CHOPIN I JEGO VIOLETTA

Obrazek posta

22 września 2022 roku. Jakub Bocheński nie wraca z lunchu do pokoju hotelu Hilton przy ulicy Dąbskiej w Krakowie. Jest politykiem Nowej Lewicy, przyjechał na szkolenie. Dwa dni później media informują o jego zaginięciu. Czarna bluza z kapturem, jeansy. W komórce automatyczna sekretarka. Bocheński zapada się pod ziemię na miesiąc przed swoimi 32. urodzinami i nikt nie ma pojęcia, dlaczego. Na poszukiwania mężczyzny wyruszają policja, wolontariusze, Grupa Poszukiwawczo-Śledcza UMBRA i najbliższa rodzina. Jest 27 września. Szukają też samochodu polityka, wykorzystując do tego psy tropiące. Codziennie przeczesują brzegi Wisły, stawu Dąbskiego (nieopodal stoi Hilton), pobliskie chaszcze, parkingi i magazyny. Ale jak kamień w wodę.  

tym czasie „informator” (kimkolwiek jest) donosi TVP Info, że Bocheński noc przed zniknięciem miał zgwałcić żonę lokalnego polityka. Zaginiony mężczyzna dostaje w mediach czarny pasek na oczy, a Nowa Lewica, do której należy zawiesza jego członkostwo w partii. Decyzję po medialnych doniesieniach i ustaleniu, że zgłoszenie o gwałcie faktycznie wpłynęło na policję podejmują wspólnie Robert Biedroń i Włodzimierz Czarzasty. Nie wiadomo, w jaki sposób wchodzą w posiadanie takich informacji, bo śledczy ich nikomu nie udzielają.

Ale Bocheński w oczach opinii publicznej z poszukiwanego staje się oskarżonym.

29 września grupa poszukiwawcza w okolicach Portu Płaszów odnajduje jego samochód. Ciało polityka zaś, w znacznym stopniu rozkładu, z ranami ciętymi m. in. na nadgarstkach – prawie dwa tygodnie później (13 października). Ciekawym wątkiem jest fakt, że niczego wcześniej nie wyczuł pracujący w tamtych rejonach z policją pies tropiący.

„Kuba był ceniony na Sądecczyźnie, za dziesiątki inicjatyw charytatywnych, za otwartość, za bezinteresowność, za ogromne serce, za to, że był ,,pełnokrwistym” człowiekiem” – wspominał Dobry Tygodnik Sądecki.

Ruszyły dwa postępowania prokuratorskie. Pierwsze – mające ustalić, czy ktoś doprowadził go do sambójstwa zostało dość szybko umorzone. Śledczy nie dopatrzyli się też w śmierci Bocheńskiego udziału osób trzecich. Drugie: o gwałt. W czerwcu 2024 roku prokuratura umarza również i to postępowanie ze względu na tak zwany brak czynu zabronionego. Zdaniem prokuratury więc Bocheński kobiety nie zgwałcił, niemniej jego śmierć do dziś pozostaje dla mnie zagadką.

Piszę o tym, ponieważ nim został politykiem, jeszcze jako nastolatek, był wielkim fanem Violetty Villas. A dziś oddaję Państwu do przeczytania nigdy niepublikowane wspomnienie Jakuba Bocheńskiego o VV. I mam nadzieję, że za jakiś czas wrócę do sprawy jego śmierci, w której przyczynę (samobójstwo) nigdy nie uwierzyła rodzina.  

***

CHOPIN I JEGO VIOLETTA

Wszystko zaczęło się w 2007 roku, kiedy Violetta Villas wylądowała w szpitalu w Stroniu Śląskim. W II programie TVP zapowiedzieli emisję jej koncertu z Łodzi z 1999 roku. Zobaczyłem tę zapowiedź, a miałem wtedy 15, może16 lat i pomyślałem: „Wow! Kto to jest? Głos, kreacje, muszę koniecznie zobaczyć!”.

Wcześniej o niej nie słyszałem. Rodzice też jakoś nie słuchali jej piosenek. Ale miałem bardzo muzykalną rodzinę, sam też grałem na akordeonie, chodziłem do Państwowej Szkoły Muzycznej w Nowym Sączu. Bardziej jednak z zamiłowania do muzyki klasycznej. Ze względu na fryzurę miałem w szkole ksywkę Chopin. Słuchałem często w radiu nocnych audycji, które prowadził Bogusław Kaczyński. Mój gust muzyczny odbiegał zdecydowanie od tego, który miała większość rówieśników. W podstawówce lubiłem Franka Sinatrę, Deana Martina czy Krzysztofa Krawczyka, choć dorywczo potrafiłem też słuchać Iron Maiden i Metalliki.

Bardziej interesowała mnie jednak klasyka.

Kiedy więc zobaczyłem w TVP tę zapowiedź, zaraz rzuciłem się do internetu i zacząłem szukać informacji o VV. Ściągnąłem piosenki, słuchałem. Wtedy właściwie jedynym źródłem, bo nie było fejsbuka, był blog Artura Bauca z Chorzowa. Tam można było mieć kontakt z fanami. I tak zleciał ten 2007 rok.

W następnym roku VV miała mieć występ w Wyszkowie. Wspierał mnie tato, zawsze dawał pieniądze, jak chciałem kupić jakiś winyl czy materiały związane z VV. Zresztą oboje rodzice byli do mojej pasji pozytywnie nastawieni. Starszy brat tylko, jak zbyt długo i głośno słuchałem VV mówił: „Wyłącz tego wyjca!”.

Przejechałem wtedy całą Polskę, był mróz, zjechało się dużo fanów. Ale Villas nie dotarła. Kwiaty zostawiliśmy proboszczowi na ofiarę. Potem Violetta tłumaczyła się, że rozłożyła ją grypa.
 

Dlaczego przyjechało tylu młodych ludzi? To były raczej osoby bardzo wrażliwe muzycznie, które lubią dobre dźwięki. I artystów, mających głos, osobowość i coś sobą reprezentujących. Villas była niewątpliwie taką osobą. Do tego zjawiskiem fascynująceym, odmiennym od wszystkich, wyróżniającym się z tłumu. Biła na łeb na szyję innych artystów. Ta inność chyba była najważniejsza.

Osobiście nie lubię, kiedy świat jest czarno - biały. A kiedyś ludzie ubierali się szaro, buro i nijako. Sam starałem się nosić wyraziście: kupowałem sobie pomarańczowe i czerwone bluzy. Villas była egzotycznym ptakiem. Może dlatego utożsamiałem się z artystką, która też się wyróżniała.
 

W 2008 roku w październiku VV wydała swoją ostatnia płytę „Na pocieszenie serca i uniesienie ducha”. W toruńskim Empiku było jej spotkanie z fanami, a wcześniej dwie godziny trwała konferencja dla dziennikarzy. Udało mi się tam wejść.
I na tej konferencji po raz pierwszy spotkałem ją osobiście. Biały kapelusz, biała suknia i białe boa. Trochę kuśtykała. Tłumaczyła, że uderzyła się w nogę. Przeżyłem lekki szok, bo jeszcze rok wcześniej (2007) występowała w finale „Szansy na sukces” i była w świetnej formie. Fizycznej i wokalnej. Przed wydaniem płyty jednak pokazała się w programie Szymona Majewskiego i wszyscy się przeraziliśmy, bo ledwo rozumiała pytania. I odpowiadała jak babcia, starsza o dziesięć lat. W Toruniu było już trochę lepiej.  

Po tej konferencji w Toruniu podszedłem do niej i udało mi się zrobić z nią zdjęcie. Potem był poczęstunek. Zapamiętałem zabawną sytuację. Miałem dla niej podarunek. To był oprawiony mały obrazek „Jezu ufam Tobie”. Oryginał jest w bazylice w Nowym Sączu. I ona chyba nie zrozumiała, co jej podsuwam i na tym obrazku złożyła mi autograf! Jestem więc chyba jedynym posiadaczem świętego obrazka z Jezusem i autografem Violetty Villas.

Potem, mając 17 lat, wpadłem na pomysł, żeby jej zorganizować koncerty w Nowym Sączu. Zacząłem rozmowy z Domem Kultury. Poprosiłem Villas (a miałem jej numer telefonu), żeby mi wysłała pisemne upoważnienie na organizację tych koncertów. I przysłała mi je opiekunka, Elżbieta Budzyńska. Na firmowym papierze VV, z nadrukowanym nagłówkiem. Ale koncert nie doszedł do skutku. Raz, że ja byłem jeszcze niepełnoletni, więc pewnie nie brali mnie na poważnie. A dwa - wtedy VV spóźniała się na koncerty, na kilka z nich nie dojechała. Tych koncertów było zresztą niewiele: w Zabrzu, Ziębicach. Śpiewała już na siedząco, zapominała tekstów piosenek i wśród nas, fanów, pojawiły się głosy, czy w ogóle powinna koncertować.

W 2009 roku 15 sierpnia Violetta sprzedawała i podpisywała płyty na Jasnej Górze. Wtedy też się spotkaliśmy. Upał, a ona przez cały dzień siedziała w namiocie. Sporo osób nie wierzyło, że to naprawdę Villas sprzedaje swoje płyty. Na scenie sprawiała ogromne wrażenie, a tu zgarbiona staruszka, która ledwie szła.

W tamtym czasie byłem z VV w kontakcie telefonicznym. Dzwoniłem co kilka tygodni z pytaniem, co słychać. Przygotowywałem się wtedy do matury. Jak o tym usłyszała, to powiedziała: „Słuchaj, będę się modliła, żeby wszystko było dobrze”.

Mniej więcej wtedy syn Villas, Krzysztof Gospodarek, doniósł do prokuratury, że opiekunka ją zaniedbuje i się nad nią znęca. I pamiętam z tego okresu rozmowę z Elką, jak mówiła: „Sprzątam dom, bo, wiesz, jutro mamy kontrolę".

Była o niej uprzedzona, prasowała firanki, przygotowywała się.

Zaprosiła mnie i jeszcze jednego fana w odwiedziny do Lewina. To był 2010 rok, przełom lipca i sierpnia. Jechaliśmy z Nowego Sącza całą noc.

Dzwonimy do Elki: cisza. Do VV – to samo. Brama zamknięta.

Pokręciliśmy się po Lewinie, zjedliśmy kanapki z domu. Nagle telefon. Elka.

"O, przyjechaliście! Chodźcie!". Wyszła do nas trochę zmęczona, wiadomo. Mówi, że na grzybach była, właśnie wróciła:

„Pańcia jeszcze śpi, potem się z nią zobaczymy. To co chłopaki, mówi, napijemy się?”

Szklaneczki, żubróweczka z sokiem jabłkowym. To była ósma rano.
Wtedy też pokazała nam cały dom. Pokój VV był na piętrze, pierwszy po prawej. Krzyż, klęcznik od ks. Jankowskiego. Dwumetrowy obraz „Jezu, ufam Tobie” i różne figury świętych. Na piętrze Elka remontowała sobie kuchnię i łazienkę, miała też pokój gościnny i jeden zamknięty. Wtedy mieszkała z nimi jeszcze siostrzenica Eli, Kasia.
Mieliśmy spać u VV, ale nie pamiętam, dlaczego ostatecznie wynajęliśmy pokój u takiej starszej pani w Lewinie. I to ona nam powiedziała, że Budzyńska dzień wcześniej chodziła cały wieczór po mieście narąbana. Pewnie dlatego cały czas przesuwała spotkanie z VV: „Jeszcze nie, bo pańciunia nie gotowa”.  

I tak nas przetrzymała aż do następnego wieczora, kiedy zrobiło się całkiem ciemno.

Wtedy przyszło jeszcze towarzystwo: Krysia, której mama chodziła z VV do szkoły, pani Irenka i Andrzejek, który robił za bodyguarda. Chodził trochę z nami i opowiadał „historie”, że był ochroniarzem papieża i Michała Wiśniewskiego. Włożyliśmy to między bajki.

A wieczorem było ognisko, muzyka, kiełbaski i nie tylko. Elka postawiła przed domem turystyczny stolik. Villas wyszła dopiero około 22.00 i od razu do Elki:

„Gdzie jest mój drink?!”.

Obcałowała nas, ale nie szło z nią porozmawiać, bo Elka obok nas trzymała głośno grający magnetofon. Puszczała płytę VV i jakieś stare piosenki z radia. Do Violetty poszła szklaneczka i jeszcze papierosek. Elka mówiła: „Pańcia nie pali, pańcia sobie pyka”.

Pamiętam, że miała na sobie taki obskurny, ciemno szary dres, góralskie buty i do tego czarny kapelusz. Włosy fatalnie zrobione. Warkocz chyba doczepiony naprędce. Make up, że się tak wyrażę, każde oko inaczej... Posiedziała około godziny, po czym wróciła do siebie. Zauważyłem, że była podpita już wcześniej.

I to, co dopiero zobaczyliśmy na zdjęciach na drugi dzień, bo VV wyjątkowo zgodziła się, żeby je robić – pół centymetra brudu pod paznokciami, skóra na dłoniach zniszczona, bo nie miała rękawiczek. Ten dres był poplamiony. Byliśmy w szoku.

Z jednej strony cieszyliśmy się, że udało nam się pobyć blisko naszej gwiazdy, a z drugiej zdaliśmy sobie sprawę, że Elka nie opiekuje się nią dobrze.

Miałem dylemat. Bo żeby mieć kontakt z Violettą, trzeba było trzymać sztamę z Elką. Grałem na dwa fronty. Kontaktowałem się z Krzysztofem Gospodarkiem, ale pielęgnowałem też kontakty z Elką. Doszedłem wtedy do wniosku, że wolę być w kontakcie z VV, informować na bieżąco Krzyśka niż tylko trzymać jedną stronę. Wtedy nie byłoby żadnego dostępu do informacji.  O synu Villas nie mówiła.

Na drugi dzień poszliśmy z Elką na spacer, potem zrobiła nam przed domem obiad. Bardzo dobry, muszę powiedzieć. Wprawdzie schabowy z ziemniakami i mizerią, świeży kompocik, ale tak dobry, że nie wiem, czy kiedyś jadłem lepszy. To zresztą mnie trochę uspokoiło, że może Violetta przynajmniej dobrze jada.
 

W 2008 czy 2009 roku zacząłem szturmować Ministerstwo Kultury i ministra Bogdana Zdrojewskiego prosząc o odznaczenie dla VV. Żeby z własnej inicjatywy nadał jej Glorię Artis. Niestety dyrektor biura ministra za każdym razem odpowiadał, że pan minister nadaje odznaczenia w specjalnych okolicznościach a takie teraz nie występują. Zasugerował, żeby poprosić kogoś z uprawnionych osób o zwrócenie się o to do ministra, tak też przewiduje ustawa. Ministerstwo się uparło, ze najpierw ktoś musi oficjalnie o to wystąpić, a nie Jakub Bocheński, fan.
Poszedłem więc do lokalnego posła, miałem taki wniosek wydrukowany, z prośbą, by go wystosować. W tym biurze patrzyli trochę na mnie podejrzliwie, jak na dziwaka, ale powiedzieli, że przekażą. Nic z tego nie wyszło.
Z kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego (gdzie też napisałem) po pół roku dostałem odpowiedź, że na chwilę obecną nie nada VV orderu z własnej inicjatywy.

Kolejną inicjatywę podjąłem w 2011 roku w związku z jej ostatnim koncertem w Kielcach. Organizatorzy mieli dojście do marszałka województwa Adama Jarubasa i zasugerowałem im, żeby na benefisie można było jej ten order wręczyć. I oni poprosili Jarubasa, żeby wystąpił do Zdrojewskiego i wtedy się udało to załatwić.

Jeszcze w kwietniu 2011 roku pani z biura ministra kultury podsunęła pomysł, żeby zwrócić się do premiera Donalda Tuska o przyznanie artystce renty specjalnej. Przygotowałem wniosek, udzieliłem Elce instrukcji, jak i gdzie go wysłać. No i wysłała. Zadzwoniła po paru tygodniach: „Słuchaj Kubuś, przyszło pismo. Przyznali trzy tysiące złotych! Gazety o tym napisały, ale bez słowa, że to ja zorganizowałem. Nie szkodzi. Jedyne co mnie wkurzyło, to że jak po śmierci VV Super Express wydał album i tam jest informacja, że to jej syn zawnioskował do Tuska o tę emeryturę.

W grudniu 2011 roku byłem już na pierwszym roku studiów w Krakowie. Do tego pracowałem w call center. Pamiętam, że 5 grudnia wróciłem do domu około 22. Zadzwonił telefon. Tata.

"Jak się czujesz?"  - pyta. "Spoko" – ja na to.

"To ty nie wiesz, Violetta nie żyje?". 

Szok, niedowierzanie, bo jakiś tydzień wcześniej z nią rozmawiałem. Nie zachowywała się, jakby coś jej się działo złego.

A potem zadzwoniła Budzyńska, żebym się zajął pogrzebem.
Płakała. Czytała mi dwa testamenty Violetty, w których ona wydziedziczyła syna, i z płaczem pytała, dlaczego teraz Krzyś chce pogrzeb w Warszawie, jak pańcia chciała tutaj, w Lewinie. Opowiadała z detalami, jak wyglądały ostatnie godziny artystki.

Pańcia była na dole w pokoju. Zapytała Elkę, jaka jest pogoda. Ta na to, że pada.

VV: „A to pójdę się położyć”.

Poszła po schodach do siebie. Elka miała zajść do niej i zapytać, co chciałaby zjeść.

VV: „Kalafiora i banana”.

Zdziwiła mnie ta odpowiedź, ale nie wnikałem.

I dalej: „Dobra, to ci przyniosę”.

A jak weszła na górę drugi raz, to Violetta już nie żyła.

ElkaI powtarzała: „Kubuś, to nieprawda, że ona nie chodziła. Do samego końca chodziła, tylko się stuknęła w nogę”.
Pomyślałem: miałem babcię obłożnie chorą, która lata przeleżała w łóżku. Więc jak się dowiedziałem, że Violetta miała odleżyny, to wiedziałem, że musiała długo leżeć. A jeszcze złamanie talerza kości biodrowej. Budzyńska umiała kłamać w żywe oczy. Ale była przekonująca, tak jak wtedy, kiedy opowiadała mi to przez telefon. Gdybym jej nie znał, to bym w ciemno uwierzył.

Powiedziałem jej, że Krzysiek organizuje pogrzeb.

Opowiadał mi kiedyś, że przyjechał z synem, wyszła Elka i do niego:

„Wynoś się! Matka nie chce cię znać!”.

To on się zawinął i pojechał do domu. Gdyby mi obca kobieta coś takiego powiedziała, to złapałbym, co się nawinęło pod rękę, pieprznął ją w łeb, przestawił i poszedłbym porozmawiać z matką. Wiem, że to jest bardzo złożony temat, co on z tą matką przeżył, ale uważam, że odpuścił. Może to było mu trochę na rękę, bo nie musiał się nią zajmować, co byłoby zresztą trudne. On mieszkał w Warszawie, ona w Lewinie. Ale uważam, że mógł zrobić o wiele więcej. Przed jej śmiercią pytał mnie, jak naprawdę jest. Jak się czuje Violetta. Czy jest aż tak źle, jak mówią? To mu powiedziałem, że aż tak źle chyba nie, bo z nią rozmawiałem przez telefon.

„To nas pan uspokoił” - odparł.

Po jej śmierci cały ten szum medialny z czasem zaczął słabnąć, a ja miałem swoje życie i pracę. Ale VV zawsze mi towarzyszyła. Chyba rok później Krytyka Polityczna zaprosiła mnie na spotkanie o Violetcie.
Zaprosili mnie, bo miałem na youtubie kanał o VV. Było tam chyba 5 mln wyświetleń.

Czy śledziłem sprawy sądowe – karne i o dom?

Tak, byłem nawet dwa razy przesłuchiwany jako świadek w sprawie o psychiczne i fizyczne znęcanie się przez Budzyńską. Kolega też wtedy zeznawał. Miał więcej historii, bo pamiętam, jak opowiadał, że przy nim Elka zamykała Violettę w pokoju na klucz. Albo kiedy Violetta rozmawiała przez telefon. Nagle słyszę, że jest przerwa, i ktoś jej zabiera słuchawkę.

A w tle tekst Elki: „Z kim ty kurwa znowu rozmawiasz?!”. I koniec połączenia.

Co sądzę o Elżbiecie Budzyńskiej? To największe nieszczęście, jakie się Violetcie trafiło. Dwie słabe, chore osoby. Obie były alkoholiczkami. A kto najlepiej zrozumie alkoholika? Drugi alkoholik. Wspólny nałóg, wspólna słabość.

Niestety Violetta była bardzo zaniedbana przez Budzyńską. Pomijam fakt, a słyszałem to też od wielu innych osób – że Elka trzymała ją cały dzień w domu i straszyła: "Nawet na ogród nie wychodź, bo siedzą fotoreporterzy w krzakach, zrobią ci zdjęcie, będziesz na nich źle wyglądała!".

Początkowo może tak było, że co Villas powiedziała, to tak musiało być. Ale kiedy była już słabsza, to Elka decydowała o wszystkim: z kim może się spotkać, gdzie pokazać. W ostatnich latach, żeby rozmawiać z Violettą trzeba było najpierw dodzwonić się do Elki. Pamiętam, jak dzwoniłem, a ona mówiła: „Kubuś, nie ma mnie w domu, zadzwoń za godzinę, to dam ci Violettę”.
Była ubezwłasnowolniona przez Elkę. I o to mam do niej żal.

***
Wszystkie zdjęcia pochodzą z mediów społecznościowych Jakuba Bocheńskiego.

JEŚLI KTOKOLWIEK MA JAKIEŚ INFORMACJE DOTYCZĄCE JEGO ŚMIERCI - BARDZO PROSZĘ O KONTAKT.

***

Książka "VILLAS" dostępna jest pod tym linkiem: 

Papier:

 👉 bit.ly/villas-michalewicz-iza-danilewicz-jerzy

Audiobook w świetnym wykonaniu Kamilli Baar:

 👉 https://www.empik.com/villas-danilewicz-jerzy-izabella-michalewicz,p1588429401,ebooki-i-mp3-p

 

 

Zobacz również

CIEMNA LICZBA PRZEMOCY
NIECH PADA NA MNIE DESZCZ CZERWONYCH RÓŻ
DZIECKO WYWIEZIONE

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...