Co przeczytałam w ostatnim (niesprecyzowanym) czasie/ I połowa 2025

Obrazek posta

Czytam coraz mniej. To prawda bolesna, nie pozostawiająca złudzeń, zawstydzająca mnie. I pora się z nią zmierzyć. Obserwuję wiele kont na Instagramie, na których każdego dnia ktoś wyskakuje z recenzją świeżutko przeczytanej książki. Jestem leniwa do tego stopnia, że nie dość, że czytam niewiele książek, to na dodatek i recenzji nie chce mi się czytać… Pobieżnie rzucam okiem i scrolluję dalej. 

Moje tempo czytania zazwyczaj nie przekracza kilku stron na dzień. Nie jestem w stanie czytać w tramwaju, w autobusie (a widziałam i takich, którzy czytali idąc chodnikiem). Pracuję dużo, a kiedy już nie pracuję, to po prostu mi się nie chce. Wieczorem, przy słabym świetle litery pływają mi przed oczami, co męczy mnie do tego stopnia, że… zasypiam. Założyłam czas jakiś temu konto na platformie, która umożliwia stworzenie wirtualnej półeczki, dodawania do niej książek, podejmowania wyzwań (ile książek przeczytasz w rok?)... Oczywiście można tam obserwować poczynania znajomych. Ta aplikacja zamiast motywować, uświadomiła mi, jak zapyziałym czytelnikiem się stałam. No porażka. Zaczęłam się porównywać, oceniać. 

Za dzieciaka połykałam książkę dziennie, nie wyobrażałam sobie bardziej satysfakcjonującej formy spędzania czasu. 1:0 Mała Ja vs. Duża Ja. Weszło mi to na ambicję (a największy bacik zazwyczaj stosuję wobec siebie). Zaczęłam od nowa uczyć się czytania. Strona po stronie ćwiczę się w koncentracji, skupieniu, staram się czerpać z tego przyjemność na nowo. Czasami siłą i przemocą odrywam się od serialu i zmuszam do sięgnięcia po książkę. Nie ukrywam, bywa ciężko. Najczęściej czytam kilka książek na raz i przeskakuję od jednej do drugiej, żeby wprowadzać urozmaicenie. Zauważyłam, że najłatwiej mi książkę zacząć, a wraz ze zbliżającym się końcem ciekawość i zainteresowanie opuszczają moje ciało… 

Oj zdarza mi się książki porzucać. Postanowiłam zapisać tu te książki. których w ostatnim (niesprecyzowanym) czasie NIE porzuciłam (uważam, że w mojej kondycji czytelniczej to świadczy o ich olbrzymiej wartości). Wpis służy zmotywowaniu się (a może i Cię) do niepoddawania się. Make czytelnictwo GREAT again!!!

  1. Monika Sznajderman, ,,Pusty las”

kontekst: Łemkowszczyzna, Beskid Niski

Wyprawa w głąb ,,Pustego lasu” była dla mnie doświadczeniem niejednoznacznym. Z jednej strony książka się dłuży, wprowadza w labirynt nazwisk, dat i miejsc, z którego ciężko się wydostać osobie z pozoru dobrze orientującej się w beskidzkiej czasoprzestrzeni. Z drugiej jednak – i to ważniejsze – ma w sobie coś bardzo intymnego. Pisana niczym pamiętnik, odsłania osobiste przeżycia, emocje i przemyślenia. Co ciekawe, z wielu z tych myśli odnalazłam siebie, poczułam bliskość z autorką.

Trudno wyjaśnić to uczucie, że gdy pierwszy raz pojechałam w Beskid Niski, to potem chciałam tam wracać i wracać, aż wreszcie zostać na stałe. Trudno wyjaśnić tę ciemną siłę przyciągania, która w końcu zwyciężyła nad wszelkim rozsądkiem, wytrąciła mnie z trajektorii oczywistego życia i wyciągnęła z Warszawy na to odległe pustkowie z mroczną przeszłością, wyboistą teraźniejszością i niczego nieobiecującą przyszłością. Która kazała mi wziąć w opiekę cudzą historię i zamieszkać w obcym pejzażu, aż nieuchronnie staną się moje. Która kazała mi rozgościć się wśród porzuconych resztek, umościć się w śladach po nieobecnych, otoczyć ich rzeczami i nadać im nowy sens. I obserwować, jak dzieje się nowe życie. (s.24)

Sznajderman pisze z perspektywy osoby przyjezdnej, która zakochała się w Beskidzie Niskim – to uczucie doskonale rozumiem. Sama też przybyłam tu z zewnątrz, z dużego miasta, a jednak z czasem okolica stała się dla mnie czymś więcej niż tylko punktem na mapie. W tym osobistym zapisie odnalazłam zaskakującą wspólnotę doświadczenia i wrażliwości.

W opowieści przewijają się głównie miejscowości takie jak Czarne (w anegdotach o powstaniu wydawnictwa), Wołowiec, Sękowa, Gorlice (i ,,pocztówkowość” bitwy)… Książka może służyć jako przewodnik po współczesnej Łemkowszczyźnie, w której odbija się ta dawna, z pozoru ,,utracona”. Pojawia się tu wątek żydowski, cygański, nawiązania do akcji ,,Wisła”, obozu w Jaworznie, I wojny światowej, nafty, a nawet… są wzmianki o rekonstrukcjach bitwy pod Gorlicami, które rokrocznie staram się odwiedzać (i serdecznie polecam!).

To napięcie między pragnieniem wywoływania po nazwisku a poczuciem, że tamtego świata nie da się przywołać, nawet z pomocą najlepszych źródeł i najczulszych narzędzi, nie daje o sobie zapomnieć, drażni i boli jak niezagojona rana. (...) trzeba próbować. By odkryć, że istnieli kiedyś Jan Sydoriak i Stefan Barna, Szymon Bybel i Marianna Motyka, zanotować ich imiona i nazwiska. Ich i jeszcze wielu innych. Także Binderów i Lorberów, Bergmanów i Kriegerów. I pamiętać o Cyganach, którzy prowadzili kuźnię, a których imion i nazwisk nie znamy, Cyganie rzadko mają bowiem imiona i nazwiska. O tych, którzy przez stulecia kochali się tu, śmiali, płakali, modlili i umierali, marzyli o lepszym życiu i bali się go. O tych, którzy przez stulecia siali, sadzili, kosili i budowali. Kłócili się o ziemię i nocami, po kryjomu, przesuwali kamienie na miedzach. Wypasali krowy i owce, wycinali drzewa. Budowali drewniane domy, stawiali kamienne kapliczki i krzyże.

A potem nagle poszli, wyjechali, zabrano ich. (s.35)

To satysfakcjonująca lektura, polecałabym jednak sięgnąć po nią dopiero po wcześniejszym zgłębieniu tematyki łemkowskiej, a może nawet po/ bądź w trakcie wyprawy w Beskid. Wydaje mi się, że gdybym nie znała kontekstu, nie miała przed oczami opisywanych miejsc, to czułabym olbrzymią frustrację i niewiele bym z tego czytelniczego doświadczenia wyniosła.

2. Antoni Kroh ,,Za tamtą górą. Wspomnienia łemkowskie”

Kontekst: Łemkowszczyzna, Beskid Niski

Tytuł sugerowałby, że ,,Wspomnienia łemkowskie” dotyczyć będą bezpośrednio samych Łemków, okazało się jednak, że autor (Antoni Kroh, podobnie jak opisywana wyżej Sznajderman, urodził się w Warszawie) koncentruje się raczej na swoich wspomnieniach z nimi związanymi. To kolejna opowieść z tych ,,intymnych”. Szalenie podoba mi się próba ,,demitologizacji” Łemkowszczyzny i walka z łatką ,,mitycznej krainy utraconej”. 

Programowa malowniczość. Cmentarz jest malowniczy, gdy zarasta, cerkiew malownicza, kiedy przez dziury w dachu widać obłoki. Święci na ikonach bezrobotni, zmarznięci i głodni, bo Łemkowie przeminęli – jak przeminęli starożytni Grecy, pozostawiwszy zimne posągi i kolumny sterczące w niebo. (s.12)

Kroh pokazuje jak zmieniała się Łemkowszczyzna przed i po 1989 roku (w momencie przełomowym dla odrodzenia tożsamości regionalnych i mniejszościowych w Polsce). Transformacja ustrojowa, upadek PRL oraz początek III Rzeczypospolitej stworzyły nowe warunki dla artykulacji różnic kulturowych oraz dla działalności organizacji mniejszości narodowych i etnicznych. Obraz Łemkowszczyzny kształtowano jako zjawisko kulturowe, osadzone w przestrzeni napięć między żywymi praktykami a ich symbolicznymi reprezentacjami. W tym kontekście Łemkowszczyzna – rozumiana pierwotnie jako region rozciągnięty w polsko-słowackiej części Beskidu Niskiego i Sądeckiego – przestaje być wyłącznie kategorią geograficzną czy etnograficzną, lecz również symbolem, dynamicznym konstruktem kulturowym.

W ,,Za tamtą górą” można przeczytać przede wszystkim o łemkowskich Watrach, konkursach miss Łemkowyny, muzeum w Zyndranowej, sporach o wystawy o tematyce łemkowskiej w państwowych muzeach, o koncertach zespołu ,,Łemkowyna”, o kontrowersjach wokół Romana Reinfussa i stosunkach polsko-łemkowskich.

W moim odczuciu to lektura wciągająca, bardzo odświeżająca. Otworzyła mi oczy na wiele aspektów związanych z Łemkowszczyzną, a dodatkową wartością jest styl –  Kroh ma lekkie pióro. Skończyłam lekturę mądrzejsza! I w tym przypadku nie wiem, czy to pozycja dla każdego. Sądzę, że pasjonat Beskidu Niskiego i małopolski doceni. Dla erudycji Kroha warto.

3. Andrzej Stasiuk ,,Kroniki beskidzkie i światowe”

Gdzieś w internecie mignął mi komentarz ,,wieczność, nieskończoność, krowie placki”. To chyba właśnie Stasiuk w czystej formie:)...

Dodaję ,,Kroniki…” na pamiątkę, że czytałam. Żeby sobie kiedyś powspominać. W środku kilkadziesiąt felietonów i krótkich próz pierwotnie drukowanych w ,,Tygodniku Powszechnym”. Nie wszystkie były dla mnie porywające, niektóre (szczególnie te wykraczające poza znane mi, bliskie, kochane strony, czyli stepy hen daleko w Azji) przerzucałam pobieżnie wzrokiem. Za to kilka skradło moje serce, wywołało falę wzruszenia, nostalgii, zbliżyło do samej siebie… Wiadomo które… Te o Zaduszkach, cmentarzach wojennych, o Beskidzie, Bugu… Polecam szczególnie Ognie. Do tej listy można dodać kilka rozmów ze stadkiem owiec. Do niektórych, sezonowych, będę wracać z przyjemnością. Pozaznaczałam je sobie karteczkami:).

To jedna z tych niewielu książek, które byłam w stanie czytać w komunikacji miejskiej, na ławce w parku, przed snem. Przekonałam się do krótkiej formy, co felieton to inny wątek – nie czułam znużenia. Doszłam do wniosku, że jeśli naprawdę czytanie idzie opornie warto sięgnąć po zbiór opowiadań. Jest lżej.

Sięgnęłam po Stasiuka dopiero po przeczytaniu ,,Pustego lasu” Sznajderman. Osoby sobie najbliższe, a tak różnie postrzegają i opisują świat. Używają kompletnie innych narzędzi, koncentrują się na innych wycinkach rzeczywistości. Piękne uzupełnienie.

W tym przypadku w ogóle nie trzeba interesować się Beskidem. Felietony są o wszystkim po trochu i o niczym porządnie. Tak, jak lubię.

 

4. Andrzej Stasiuk ,,Opowieści galicyjskie”

Szalenie mi się spodobały dwa opowiadania, Miejsce i Babka… Zostawiły mnie z jakąś tęsknotą i melancholią w sercu. Akurat w przypadku ,,Opowieści galicyjskich” nie trzeba Galicji znać, żeby odnaleźć znajomą cząstkę własnego świata w danej historii. Nie było mnie wśród żywych w czasach PRL, a jednak w trakcie lektury malowały mi się przed oczami opisane przez Stasiuka realia społeczności wiejskiej tamtych lat (może trauma pokoleniowa?).

Babka rzadko patrzyła w górę. Jej ciało poddane ziemskiemu przyciąganiu, a może właśnie ciężarowi nieba, było zgięte pod jakimś niebywałym kątem. Mogła zerkać w obłoki, dopiero gdy siadała. Wieczorem tam w górze jest ciemno i nie widać nic. (str. 72)

Niektóre opowiadania można by uznać za przerysowane, karykaturalne, obawiam się jednak, że są po prostu trafne. Warto przeczytać, bo czyta się szybko, łatwo (nie zawsze przyjemnie). ,,Opowieści galicyjskie” działają trochę jak kubeł zimnej wody. Jeśli ktoś przeżył podobne historie może czuć dyskomfort, jeśli nie – trzeba się hartować.

Płomienie sklęsły. Pełzały przy samej ziemi i miały barwę nieba na zachodzie. Gdy wszystko ostygło, dzień albo dwa później, Babka brodząc po kostki w grząskim i chrzęszczącym pogorzelisku, rozgrzebywała kijem węgle. Nie przetrwało nic, nie miała przecież srebra ani złota. Nawet żelazne garnki zyskały kruchą strukturę minerałów. I ona sama wyglądała tak, jakby ją dosięgnął ogień czarna, wątła, postrzępiona. Grzebała swoim kijem i mruczała: - Pan Bóg jest chłopem, Pan Bóg jest chłopem. (str. 78)

 

5.Stanisław Kryciński, ,,Bieszczady. Morze niepamięci”

Kontekst: Jezioro Solińskie, Pogórze Przemyskie, Bieszczady

W Bieszczadach byłam tylko raz, we wrześniu ubiegłego roku, kiedy dzielnie wspinałam się na Tarnicę. Moim ogromnym (i mam nadzieję, że spełnialnym) marzeniem, jest powrót do krainy Biesów. Na Pogórzu Przemyskim nie byłam nigdy. Podróż planuję namiętnie, jeżdżąc palcem po mapie. Przewodnika, mentora, przywódcę duchowego wybrałam już dawno… 

Zazwyczaj sięgam po książki osadzone w znanych mi realiach, dzięki temu łatwiej jest mi utrzymać zainteresowanie. Dla Stanisława Krycińskiego robię wyjątek. Wielokrotnie już po niego sięgałam, tak w kontekście Łemkowszczyzny, jak i Podkarpacia. Łemkowszczyznę znam jak własną kieszeń, w Podkarpacie pomalutku, krok po kroku, zaczynam się wgryzać.

,,Morze niepamięci” dotyczy przede wszystkim terenów zalanych przez obecne Jezioro Solińskie (uznawane za największą atrakcję Bieszczadów, a w sumie Bieszczady to nie są). Można tu przeczytać co jest pod wodą, gdzie są zalane cmentarze, ile wsi przesiedlono, jak dzieci chodziły do szkoły na szczudłach (okazuje się, że te wszystkie memowe opowieści o tym, jak ojciec chodził do szkoły przez siedem gór i lasów są prawdziwe).

Wzięłam się za czytanie, choć terenów nie znam, dużo się nauczyłam. Wiem jednak, że zdecydowanie więcej frajdy bym miała, gdybym miała z opisywanymi miejscami jakieś wspomnienia. 

6. Paweł Smoleński ,,Pochówek dla Rezuna”

Kontekst: stosunki polsko-ukraińskie, akcja ,,Wisła”

Martwym dla pamięci, żywym dla przestrogi

Zauważyłam, że zainteresowanie tym reportażem wzrosło w ciągu ostatnich kilku lat, bo już dawno relacje polsko-ukraińskie nie były tak napięte, jak teraz. Dotknęła mnie ta książka. Chciałabym napisać, że każdy powinien ją przeczytać, ale to nieprawda. Nie każdy. 

Kurwa, panie, kurwa go mać, skąd w ludziach taka nienawiść, żeby kobietę, co zasłaniała dzieci obrazem Panienki, bagnetem przebić?

To trudna, bolesna lektura, pełna brutalnych, niepozostawiających złudzeń opisów. Co kilka stron musiałam robić przerwę, oderwać myśli. Reportaże powstały na przełomie XX i XXI wieku dla ,,Gazety Wyborczej”, nie są więc naznaczone wydarzeniami ostatnich kilku lat. Smoleński jest obiektywny, oddaje głos bohaterom, unika oceniania. 

,,Pochówek dla Rezuna” koncentruje się raczej na stosunkach polsko-ukraińskich i konfliktach spowodowanych wydarzeniami II wojny światowej, są tu jednak dwa rozdziały poruszające tematykę łemkowską (więcej o niej Smoleński pisał w ,,Syropie z piołunu”, do którego może kiedyś się odwołam).

Nie pochodzę z opisywanych terenów. Te historie nie dotknęły bezpośrednio mojej rodziny. Nie wyobrażam sobie, jak trudna i bolesna to musi być lektura dla kogoś, kto mierzy się z tą historią osobiście. 

 

7.Marta Koperska-Kośmicka ,,Dom podcieniowy na Żuławach”

Uwielbiam obrazki i zdjęcia. A w tej książce jest ich zatrzęsienie. Są kolorowe, czarno-białe, bardzo stare i współczesne. Domy podcieniowe znikają z krajobrazu Żuław, z roku na rok można oglądać, jak pozbawione dachów (bo od dachu zwykle się zaczyna) konstrukcje zapadają się, znikając w zaroślach. Podobnie z wiatrakami… Spośród kilkuset, po upływie niespełna wieku ostały się dwa, o których stanie można powiedzieć ,,zadowalający”. 

,,Dom podcieniowy na Żuławach” jest przedrukiem pracy doktorskiej, dlatego mogę tę książkę ze spokojnym sumieniem polecić jako źródło wiedzy o żuławskiej architekturze. Wielokrotnie posiłkowałam się nią szwędając się po okolicy. Niektórych domów już nie ma, choć jeszcze kilka lat temu stałam przed nimi podziwiając i marząc o fortunie, która pozwoliłaby mi na zakup. 

Podsumowania nie przewiduję, za jakiś czas wrócę pewnie z nowymi przemyśleniami, nową tematyką, nowymi radościami z lektury. Nie ilość się liczy, a jakość, dlatego daję sobie przestrzeń i czas na małe książkowe zachwyty.

 

Książki

Zobacz również

Pomnik krowy rekordzistki. Stare Pole czci swoją mleczną bohaterkę
,,Jeśli Ci umilkną, kamienie wołać będą – cmentarze mennonickie na Żuławach Wiślanych”
Mamy Cię w Hucie

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...