom fantastycznych twórców, którzy takie rzeczy robią.

Zrobiłem sobie też zakładkę inne, czyli rzeczy, które muzycznie nie pasują za bardzo do niczego. Boris, Hello There. Boris to jest bardzo specyficzny japoński skład, który stworzył bardzo wiele różnych dziwnych rzeczy. Hello There jest oczywiście jedną z tych dziwniejszych i mi osobiście zupełnie nie leży.

Harvestman, czyli projekt Steve'a Von Till, części Neurosis. Steve Von Till nagrywa zarówno jako Harvestman jako Steve Von Till. Koncertuje jako Steve Von Till byliśmy dwa lata temu na koncercie Steve'a Von Tilla we Wrocławiu i o ile poprzednie płyty mi się strasznie podobały, o tyle Harvestman, który jest przede wszystkim instrumentalny i jest taki dość specyficzny jeżeli chodzi o swój klimat no to już niekoniecznie. O co chodzi z tą specyfiką klimatu? To jest częściowo akustyczna, a częściowo syntezatorowa muzyka która opowiada o przeżyciach człowieka łączącego się z grzybami, jeśli wiecie co mam na myśli ja się nie łączę z grzybami ewidentnie nie w ten sposób, chyba że jem jajecznicę z pieczarkami. No nie, nie siadło mi to osobiście są trzy albumy, one mają bardzo ciężki bardzo gęsty klimat, a z drugiej strony brakuje mi, żeby to był taki klimat jak Mirrors for Psychic Warfare, czyli jego inny projekt. No nie podeszło mi to, nie podszedł mi Triptych, także też Wam go nie mogę polecić.

Nick Cave and the Bad Seeds, Wild God. No pop to nie jest, rock to też nie jest, ambient to też nie do końca jest, muzyka instrumentalna? Warstwa instrumentalna tam nie jest jakby najważniejsza. Tekstowo jest fajnie. Tekstowo jest ciekawie, Nick Cave zawsze potrafi jakąś tam opowieść wysnuć swoją. Natomiast wszyscy od dawna się śmieją że Nick Cave jest tak bardzo zakochany w swoim głosie, że jakby przestał zauważać to, że się starzeje, ten jego głos. I to niestety słychać. W wielu momentach Wild God brzmi jakby wujek na imprezie wstał nawalony gorzałą i zaczął śpiewać swoje piosenki, które napisał 40 lat wcześniej, kiedy był u szczytu swojej kariery.

Te piosenki wszystkie są nowe, ale są śpiewane właśnie, niestety, z taką manierą. I chociaż ogólnie mi się ta płyta bardzo podobała i to, co ona tworzy w warstwie tekstowej poprzez właśnie swoje bogate metafory, poprzez tą historię która też jest z tym związana znowu tutaj trzeba znać też historię Nicka Cave'a i jego rodziny, to jest fajne przeżycie, ale ostatecznie jako album to już niekoniecznie. To już się tak dobrze nie klei.

Dobra, rock. Pomijam w tym roku w ogóle rap, gdyż nie słyszałem ani jednej płyty hip-hopowej czy rapowej, która by mi się podobała. Ja i tak mam dość niską tolerancję na hip-hop, natomiast w tym roku absolutnie nie było niczego co bym stwierdził, że chciałbym dodać do tej listy. Oczywiście możecie się ze mną nie zgadzać, bo tak jak mówię zawsze to zestawienie jest dla mnie bardzo subiektywne i o gustach się nie dyskutuje, chociaż powinniśmy czasem więc to są tylko i wyłącznie moje prywatne poglądy i nie będę Wam mówił że, dany album jest absolutnym objawieniem czy też nie, ale mogę Was zachęcać do słuchania pewnych rzeczy, a czasem zniechęcać do słuchania innych, tak jak to robię w niektórych przypadkach.

No dobrze, no to rock. Nazwa zespołu którego nie potrafię wymówić, ale album nosi tytuł Vermilion Sky. Myślałem że będzie super. Słyszałem najpierw gdzieś tam przypadkiem pół singla, a potem dosłuchałem ten singiel do końca i już mi się tak bardzo nie podobało. Ale zmęczyłem cały album, bo był dość wychwalany w recenzjach i ja bardzo dużo słucham takiego psychodelicznego, rocka stoner rocka, desert rocka I tam nie było na tym albumie nic nowego, ani nic tak technicznie fajnego żeby mi się to wszystko kleiło i żeby mi się to podobało.

Jednak Stoner Rock czy Desert Rock jest bardzo mocno zakorzeniony w bluesie. Jeżeli ktoś tego bluesa nie czuje, tylko gra bardziej właśnie technicznie, to brakuje tam tego bujania, brakuje tam tego klimatu. I chociaż można budować naprawdę ogromne utwory, które mają naście minut, to w nich i tak dla mnie będzie za mało właśnie tego klimatu, który sprawi że ja będę chciał do tego wracać.

Szwedzkie The Quill, Wheel of Illusion. Są tacy artyści, którzy powinni przestać już dawno nagrywać i to jest jeden z tych przypadków.

Nothing More. Nothing More, album Carnal. I tutaj musimy sobie chwileczkę porozmawiać na temat tego, czy da się odróżnić artystę od jego poglądów? Dużo jest w związku z tym kontrowersji, zawsze co roku ktoś się tam znajdzie, że okaże się, że jakiś tam artysta jest absolutnie nieświęty, narobił strasznych rzeczy i teraz się zastanawiam, czy go absolutnie wymazywać z naszego życia, za jego poglądy i za to, jakie rzeczy robi innym ludziom, czy mimo wszystko jesteśmy w stanie oddzielić artystę od dzieła i cieszyć się danym materiałem znając historię która za tym stoi.

No za mną w tej chwili jak to tutaj nagrywam wisi plakat Neurosis i jest to dla mnie świetny przykład, z tego względu że wspomniany już Steve Von Till nadal nagrywa rozmaite rzeczy, natomiast drugi wokalista i gitarzysta Neurosis, czyli Scott Kelly, został oskarżony o przemoc domową, do której się częściowo przyznał, częściowo nie. Ostatecznie środowisko się go raczej wyparło i wszystko wskazuje na to, że Neurosis już nigdy nie będzie grało razem. Ku mojemu wielkiemu smutkowi, ku mojej wielkiej rozpaczy. No i ciężko tutaj tak naprawdę zająć stanowisko, bo z jednej strony Neurosis nadal muzycznie pozostaje i tekstowo pozostaje jednym z moich ulubionych zespołów w historii muzyki w ogóle. A z drugiej strony nie można pochwalać tego, co zrobił Scott Kelly swojej rodzinie prawda?

I takie rzeczy się pojawiają regularnie, no mamy teraz początek lutego 2025, więc wszyscy żyją aferą która się zaczęła w zeszłym roku, właściwie nie zaczęła, ale pierwsza została poważnie poruszona w zeszłym roku, a na przełomie 24 i 25 wystartowała już bardzo poważnie. Mianowicie aferą z Neil'em Gaimanem i z tym, co robił kobietom przede wszystkim młodszym przez dużą część swego życia. I tutaj też pytanie, czy da się oddzielić artystę i twórcę, który jest osobą która dopuściła się wielu okropnych czynów, czy da się to oddzielić od twórczości, którą możemy lubić, od książek które mogą nam się bardzo podobać.

I z Nothing More problem jest taki, że po pierwsze ta płyta nie jest ciekawa, bo to jest kolejna płyta Nothing More i to jest właściwie wszystko, co należałoby powiedzieć w warstwie muzycznej, jeżeli Nothing More wam się podobało, bo na pewnym etapie wydawało się, że to będzie takie Foo Fighters, które nie dało się komercji i które naprawdę potrafi gdzieś tam też uderzyć mocniej i poruszyć rozmaite trudniejsze tematy, o tyle oni jednak mimo wszystko zostali w tej swojej formie i mają ogromny problem z tego kształtu który sami nadali swoje muzyce teraz wyjść i stworzyć coś, co nie będzie wtórne w stosunku do swoich poprzednich albumów.

Natomiast po pierwsze pojawiło się bardzo dużo kontrowersji związanych z zachowaniem wokalisty zespołu Nothing More, który no tam dość medialnie w Stanach Zjednoczonych przechodził swój rozwód. Natomiast druga kwestia jest taka, że na albumie Carnal śpiewa również David Draiman czyli wokalista zespołu Disturbed.

Dlaczego to jest problem? Z tego względu że Draiman wielokrotnie wypowiadał się popierając działania Izraela w strefie Gazy. Wielokrotnie wypowiadał się na temat tego, że wspiera kolonistów izraelskich, którzy osiedlają się na zbombardowanych terenach po prostu na terenach wyrwanych Palestyńczykom nielegalnie w stosunku do podpisanych wcześniej traktatów, które, nie okłamujmy się, też jakby można byłoby kwestionować ich zasadność w świetle prawa międzynarodowego i historii. Natomiast Draiman jest znanym artystą, który się wypowiada bardzo pro-izraelsko i bardzo pro, jeżeli chodzi o politykę Izraela w stosunku do Palestyny.

No i w momencie, kiedy zapraszasz kogoś takiego na płytę, publikujesz pewne rzeczy na Twitterze no to może się okazać że twoje poglądy są interpretowane tak, a nie inaczej. No i myślę, że w tym kontekście nie da się interpretować poglądów zespołu Nothing More inaczej niż takie, które są w gruncie rzeczy sprzeczne z moimi na przykład przekonaniami na temat tego, jak powinien wyglądać świat i jak powinien być ułożony.

Mnie jako fana trochę stracili w tym roku. Nie tylko przez Draimana, ale także po prostu przez to, że nagrali strasznie wtórny album. Ale też przez kontrowersje, które były z tym związane i przez opowieści różnych ludzi, którzy wypowiadali się na temat tego jakimi ludźmi jest ekipa z Nothing More, ostatecznie prywatnie sprawia to, że nie pokocham tego zespołu już, tak jak go kochałem kiedyś. To była druga płyta. The Stories That We Tell Ourselves. Bardzo dobry album. Ja się świetnie przy tym albumie bawiłem i dlatego czekają na kolejne płyty a tu niestety taka wtopa.

Kolejną wtopą King Gizzard and the Lizard Wizard: Flight B741. King Gizzard and the Lizard Wizard to jest skład wybitny. To są ludzie, którzy potrafią naprawdę doskonałe rzeczy nagrać. Natomiast ich dwa ostatnie albumy czyli Flight B741 i ten poprzedni, który nie pamiętam, jak się nazywał, mają niestety tę smutną tendencję do tego, że to właściwie powinien być jeden utwór. Bo ekipa znalazła po prostu jakiś patent i postanowiła go eksplorować, bardzo, bardzo długo go eksplorować. I rozumiem że dla nich to może być bardzo ciekawe przeszukiwanie możliwości jakiegoś tam nowego brzmienia, ale dla nas jako dla odbiorców, to może być niestety trochę nudne.

Bo to jest trochę tak, jak w grach komputerowych;, gra nam pokazuje jakąś nową mechanikę, podoba Ci się kotwiczka? Albo podoba Ci się burzenie ścian? Albo podoba Ci się jakiś tam typ zagadki? Tak? To teraz żryj to do porzygu przez półtorej godziny, bo musimy dawkować te mechaniki, które mamy, żeby nam przypadkiem nie skończyły do końca gry. A to, że tobie graczu się one nudzą, no to już inna zupełnie sprawa.

I niestety tak to trochę wygląda w przypadku Flight B741 zespołu King Gizzard and the Lizard Wizard. To jest dalej dobra płyta ale ona jest za długa. To powinny być dwa kawałki na jakimś innym albumie.

Tides from Nebula, Instant Rewards. Ciężko zrobić komentarz społeczno-polityczny zespołowi, który nagrywa muzykę instrumentalną. I chociaż są tutaj nowe patenty jeśli chodzi o polskie Tides from Nebula i są tam nowe brzmienia, są tam nowe ciekawe pomysły, to ostatecznie zabrakło mi tam jakiejś myśli przewodniej innej niż wspólne tytuły utworów, które składają się na jakiś tam właśnie, tak jak wspomniałem, komentarz instant rewards w stosunku do tego, że nadużywamy social mediów. Fajna płyta, ale do puszczenia sobie w tle. Już tak bardzo jak poprzednimi albumami się tutaj nie podniecałem.

Blues Pills, Birthday, straszne. Bardzo na Blues Pilos liczyłem, jest to album okrutnie wymęczony i przyciągnięty, nie róbmy sobie tego więcej.

Grand Magus, Sunraven. Grand Magus to jest taki ciekawy przypadek zespołu, który właściwie w kółko nagrywa to samo, czyli taką krzyżówkę power metalu z doomem i takim skandynawskim ciężkim rokiem, ale to dalej gra. To jest w kółko to samo, ale gdzieś tam ten ser, który w tym wszystkim jest, że tak się człowiek uśmiecha, że to jest takie trochę cringe'owe, trochę serowe, gdzieś tam nadal ten ser bardzo dobrze pachnie i smakuje. Mnóstwo dobrych riffów, w warstwie tekstowej no nie kłamujmy się, tutaj się turbo dużo nie dzieje dobrego nie? To jest jednak mimo wszystko inspirowane jakąś mitologią i takim McDonaldyzowaniem mitologii na potrzeby piosenek rockowo-metalowych. Zresztą jakie w ogóle ładne określenie użyłem, McDonaldyzowanie mitologii, czy McDonaldyzowanie historii. To tak jak Sabaton robi, nie? Sabaton nagrywa te piosenki o historycznych sprawach, o jakichś tam bitwach, zwycięstwach, powstaniach i tak dalej, ale to wszystko jest taki rockowy McDonald i to na każdej warstwie. Zresztą w tym roku, w sensie w 2024 powiedziałem, że nie istnieją dwie różne piosenki Sabatonu i będę stał przy tej deklaracji.

Orange Goblin, Science, Not Fiction. Tu musicie założyć foliowe czapeczki, żeby móc sobie tego trochę posłuchać, bo są tam rozmaite komentarze dotyczące pandemii, AI i Illuminati rządzących światem i niestety one są tam na serio podane. Natomiast Science, Not Fiction to jest album, na którym są jedne z najbardziej soczystych riffów gitarowych, jakie w tym roku słyszałem i jeżeli chodzi o rock, to Orange Goblin nadal dowozi, to się nadal bardzo przyjemnie słucha i chociaż nie powinno już do końca tak być że ten desert rock się nadal tak dobrze broni, to w moim odczuciu w moim guście on nadal miejsce w moim serduszku zajmuje. Tym bardziej, że jest tutaj parę świeżych patentów, nie zestarzało się to tak strasznie jak np. to co współcześnie się gra jako heavy metal.

Monkey3, Welcome to the Machine. Monkey3 to jest szwajcarski skład, Welcome to the Machine jest doskonałym albumem jeśli lubicie soniczną masturbację. To znaczy, to jest ekipa która świetnie gra, wszystkie instrumenty są tutaj obsadzone przez absolutnie najwyższej klasy profesjonalistów. Jeżeli jesteście gotowi słuchać ich solówek we wszystkich warstwach przez blisko godzinę to zróbcie sobie to koniecznie, bo to będzie fantastyczne przeżycie i uczta dla Waszych uszu. Natomiast jeżeli nie jesteście gotowi na taką właśnie techniczną masturbację bez ani ćwierci wokalu, to może sobie ten album odpuśćcie. Mnie on się bardzo podobał. Generalnie Monkey3 to jest taki skład który dobre rzeczy robi, jeżeli chodzi właśnie o instrumentalny rock, a Welcome to the Machine ma też kilka dobrych, fajnych, ciekawych patentów, które sprawiają, że to jest oryginalna i bardzo dobra płyta.

I jeżeli chodzi o zwycięzcę w kategorii rock, to na pierwszym miejscu jest grecki skład 1000Mods, album nosi tytuł Cheat Death. Ja się w ogóle zastanawiałem, czy to nie powinien być album roku, ale zostawmy go na razie jako album roku w kategorii rock. Cheat Death, 1000Mods, zróbcie to sobie, nie będę opowiadał więcej, po prostu idźcie na Spotify'a, czy na iTunes'a czy na Tidal'a, czy gdziekolwiek tam nie słuchacie muzyki.

Będziecie się przy Cheat Death świetnie świetnie bawić. Super riffy, świetne teksty, bardzo dobry klimat wielka radość.

Metal. Ostatnia kategoria. Alcest. Les Chants de l'Aurore. Nie umiem po francusku. Uczyłem się francuskiego tyle lat i nic. Les Chants de'Aurore. Pieśń o ozorze polarnej, Alcest. Alcest to jest Alcest, giganci francuskiej sceny metalowej, nic nowego nie nagrali, możemy pominąć.

Devin Townsend, PowerNerd. Jakiś czas temu, jakieś 3 czy 4 albumy temu, Devin Townsend się wypisał ze wszystkich wytwórni, powiedział, że on sam będzie to produkować i on wreszcie będzie robić dokładnie to, co zawsze chciał robić. I wiecie co? To jest dokładnie to, co robił wcześniej. Tam nie ma nic świeżego w tych albumach, ściana dźwięku, dużo takiego niosącego się, epickiego krzyku, jakby chłop wykrzykiwał swoją duszę wprost nad lasami Kanady, gdzie żyje, więc on na pewno to kocha, na pewno się świetnie przy tym bawi. Mój problem z tym jest taki, że ja już to wszystko słyszałem i chciałbym, żeby Devin robił nowe rzeczy, chciałbym, żeby był znowu częścią jakiegoś zespołu, który go będzie prowokował, do rozwijania różnych rzeczy, żeby nie było tak, że on pisze absolutnie wszystko sam. Brakuje mi trochę tego wariactwa w tym, co on tworzy i już tak naprawdę Empath mnie trochę nudził, a PowerNerd to jest Empath który zeżarł i wyrzygał swój własny ogon, także może niekoniecznie.

The Browning, Omni. End of Existence, The Browning, to był fantastyczny album, strasznie mi się podobał. Ależ to było uderzenie natomiast Omni znowu powiera pewne schematy, więc myślę, że to jest taki powracający, w ogóle motyw w tym odcinku że bardzo dużo jest dobrych płyt, które byłyby dobre gdyby to była pierwsza tego typu płyta, ale w gruncie rzeczy niestety to jest w kółko powielanie schematów, takie granie trochę bezpieczne, że to co nagraliśmy się podobało więc nagrajmy to jeszcze raz, może troszkę inaczej może z innymi tekstami, ale żeby to mniej więcej było to samo, żebyśmy tutaj się nie wywalili na jakimś szalonym eksperymencie.

Ufomammut, Hidden. No co mogę Wam powiedzieć, jeśli lubicie Ufomammuta to Hidden będzie Wam się podobał, bo to jest bardzo dobra płyta. Ciężka jest okrutnie, to jest jakby ktoś Was zastał w łóżku i postanowił Was uderzyć w głowę, kiedy tylko się przebudziliście betonową płytą zrzuconą tak naprawdę z łyżki koparko-ładowarki.

Jest to straszny strzał w pysk, ale jest tam też dużo takiego groove'u, w sensie ta płyta buja, ona buja tak, jak się buja człowiek w betoniarce przerzucany pomiędzy jej ściankami. Więc może niekoniecznie wszyscy się będą przy tym dobrze bawić, ale jeżeli lubicie taki klimat to Ufomammut, Hidden, jest absolutnie dla Was.

Fit for an Autopsy, The Nothing That Is, znowu ten sam motyw. Fajna płyta, przesłuchałem ją raz, stwierdziłem, że to już jest któraś ta płyta Fit for an Autopsy, która brzmi dokładnie tak samo i nie wróciłem do tego więcej. O ile poprzednia płyta bardzo mi się podoba, miała dużo takich charakterystycznych momentów, o tyle The Nothing That Is jest trochę za bardzo moim zdaniem. W sensie jest równe i to jest jego problem, bo nie ma tam takich elementów które by się fajnie wybijały ponad to wszystko, które by nam zostawały w pamięci. W porządku album, ale nie do końca moja nutka w tym roku.

Więc albumem metalowym tego roku w kategorii metal zostaje Zeal & Ardor GREIF. Zeal & Ardor robią dużo bardzo ciekawych rzeczy, to też jest kolejna bardzo fajna bardzo, ciekawa płyta. Bardzo zakombinowana, dużo jest tam różności, od darcia mordy poprzez bardzo fajne płynne wokale i jeżeli lubicie takie rzeczy, które się bardzo dynamicznie zmieniają, tęsknicie z jednej strony za The Dillinger Escape Plan, może za Iwrestledabearonce, natomiast chcielibyście to wszystko w takiej bardziej ułożonej, strawnej, żeby nie powiedzieć nawet komercyjnej formie, to Zeal & Ardor może być rzeczą która Wam przypadnie do gustu.

No a teraz finaliści, czyli zbliżamy się już do mojego albumu roku. No będzie tutaj trochę nawiązania do tych gatunków, o których już mówiliśmy sobie. Natomiast uważam, że wszystkie te albumy które do tej pory wymieniliśmy, zostają daleko daleko w tyle za tym, o czym chciałbym Wam opowiedzieć teraz.

Więc wyjątkowo podium będzie miało cztery miejsca.

Na czwartym: bardzo wysoko ponad wszystkimi innymi metalowymi albumami, o których wspomniałem, Dark Tranquility Endtime Signals. To jest nowa płyta Dark Tranquility i za każdym razem, jak wychodzi nowa płyta Dark Tranquility to mam tutaj taką wewnętrzną obawę czy czasem nie będzie z tego takiej rzadkiej rozwodnionej sraczki, jak to, co od wielu lat gra In Flames. Bo jednak mu wszystko te składy są dość ze sobą powiązane historycznie. Natomiast nie, to dalej jest death metal i to dalej jest to, czego pragnijmy od death metalu. Endtime Signals to już jest taki bardzo ciekawy przypadek statku Tezeusza. To znaczy, czy jeżeli na statku wymienimy wszystkie deski, to dalej jest ten sam statek? To jest zespół w którym nie ma już nikogo z oryginalnego składu poza Mikaelem Stanne, który teraz śpiewa, a na pierwszej płycie gra na gitarze. Właściwie nie ma nikogo na tym samym miejscu w zespole, kto był na pierwszej płycie. To się oczywiście stopniowo zmieniało powolutku, no ale mimo wszystko zostali właściwie wymienieni już wszyscy. Endtime Signals to jest taki album, który zawiera optymalną ilość łomotu oraz sera dla miłośników melodyjnego szwedzkiego death metalu z goeteborskiej sceny z początku lat 90. Więc jeżeli byliście tam, kiedy Dark Tranquility, In Flames, At The Gates nagrywali swoje pierwsze albumy, to ta płyta jest dla Was. Ona jest takim bardzo dużym fanservice'em. Ona jest właśnie z taką dawką serka, żebyście też mogli sobie trochę przymrużyć oczy i powiedzieć, o nie powinno mi się to podobać, ale takie to jest fajne, więc Endtime Signals to jest właśnie to. Na pewno nie jest to najlepsza płyta Dark Tranquility, natomiast jest to jeden z lepszych albumów w obrębie gatunku w ostatnich latach i dlatego strasznie mnie cieszył. Ja się super bawiłem i przeżyłem całą orkiestrę emocji jak słuchałem tego albumu. Tak, że jeżeli jesteście gotowi na mocniejsze uderzenia i mocniejsze brzmienia to Endtime Signals jest absolutnie dla Was.

Na trzecim miejscu płyta która przez długi czas była moim faworytem jeżeli chodzi o bycie płytą roku: High On Fire, Cometh The Storm. Tutaj się dzieje ogrom fantastycznych rzeczy. High On Fire zresztą w ostatnich latach po zdobyciu Grammy za Electric Messiah, idą szturmem i jest to jeden z nielicznych zespołów, z takiej alternatywnej sceny hard rockowej czy nawet metalowej, amerykańskiej który faktycznie wybił się gdzieś poza to undergroundowe, garażowe granie dla grup upalonych ludzi i faktycznie odnosi komercyjne sukcesy. Matt Pike zrobił zresztą też niemałą karierę, zostały wydane ostatnio jego zebrane teksty, które, nie ukłamujmy się, też mam w domu.

Współpracuje z Woodrite Guitars i pojawił się nowy, w tym roku się pojawi, w lutym ma być wysyłka, gitara sygnowana, druga zresztą już gitara sygnowana jego imieniem zaprojektowana głównie pod jego pomysły, bardzo ciekawe wiosło, więc High On Fire jest on fire, że tak powiem. I Come As The Storm to jest album, który absolutnie to potwierdza. Dużo jest bardzo ciekawych rzeczy z punktu widzenia teorii muzyki też za tym. Nie tylko te europejskie klasyczne skale tutaj są wykorzystywane, ale też ekipa spędziła dużo czasu w Turcji analizując to w jaki sposób tam się gra i w Turcji i na Bałkanach i trochę tych brzmień zawsze w High on Fire, było natomiast teraz jest ich tutaj więcej i to świadomie więcej, a utwór Hunting Shadows to jest chyba w ogóle najbardziej bujający kawałek jaki w tym roku 2024 roku słyszałem.

No i zostają nam dwa pierwsze miejsca. Najpierw płyta która przez bardzo długi czas byłem przekonany, że powinna być albumem roku, ubiegłego roku. I do teraz się nawet zastanawiam, ale już zapisałem to sobie i kilkukrotnie sobie to w myślach powtórzyłem, więc niech tak będzie.

Na drugim miejscu drodzy Państwo, Fu Manchu, The Return of Tomorrow.

 O Fu Manchu można mówić bardzo dużo, bo to jest jedna z takich grup, która jest, jak to się mówi, OG, to znaczy original gangsters, tej sceny właśnie takiej psychodeliczno-rokowej, amerykańskiej czy skate-rokowej. Takie kalifornijskie granie z pogranicza hard-rocka, ale też bluesa z takim bardzo mocnym groove'em. Rzeczy do jazdy na BMXach, na deskorolce i do rozbijania się lowriderami po Kalifornii. Zawsze tak trochę z boku w stosunku do mainstreamu, natomiast zawsze te albumy to były fantastyczne rzeczy, jeżeli chodzi o takie bujające przygody do przesłuchania.

I Return of Tomorrow też takie jest. Ten album zresztą jest świadomie podzielony na dwie części. Pierwsza jest taka trochę bardziej dynamiczna, a druga na której jest jedna z moich ulubionych w ogóle ich piosenek czyli What I Need, jest już taka dużo bardziej spokojna, łącznie z tym instrumentalnym zamknięciem tej płyty, więc jeżeli potrzebujecie czegoś rockowego w waszym życiu, co was najpierw trochę rozbuja, a potem was ukołysze, To Fu Manchu, The Return of Tomorrow. Mega dobra rzecz. Jarałem się tą płytą przez większą część tego roku, a potem usłyszałem album, o którym sobie teraz powiemy jako o albumie ostatnim czyli o albumie, moim albumie, subiektywnie wybranym przeze mnie albumie roku 2024.

Jest to wielki powrót po dwóch katastrofalnych płytach które zostały zbudowane na bardzo kruchym fundamencie przerośniętego ego twórcy tegoż zespołu, który obiecywał wszystkim, że będzie mesjaszem amerykańskiej sceny rock'n'rollowej, a okazało się, że przez moment lepsze piosenki nagrywał Machine Gun Kelly.

To jest straszna już wrzuta, nie? Ale, drodzy Państwo, Highly Suspect powrócili z albumem który jest naprawdę dobry. Jest bardzo zróżnicowany, jest w nim mnóstwo świetnych patentów, muzycznie każde przejście każdy bridge to jest taki cymesik mały, taka mała fajna niespodzianka, której się nie spodziewaliśmy, że dostaniemy coś fajnego jakąś nową melodię, jakieś nowe brzmienie, nowe puszczenie oka do słuchacza. Fajne emocjonalne teksty, które są śpiewane też w bardzo emocjonalny sposób. Więc wszystko to, co się składa na As Above, So Below sprawia, że jak pierwszy raz słuchałem tej płyty to myślałem sobie: o mój Boże, ależ to jest fajne, ależ to jest dobrze poskładane, ależ to dobrze buja, ależ to wciąga po prostu w siebie, żeby pod koniec nas wypluć po właśnie rollercoasterze emocji, po tym, jak sobie posłuchamy, o bardzo wielu rzeczach po tym, jak podrapiemy nawet te nasze Taylor Swiftowe potrzeby posłuchania o nieudanych związkach i o niespełnionej miłości.

Także jeżeli tęskniliście za tym, żeby Highly Suspect znowu było wartościowym zespołem rockowym, tak jak ja tęskniłem przez parę dobrych lat, to drodzy Państwo, wreszcie się doczekaliśmy i jest to płyta absolutnie świetna, więc pozostaje mi powiedzieć, że właśnie As Above, So Below jest moim albumem roku 2024.

Tyle na dzisiaj drodzy Państwo, polecam subskrybować podcast z tego względu że zawsze to mi milej. Czy będę nagrywał przez to częściej? Nie okłamujmy się, oczywiście że nie. Ale już kolejny odcinek będzie o RPGach no bo będzie w końcu podsumowaniem roku 2024, także w kontekście wydawniczym. Natomiast oprócz transkrypcji tego odcinka, który właśnie przesłuchaliście, jeszcze jedna rzecz się pojawiła na Patronite, też dostępna bezpłatnie bez żadnych paywally, a mianowicie parę rzeczy, które zebrałem do mechaniki 2D20, bo ostatnio graliśmy sesję i okazuje się, że każdy Mistrz Gry trochę inaczej, stosuje tam pewne patenty, więc jeżeli gracie w 2D20, to koniecznie tam na tego Patronite'a zajrzyjcie. A o 2D20 też na pewno jeszcze będziemy sobie mówić, no bo niedługo powinny w końcu przyjść Kohorty Cthulhu, czyli kolejny modipiusowy system, tym razem w Rzymie.

No i cóż drodzy Państwo, tyle na dziś. Idźcie sobie teraz posłuchać Highly Suspect, As Above, So Below, a potem może High on Fire, Cometh the Storm, na pewno Fu Manchu, The Return of Tomorrow, Dark Tranquility Endtime Signals jeżeli macie siłę na słuchanie death metalu, Zeal & Ardor GREIF jeśli macie siłę na słuchanie szwajcarskiego death metalu, 1000Mods, Cheat Death, absolutnie sobie to zróbcie, jeżeli czujecie w sobie tą rockowo-punkową nutkę, i chcecie sobie posłuchać jak brzmi to w greckim wydaniu chociaż po angielsku są teksty to Cheat Death Was na pewno bardzo ucieszy. Jeżeli lubicie Nicka Cave'a, to na pewno sięgnijcie po Wild God, a jeżeli czujecie, że wasze uszy są zbyt delikatne na całe to napieprzanie, które ja zwykle promuję, to Lime Cordiale Enough of the Sweet Talk powinno być czymś co na pewno was dziś przed wieczorem jeszcze ucieszy.

Tyle, z Bogiem, trzymajcie się, cześć.

Zobacz również

Megalopolis, Shogun i Ostrakon - kilka lekcji o pisaniu
Struktura czteroaktowa dla Mistrzów Gry, część 5/5.
RPGowe podsumowanie roku 2024

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...