Mamy Cię w Hucie
📍Tu się dzieje tekst — kliknij w mapkę i zobacz, gdzie to wszystko się rozgrywa: https://maps.app.goo.gl/FftHppaUaEdENnUK9
Nowa Huta
Los ma to do siebie, że czasem lubi chichotać i przez taki właśnie chichot losu (w celach okołozawodowych, z godzinką na własne, samolubne, małe przyjemności) znalazłam się wczoraj w stosunkowo najnowszej, XVIII dzielnicy Krakowa – Nowej Hucie. Obecnie to jedna z większych atrakcji turystycznych, przyciągająca wycieczki nastawione na podziwianie architektury socrealistycznej (choć Tadeusz Ptaszycki, twórca Nowej Huty, zadbał o rozmaitość nurtów architektonicznych). Mimo dzisiejszej rozpoznawalności, do 1949 r. na próżno byłoby szukać tej nazwy na mapie. Miasto zaprojektowano od podstaw w miejscu kilku wsi (w plany włączono choćby część Batowic, Mistrzejowice, Bieńczyce, Krzesławice, Grębałów, Zesławice, Kantorowice i wiele innych, a w kolejnych latach powiększano inwestycję o nowe tereny). Budowana w latach 50-tych Nowa Huta, funkcjonująca jeszcze jako odrębne od Krakowa miasto, miała zastąpić pracownikom powstającego kombinatu metalurgicznego im. Lenina dom. Przedsięwzięcie pochłaniało ⅓ zasobów inwestycyjnych dopiero podnoszącego się z kolan kraju, a proponowany układ urbanistyczny wyrastał z idei miasta idealnego (nawiązującego do rozchodzących się promieniście miast-ogrodów).
Tytuł wpisu zaczerpnęłam ze zdobiącego Nowohuckie Centrum Kultury neonu.
1 stycznia 1951 r. Nową Hutę przyłączono do Krakowa. Od jakiegoś czasu mieszkańcy cenią okolicę za spokój, obszerne tereny zielone, przyjazność rodzinom z dziećmi, NCK i lodziarnię (po lody z Lodowej Huty ustawiają się kolejki – próbowałam, polecam serdecznie). Nie zawsze tak było. Budowana w czasach PRL dzielnica jeszcze kilka lat temu kojarzyła się z niebezpieczeństwem, przestępczością, zacofaniem, a także niedostępnością (choćby przez wzgląd przez przytłaczającą liczbę schodów – choć dominujący odsetek mieszkańców stanowią osoby starsze).
Z lodami z powyższego zdjęcia przespacerowałam do oddalonego o około 500 metrów NCK, a dalej już tylko kilka kroków dzieliło mnie od wyjścia na zieloną trawkę (czyt. Łąki Nowohuckie).
Użytek ekologiczny ,,Łąki Nowohuckie”
Od 2003 r. pradolinę Wisły (dawne XVIII wieczne koryto), czyli obszar rozciągający się pomiędzy brzegiem Wisły a dzielnicą Nowa Huta można nazywać użytkiem ekologicznym. Tereny odcięte od regularnych zalewów rzeki zarastały roślinnością bagienną. Dzisiaj, za sprawą ścieżek spacerowych i drewnianych kładek, po Nowohuckich Łąkach można się przechadzać suchą stopą. Można także przechadzać się po nich w pełnym słońcu z porządną porcją lodów w ręce, do czego zachęcam, ale z głową – lodów starczyło, żeby nacieszyć duszę, a do tego ubabrać się od góry do dołu (do najbliższej umywalki odległość niemała, a tempo topnienia poraża).
Dzięki bogactwu owadów, a zwłaszcza motyli, które mają tu doskonałe warunki do życia i rozwoju, Łąki Nowohuckie zostały włączone do ogólnoeuropejskiej sieci obszarów Natura 2000. Niewiele jest już miejsc, gdzie można spotkać motyle dzienne (w większości europejskich krajów zagrożone wyginięciem) takie jak modraszek telejus, modraszek nausitous, czerwończyk fioletek i czerwończyk nieparek. Wiele z nich udało mi się na łące spotkać, niestety tylko jednego uchwycić na zdjęciu. Może uchwycić się nie udało, ale jestem motylarą, więc oglądałam je później w atlasie!
Podczas spaceru wypatrzyłam też orszoła prążkowanego, o czym trąbiłam pół dnia. Jako, że najczęściej orszoły można spotkać właśnie w okolicach Krakowa (preferują pogórza i góry) – widziałam takiego pierwszy raz. Sprawiło mi to frajdę, że hej!
Co więcej, Łąki Nowohuckie to raj dla ornitologów. W szuwarach żyje ponad 60 gatunków ptaków. Ogarnął mnie spokój i czysta radość... Sobota, pustki totalne, szelest traw, śpiew ptaków… Nie czułam, że jestem w mieście. Na moment straciłam poczucie czasu. Oczywiście obowiązki szybko ściągnęły mnie na ziemię i poczucie czasu przywróciły w trymiga, ale miałam swoje ,,5 minut” szczęścia.
Trwa ładowanie...