Rośliny permakulturowe

Obrazek posta

Rośliny permakulturowe? A co to takiego?

Bądźmy szczerzy – w botanice, nie istnieje nic takiego, jak rośliny permakulturowe. To nie ta klasyfikacja. Nie sądzę, aby w ogóle taka klasyfikacja oficjalnie istniała. Roślinami permakulturowymi projektanci i miłośnicy permakultury nazywają te rośliny, które są szczególnie pomocne w osiąganiu ich celów, poprzez bogactwo funkcji, jakie pełnią w projektowanych przez nas systemach.

Jedną z podstawowych reguł projektowania jest to, że każdy element projektu pełni wiele funkcji, i tego samego oczekujemy od roślin. Ale od tych zwanych permakulturowymi, oczekujemy jeszcze czegoś więcej. Poza funkcjami, o których porozmawiamy za chwilę, oczekujemy, że w dużej mierze będą to rośliny potrafiące w dużej mierze same o siebie dbać, nie rozpieszczone, nie kapryśne, nie wymagające opieki i troski. Nazywamy tak gatunki obywające się niemal bez dopływu zasobów z zewnątrz, takich jak nawożenie czy podlewanie.

Często rośliny permakulturowe to takie, o których mówimy, że „wszędzie rosną”. Czy to określenie coś Państwu przypomina? Tak! Tak często mówimy o chwastach! Nic więc dziwnego, że na listę roślin permakulturowych często (choć nie jedynie) trafiają te, które inni właśnie chwastami nazywają.

Najczęściej są to rośliny wieloletnie i najczęściej gatunki pionierskie, pojawiające się w lokalnym ekosystemie we wczesnych stadiach sukcesji. Niejednokrotnie jednakże, są to celowo sprowadzeni z dalekich stron ciężko pracujący emigranci, którzy w odległych krajach, ale o podobnym klimacie wykonują zadania, z którymi nasze rodzime gatunki radzą sobie wolniej, lub wcale. Czy lokalne, czy rodzime, pomagają nam niejednokrotnie przywrócić żyzność gleby, zapobiec erozji czy też dostarczyć dużej ilości materii organicznej. Nic więc dziwnego, że wiele z tych roślin to te, które wiążą azot z powietrza, niezależnie od tego, czy należą do rodziny bobowatych (dawniej zwanych motylkowymi), czy też nie.

Są tu też rośliny które azotu nie wiążą, ale za to głęboko zapuszczają korzenie. Wydobywają z głębi ziemi minerały, budują z nich biomasę bogatą w mikroelementy, która w postaci opadłych lub ściętych liści czy gałązek służy tym roślinom, które do głęboko ulokowanych minerałów dobrać się nie potrafią. Nazywamy je dynamicznymi akumulatorami. Są tacy, którzy kwestionują teorię dynamicznych akumulatorów twierdząc, że nie magazynują one więcej minerałów niż inne rośliny, nawet jeśli jednak tak jest, to na pewno dostarczają ich więcej w mnogości biomasy, jaką produkują. Podobne do nich są te rośliny, które stanowią żywą ściółkę, co ma tą zaletę, że nie trzeba jej ścinać i rozkładać.

No dobrze, ale jakie jeszcze inne funkcje pełnić mogą nasze permakulturowe rośliny? Odpowiedź krótka jest taka – funkcje, które są potrzebne w siedlisku, dla jego mieszkańców i dla ekosystemu. Możemy więc liczyć na to, że roślina permakulturowa dostarczy nam pożywienia, lub surowca zielarskiego, materiału rzemieślniczego czy budulca, paszy dla naszych zwierząt, nektaru i pyłku zapylaczom, albo zapewniać schronienie, pokarm czy miejsce zamieszkania dzikim mieszkańcom dużym i małym. Może dostarczać cienia w lecie, chronić przed wiatrem w zimie, stanowić żywopłot obronny, odstraszać szkodniki, redukować hałas, oczyszczać wodę … możliwości są, jak zwykle w permakulturze, ograniczone jedynie wyobraźnią projektanta.

Rośliny permakulturowe można nieoficjalnie podzielić na takie, które zrobiły karierę lokalną i na te, które zyskały uznanie światowe. Te pierwsze stosowane są zwykle w określonym klimacie, podczas gdy te drugie można znaleźć niemal na każdym kontynencie. Co ciekawe, dla niemal każdej lokalnej rośliny permakulturowej można znaleźć jej odpowiednik w innym zakątku świata, wystarczy jedynie zapytać lokalnych znawców jaka roślina pełni określone funkcje, a oni z łatwością wskażą nam konkretny gatunek. Podsumowując, najistotniejszą cechą roślin permakulturowych jest to, że wchodzą w pozytywne interakcje z innymi mieszkańcami siedliska – roślinami, zwierzętami i ludźmi.

Czy możemy jednak skonkretyzować nieco temat i wymienić choć kilka tych słynnych permakulturowych roślin? Oczywiście, ale zastrzegam, że lista ta jest całkowicie subiektywna. Będą to moje ulubione rośliny permakulturowe, a właściwie, jedynie kilka z nich.

Robinia akacjowa

 

Zacznijmy od drzew. Listę otwiera gatunek odsądzany przez wielu od czci i wiary, uznany za inwazyjny i prześladowany – robinia akacjowa (Robinia pseudoacacia) przywędrowała do nas z dalekiej Ameryki w początku XVII wieku. Do Europy sprowadził ją francuski ogrodnik Jean Robin, stąd jej nazwa. My często nazywamy ją niepoprawnie akacją, lub grochodrzewem. Robinia jest rośliną wiążącą azot z powietrza poprzez symbiotyczną współpracę z mikroorganizmami glebowymi. Nadmiar wytworzonego azotu oraz sama biomasa opadających co roku liści robinii przyczyniają się do zwiększenia żyzności gleby i nawożenia sąsiednich roślin. Pod robiniami samoczynnie bujnie rozwijają się rośliny azotolubne, takie jak pokrzywa, glistnik jaskółcze ziele czy czarny bez. Robinia sprawdza się doskonale w leśnym ogrodzie, gdzie jej pędy cięte i rzucane na ziemię dostarczają cennej ściółki. Fakt, iż potrafi odrastać z odrostów korzeniowych, jest tu zaletą a nie zagrożeniem, o ile tylko tniemy ją regularnie. Aby uzyskać najlepszy plon ściółki, robinię tniemy na przełomie lata i jesieni.

Robinia dostarcza bardzo cennego drewna, słupki ogrodzeniowe z niej wykonane mogą przetrwać nawet i sto lat. Dzieje się tak dzięki obecności tzw. wcistek, czyli wyrostków wewnątrz drewna sprawiających, że mniej nasiąka ono wodą, oraz dzięki obecności substancji chemicznych czyniących drewno wodoodpornym i mniej wrażliwym na działanie grzybów. Ter substancje chemiczne to polifenole, takie jak na przykład resweratrol, doskonale znany nam z obecności w skórce czerwonych winogron. Co ciekawe, im drewno robinii starsze, tym resweratrolu więcej i tym bardziej jest odporne na choroby grzybowe (oczywiście, jak wszystko w przyrodzie, do pewnego momentu).

Robinia jest rośliną miododajną, dzięki której możemy się cieszyć doskonałym, jasnym miodem „akacjowym”. Choć niemal wszystkie części rośliny zawierają substancje trujące (a ich stężenie może być bardzo różne), to kwiaty robinii zapiekane w cieście są nie tylko jadalne, ale i bardzo smaczne. Kwiaty te są również surowcem zielarskim, przydatnym m.in. w chorobach nerek.

Zarówno liście, jak i strąki robinii są stosowane jako pasza dla zwierząt gospodarskich, od bydła po drób (z wyjątkiem koni, dla których jest trująca) i jeśli tylko nie są paszą wyłączną, nie są szkodliwe. Szczególnie dobrym pomysłem jest obsadzanie robinią skrajów pastwisk, gdzie zwierzęta same mogą z niej korzystać, a pełnić może ona tam dodatkowo funkcję płotu czy wiatrochronu.

Robinie mają bardzo małe wymagania wodne, a ich system korzeniowy ładnie stabilizuje piaszczyste czy zdegradowane gleby. Są to rośliny pionierskie wczesnego stadium sukcesji. Dostarczają szybko dużych ilości biomasy, która może być użyta na kompost. Stanowią siedlisko wielu pożytecznych owadów pomagających zwalczać szkodniki w ogrodzie. Tolerują juglon, mogą więc towarzyszyć orzechom włoskim, podnosząc ich produktywność. Dodatkowo, mogą stanowić barierę nie pozwalającą orzechom wpływać na inne rosnące w pobliżu i wrażliwe na juglon rośliny. Istnieją jednak doniesienia, że niektóre robinie same potrafią popisać się allelopatią, czyli wydzielać do gleby substancje hamujące wzrost innych roślin, nie jest to jednak w pełni potwierdzone.

Pokrewnym gatunkiem, który również niezwykle cenię jest glediczja trójcierniowa (Gleditsia triacanthos). Jej zaletą są niezwykle długie kolce (istnieją jednak odmiany bezkolcowe), a wadą drewno o znacznie mniejszej trwałości niż akacjowe.
 

Morwa

 

Drugim drzewem, które chciałbym wymienić jest morwa. Wywodzące się z Azji, typowe dla Polski gatunki to morwa biała (Morus alba) i morwa czarna (M. nigra). Pochodząca z Ameryki morwa czerwona (M. rubra) jest dużo rzadziej spotykana. Dla uproszczenia, potraktuję je tu łącznie. Morwa może mieć postać drzewa lub dużego krzewu. Produkuje duże ilości owoców o ciekawym smaku, przy czym smak odmian hodowlanych zwykle bywa o niebo lepszy niż dzikich. Owoce morwy w krajach, gdzie jej uprawa jest bardzo popularna, takich jak np. Turcja są spożywane w najrozmaitszych formach, od surowej, przez suszoną, w wyrobach cukierniczych i w formie napojów (win czy likierów). W basenie Morza Śródziemnego w liście morwy (i winorośli) zawija się nadzienie, tworząc jakby mniejsze wersje naszych „gołąbków”. Co ciekawe, owoce morwy zawierają w dużej ilości ten sam resweratrol, co skórka winogron i drewno akacji, dlatego dżemy i powidła z tych owoców są nie tylko smaczne, ale i zdrowe. Ponieważ owoce przechowują się krótko, najlepiej na bieżąco je jeść, przerabiać, zamrażać lub suszyć. Ta ostatnia forma jest moją ulubioną, suszone owoce morwy uważam za najsmaczniejsze. O jednym jednak muszę uprzedzić – owoce morwy, szczególnie czarnej, brudzą. Nie parkuj więc pod morwą swej białej Tesli!

Zarówno liście, jak i owoce morwy są doskonałym pokarmem dla zwierząt gospodarskich. Owoce morwy same spadają na ziemię, drzewo to rosnące na wybiegu dla drobiu zapewnia więc kurom nie tylko cień, ale i pokarm. A ponieważ morwy w sezonie owocują długo, to sadząc na wybiegu czy pastwisku różne odmiany od wczesnych do późnych, można zapewnić zwierzętom (i sobie) dostawy świeżych owoców przez długie tygodnie. Wszystkie zwierzęta gospodarskie lubią zresztą morwę, nie tylko owoce, ale też i liście, które zawierają nawet do 25% wysoce strawnego białka, przy czym wydajność paszowa z hektara uprawy morwy może być nawet trzykrotnie wyższa niż z hektara świetnej łąki. W słynnej książce „Tree Crops: A Permanent Agriculture” Russel J. Smith nazywa morwę niekoronowanym królem drzew, bardzo zresztą słusznie. Ptaki dzikie także uwielbiają owoce morwy, drzewa te przyciągają więc je do naszego siedliska.

Jako surowiec zielarski morwa pomaga między innymi walczyć z cukrzycą, przeziębieniem i kaszlem. Herbata z liści morwy wspomaga odchudzanie, zmniejszając zdolność organizmu do wchłaniania węglowodanów.

Morwy to drzewa długowieczne, szczególnie morwa czarna, potrafiąca żyć nawet 300 lat. Z kolei, morwa biała, podobnie jak robinia akacjowa, dobrze znosi juglon (czy dostrzegasz tu potencjalne elementy gildii orzecha włoskiego)? Morwy tolerują gleby słabe i dość dobrze radzą sobie z suszą. Mało szkodników je prześladuje (poza ślimakami w fazie sadzonek) i nie wymagają specjalnie żadnej opieki, poza ewentualnym usuwaniem suchych gałęzi.

Pomimo iż morwa to duże drzewo, każdy może mieć ją w swoim ogrodzie, a to za sprawą formy pendula, czyli o zwisających gałęziach. Takie drzewo z reguły nie rośnie wyższe niż 2 metry i owocuje regularnie. Moja morwa czarna zaowocowała już w następnym roku po posadzeniu.

Morwa może być też prowadzona jako krzew, tworzący gęsty żywopłot. Żywopłoty takie stanowią doskonałą bazę pokarmową dla hodowli jedwabników, dawniej niszowego i dość dochodowego przedsięwzięcia nawet w Polsce. Na wiatrochrony z kolei, najlepiej nadaje się tzw. rosyjska morwa biała (M. alba var tatarica).

Karagana

 

Skoro jesteśmy przy krzewach, to wspomnę o kolejnej ulubionej roślinie – karaganie syberyjskiej (Caragana arborescens). Spośród wszystkich karagan ta właśnie jest najczęściej sadzona w permakulturowych siedliskach. Bywa też zwana żółtą akacją, co dobitnie wskazuje, że jest to roślina bobowata. Wiąże więc azot z powietrza i pełni wszystkie te same funkcje odnośnie budowania i poprawy jakości gleby co robinia, tyle, że jest to mały krzew, a więc pasuje nawet do małych ogrodów. Pięknie kwitnie na żółto, a owocem jest mały strąk, gdy młody (po ugotowaniu) jadalny dla ludzi, a nieco później uwielbiany (z uwagi na nasiona) przez kury. Ugotowane strączki karagany w smaku przypominają fasolkę szparagową, są jednak o wiele mniejsze. Liście są doskonałym pokarmem dla zwierząt gospodarskich, znowu więc, jak w przypadku robinii, warto nią obsadzać skraj pastwisk i wybiegów. Co ciekawe, z liści można wyrabiać niebieski barwnik, a z włókien kory sznurek.

Jest oczywiście rośliną pionierską i uznawaną za inwazyjną, tępioną tam, gdzie się rozprzestrzenia. A lubi to robić i to w doborowym towarzystwie – inwazyjnej nawłoci oraz robinii. Zarasta nieużytki, bo takie jest prawo przyrody i sukcesji ekologicznej. Wykorzystujemy więc to w swoich siedliskach, sadząc karagany tam, gdzie „nic nie chce rosnąć”. Doskonale stabilizuje glebę i zapobiega erozji.

Karagana jest świetną rośliną żywopłotową, sadzona w dwóch rzędach daje dość gęstą barierę pełną drobnych kolców. Bardzo łatwo przy tym taki żywopłot założyć, siejąc świeżo zebrane nasiona, łatwe do pozyskania nawet w miejskich parkach. Żywopłot taki będzie oblatywany przez pszczoły, gdyż jest to roślina miododajna. Oczywiście wabi również inne zapylacze. Gniazdować w nim będzie wiele dzikich ptaków, a może również zamieszka jeż. Taki żywopłot pełni również funkcję ochrony od wiatru, szczególnie na małych działkach.

Leszczyna

 

Fantastyczną rośliną permakulturową jest leszczyna pospolita (Corylus avellana). Występuje w wielu gatunkach i odmianach na całej półkuli północnej, przyjmując formę drzewa lub krzewu. Krzewy leszczynowe są szczególnie permakulturowo cenne, gdyż pozwalają uzyskać bardzo cenny plon – orzechy laskowe, z małej powierzchni i relatywnie szybko, nie mają więc takich ograniczeń jak na przykład orzech włoski. Leszczyna nie przejawia też skłonności do allelopatii. Orzechy laskowe mogą być źródłem oleju w permakulturowym siedlisku, a wysuszone i zmielone orzechy mogą być używane jak mąka.

Leszczyna jest niezwykle cenna dla owadów, w tym dla pszczół – to jedno z najwcześniejszych źródeł pyłku wiosną, niezbędnego do szybkiej odbudowy pszczelej rodziny po zimie.

Leszczyna tworzy doskonałe i niełamliwe wiatrochrony. Jej giętkość wykorzystuje się budując z prętów leszczynowych ciekawe podpory i konstrukcje oraz wytwarzając na przykład wędziska, laski czy obręcze do beczek. A ponieważ doskonale znosi przycinanie i szybko odrasta, surowiec taki (różnej grubości) można pozyskiwać regularnie co 5-15 lat bez konieczności wycinki krzewu. Niszowym ale cennym produktem z pędów leszczyny jest węgiel drzewny, używany przez rysowników i artystów.

Sadząc leszczynę, należy pamiętać o tym, że będzie ona tworzyć gęstą matę korzeni, z której wyrastać będą odrosty. Może rosnąć w cieniu, z tego tytułu nadaje się doskonale do leśnego ogrodu. Im większy jednak cień, tym mniej wyda orzechów. Toleruje juglon, dlatego też jest moją ulubioną rośliną do sadzenia wokół orzechów włoskich (któż nie chciałby mieć orzechowego kącika w swoim siedlisku)? Lubi gleby wilgotne i niestety źle znosi suszę, to jedna z nielicznych jej wad. Drugą jest to, że są osoby uczulone na pyłek leszczyny, warto więc sprawdzić czy tak jest, zanim się leszczynę posadzi u siebie.

Bambus

 

Kolejna roślina budzi u mnie zarówno podziw, jak i żal. Podziw za funkcje, które może pełnić, żal, że w Polsce jej uprawa jest bardzo ograniczona klimatem. To bambus (Bambusa). Bambus zasadniczo jest trawą, ale za to jaką! Żadna chyba roślina nie ma tylu uniwersalnych zastosowań. Przede wszystkim, to doskonały, uniwersalny budulec i materiał rzemieślniczy, szczególnie w krajach o nieco cieplejszym klimacie. Drewno, deski a nawet rury z bambusa są bardzo trwałe i odporne na wodę. Od budowy mostów, przez tekstylia, materace i maty, tyczki ogrodnicze, po wędziska, papier, węgiel drzewny czy opał, a nawet kamizelki kuloodporne, każdą część łodygi bamubusa można wykorzystać i na coś przerobić. Bambus jest także paszą dla zwierząt, a jego młode pędy wykorzystujemy w kuchni azjatyckiej. Bambusowe budowle dają schronienie naszym zwierzętom, a kępy bambusa tym dzikim.

Bambus jak pisałem jest trawą, a więc i korzenie ma takie, jak trawy. Nie wytwarza korzenia palowego, dzięki czemu może być bezpiecznie użyty do obsadzania budowli hydrotechnicznych, na przykład grobli, bez ryzyka ich uszkodzenia. Liście bambusa o wysokiej zawartości krzemionki, gdy opadną na ziemię, wspierają gęstą matę korzeni w tym, aby nic pod bambusami nie rosło (swoista allelopatia), co możemy kreatywnie wykorzystać do utrzymania czystych ścieżek bez konieczności ich koszenia, obsadzając je szpalerami bambusowymi. Korzenie umacniają brzegi i zapobiegają erozji gleb, a dodatkowo potrafią oczyszczać glebę i wodę z zanieczyszczeń, bambus można więc wykorzystywać w bioremediacji.

Bambus, podobnie jak leszczyna, jest doskonałym, niełamliwym wiatrochronem. Nawet nie podobnie jak leszczyna, a dużo lepszym. Dobierając odmiany bambusa można bowiem budować wiatrochrony niemal dowolnej wielkości. Rośnie też dużo szybciej od leszczyny, a więc szybciej zaczyna pełnić swą funkcję. Stanowi również doskonały płot mogący chronić naszą prywatność, nie zajmując przy tym wiele miejsca. Bambus jest jedną z najszybciej rosnących roślin, dzięki czemu dostarcza dużych ilości biomasy, które możemy wykorzystywać na ściółkę czy kompost.

Pomimo że najciekawsze i najbardziej przydatne gatunki bambusa nie są w stanie przeżyć polskich zim, to istnieją odmiany, które i u nas można sadzić. Nie będą one jednak nigdy tak spektakularnie rosły, jak w cieplejszych krajach. Co ciekawe, bambusy kwitną bardzo rzadko i tylko raz w swym życiu – po zakwitnięciu roślina obumiera. A co nie tylko ciekawe, a wręcz fascynujące, bambusy danego gatunku zakwitają wszędzie na Ziemi jednocześnie i do dzisiaj nikt nie wie, jak to się dzieje. Przeciętnie pęd bambusowy żyje około dziesięć lat, ale ponieważ cały czas roślina rozmnaża się przez kłącza (uwaga, potrafi być ekspansywna!), to miejsce obumierających i wycinanych pędów szybko zajmują nowe bez konieczności ponownego sadzenia – co za wygodna w permakulturze właściwość!

Wśród roślin zielnych decyzja jest trudna, bo roślin permakulturowych jest tu bardzo, bardzo wiele. Skupię się tu na dwóch, które bezwzględnie każdy może i powinien mieć w swoim permakulturowym siedlisku.

Pokrzywa

 

Nie jestem w stanie przyznać palmy pierwszeństwa żadnej z tych roślin. Wymienię więc je razem, a następnie omówię częściowo z osobna, a częściowo razem, gdzie ich funkcje są spójne. To piękna para – pokrzywa zwyczajna (Urtica dioica)  i żywokost lekarski (Symphytum officinale), moi zdecydowani faworyci.

Gdy tylko stopnieją śniegi (o ile w ogóle się w zimie pojawią) i ziemia nieco rozmarznie, zaczynają się pojawiać pierwsze maleńkie pędy pokrzywy, początkowo o fioletowozielonym zabarwieniu. Te maleńkie roślinki są niezwykle cenną bombą witaminową po zimie, zaparzam więc je tak jak herbatę. Szklanka naparu daje potężnego kopa, gorąco polecam. Gdy pokrzywa odrobinę podrośnie, jej młode liście i pędy są doskonałe w smaku, a aby nie parzyły wystarczy 30 sekund w wysokiej temperaturze. Najlepiej mi smakują duszone jak szpinak lub wkomponowane w jajecznicę. Później w ciągu sezonu nadchodzi czas suszenia pokrzywy, do celów zielarskich (a ma ona bardzo długą listę zastosowań), a wkrótce po nim zbiór nasion, niezwykle cennych i odżywczych. Przez cały sezon można zadziwiać znajomych, jedząc liście pokrzywy „prosto z krzaczka”, bez ryzyka poparzenia. Wystarczy wiedzieć, że kujące igły są wyłącznie po spodniej stronie liścia. Składamy więc liść na dwoje spodem do środka, ugniatamy lekko, aby połamać wszystkie igły i następnie bezpiecznie zjadamy. Smakuje, hmm … jak każda zielenina. Doskonała jest zupa-krem z pokrzywy, zmiksowanej na gładko z ziołami i śmietaną, suszone liście natomiast stanowić mogą substytut herbaty. Zielony barwnik spożywczy E140 to po prostu chlorofil pozyskiwany z pokrzywy i stosowany również w kosmetykach. Sokiem z pokrzywy można też ścinać mleko w procesie produkcji serów, zastępując nim podpuszczkę.

Z łodyg pokrzywy można wytwarzać włókno, nieco podobne do lnu, pleść sznurki a nawet wyrabiać tkaniny na ubrania, z liści uzyskiwać zielony barwnik, a z nasion tłoczyć olej dobry do lamp. Surowa pokrzywa jest jedzona przez zwierzęta gospodarskie, głównie przez kozy i króliki, inne z uwagi na jej parzący charakter jedzą ją mniej chętnie. Natomiast, pokrzywę parzoną uwielbiają wszystkie zwierzęta i jej dodatek ma doskonały wpływ na ilość i jakość produktów takich jak mleko czy jaja. Jest ona doskonałym żywicielem dla gąsienic owadów, w tym dla wielu motyli, szczególnie rusałek. Pokrzywę uwielbiają również ślimaki, można więc ją sadzić jako roślinę „ofiarną” odciągającą te „bestie” od naszych warzyw.

Pokrzywa lubi gleby średnio wilgotne, ale toleruje i lekko mokre. Lubi słońce, ale rośnie i w cieniu. Doskonale toleruje juglon (nie powinno to już być niespodzianką).  Aby ograniczyć jej ekspansywność wystarczy raz w roku usunąć rośliny z miejsc niechcianych i ścinać wierzchołki roślin przed wydaniem nasion.

Na koniec sfera, w której funkcje pokrzywy splatają się z funkcjami żywokostu, czyli ogrodnictwo. Obie te rośliny są dynamicznymi akumulatorami – pobierają z gleby duże ilości minerałów i szybko budują z nich obfitą i cenną biomasę, bogatą w białko, makro i mikroelementy. Dlatego też, obie te rośliny znacząco przyspieszają procesy kompostowania oraz doskonale nadają się na ściółkę w leśnych ogrodach, uzyskiwaną w technice chop & drop. Dobrze znoszą kilkakrotne przycinanie w ciągu roku i szybko odbijają. W obu przypadkach, razem lub osobno, można z liści i młodych pędów sporządzać gnojówki. Gnojówki to powstałe w wyniku beztlenowego rozkładu nawozy organiczne, stosowane do użyźniania gleby. Podstawowym sposobem sporządzania gnojówek z żywokostu czy pokrzywy jest zalanie ich liści wodą i pozostawienie na kilka tygodni w miejscu, gdzie zapach dochodzący z naszej produkcji nie będzie dla nikogo uciążliwy. Gnojówki stosujemy przeważnie z wodą do podlewania w rozcieńczeniach 1:20. Istnieje wiele nieścisłości dotyczących gnojówek, sposobów ich produkcji oraz ich właściwości, ale to już temat na osobny artykuł.
 

Żywokost

 

Przechodząc teraz płynnie do żywokostu, który posłużył nam już do sporządzenia gnojówki, należy wspomnieć, że ma on nieocenione właściwości zielarskie. Na własnym przykładzie przekonałem się, że skraca czas zrastania się prostych złamań mniej więcej o jedną trzecią (mina ortopedy patrzącego na rentgen kontrolny – bezcenna). Do tego stopnia cenię żywokost, że mam go również w mieście, w donicy na tarasie, aby w razie stłuczenia, zwichnięcia czy innego wypadku móc jak najszybciej z jego mocy skorzystać. Z uwagi na przepisy unijne, zakazujące stosowania żywokostu wewnętrznie, o innych jego właściwościach leczniczych nie wspomnę, kto ciekaw, to z łatwością je odnajdzie. A ponieważ żadne przepisy nie zabraniają nam jeszcze żywokostu z własnego ogródka jeść, to wspomnę, że jest jadalny, szczególnie fajne są liście smażone w cieście naleśnikowym. Z ilością jednak nie należy przesadzać, szczególnie gdyby przyszedł komuś do głowy pomysł dodania go w stanie surowym do sałatki.

Z uwagi na włoski na liściach, bydło i króliki niechętnie jedzą świeży żywokost, bez problemu natomiast spożywają zwiędły czy w sianie. Inne zwierzęta go lubią, a wpływa on na nie korzystnie, dzięki bardzo wysokiej zawartości soli mineralnych w tkankach. Kwiaty żywokostu są chętne oblatywane przez zapylacze, ale tak skonstruowane, że dostęp mają do nich tylko te o długich języczkach. Taki trzmiel na przykład, nie daje rady, dlatego też, aby dobrać się do nektaru, wygryza otwór w płatkach kwiatu żywokostu … tak czy inaczej, kępy żywokostu sadzone pod drzewami owocowymi to klasyka ogrodnictwa leśnego – ściółka na miejscu i wabienie zapylaczy w jednym, do tego jeszcze apteka i darmowy lunch, czegóż chcieć więcej?

Warto tu wspomnieć, że żywokost niezwykle łatwo się rozmnaża poprzez podział korzeni – w praktyce z każdego dwucentymetrowego kawałka grubego, czarnego z zewnątrz, a białego po przełamaniu korzenia można uzyskać nową roślinę. Nasz rodzimy żywokost lekarski potrafi się świetnie rozmnażać również za pomocą nasion, ale w wielu krajach hodowane są specjalne odmiany (najpopularniejsza to Bocking 14) nie posiadające tej zdolności. Ma to zapobiegać niekontrolowanemu rozprzestrzenianiu się żywokostu (ach, ten lęk przed inwazyjnością!). Na koniec warto wspomnieć, że o ile pokrzywa nie jest może zbyt efektowna wizualnie, to żywokost potrafi być zachwycająco piękną rośliną ozdobną, tworząc gęste zielone kępy, gdzie zdecydowana większość roślin kwitnie fioletowo, ale nieliczne biało.

Rzęsa wodna

 

Na koniec, pora wybrać permakulturową roślinę wodną. Zaczęliśmy od wielkich drzew, a skończymy maleństwem. Moja ulubiona roślina permakulturowa rosnąca w wodzie to rzęsa wodna (Lemna minor). To maleństwo o zaledwie trzymilimetrowych pędach, ma w sobie niezwykły potencjał. Już te małe rozmiary są zaletą – możesz ją uprawiać nawet w szklance wody, choć wtedy nie oczekuj zbyt przydatnych plonów. Ale już w oczku wodnym, to co innego. Rośnie bardzo szybko, zacieniając oczko (co zmniejsza parowanie wody), a co jakiś czas można z powodzeniem wybrać siatką większość roślin, szybko znowu odrosną. Pozyskane w ten sposób rośliny stanowią świetną ściółkę, całkowicie wolną od ryzyka rozsiania chwastów i niezwykle bogatą w białko. Z tego powodu najlepiej mieszać ją z innymi materiałami lub stosować cienką warstwą. Rzęsę uwielbiają szczególnie kaczki, ale i kury nią nie gardzą. A plony rzęsy z hektara mogą być gigantyczne, nawet ponad 70 ton suchej masy rocznie! Ponadto, rzęsa ma niezwykle niską w porównaniu z roślinami lądowymi zawartość celulozy, często poniżej 10%. To czyni ją niezwykle łatwo strawną, ale również doskonałą do produkcji biopaliw, a konkretnie bioetanolu.

Rzęsa wodna pomoże nam też oczyścić zarówno ścieki, gdyż z wody, w której rośnie pobiera zanieczyszczenia – metale ciężkie, takie jak arsen, ołów czy miedź. Rośliny „bogate” w te szkodliwe substancje usunięte z wody łatwo jest utylizować za pomocą kompostowania. Podobnie, ale już z lżejszego kalibru zanieczyszczeń można oczyszczać szarą wodę czy też ścieki z budynków dla zwierząt gospodarskich. Odbywa się to w stawach usytuowanych za osadnikiem i złożem biologicznym.

Roślina ta jest zjadana również przez ryby, w stawach spożyje ją na przykład karp i amur biały, a w systemach akwaponicznych pod dachem można karmić nią tilapie. A ponieważ rzęsa wodna daje więcej białka z hektara niż soja, jest to zdecydowanie bardziej ekologiczna i przyjazna środowisku metoda produkcji paszy wysokobiałkowej.

Warto też wspomnieć, że rzęsa wodna jest jadalna dla ludzi. Smakuje podobnie do rukwi wodnej czy szpinaku. Można ją dodawać do kanapek jak rzeżuchę czy sałatę. Jedynie kwestia przyzwyczajenia jest, aby ją polubić.

Ten krótki przegląd roślin, które uznaję za permakulturowe w żadnej mierze nie wyczerpuje tematu. Mam jednak nadzieję, że pozwala spojrzeć na otaczające nas rośliny w nieco innym świetle. Przypomina, że jeśli dokładnie poznamy ich funkcje, staną się one dla nas jeszcze bardziej użyteczne, nawet gdy inni widzą w nich tylko groźnych kolonizatorów lub chwasty.

 

Artykuł powstał dzięki wsparciu udzielonemu za pośrednictwem witryny https://patronite.pl/Permisie

Patroni Artykułu:
Mariusz
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy

Dziękuję!

 

 

permakultura rośliny

Zobacz również

Felieton na koniec roku
Subiektywna lista roślin zastępujących papier toaletowy
Warzywnik na ciężkie czasy.

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...