Wrocławska "Halka" AD 1945

Obrazek posta

Izabella Starzec: „Halką” Stanisława Moniuszki rozpoczęła się 8 września 1945 roku powojenna historia Opery Wrocławskiej, ówcześnie Teatru Miejskiego. W jakich okolicznościach narodził się pomysł wystawienia tej opery?

 

dr Sławomir Wieczorek, Instytut Muzykologii Uniwersytetu Wrocławskiego: Zanim zaczniemy rozmawiać o szczegółach wystawienia „Halki”, musimy zdać sobie sprawę z jednej, dość istotnej, sprawy. Stanisław Drabik był nie tylko reżyserem tej „Halki” w 1945 roku, ale przede wszystkim „wyreżyserował” mit tego przedstawienia. A my, jak sądzę, cały czas bezkrytycznie bierzemy udział w tej inscenizacji, dlatego mówiąc o tym wydarzeniu, musimy być bardzo ostrożni i nie powinniśmy się dać porwać tej stworzonej przez niego efektownej i pięknej – należy to przyznać – historii.

Wszystko miało – według Drabika, bo to on pozostaje dla nas w zasadzie jedynym narratorem w tej opowieści – zacząć się jeszcze w marcu 1945 roku. Trwały wówczas zażarte walki o Breslau. Na ulicy wyzwolonego od stycznia Krakowa Drabik spotkał Bolesława Drobnera, mianowanego 14 marca, jeszcze przed wkroczeniem Armii Czerwonej, na prezydenta Wrocławia, który urzędowanie rozpoczął po kapitulacji Festung Breslau. Drabik miał go wówczas wypytać o możliwość zrealizowania przedstawienia w Teatrze Miejskim, a znał gmach opery jeszcze sprzed roku 1939 roku, ponieważ odwiedził go podczas jednej ze swoich podróży. 

 

To może zanim o „Halce”, słów kilka o Stanisławie Drabiku? Przypomnijmy pokrótce jego postać, która w tej historii jest kluczowa.

 

– Urodzony w 1900 roku w Krakowie, Stanisław Drabik był śpiewakiem, reżyserem oraz organizatorem życia operowego. Miał wielkie ambicje, ale ze szczęściem bywało już różnie.  Na przykład 1 września 1939 roku miał zostać dyrektorem Opery we Lwowie. Pod koniec sierpnia zjawił się w mieście z podpisaną nominacją. Wojna pokrzyżowała te plany.
Wcześniej dał się poznać jako tenor odnoszący sukcesy na polskich i zagranicznych scenach operowych –  w Poznaniu, Lwowie, Warszawie, ale też w Belgradzie i Zagrzebiu. Repertuar wokalny obejmował niemal 50 partii operowych. W dorobku reżyserskim miał ponad czterdzieści spektakli. Zmarł w rodzinnym mieście w 1971 roku. Źródła encyklopedyczne podają, że zaliczany był do najlepszych tenorów okresu międzywojennego. Istotny jest jednak okres wojenny. 

 

Z jakiego powodu?

 

– W czasie II wojny Drabik uczestniczył w Krakowie w oficjalnym życiu artystycznym, śpiewając i organizując przedstawienia operowe w gmachu Teatru Starego. Różnie postrzegano to jego zaangażowanie. Niektórzy go usprawiedliwiali z tej działalności, ale po wojnie pojawiły się też  oskarżenia o kolaborację. Zarzut ten wypływał kilka razy, najczęściej, gdy ktoś chciał się pozbyć Drabika i pozbawić go sprawowanej funkcji. Jego postawa była przedmiotem weryfikacji przez specjalną komisję Związku Artystów Scen Polskich.

W tym kontekście należy też (ale nie „tylko”) rozumieć jego motywację w 1945 roku. Wystawiając „Halkę” na Ziemiach Odzyskanych, nie tylko promował polskość zgodnie z ówczesną linią propagandową, ale też starał się udowodnić swoją lojalność wobec nowego porządku politycznego i pragnął oczyścić z zarzutów. Mowa jest o wyjątkowo ambitnej, energicznej i pomysłowej postaci. Człowieku pracowitym, pełnym pasji, ale i też wchodzącym w różne konflikty z otoczeniem.

 

Sukces miewa wielu ojców. Komu, oprócz Drabika, można przypisać zasługi w realizacji tego tytułu?

 

– Zacząć wypada od technika krakowskich teatrów – Adama Kabai. To on od maja 1945 roku chronił budynek przed szabrem, powojennym zniszczeniem i pożarem, dzięki czemu spektakl w ogóle mógł być zrealizowany. Nie zapominajmy o Stefanie Syrylle, krakowskim dyrygencie, który we Wrocławiu również miał zadbać o muzyczną infrastrukturę, a w czerwcu 1945 poprowadził we Wrocławiu koncert symfoniczny. Jest i Franciszka Plattówna, odtwórczyni Halki w spektaklu oraz niemieccy muzycy i tancerze.

 

Przedziwna jest ta polsko-niemiecka mieszanka.

 

– O tym słyszymy za każdym razem, gdy opowiada się o tym spektaklu, bo to jednak jest niecodzienna historia. Baletmistrz uczył niemieckich tancerzy kroków polskich tańców narodowych, pożyczono chór, który przyjechał z opery w Bytomiu, a dekoracje do spektaklu odnaleziono w zniszczonych magazynach, gdzie zachowały się fragmenty dawnej scenografii. Kostiumy sprowadzono z kolei z Krakowa – ich wypożyczenie było możliwe dzięki zastawieniu cennego pierścionka przez śpiewaczkę Franciszkę Plattównę, wspomnianą odtwórczynię tytułowej roli. W dniu premiery, 8 września 1945 roku, nad miastem miał pojawić się nawet radziecki samolot, który zrzucał ulotki zapraszające na kolejne przedstawienia, w co akurat uwierzę. W tym czasie nie było zbyt wielu możliwości rozreklamowania spektaklu w mieście.

 

A to ciekawe!

 

– W każdym razie trzeba zawsze podkreślać ten nieludzki wręcz wysiłek osób zaangażowanych w przygotowanie tego przedstawienia. Mimo że jeszcze wiele rzeczy nie wiemy, to wiemy właśnie na pewno o tej pracowitości, i pomysłowości, które była we wrześniu ‘45 roku bardzo potrzebna.

Poza tym trzeba było całość wydarzenia jakoś sfinansować. Kiedyś widziałem zestawienie budżetowe tego przedstawienia w archiwum Stanisława Drabika. Wszystko wyliczono co do złotówki, ponieważ podstawą sfinansowania spektaklu była sprzedaż biletów.

 

Odtwórcy głównych ról w premierowym spektaklu „Halki” we Wrocławiu: Franciszka Plattówna w roli tytułowej i Stanisław Drabik jako Jontek, fot. autor nieznany, źródło: Archiwum Opery Wrocławskiej

 

 

„Halka” w 1945 roku miała trzy wystawienia (8, 9 i 10 września). Zbilansowało się to?

 

– Tak, te trzy sprzedane wieczory wystarczyły. Drogie jednak były bilety, co nie podobało się niektórym ówczesnym świadkom tego wydarzenia.

 

Skoro o świadkach mowa. Mamy jakieś konkretne dowody na recepcję przedstawienia?

 

– No cóż, historycy, krytycy i piszący o przedstawieniu urzeczeni spektakularnymi okolicznościami organizacyjnymi, nie zadali w ogóle innych pytań, powtarzając głównie opowieść Drabika. A dysponujemy  wpisem z pamiętników uczestnika przedstawienia, który pisał o odczuciach sali: „Przedstawienie nie podobało się publiczności przede wszystkim dlatego, że Plattówna, odtwórczyni roli Halki, była za stara”. 

Był to Andrzej Jochelson, który – co ciekawe - w innym wspomnieniu, zamieszczonym w tomie „Trudne Dni” powraca również do spektaklu. Nie unika przy tym podniosłego stylu narracji o pionierskim czasie. Interesujące jest jednak, że przedstawienie się do końca nie podobało, co jest pięknym, moim zdaniem, świadectwem triumfu teatru nad wszystkimi innymi elementami. Górę nad patriotyzmem i wydźwiękiem tego wydarzenia wzięła jednak strona artystyczna, potrzeba teatralnej iluzji, bo przeszkodą w odbiorze okazała się niepasująca do roli Halki, zbyt posunięta w latach śpiewaczka.

Tych recenzji, recepcji nie mogło być zbyt wiele z prostego powodu: wtedy jeszcze nie było rozbudowanej prasy. Znam dosłownie jedną recenzję. Gdy się w nią zagłębić, możemy się dowiedzieć, że przedstawienie wzbudziło pewne kontrowersje, bo bilety były bardzo drogie. Ponieważ była to prasa prokomunistyczna, postawiono akcent właśnie na dostępność. Na to, że niewielu mieszkańców Wrocławia było stać na bilety. To jest ciekawe, bo niezmitologizowane względem tego, co wiemy o przedstawieniu.

 

No dobrze, ale przecież to przedsięwzięcie miało się samo zbilansować.

 

– Jasne, ale tu mamy do czynienia z dwoma porządkami – ideologicznym i ekonomicznym. Ten pierwszy przeważył, bo takie były realia pewnej utopii , w której sztuka miała być dla wszystkich. Natomiast ekonomiczny, skądinąd bardzo ważny w tym momencie był pomijany.

 

Czy pierwsze przedstawienie operowe w 1945 roku stało się zaczynem pewnego procesu utrzymywania pionierskiego mitu i wyznaczania swoistego kalendarium rocznicowego?

 

– Zdecydowanie tak. Już we wrześniu 1946 roku, w programie towarzyszącym kolejnej premierze opery, jest tekst Drabika, który przytacza swoje słowa z roku poprzedniego i opisuje okoliczności wystawienia. A cały ten rytuał potem będzie się powtarzać regularnie, co pięć lat, na fali kolejnych okrągłych jubileuszy w roku 1950, 1955, czy 1960.

 

Tak sobie teraz myślę, czy sam Drabik nie tworzył wokół swojej osoby pewnych mitów?

 

– O tak, to jest strzał w dziesiątkę! Jego wszystkie opowieści, z jakimi się spotkałem, były mitotwórczymi kreacjami. Przede wszystkim dotyczyły jego osoby. Drabik bardzo umiejętnie pewne rzeczy chował w swojej biografii, a inne eksponował. Dotyczyło to każdego etapu jego działalności, którym się zajmowałem – od okupowanego Krakowa w latach 40., przez okres dyrektorowania Operą we Wrocławiu, aż do koncepcji opery robotniczej (tej pierwszej we Wrocławiu i tej drugiej, reaktywowanej po kilku latach  przerwy w Krakowie). Był mistrzem kreacji własnego wizerunku. Kiedy przeprowadziłem kwerendę w jego archiwum, to miałem wrażenie, że on przygotował dla potencjalnego badacza tylko to, czym sam chciał się pochwalić.

Były pousuwane dokumenty, o których wiedziałem, że istnieją, a które by w nieco innym świetle pokazywały jego biografię. Nie w gorszym, bo to nie o to chodzi.  Moim zdaniem ta historyczna realność jest ciekawsza, niż taki prosty jednowymiarowy mit, który kreował.

 

Co ukrywał Stanisław Drabik?

 

– Niewiele mówił o okresie wojennym w Krakowie. Wspominałem o tym na początku naszej rozmowy, z jakiego powodu mógł nie chcieć ujawniać szczegółów. Właśnie ta niejasna dość postawa Drabika wobec okupanta i organizowanie przedstawień operowych przyczyniały się do niejednoznacznego odbioru jego postaci. Niektórzy uważali, że już to było poza granicą jakiejś przyzwoitości, inni argumentowali, że dochody z tych koncertów przekazywano na Radę Główną Opiekuńczą, czyli na działalność charytatywną. Była to więc szlachetna działalność i też możliwość dla muzyków, by utrzymali się w zawodzie. Natomiast gdy w 1944 roku Niemcy wpadli na pomysł uruchomienia w Krakowie oficjalnego teatru operowego, wiemy, że Drabik odmówił, a nawet przez jakiś czas ukrywał się przed Niemcami.

 

Jak to się stało, że Opera Wrocławska po tej fazie zachłyśnięcia się postacią Stanisława Drabika zaczęła pomału wycofywać się z tego entuzjazmu? Czyżby te krakowskie dzieje podążyły za nim do Wrocławia i znalazł się ktoś życzliwy, który opowiadał niesprawdzone historie?

 

– Wydaje się, że dosyć cynicznie grano tym wojennym doświadczeniem Drabika. W 1947 roku, państwo przejmuje operę, czyli Teatr Miejski, a dyrektorem zostaje Kazimierz Wiłkomirski. Drabikowi po prostu przypomina się te dawne oskarżenia przeciwko niemu. Myślę, że nie dlatego, żeby doszukiwać się jakiejś prawdy, tylko po to, by się go po prostu pozbyć. Podobnie jest po paru latach, w 1952 roku, już w okresie stalinowskim, gdy powrócił na krótko do Opery. W swoich wspomnieniach mówił o tym, że w sali teatru została przeciwko niemu zorganizowana narada wszystkich pracowników. Znów się pojawiają te oskarżenia o Kraków, o to, że tam miał podawać kwiaty Hansowi Frankowi i takie sprawy. Niechętny Drabikowi był Kazimierz Wiłkomirski, ale w swoich pamiętnikach nie miał wątpliwości, że całe to przedstawienie zostało przeciwko niemu wyreżyserowane.

 

Gdyby chcieć podsumować te pierwsze dwa lata 1945–1947 dyrektorowania wrocławską operą przez Stanisława Drabika, co można na ten temat stwierdzić? Jaki był ten czas?

 

– Myślę, że zawdzięczamy mu niezmiernie dużo – ciągłość artystyczną, determinację, pasję do opery, ciężką pracę. Jego osobiste ambicje pozwoliły właśnie przetrwać operze w najtrudniejszych latach powojennych i położyły fundament pod kolejne osiągnięcia. Przedstawień nie było tak dużo, ale na pewno były ważne dla ówczesnej społeczności Wrocławia. W pierwszym sezonie mieliśmy pięć premier, m.in. „Cyrulika Sewilskiego”, „Rigoletto”, „Madame Butterfly” i wspaniałe śpiewaczki, jak Ewę Bandrowską-Turską czy legendarną Adę Sari. No i do tego dostaliśmy ten  mit, który od 1945 roku cały czas się we Wrocławiu odradza, pojawiając w tej przestrzeni pamięci, a szczególnie teraz, przy osiemdziesiątym jubileuszu instytucji.

Możemy zakończyć paradoksem. Z perspektywy czasu nie wiem, czy to mit „Halki” AD 1945 nie był najbardziej udanym spektaklem Drabika, a nawet jednym z najbardziej spektakularnych w dwudziestowiecznej kulturze polskiej – odpornym na działający czas, archiwalne odkrycia historyków, niezwykle popularnym, który czarował i nadal czaruje, skoro regularnie – w zmiennych okolicznościach historycznych, społecznych i politycznych – powracamy do tej opowieści. 

 

Sławomir Wieczorek Izabella Starzec Stanisław Drabik Franciszka Plattówna Stefan Syryłło Adam Kabaja Ada Sari Ewa Bandrowska-Turska Kazimierz Wiłkomirski Opera Wrocławska

Zobacz również

Chcę zaznaczyć swoje nazwisko
Przed nami piękne chwile
Smutne refleksje

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...