"Stado. Dziennik"

Obrazek posta

15.10.2025 (środa)


 

Przyglądam się temu z uwagą - że oto podczas wizyty w empiku wertuję magazyn Więź, który jeszcze nie tak dawno potraktowałbym jako pismo katolickie, od którego trzymałbym się z daleka, ponieważ długo po moim rozstaniu z Kościołem miałem w sobie silną awersję na wszystko w czym mógł się pojawić choćby jego cień. Wciąż, kiedy myślę o Kościele moja myśl stygnie do temperatury, którą określiłbym granicznym chłodem inaczej jednak myślę o tym, co ten Kościół wypełnia -  lub mówiąc wprost - co zjawia się wtedy jako istota rzeczy - chrześcijaństwo, które w ostatnim czasie inaczej ze mną rezonuje budząc we mnie zupełnie nowy rodzaj zainteresowania. “Nowy” z uwagi na perspektywę, a przecież ona przesądza o tym, co widzimy. Naturalnie nie bez znaczenia pozostaje moje dotychczasowe doświadczenie, w którym utrata wiary stanowi punkt zwrotny, ale wiara to jedno, a światopogląd jako rodzaj intelektualnej oferty to drugie. Oczywiście oferta duchowa nie umyka mojej uwadze, ale to z czego łatwiej wyprowadzić wzór na kształt świata, zbliżone jest jednak dużo bardziej do narzędzi, którymi posługuje się intelekt. Zdaję sobie sprawę, że budowanie pomiędzy przeżyciem duchowym, a intelektualnym jawnej sprzeczności nie jest koniecznie, a nawet bywa niewskazane. Pogląd taki znajduje potwierdzenie w cytowanym już wcześniej zbiorze esejów Michała Hellera. 

“Częstym motywem odrzucenia wiary religijnej przez ludzi, w postępowaniu kierującymi się racjami rozumowymi, jest znalezienie sprzeczności między jakąś prawdą wiary a jakąś prawdą nauki - pisze Heller. 

Rzecz znajduje swoje źródło w “narastającym poczuciu niespójności”, nieprzystawalności do siebie prawd nauki i prawd wiary - dwóch obrazów świata, które nie mogą funkcjonować obok siebie jednocześnie. Heller jednak taką sprzeczność dopuszcza, bo chociaż nasze myślenie (znajdując swoje cywilizacyjne i kulturowe fundamenty między innymi w tradycji filozofii greckiej) czuje sentyment do zasady niesprzeczności, to jak pisze Heller “wiara w Boga wykracza poza nasze myślowe kategorie (...) Gdybyśmy Boga potrafili całkowicie zrozumieć, byłoby to zaprzeczenie transcendencji.”

Więc jak radzi Heller w myśleniu o Bogu - tak długo jak to możliwe - stosujmy zasady logiki klasycznej, a kiedy zbliżamy się do granicy za którą pojawia się sprzeczność, nie zawracajmy sobie tym głowy istnieją bowiem jeszcze logiki parakonsystentne. Więc stoję w empiku, a w dłoniach moich magazyn Więź, otwarty na spisie treści każe mi podjąć decyzję w przedmiocie mojej intelektualnej (a także duchowej) gotowości na dokonanie tego nietypowego zakupu. Okazuje się jednak, że jeszcze nie tym razem. 

Wychodzę z empiku bez Więzi, chociaż częściowo już przywiązany, do nowego sposobu myślenia, o tym, czemu chciałbym ponownie przyglądać się z uwagą człowieka, który przekroczył już granicę młodości i znalazł się po stronie wieku dojrzałego skąd doskonale widać już horyzont starości. 

Poza tym od pewnego czasu rozglądam się wokoło ze wzmożoną uwagą, bo tylko na pozór niewiele się dzieje, a przecież samo napięcie wokół stada i nasze dyskusje z Wi, to jedno wystarczy, żeby moja troskliwie wypracowana rutyna musiała zmierzyć się z czającą się w nieodległej przyszłości zmianą, która jest jest nieuchronna, więc zamiast starać się jej uniknąć, należy skoncentrować się na jej charakterze. 

Tak czy owak - zmiana musi nastąpić. A jeśli pojawia się zmiana, to najczęściej w drodze uruchomienia efektu domina następują kolejne zmiany i zanim się człowiek obejrzy nic nie jest już tym czym było. Wbrew temu natomiast o czym jesteśmy nieustannie zapewniani, akceptowanie zmiany jako pewnej stałej towarzyszącej nam w codzienności nie jest czymś czego bezwzględnie powinniśmy się nauczyć. Być może powinniśmy sobie pozwolić od czasu do czasu na postawę zbuntowanych głupców i upierać się przy swoim odmawiając współpracy z nawałem Nowego. Niech Nowe zostanie odrzucone, zignorowane pominięte, a my zostańmy tam gdzie jesteśmy - w bezpiecznym dyskomforcie pomiędzy koniecznym wyborem i upartą odmową. Zostańmy z niczym i pozwólmy życiu rwać do przodu, pozwólmy ludziom odejść, a rzeczom pokrywać się grubą warstwą kurzu. Przyglądajmy się z boku odmawiając współudziału, bo przecież taki gest ma współcześnie charakter wywrotowy - zostać z niczym, spóźnić się na zmianę, nie znaleźć odwagi, nie mieć siły, nie działać, nie czekać, nie spodziewać się, nie korzystać, nie widzieć okazji. 

Podobnej postawie przygląda się przecież Zofia Zaleska w swojej książce “Zaniechanie”, w której ono samo jawi się jako potencjał odmowy. Zaniechanie oderwane jest od bezsilności i zwątpienia, pozbawione gestów rezygnacji. Zaniechanie widziane jako wybór. Świadoma odmowa działania czyniona w trosce o siebie lub w proteście przeciwko nieustannie aktywnej presji samorealizacji, wykorzystania swoich lub czyichś zasobów. Zaniechanie jako sprzeciw w stosunku do współczesności pełnej nadmiaru bodźców, ofert i możliwości. Zaniechanie jako głęboki oddech, trzecia droga, inny kierunek lub zmiana perspektywy. Niedziałanie, które może okazać się aktem buntu wymierzonego w społeczną normę, w nacisk, który jest wywierany i mieści się w pompowanym w naszą świadomość pojęciu "niczym nieograniczonych możliwości". Zaniechanie jako forma “życia na własną zgubę”. Piękna idea, która unosi się ponad podziałami ponieważ stopień niedorzeczności promowanej w niej postawy zaprzecza współczesnemu porządkowi świata, jego oczekiwaniom i taktyką przetrwania. 

Jestem zmęczony ostatnimi tygodniami, które upłynęły w napięciu ustaleń lub ich braku. Gdyby nie stały rytm korespondencji z Radkiem, wieczorne “rytualne” marsze, książki, które pełnią funkcję oznaczeń na szlaku i moje dzieci, o które człowiek zawsze może się martwić - przepadłbym bez wieści we własnej biografii. Cieszę się również z odnowionej korespondencji z Justą, z którą zdarza nam się ostatnio nieco częściej wymienić myślami, które rejestrujemy w głosówkach na Whatsappie. 

A skoro mowa o dzieciach - ich istnienie skutecznie odwraca uwagę przenosząc jej ciężar z ontologii na kwestie zaległych prac domowych, konfliktów koleżeńskich, niedowładu systemu polskiej oświaty, a przede wszystkim na ich potrzeby, które wydają się być niewyczerpaną krynicą niezbędnych aktywności i koniecznej obecności. Ponieważ należy być dla nich obecnym - w przeciwnym razie na nic to wszystko. Gra toczy się przecież o pamięć, która w przeciwieństwie do każdej niemal oferty z kręgów metafizycznych najtrwalej potrafi przedłużyć ludzkie życie, chociaż dowiedziono, że pamięć po nas nie trwa dłużej niż trzy kolejne następujące po sobie pokolenia. 

Jest w tym coś na kształt prawdy ponieważ o moich pradziadkach potrafię powiedzieć niewiele, a moje myśli nieczęsto wędrują w ich stronę. Wynika z tego, że mniej więcej w roku 2150 pamięć o mnie zniknie, a na moim nagrobku pojawi się kartka: “Rodzinę prosimy o kontakt z administracją cmentarza”. A może się nie pojawi, bo umrę gdzieś przy drodze podczas jakiegoś eksodusu, którego przyczyną będzie globalny konflikt zbrojny lub coś na podobieństwo tych wszystkich produkcji filmowych z gatunku postapo. Trudno wyrokować, jednak jeśli rozejrzy się człowiek po świecie to może wcale nie być takie pewne, czy należymy do pokolenia, które zostanie złożone w grobach, na których cokolwiek obojętni krewni będę później zapalać znicze raz w roku lub odrobinę więcej razy jeśli akurat cmentarz będzie w okolicy galerii handlowej. 

W minioną sobotę ponownie podróż do Brzegu. Na prośbę Radka prowadzę warsztaty w zacnym gmachu miejskiego ratusza. Zjadam na szybko potwornego hot-doga z Żabki i popijam go równie potworną kawą, co w efekcie wypełnia mój żołądek podłą treścią, a ponieważ pogoda jest równie okropna jak posiłek pospiesznie pakuję się w samochód i wyruszam w drogę powrotną do domu. Radka zostawiam w ratuszu. Długo jeszcze przemawia do wysłuchanych w jego słowa członków Stowarzyszenia Żywych Poetów. Podziwiam konsekwencję z jaką Radek od trzydziestu lat organizuje, animuje, zabiega o fundusze, wydaje cudze książki i znów zabiega o fundusze, a jednocześnie znajduje czas dla syna i M., z którą od ponad dziesięciu lat tworzą udane małżeństwo. Jakby tego było mało prowadzi kilka blogów, profil osobisty w mediach społecznościowych, kanał na YouTube i organizuje pomoc dla walczącej Ukrainy. Przy okazji pisze własne książki z wierszami i książki historyczne. Jeden człowiek, a zdałoby się - pięć etatów. Warto dodać, że większość tych rzeczy Radek robi bez jakiegokolwiek związku z jakimkolwiek etatem w pewnym sensie uosabiając los współczesnego twórcy funkcjonującego w rzeczywistości, w której wszystko co nie da się wprost i natychmiast zmonetyzować zasługuje jedynie na pogardliwe uśmieszki “małych i średnich przedsiębiorców”, którzy są potransformacyjną solą ziemi - tej ziemi. Naturalnie ich zasługi dla gospodarki są nieocenione, podobnie jak zasługi Radka dla kultury, tyle że to akurat nikogo nie obchodzi, bo trudno to zmonetyzować, co więcej - często trzeba do tego dołożyć. 

Powinienem również odnotować, że podjąłem pierwsze czynności zmierzające do ewentualnej redakcji i wydania kolejnego tomu wierszy. Rozmawiałem telefonicznie z  Bartłomiejem M., który współpracuje obecnie z Biblioteką Śląską i jeśli okaże się, że Biblioteka byłaby w ogóle zainteresowana wydaniem mojej książki, wtedy być może nastąpi to wcześniej niż zwiastuje wstępnie ustalony termin jej wydania z Rafałem G., który w SPP w Łodzi (Dom Literatury) byłby skłonny wydać ją w roku 2027. Zresztą, książka jeszcze przed złożeniem i redakcją. Nie mam w ostatnim czasie serca do wierszy własnych i cudzych, ale czas to zmienić, bo książki z wierszami to nie są kajzerki i nikt nie musi ich wypiekać na akord. Czeka mnie zatem w najbliższym czasie trochę pracy, do której nie mam ochoty się zabierać. Ale ktoś tę robotę musi wykonać, chociaż wydaje się być nikomu niepotrzebna. 

Poza tym, książki, spacery, dni lepsze i te gorsze. Nic wyjątkowego, a wszystko wyjątkowe, bo raz się zdarza i znika. Warto w tym uczestniczyć. Niewiele więcej mamy.  



 

Zobacz również

"Stado. Dziennik"
"Stado. Dziennik"
"Stado. Dziennik"

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...