"Stado. Dziennik"

Obrazek posta

11 września 2025


 

"Dzisiejszy kryzys wspólnoty to kryzys rezonansu. Komunikacja cyfrowa jest w gruncie rzeczy komorą echa, w której ludzie słyszą głównie samych siebie. Polubienia, znajomi i obserwujący nie tworzą żadnego podłoża rezonansu wzmacniają jedynie echo własnego ja." - pisze Byung Chul Han w zbiorze tekstów zatytułowanym "Duch nadziei i inne eseje”. 

Oczywiście nie od tego powinienem zacząć. 

Powinienem zacząć od tego, że dziennik, który nosił tytuł “Fikcje” został zerwany bez słowa wyjaśnienia danego samemu sobie lub jeśli takowi istnieją - także i jego czytelnikom. Żywię nadzieję, że może Byung Chul Han i jego pogląd na kwestie cyfrowej komunikacji stanowi jakiś rodzaj usprawiedliwienia dla tamtej decyzji, która odwiodła mnie od kolejnych z zapałem czynionych notatek. Komunikujemy się bowiem cyfrowo nie tworząc w związku z tym wspólnot, których trwałość byłaby czymś więcej niż chwilowym kaprysem algorytmów. Komunikujemy się kompulsywnie, nagminnie, nieustannie i gwałtownie - obwieszczając wszem i wobec każdy niemal akt dotyczący naszej codzienności począwszy od wakacyjnego wyjazdu, skończywszy na multiplikowanych w gniewie opiniach i gwałtownych sądach. Warto dodać, że owe opinie mamy obecnie na każdy temat, co sprawia, że świat wypełniają naręcza Sokratesów, myślicieli i myślicielek, komentatorów i komentatorek głęboko przekonanych o konieczności zostawiania po sobie śladu w postaci “zabranego głosu” w każdej sprawie - niezależnie od tego, czy zagadnienie mieści się w kręgu potencjalnych lub ściśle przypisanych nam kompetencji. Milczenie nie jest w ogóle brane pod uwagę. Milczenie jest przepastną otchłanią, w której znikamy bez śladu przejęci do głębi, zdruzgotani nieobecnością w komunikacyjnym ciągu, który stał się nie tyle przymusem, co nałogiem. 

Tyle że trwałość “wspólnot” powstających na podobnej zasadzie jest co najmniej dyskusyjna. Trwałość podobnych wspólnot opiera się bowiem na jazgocie, który sprawia, że owszem - słyszymy siebie nawzajem, ale nie mamy już w zwyczaju wsłuchiwać się w to, co komunikat niesie w swojej treści. Mówimy, żeby być słyszanym. Nie słuchamy ponieważ straciliśmy w owym jazgocie zdolność do namysłu - kontemplacji, o czym Han również wspomina z właściwą sobie przenikliwością pisząc o tym w uwagach dotyczących tego czym jest współcześnie “kryzys religii”, czy jeśli ktoś woli “religijności”. 

“Wytłumaczenia dla dzisiejszego kryzysu religii” - pisze Han - “nie można już po prostu wyprowadzić z tezy, że straciliśmy całą wiarę w Boga, lub że staliśmy się podejrzliwi wobec pewnych dogmatów. Na głębszym poziomie ten kryzys wskazuje na fakt, że coraz bardziej tracimy zdolność kontemplacji. (...) Religia wymaga szczególnej uwagi. Malebranche opisuje uwagę jako naturalna modlitwę duszy. Dziś dusza już się nie modli. Raczej się produkuje.(...) Kryzys religii jest kryzysem uwagi. 

“Dziś dusza już się nie modli”. Dusza produkuje. Produkujemy bowiem samych siebie w głębokiej potrzebie wmówionej nam figury “autentyczności” dzielimy się sobą jeszcze w procesie - siebie samych - stwarzania. A skoro dzisiaj tyle tutaj Hana niech i w tej sprawie wypowie się po raz kolejny:

“Każdy odprawia sobie nabożeństwo, grając rolę bóstwa i kapłana jednocześnie." - pisze - 

"(...) Kult autentyczności przenosi kwestie tożsamości społeczeństwa na osobę. Ta nieustannie zajmuje się produkcją siebie. W ten sposób atomizuje się społeczeństwo."

W tym sensie zdaniem Hana autentyczność jest neoliberalną formą produkcji. Człowiek dobrowolnie wyzyskuje samego siebie w przekonaniu, że się realizuje. "Społeczeństwo autentyczności jest społeczeństwem intymności i obnażenia.” - zauważa - “Nudyzm duszy nadaje jej cechy pornograficzne. Relacje społeczne stają się rzekomo tym prawdziwsze i bardziej autentyczne, im więcej prywatności i intymności wychodzi na światło dzienne." 

Wiele tutaj języka z kręgu bliżej nieokreślonej religijności. Han - wychowany w Niemczech Koreańczyk pochodzi z rodziny katolickiej, co wydawać się może dość absurdalnym połączeniem światów biorąc pod uwagę protestanckie Niemcy oraz Koreę z jej duchowością jakże odległą od tej “zachodniej”. A jednak. Kiedyś z całą pewnością traktowałbym podobne narracje nieufnie, dziś nie jest już “kiedyś”. 

Piszę o tym dlatego, ponieważ od pewnego czasu mam wrażenie, że znów jestem w drodze. Rozumiem przez to rodzaj intelektualnej wędrówki z pozycji tego, co zwykłem nazywać za Comte-Sponvillem “duchowym ateizmem” w kierunku - no właśnie - to wciąż pozostaje widmowe. Jest przeczuciem, wrażeniem, że do opisu świata, tego co mnie w tym świecie dotyczy - nie wystarczy mi aparat pojęciowy oraz optyka, którą wydawał się dotąd oferować mi mój deklarowany światopogląd - że do opisu świata potrzeba tego, co w swoim eseju “Powrót fatum” Tomasz Stawiszyński nazywa “Tajemnicą” nie bez powodu zapisując to słowo właśnie w ten sposób. 

To co próbuję powiedzieć, nie jest zapowiedzią ani deklaracją nawrócenia. To nie jest myśl w żadnej mierze konwersyjna. Nie jest to  również próba wejścia w logikę “zakładu Pascala”. Nie zmienia to faktu, że tak jak w otaczającej nas rzeczywistości odnieść możemy uzasadnione i słuszne wrażenie, że oto wbrew temu co wieszczył Fukuyama - historia wcale się nie skończyła, co więcej, ruszyła z miejsca z kopyta, tak w moim przypadku coś ruszyło się tam, gdzie wydawało się być dość mocno okrzepłe na swoich upatrzonych, wypielęgnowanych z dawna pozycjach. 

To będzie dziennik właśnie o tym - o drodze, która nigdy w gruncie rzeczy nie znajduje końca, o wspólnocie, którą jest wspólnota najbliższych nazywana przez nas rodziną, grupą przyjaciół, a w ujęciu panoramicznym wspólnotą, którą lubiliśmy nazywać społeczeństwem, które dziś przypomina raczej grupy plemion wzajemnie się nie tolerujących, wrogich sobie i głuchych na swoje języki, które w coraz większym stopniu stają się niezrozumiałe. To będzie dziennik o tym, czym jest naturalna potrzeba kontaktu z tym Drugim wobec mojej pogłębiającej się mizantropii będącej wynikiem tego kontaktu - sumą doświadczeń, pakietem wniosków. To będzie dziennik pisany w chwili, kiedy rosyjskie drony wdzierają się na “polskie niebo”, a wojna, która toczy się za granicą z jakiegoś powodu wciąż uznawana jest dość powszechnie za “cudzą” nie “naszą”. To będzie dziennik powstający w kraju głębokich podziałów, nad której krawędzią kołyszemy się na piętach coraz bardziej zmęczeni pozbawieni jednak woli wygaszenia wciąż pogłębiającej się polaryzacji. To będzie dziennik z codzienności, w której rutyna nie oznacza nudy, a przygoda nie oznacza ekscytującego życia, dziennik wahający się pomiędzy udostępnianiem siebie, a wyznaniem, które zawsze przychodzi z pomocą jeśli pragnie się skupić na sobie uwagę. To będzie dziennik czytany przez kilka osób, dziennik bez ambicji bycia czytanym, ale też nie pozbawiony takiej intencji, dziennik, w którym będę mówił bardziej do siebie niż do innych, ponieważ w tej energii czuję się najlepiej, to porządkuje moje myśli, lektury, doświadczanie świata, który przestaje być dobrym miejscem do życia, co nie zmienia faktu, że raczej nie istnieje i nie będzie istnieć - inne, które okaże się lepsze. To będzie dziennik bez żadnej obietnicy trwania, dziennik kapryśny, niestały, wolny od konieczności powstawania, dziennik nierówny i zrzędliwy, dziennik pełen powtórzeń i powrotów - dziennik tęskniący za tym czego już nie ma i nie pragnący niczego poza tym, co jest. I wreszcie będzie to dziennik o tym, że w drodze lepiej nie mieć towarzystwa niż na nie narzekać, a jeśli już obok pojawią się ludzie, to dobrze jeśli to będą wyłącznie ci, którzy coś znaczą - niech to będzie takie stado, które można zastąpić słowem - dom. W przeciwnym razie lepiej podróżować samemu. 


 

Zobacz również

"Fikcje. Dziennik"
"Stado. Dziennik"
"Stado. Dziennik"

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...