Zrobiłam sobie przerwę od pisania o grach i nagle okazało się, że mam mnóstwo czasu na czytanie. Spośród czterech przeczytanych ostatnio powieści prezentuję dwie – „Nie chcesz wiedzieć” Bartosza Szczygielskiego oraz „Eksperyment” Grzegorza Kopca.
Bartosz Szczygielski całkiem udanie kreuje główną bohaterkę, wróżkę Agatę, i właśnie pierwsze rozdziały „Nie chcesz wiedzieć”, w których wprowadza czytelnika do jej świata, podobały mi się najbardziej. Jej wyraźnie zarysowane wartości, dość chłodne nastawienie do innych ludzi, życie w izolacji pełne prostych codziennych rytuałów, a przede wszystkim profesjonalna praktyka wróżbiarska to elementy, które sprawiły, że pierwsze rozdziały połknęłam raz-dwa – po tym, jak wykręciłam się ze spotkania i zawinęłam się z powieścią w kocyk. Życiem Agaty wstrząsa samobójstwo, którego jeden z klientów dokonuje na jej oczach. Jej codzienna rutyna – zniszczona; poziom bezpieczeństwa – zerowy. Kobieta, przyzwyczajona do spędzania dni w swoim domu na zadupiu, nagle staje się uciekinierką. I to niestety moment, w którym moim zdaniem powieść z intrygującej przeistacza się w przeciętną.
Niby wszystko jest tutaj na miejscu – mroczna tajemnica, wyraziści bohaterowie (a zwłaszcza bohaterki, w tym pomagające Agacie dziennikarka oraz hakerka), sprawnie napisane i nieźle zredagowane akapity – a jednak z czasem straciłam zainteresowanie historią i dotoczyłam się do końca tylko dlatego, że byłam już w drugiej połowie. Nadmiar akcji kontrastuje z powolnym, pokazującym osobowość wróżki początkiem i być może taki był zamiar autora, ale mnie jego zamysł kompletnie nie przekonał. Podobał mi się natomiast pewien szczególny zabieg związany z podziałem powieści na akty symbolizowane przez karty. Kobieta w pewnym momencie spogląda w karty i – uwaga, to spoiler, więc jeśli zależy ci na podejściu do powieści w ciemno, przeskocz do „Eksperymentu”– widzi, jak rozwinie się sytuacja, jeśli Agata zdecyduje się podjąć różne działania. W efekcie ostatnie rozdziały to nie tyle standardowa ciągła fabuła, lecz trzy alternatywne historie, które pozwalają czytelnikowi głębiej poznać bohaterów i dowiedzieć się więcej o tym, co faktycznie się wydarzyło – lub mogło.
Tak się złożyło, że „Eksperyment” Grzegorza Kopca został pierwszą powieścią omawianą w naszym kierowniczym klubie książkowym – i nie mogliśmy trafić ani gorzej, ani lepiej. To naprawdę straszny gniot. Nudna fabuła, dotycząca porwania trójki uczestników horrorowego konwentu, zaczyna się surową sceną torture porn, która zresztą – co naprawdę dużo mówi na temat samej powieści – okazała się jej najlepszym fragmentem. Później było już tylko gorzej. Sam pomysł na scenariusz i to, co dzieje się z porwanymi, był nawet w porządku, ale jego realizacja – płaskie, nijakie postaci, kompletny brak napięcia i sensownej redakcji – sprawiły, że przez fabułę brnęłam powoli i z trudem.
Największym problemem są chyba osadzeni w nijakim świecie nijacy bohaterowie, którzy albo nie mają osobowości, albo bazuje ona na dwóch cechach, przez co to raczej szablony postaci niż ktokolwiek wiarygodny. Z ich zachowań i drętwych przemyśleń więcej można wywnioskować na temat autora, zwłaszcza jego stosunku do kobiet – bohaterki przedstawione są albo jako obiekty seksualne (z długimi opisami kusych rajstop i kołyszących się bioder), albo jako głupie trzpiotki. Profesjonalna dziennikarka niemal dosłownie mdleje z zachwytu nad pisarzem, którego twórczość dopiero liznęła i którego spotkała na konwencie; mężczyzna przestaje chcieć zrobić dobre wrażenie przez telefon, gdy uświadamia sobie, że jego rozmówczyni jest od niego starsza; bohaterka wynagradza swojemu partnerowi jedno- czy dwudniową oziębłość seksualną za pomocą kupna fikuśnej bielizny; detektyw komplementuje orientację w terenie pewnej policjantki, bo przecież to ewenement u kobiet. Wszystko to nie są odosobnione przypadki, lecz świat, w którym najwyraźniej żyje autor – świat naprawdę bardzo smutny. Każdy pisarz przenosi do swojej twórczości cząstkę siebie i Grzegorz Kopiec przeniósł tę cząstkę, której nie mam ochoty oglądać.
Rozdziały są przegadane i pełne błędów (zwykle gramatycznych, ale ortograficzny też się znajdzie), a powieść Kopca zyskałaby na wycięciu połowy słów. W tej chwili czyta się to niestety – choć to nie debiut – jak nieprofesjonalne, o wiele za długie fan fiction, którego autor zachłysnął się Lovecraftem i literaturą grozy. Wielu jego bohaterów – m.in. pisarze czy Magdalena Paluch, organizatorka wykorzystanego w powieści konwentu Kfason – to osoby faktycznie istniejące. Czasami miałam wrażenie, że to wydana pod pretekstem powieści reklama imprezy... Wszystko to, w połączeniu z kosmicznym zwrotem fabularnym pod koniec, którego nie zdradzę, sprawiło oczywiście, że podczas spotkania klubu książkowego buzie nam się nie zamykały. Niestety jeśli obedrze się powieść z rzeczy, które można wyśmiać lub skrytykować, niewiele zostaje – jeśli cokolwiek.
Trwa ładowanie...