Rozwarstwienie dni i nocy

Obrazek posta

Eksperyment ze znikaniem. Zofia Skrzypulec. Wydawnictwo HA!ART, Kraków 2025.

8/10

Skrawki i strzępy, a jednak wyobraźnia rozpasana i pozwalająca pisarce na żonglowanie uczuciami i odczuciami. Czytelnik gubi się w tym lesie codzienności, w tej malignie snów.

Pejzaże rozpisane do spodu, a narratorka i narrator tylko na moment zamieniają się końcówkami: - ona, - on. Przenikają narrację, uzupełniają siebie w wyjątkowy sposób. Co chwilę trzeba sprawdzać, czy się nie mylimy, bo zmiana ról następuje niespodziewanie, niby bezwiednie, a jednak bardzo przemyślanie.
Krzesło obrotowe, karuzela, meldunek w hotelowej recepcji. Bądźmy sobą, bądźmy, kimkolwiek byliśmy, jesteśmy, będziemy. Kimkolwiek byśmy chcieli być lub nigdy się nie nazywać.
Mnóstwo czasu na refleksje, niewiele czasu na odkrywanie samego i samej siebie. Rozdwojenie jaźni czy celowe mylenie tropów?
Eksperyment ze znikaniem” to odpowiedni tytuł do tego zestawu niby to opowiadań, refleksji, opowieści w gabinecie terapeutycznym lub na mitingu osób osamotnionych, mimo że w ich życiu działo się tak wiele. Tak normalnie, tak sennie, tak w brodzeniu ku pragnieniom, ku pozornemu spełnieniu.

Pielęgnowanie teraźniejszej, przeszłej, a może i przyszłej scenografii życia. Zdrowe wiariactwo, zielarstwo przy użyciu zmysłów. „Pomidorowy glut bez skóry we własnym sosie, czyli soku pomidorowym – to właśnie ja, rok temu”. A teraz? „Niesamowite jak wiele innych spraw. Podobnie jak niesamowite jest nie zauważać, że coś tyka i rośnie. Niesamowicie jest omijać miarowość. Niesamowite: czuć strach tylko, jeśli zagrożeniem bezpośrednim. W tu i teraz (wybuch śmiechu), niesamowite”.

Książka jest podzielona na dziewiętnaście rozdziałów; pozornie niewspółistniejących, a jednak styl i szwung pozwalają na rozszyfrowanie tego pisania. Tworzywa niełatwego w odbiorze, ale magia czyni swoje, bo z czasem rozpoznajemy w tej lekturze samych siebie. Dzieciństwo, szkolnictwo, związki, samotność i dręczące nas rozwarstwienie. A wszystko przez okna, stanowiące krewne luster. W zwierciadłach widzimy samych siebie i zarysy przedmiotów w oddali. Okna stwarzają więcej możliwości, jednak wtedy, gdy są zbyt wysoko i gdy są w podłodze. To inna percepcja, to szklana pułapka.

Zofia Skrzypulec w pewnym momencie zdradza, że pisze pojedynczo, nie o tłumach. Bo „uśmiech na twarzy – to piękny cel”. I „dostrzeżenie: nie wyglądam jak jena osoba, wyglądam jak armia ludzi. Pomyślałam, że jak zabije Zofia Skrzypulec autorkę, to moje życie będzie prostsze i wykluczę możliwości”. Jakie, które?
Możliwości w tym tekście jest bez liku, ale wypada się zgodzić, że w tej rozpisce odnajdziemy połączenie Joan Didion, Maggie Nelson, Franka O'Hary i krakowskich ulic. Mark Tardi pisze też bardzo celnie, iż autorka: „Niezainteresowana pułapkami gatunku, oferuje drastyczne i bezkompromisowe zmiany tonu i powierzchni, szarpiąc i skręcając zdania, nagina pojęcie wiarygodności”.
A jednak z ostatnią częścią tej wypowiedzi się nie zgadzam; naginanie pojęcia wiarygodności jest zmyłką, pomyłką, zabawką blaszaną. Pisarka z nas twórczo kpi, naśmiewa się, jednocześnie roniąc łzy. To wiarygodne myśli i odczucia, bo czy czujemy po przebudzeniu, co nad dręczy, co rozrywa podczas rodzinnych spotkań i długich spacerów? To pustka, którą należy wypełnić, dopełnić, ale zamiast ulgi nadal czujemy rozpad; cząstka po cząstce. Molekuły szaleją; ich bliźniaczość jest zdefiniowana, a jednak smutek kontra pozorna radość zaczynają się zwalczać.

Nie wiem jak wy, ale w dzieciństwie dość często lądowałem w gabinetach psychologów. Pokazywali mi bohomazy, w których miałem coś dostrzec. Kota, psa, łabędzia, dom, drzewo, oprawców. Po pewnym czasie rozgryzłem tę szopkę i mówiłem to, co chciano ode mnie usłyszeć. Tak było lepiej dla wszystkich. Wolałem swój wewnętrzny strach od chwilowej prawdy psychologów, którzy z czasem się zmieniali, podmieniali, odmieniali. Wizyty dobiegły końca, a ja zacząłem pisać. Najpierw bezwiednie i grafomańsko, ale potem poczułem w tych słowach „wolność”. To był mój azyl. Bohaterowie „Eksperymentu ze znikaniem” nie opuścili gabinetów, pozbyli się wprawdzie ludzi w białych kitlach, ale nadal próbują rozszyfrować znaczenie podtykanych im rysunków. I stąd te opowieści, stąd te skrajności, stąd to zapętlenie.

Trudno streścić „Eksperyment ze znikaniem”. Z jednej strony to książka elastyczna i gęsta, a z drugiej „zbita w całość” przemyśleń i doświadczeń. Dzieciństwo, dorosłość, starość – przenikanie się czasu i przestrzeni. Pojawienie się kolejnych postaci wcale nie oznacza, że mammy do czynienia z kimś innym niż nasza rozdwojona bohaterka, rozdwojona na „ona”, „on”.
Akcja często zamknięta jest do wąskich, zagraconych przestrzeni. Nie ma świergotu ptaków, są za to ludzie – kukiełki. Teatrzyk cieni. Bycie ze samą, ze samym sobą staje się najwłaściwsze, ale czy tego właśnie potrzebuje ta pojedynczo – podwójna osobowość?
Siadam na krześle obrotowym, mam takie krzesło. Krzesło obrotowe to nie lada sprzęt, można by nawet dać się zwieść, że swego rodzaju transporter. Można by przeprowadzić się przy pomocy obrotowego krzesła, tak, że ładujesz na nie w porcjach swój dobytek, a następnie pchasz do punktu B”.
Czyli ucieczka, lecz jakże pozorna, jak wędrowanie paluchem po globusie. Iluzja wędrowania, Nieoralne marzenia o wyrwaniu się z krzesła. Te kręciołki i bączki powodują rozmazanie się tego, co realne, a co wyobrażone. To jak choroba komunikacyjna, wreszcie bierze nas na wymioty.

No właśnie! „Myślałam o zawłaszczaniu słów. Są słowa, których nie mogę zdzierżyć, ponieważ należą w mojej głowie do kogoś, kogo nie mogę znieść. Zapamiętałam, jak mówisz, i już nigdy się tego nie pozbędę. Mam flashbacki z tego, kto jak mówi i jak co nazywa. Rozmawialiśmy z babcią o mnie, o tym, co tam istotne, czyli kiszka”.
No właśnie. Czyli wgląd w siebie, czyli tęsknota, w sumie nikt na świecie nie jest sam. Zawsze jest jakaś babcia, kot, piec, kochanek, lub drugie ja. Ciemność i jasność. Noc i dzień, zmieniające się pory roku. I ten wiersz Bianki Rolando pasujący, wypasujący się do tej opowieści, do tego eksperymentu ze znikaniem.

Ciemność

Pięło się do góry, sprawdzało głębokość
Nie było pewności,
 gdzie śmierć, gdzie koniec
Dryf po niebie, było żeglowanie gwiazd wielu
na dwie łodzie – lustro, złączyły się wargi
jakby katastrofa i oto zdarzała się bliskość
nie miała imienia,
 jej szeptem jaśniał wiersz”

I jeszcze to, z rozdziału, z opowiadania „Pipi go home”: - Tylko napisy zostają, jak dobrze (jak dobrze, jak dobrze) się przyjrzysz, okazuje się, że stare wyziera spod nowych. Oczywiście należy podkreślić element humoru. Określiłabym go jako ważny – narzędzie intonacji, ciepły, żywy.
Uśmiech na twarzy – piękny cel”.
To najbardziej optymistyczny akapit w całej książce. Reszta się rozmazuje, niby świeci słońce, ale nagle na niebie pojawiają się chmury i następuje ulewa. Pada już siódmy dzień, cały tydzień bez wyjątku. Siedzenie w domu jest niemożliwe, bo trzeba załatwić tyle spraw, tylko czy ktoś tego od nas oczekuje, czy sami rwiemy się do ognia, powietrza i wody. Do żywiołów, które nas mogą pobudzić, ożywić, oblać oczyszczającymi strumieniami...

rozważania samotność rozwarstwienie Zofia Skrzypulec Wydawnictwo HA!ART refleksje recenzja Jarek Holden-Gojtowski

Zobacz również

Kwestia gramatyki
Co gryzie Wojciecha B.?
Odkryte blizny

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...