RECENZJA „Trzech Jokerów”: kreatywna mielizna i dramat w trzech aktach

Obrazek posta

Tekst: Paweł Mączewski

Uwaga: tekst zdradza niektóre elementy fabuły. 

Pamiętacie jak w sierpniu zeszłego roku niejaki Keaton Patti, użytkownik Twittera podzielił się na swoim koncie informacją, że wykorzystał sztuczną inteligencję do napisania historii o Batmanie, wcześniej zapoznając ją ze wszystkimi produkcjami o Mrocznym Rycerzu (BTW tutaj możecie znaleźć zilustrowaną wersję tego scenariusza, czego podjął się rysownik i ilustrator William Valle)?

Pytam o to, bo czytając „Trzech Jokerów” Geoffa Johnsa — historię, która jest jego listem miłosnym do takich bat-tytułów, jak „Śmierć w rodzinie”, „Under the Red Hood” i przede wszystkim „Zabójczy żart” — naszła mnie myśl, że on sam jest już jak żywy algorytm, program komputerowy, który po uprzednim wchłonięciu już istniejących dzieł, przetwarza je, przestawia elementy i wypluwa z siebie kolaż tego, co kiedyś już widzieliśmy. Istnieje na to nawet konkretne słowo: recycling.

Skłamałbym pisząc, że nie widziałem trafniejszego porównania tej konkretnej twórczości Johnsa — mam tu na myśli komentarz, który przeczytałem pod zdjęciem wrzuconym na jednej z komiksowych grup na FB, a który brzmiał mniej więcej tak: A w śmietniku obok Geoff Johns.



Ale od początku…

W 2016 roku w ramach napisanej przez siebie historii „Justice League: Darkseid War” Geoff Johns podniósł ciśnienie fanom DC Comics (ale myślę, że nie tylko im) informacją — jest ich trzech, trzech Jokerów. Batman dowiaduje się tego, siadając na fotelu Mobiusa i pytając o nazwisko zielonowłosego klauna.

Co? Jak? Skąd ten pomysł? Największy detektyw świata nie wpadł na to wcześniej i potrzebował magicznego krzesła, by poznać prawdę?

Piętrzyły się pytania, które zadawał sobie świat komiksu. Pytania, na których odpowiedzi trzeba było poczekać cztery długie lata, a to wystarczająco dużo czasu, by do puli zagwozdek dodać kolejną: czy Geoff Johns rzeczywiście ma nam do opowiedzenia ciekawą historię, czy może jedynie sam pomysł na historię?

Od 27 października 2020 roku (data premiery ostatniego z trzech zeszytów tej mini-serii) wiadomo już, że jakiś tam pomysł może i był, a część fanów historii o Mrocznym Rycerzu będzie pewnie usatysfakcjonowana. I fajnie, że będzie. Naprawdę. Wszakże Geoff Johns niczym doświadczony w swoim fachu szef kuchni perfekcyjnie miesza i doprawia to komiksowe jedzonko — tyle że to wciąż danie z resztek innych potraw. A ja po prostu chyba czekałem na nową potrawę. 



25 sierpnia 2020 roku Geoff Johns udzielił wywiadu, który ukazał się na stronie wydawnictwa DC Comics. To, co szczególnie przykuło moją uwagę, to następująca wypowiedź: „Kiedy masz do czynienia z Jokerem, chcesz zrobić coś nowego. Chcesz zrobić coś, co jest zarówno prawdziwe dla postaci, jak i pokazuje jej inną warstwę i inny punkt widzenia. [Joker] Jest jedną z najwspanialszych postaci ze wszystkich komiksów i był już interpretowany na tak wiele sposobów, tak dobrze, w tak wielu mediach”.

W świetle tych słów to wręcz zaskakujące, jak mało oryginalnym komiksem jest „Trzech Jokerów”, który nie miałby prawa istnieć, gdyby nie wspomniane wcześniej „Śmierć w rodzinie”, „Under the Red Hood” i „Zabójczy żart” — czerpiąc po trochu z każdego, pełniąc ich swoisty sequel, nie dodając jednak zbyt wiele od siebie.




Punktem wyjściowym jest tu „Zabójczy żart” Alana Moore’a, historii, z której sam Brytyjczyk nie jest do końca zadowolony, a która zdefiniowała na nowo późniejsze losy naszych bohaterów. Deszcz, mrok, posępna atmosfera, plansza podzielona na dziewięć milczących kadrów mających nas wprowadzić w historię (podobnie jak miało to miejsce w Zż). Za rysunki odpowiada tu fantastycznie utalentowany Jason Fabok, którego kreska jak najbardziej może konkurować z umiejętnościami Briana Bollanda (ilustratora Zż).

Bohaterami tutaj są: Batman, Batgirl i Red Hood (kiedyś drugi z Robinów, który zginął z rąk klauna w historii „Śmierć w rodzinie”, ale wrócił w historii „Under the Red Hood”). No i jest też on, a właściwie oni — trzech Jokerów. Johns wytypował trzy charakterystyczne (i różniące się od siebie) kreacje Jokera, jakie ukazywały się przez lata na łamach DC Comics, typując: planującego kryminalistę, pełnego gagów beztroskiego klauna oraz najbardziej nieprzewidywalnego z nich komedianta. Każdy ma określone atrybuty i modus operandi, ale nie dowiemy się o nich zbyt wiele.  nowych rzeczy. Są tacy, jacy są. Wszyscy źli na swój własny sposób, pracujący razem, knujący swój plan…

No i mamy bohaterów. Superbohaterów. Czy będzie to zamknięty w sobie, małomówny i trzymający się w cieniu Batman, którego pokochaliśmy lata temu? Tak! Czy Barbara Gordon wciąż będzie przeżywać swoje stosunkowo niedawne kalectwo spowodowane bestialstwem Jokera, którą widzieliśmy już wcześniej? Oczywiście! Czy będzie też Red Hood, czyli Jason Todd, pełen wściekłości młody mężczyzna, który biega po Gotham z dwoma naładowanymi pistoletami i robi kryminalistom to, czego nie zrobiłby im Batman? Jeszcze jak!

JUŻ TO WIDZIELIŚCIE? ZNACIE TO? PODOBAŁO SIĘ WCZEŚNIEJ? NO TO MACIE TEGO WIĘCEJ.



Nawet jeżeli Jones na chwile próbuje nowych sztuczek, zaraz okazuje się, że wracamy do punktu wyjścia. Historia „Trzech Jokerów” jest jak VIII epizod „Gwiezdnych wojen” — chociaż dzieje się tu wiele, na końcu opowiadanej historii znajdujemy się praktycznie w tym samym miejscu, co na początku (z tym, że tutaj nie ma Luke'a Skywalkera). Na domiar złego całość natomiast obfituje w dziury fabuł wielkości deficytu naszego państwa. Kiedy Red Hood dokonuje morderstwa na oczach Batgirl, szybko okazuje się, że ani ona, ani Batman nie mogą nic z tym zrobić, bo gdyby oddali go w ręce policji, Todd musiałby wyjawić swoją tożsamość, podobnie jak Barbara Gordon jako naoczny świadek, a zaraz za tym pewnie posypałaby tajemnica Bruce’a Wayne’a. Tym samym Red Hood technicznie rzecz biorąc jest, najbardziej bezkarną osobą w Gotham City. I nie każcie mi nawet zaczynać pisać o WIELKIM POMYŚLE JOKERÓW, którego egzekucja w ostatnim numerze to takie fikołki, że aż szkoda mi szczępić ryja...

„Zabójczy żart” był dość prostą historią. Widać gołym okiem, jak Geoff bardzo ją lubi.

Mówiła o drzemiących w nas pułapkach i badaniu swojej wytrzymałości na szaleństwo i okropność świata. Joker chciał udowodnić, że od normalności dzieli go taki sam dystans, jak najbardziej normalną osobę od szaleństwa — jeden zły dzień. W historii o trzech Jokerach w gruncie rzeczy każdy z nich ma swoją własną agendę, ale żadnemu nie poświęcono wystarczająco wiele uwagi. Tropy, które budowano w całych albumach (mam na myśli podane wcześniej trzy tytuły), tutaj sprowadzono do esencji. Co jeszcze smutniejsze — chociaż zagrożenie powinno być trzykrotnie większe (no bo wiecie, trzech Jokerów), nie czuć go prawie wcale. Przynajmniej ja go nie poczułem. Zniknęło wraz z plot-twistami, których przybywa wraz z finałem historii. A kiedy było już po wszystkim, pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy — osobie, która praktycznie dorastała wraz z kolejnymi potyczkami Nietoperza z klaunem — to, że tych dwóch zasługuje na lepszą historię.



I nagle przypomniałem sobie jeden z rysunków z pierwszego zeszytu, na którym wierny lokaj Alfred opatruje rany Batmana, których ten doznał w trakcie swojego ostatniego patrolu. I patrzę na umięśnione plecy naszego herosa, pokryte niezliczoną ilością blizn, pamiątek po poprzednich bitwach. Widzę, jak siedzi w swojej wartej fortunę podziemnej bazie, swoim sanktuarium, Jaskini Nietoperza.

- Co tym razem? - pyta Alfred.

- Parasol.

Po prostu parasol. Ślad po nim scali się z pozostałymi szramami na ciele. Po prostu parasol. Taki zwyczajny.

Jak ta cała PIĘKNIE NARYSOWANA historia o trzech Jokerach. 

batman joker dc comics three jokers trzech jokerów recenzja komiks

Zobacz również

Komiks według (rodziny) Bundych!
Ewolucja Maski: jak psychopata został prezydentem
5 za 5: COMICS ANNUAL (1 of 5) - Rorschach #1

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...