„Przed każdym WF-em miałam nadzieję, że umrę”

Obrazek posta

Irena: Mam koszmarne wspomnienia z WF-u. Wstyd, poniżenie, pogarda, drwiny, wyśmiewanie przez nauczycieli i uczniów, rzucanie we mnie piłką, popychanie. Dwie drużyny wołające, że mnie nie chcą, bo wiadomo było, że drużyna ze mną w składzie przegra. Przed każdym WF-em miałam nadzieję, że umrę albo że zacznie się wojna i bomba spadnie na szkołę. Bardzo się ucieszyłam, kiedy okazało się, że jestem chora na serce i udało się dostać zwolnienie.

Anna: Byłam wiecznie najgorsza z WF-u, bo nie byłam w stanie przebiec dłuższego dystansu bez dostania kolki. Nigdy nie byłam najszybsza ani najlepiej skoordynowana, więc z automatu byłam wybierana jako ostatnia do gier zespołowych. Efekt? W nienawiści do aktywności fizycznych, tak zostałam wychowana.

Lisek: WF w podstawówce to koszmar i trauma, z której wychodziłam na terapii po skończeniu podstawówki. Wieczne poniżanie przez WF-istkę i klasę. Gra w zbijaka? Wszyscy walą z całej siły piłkami we mnie. Wybieranie drużyn do gier zespołowych? Mnie wybierano jako ostatnią, tę której nikt nie chciał, bo „gra jak debil”. Jak coś mi nie wyszło, śmiech reszty klasy na całą salę gimnastyczną włącznie z nauczycielką.

Magdalena: Upiorne gry zespołowe, w których nauczyciele często nakręcali rywalizację między uczniami i znęcanie się nad tymi słabszymi. Jak przegrana grupa musi robić pompki, to zgadnijcie, czyja to wina? Oczywiście tego najsłabszego. Zamiast budować jakąś wzajemną pomoc i wsparcie, zajęcia prowadzone były tak, by tym słabszym dowalać za wszelką cenę. Całkowity brak asekuracji, dopasowania stopnia trudności i bezpieczeństwa do możliwości uczniów, kontuzje, uszkodzenia. Po moim super WF-ie z gimnazjum mam uszkodzone prawe kolano, które nadal się odzywa. Tak bardzo bałam się chodzić, że moi rodzice musieli mi załatwić zwolnienie - potrafiłam wyrzucić strój przez okno lub wrzucić do kominka, byle tylko nie iść. Płakałam, ciągle byłam obolała.

Natalia: Jedyne, co nauczycielki miały dla takich niezdarnych kluch jak ja, to była pogarda, chamskie teksty i przezwiska. Przez trzy lata katowano nas koszykówką i siatkówką na zmianę (ja się bałam lecących na moją twarz piłek, więc byłam bezużyteczna w drużynie i wybierana jako ostatnia). Nigdy nic nie tłumaczono, nie pokazywano, nie pomagano. Jak nie wychodzi, to dlatego, żeś leniwa buła. Chodziłam też na zajęcia z pływania, gdzie instruktor nazywał mnie szachistą, bo ponoć pływałam najwolniej. Kiedyś urządził wyścigi i udało mi się pokonać bardzo sprawnego chłopaka. Po moim wynurzeniu instruktor nie skomentował mojego wyniku, za to chłopak dostał opieprz, że "dał się przegonić szachiście, wstyd".

Justyna: Wspomnienie mam takie, że jako dziecko miałam problem z utrzymaniem wagi, byłam pulchniejszą osobą. WF-istka darła się na mnie, że skaczę jak słoń, jestem niezgrabna i w ogóle to taka ciężka jestem. Nienawidziłam sportu, uciekałam z tych lekcji.

Alicja: Mi też WF kojarzył się zawsze z upokorzeniem. Nauczyciele z góry skreślali osoby, które nie wykazywały talentu. Nie próbowali im pomagać. Nie szukali sportów, w których mogli by być lepsi. Dopiero w dorosłości okazało się, że mogę być w czymś dobra, ale wieeele lat musiało minąć, zanim ćwiczenia zaczęły kojarzyć się z czymś innym niż z kompromitacją.

Wczoraj zapytałam Was na fanpagu, jak wspominacie czasy szkolnego WF-u. Dostałam kilkaset komentarzy. Wszystkie historie brzmiały niestety podobnie. WF jak żaden inny przedmiot dzieli dzieci na te „lepsze” i „gorsze”, zdolniejsze i słabsze, bogatsze i biedniejsze, te za chude i za grube. Nie ma tam żadnej nauki od podstaw, żadnego dopasowania się do indywidualnych cech i umiejętności dziecka. Masz od razu celnie rzucać do kosza, sprawnie przeskakiwać przez kozła, biegać wokół boiska. To co, że nikt cię nie nauczył, jak to zrobić. Co z tego, że masz astmę, nosisz okulary, jesteś nieco słabszy, grubszy, „gorszy”? Jeżeli słabo słyszysz czy widzisz, masz jakieś fobie, zaburzenia, choroby czy po prostu gorsze dni, jeżeli jesteś przewrażliwiony na bodźce, a twoja waga czy wygląd nie pasują nauczycielowi... będzie ci to nieustannie wypominane. Lekiem na niską samoocenę jest zgnojenie cię jeszcze bardziej! I pamiętaj, że sportu nie uprawia się dla samego siebie i dla przyjemności, tylko za karę i pod przymusem. Oraz dla konkretnego efektu pod postacią oceny. A ocenia cię nie tylko nauczyciel, ale i cała klasa, która bacznie obserwuje, jaką łamagą jesteś.

Osobiście nie znosiłam zajęć WF-u i bałam się ich. Jako krótkowidz (i osoba z aspergerem zdiagnozowanym dopiero w wieku dorosłym) zaliczałam się do „okularników” i „dziwaków”, czyli byłam wybierana do drużyny jako jedna z ostatnich. Pamiętam, że nie liczyła się u nas poprawność wykonywanych ćwiczeń, tylko efekt. Można było dostać piątkę za jak największą ilość jak najszybciej wykonanych brzuszków… ale jak poprawnie wykonywać te brzuszki, dowiedziałam się dopiero w wieku dorosłym. Pamiętam, jak raz kazano nam biegać długie trasy po lesie bez żadnego wcześniejszego przygotowania. Nikt nie wytłumaczył nam, jak się poprawnie biega, jak się do tego przygotować, jak dbać o siebie, jak nie dostać zadyszki już po pierwszych sekundach biegu, jak sobie nie zaszkodzić. Nie zaczęliśmy od marszu czy marszobiegu. Nie, od razu bieganie długich dystansów... albo ochrzan od nauczyciela i jedynka w dzienniku. Żaden nauczyciel WF-u nigdy nic nie tłumaczył, nie rozmawiał, nie zachęcał, nie chciał pomóc, nie był przy uczniu. Pewnej zimy poszłam spać z mokrymi włosami przy otwartym oknie, żeby tylko się przeziębić i nie iść na WF. Dla mnie wiązał się z ciągłą oceną, krytyką, wyśmiewaniem, wytykaniem, hałasem, przebodźcowaniem, stresem. Wiedziałam też, że nie nadaję się do sportu i nawet nie mam co próbować...

Miałam jakieś dwadzieścia cztery lata, gdy pierwszy raz w życiu kolega zabrał mnie na łyżwy. Musiał mnie namawiać bardzo długo – wiedziałam przecież, że nie umiem, że się nie nadaję, że jestem fajtłapą, więc w ogóle nie powinnam za nic się zabierać, bo mi się nie uda. Jednak gdy pierwszy raz weszłam na lodowisko, okazało się to dla mnie momentem przełomowym. Zakochałam się w jeździe na łyżwach… a konkretnie w tym, że mogę jeździć krzywo, że mogę nie umieć, że mogę niezgrabnie się poruszać i popełniać błąd za błędem, ale czerpać z tego przyjemność!!! To, jaką przyjemność dały mi łyżwy, było dla mnie szokiem. A więc tak może wyglądać sport? Może napełniać pozytywną energią? Jak to możliwe? Czemu nikt wcześniej nigdy mi tego nie pokazał, nie wytłumaczył, nie pozwolił mi na to?

Miałam dwadzieścia pięć lat, gdy spełniłam swoje największe życiowe marzenie – samotnie przeszłam około 800-kilometrowy szlak pieszy (m.in. po górach) z ciężkim plecakiem. A potem zaczęłam podróżować więcej – zawsze niskobudżetowo i backpackersko, zawsze wymagało to ode mnie siły i wytrwałości, ale widziałam w tym wszystkim sens, dawało mi to ogromną radość. Bo człowiek jest silny i wytrwały, kiedy da mu się szansę. Kiedy zamiast ciągłej krytyki i strachu przed ocenianiem zobaczy, że coś może być przyjemne i satysfakcjonujące samo w sobie.

Gdy przyszedł covid i przestałam podróżować, moje życie zaczęło się zmieniać, stało się znacznie spokojniejsze i prostsze. Zaczęłam bardziej skupiać się na tym co tu i teraz. W zeszłe lato pierwszy raz w życiu usłyszałam zupełnie nowe dla mnie terminy takie jak „kontakt z własnym ciałem” czy „ruch intuicyjny”. Odkryłam, że ruch jest dla człowieka czymś naturalnym, tylko zupełnie utraciłam z nim więź. Ruch wypływa z nas, z naszej intuicji, jest kontaktem ze sobą, dbaniem o samego siebie. Niedawno pierwszy raz – zupełnie przypadkiem – spotkałam się z tańcem intuicyjnym (nigdy wcześniej nie miałam styczności z żadnym tańcem). Jest to taniec, w czasie którego w ogóle nie oceniasz siebie i innych, nie czujesz na sobie żadnych spojrzeń, nie ruszasz się „na ocenę”. Po prostu jesteś w ruchu, słuchasz samego siebie… i wreszcie czujesz zupełną swobodę.

Niedawno też pierwszy raz w życiu zapisałam się na jakiś sport – mimo strachu i niepewności, czy dam radę, czy się nadaję, czy nie jestem za słaba – a padło akurat na jogę. I wiecie, pierwszy raz usłyszałam „ćwicz dla samej siebie, nie dla efektu”, „nie porównuj się z innymi”, „skup się na tym, co w danym momencie czujesz”, „czerp z tego radość”, „nie zmuszaj się, nic na siłę”, „dasz radę”. Ani razu nie dostałam ochrzanu za to, że jestem na coś za słaba. Każde ćwiczenie mogłam dopasować indywidualnie do swoich potrzeb i umiejętności. Nie wiem, czy będę długo chodzić na te zajęcia – może skończy się na paru miesiącach… ale nie chodzi mi w tym wszystkim o kondycję fizyczną, tylko o podbudowanie wiary w siebie. O nauczenie się ruchu na nowo. O odzyskanie kontaktu z własnym ciałem. To mi wystarczy, bo to już jest bardzo wiele.

Bo wiecie, gdy jesteśmy mali, my cali jesteśmy ruchem. Chcemy biegać, skakać, wspinać się, próbować nowych rzeczy. Nie musimy się oceniać, nie musimy się porównywać i bać porażki. I wtedy… właśnie wtedy pojawia się to. „Nie biegaj po korytarzu!”, „siedź grzecznie w czasie zajęć!”, „bądź grzeczny, uspokój się!”. Ruch staje się dla nas czymś obcym, czymś męczącym, czymś pod przymusem, za karę i na ocenę. Ale wierzę, że w dorosłości możemy tę utraconą intuicję odzyskać. I tak po prostu iść w las na kilka godzin, ciesząc się długim spacerem, ciesząc się każdym krokiem.

***

Wpis ten dedykuję wszystkim nauczycielom, którzy mimo fatalnego systemu edukacji łamią stereotypy i dają z siebie wszystko. Dziękuję Wam za to, co robicie i za to, że jesteście!

Karolina Szarosen Plewińska.

Więcej moich postów przeczytasz [tutaj].
Wesprzyj mnie: [wsparcie na Patronite], [wsparcie jednorazowe], [zrzutka].
Moją twórczość znajdziesz tutaj: [facebook], [instagram], [youtube].

edukacja samoakceptacja ciało

Zobacz również

Obronić się przed gwałtem
Każdy z nas ma swoje potwory
Terapia? To dla słabych!

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...