"Stado. Dziennik"

Obrazek posta

03.11.2025 (poniedziałek)


 

Andrzej pisze, że ten dziennik tonie w smutku i w mroku. Pisze, że mu z tym ciężko, kiedy po ów dziennik sięga i od czasu do czasu śledzi to, co tutaj skrzętnie notuję od kilku miesięcy. Ja tymczasem żyję w przekonaniu, że ów dziennik może stać się żyzną ziemią dla posianych na jego łamach ziarenek nadziei, której naturę zamierzam konsekwentnie zgłębiać, bo Zalewski i jego eseje każdego wieczora spoglądają na mnie ponaglająco ze stosu książek ułożonych na parapecia okna. O hierarchii i znaczeniu stosów i stosików z książkami pisałem już wcześniej, więc dodam tylko dla porządku, że jeśli coś zostało w stos ułożone, to wcześniej czy później będzie przeczytane. Co więcej - wyjątkowe trafienie w przypadkowym markecie spożywczym. Otóż w koszu pełnym książek, którymi jak wiadomo w marketach spożywczych nie handluje się - co do zasady - wpadam na wydanego w serii Wydawnictwa Sonia Draga, Jamesa Elroya. Na dodatek cena książki to dwanaście złotych. W serii ukazały się niemal wszystkie najciekawsze tytuły tego autora, który spośród autorów literatury, którą zwykło określać się jako gatunkowa - jest autorem najznamienitszym, a jego książki to pod wieloma względami są wprost wyśmienite. Więc Elroy ustrzelony za złotych dwanaście, kurierem natomiast przychodzi Joan Didion i jej “Notatki dla Johna”, które są zapisem doświadczeń terapeutycznych jednej z najciekawszych intelektualistek drugiej połowy ubiegłego stulecia. Z lekturą nie mam zamiaru czekać i ponieważ wczoraj skończyłem czytać “Azard” Kozioła, natychmiast rzucam się na Didion, bo zdaje mi się, że ta książka trafiła do mnie w tym momencie zupełnie nie przez przypadek. Oczywiście nie twierdzę, że prowadzą nas znaki, a wszystko co nam się przytrafia jest zdeterminowane jakimś kosmicznym planem, zdarza się jednak tak, że określone lektury przychodzą do nas wtedy, kiedy czas na nie jest najlepszy. Tymczasem jak pisze Andrzejewski w Dziennikach: "(...) Wszelkie pragnienia opanowania świata obiektywnego, jeśli taki w ogóle istnieje, kończyć się muszę na jednym rozwiązaniu: niepohamowanej potrzebie wiary lub ideologii." Żeby tego uniknąć nie staram się nad niczym usilnie panować. Kontrola jest wdzięcznym złudzeniem. Głęboką, najczęściej niezrealizowaną potrzebą. Jest emanacją lęków i wysoce uogólnionego niepokoju. Dlatego zdaję się na to, co przyniesie życie, a skoro życie wybiera sobie na posłańca kuriera firmy przewozowej przynosząc mi Joan Didion, to najwyraźniej można mu zaufać. Od zaufania natomiast już tylko krok do przywołanej tutaj wielokrotnie nadziei, bo jedno jak i drugie drugie okazuje się być kwestią przyjmowaną najczęściej “na wiarę”. Czyli - jest w cytacie z Andrzejewskiego cień prawdy, a we mnie jest potrzeba, o której Andrzejewski przenikliwie wspomina. Jeśli się człowiek nie nawraca na wiarę w Boga, niechże się nawraca chociaż “na nadzieję”. Koniec końców ta druga nie wymaga przesadnej wierności i nie straszy piekłem w przypadku odstępstw od ortodoksji. 

Po kilku dwóch dniach względnie dobrej pogody, powrót deszczu i chłodu. Prognozy na najbliższe dni zapowiadają jednak nieznaczną poprawę. Jak mawiał mój ojciec: “Pożyjemy, zobaczymy”. Tak mawiał, a potem “wziął i umarł”.

 

Zobacz również

"Stado. Dziennik"
"Stado. Dziennik"
"Stado. Dziennik"

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...