Trylogia kopenhaska. Tove Ditlevsen. Przekład Iwona Zimnicka. Wydawnictwo Czarne, Wołowiec, 2021.
Trylogia kopenhaska: Dzieciństwo – Młodość i Gift.
Gift – czyli tytuł duński: małżeństwo, trucizna, a w świetnym tłumaczeniu Iwony Zimnickiej – uzależnienie.
Byłem w swoim życiu uzależniony od tak wielu czynności i specyfików, że ten podręcznikowy, świetnie rozpisany zapis walki w demonami, rozumiem bardzo dosadnie.
Ale!
Czy „Dzieciństwo” i „Młodość” nie jest także pełne giftu? Trucizny? Uzależnienia?!
Omotania ludźmi, relacjami. Uzależniania od potrzeby akceptacji. Od pragnienia atencji?!
Bo przecież świat wciąż nie spełnia naszych oczekiwań, nie jest takim, jakim zdaje się, że powinien być? Czyli jakim?
W tej opowieści jest ocean opisów.
Tove Ditlevsen pisze o sobie, a książka podoba się tak bardzo – bo to zwierciadło nas samych.
Naszych zmagań, przekleństw i wariactw. To liryka – epika żałobna, a jednocześnie hymn życia.
Tove Ditlevsen nigdy nie przestała tęsknić za zastrzykami. Tove Ditlevsen nigdy nie przestała być poetką, prozaiczką, matką, partnerką… kobietą samotną.
Wszystkie formaty były jej, a każdy ją uwierał!
Wypaczenia tych ról są tu uwidocznione boleśnie i świadomie jest to pisane jak pamiętnik obciachowej nastolatki.
Poznajemy nie tylko Tove Ditlevsen. Dowiadujemy się sporo o duńskim społeczeństwie, o męskich ułomnościach, o wojnie zupełnie innej niż ta, która została rozpisana w naszych podręcznikach.
Pisarka musiała to opowiedzieć, wykrzyczeć, by się oczyścić. Tylko że człowiek uzależniony od literatury, ludzi i środków psychoaktywnych, nigdy nie będzie czysty.
Jego demon, a raczej cała zgraja demonów, ciągle czyhają, by ruszyć do akcji.
Pisarka wychodziła za mąż cztery razy, próbując stworzyć Życie, Które Będzie Realizacją Marzeń z Dzieciństwa.
Uzależnienie od Innych. To jest clou programu. Zastrzyki i prochy podawane przez trzeciego męża, to tylko i aż wypadkowa wcześniejszych działań…
Osoba dotknięta uzależnieniem NIGDY nie będzie zdrowa! Nigdy! Można zasuszyć, ogłuszyć, wyciszyć demony, ale to wszystko, co możemy zrobić…
I to jest w tych pamiętnikach aż nad wyraz widoczne.
A samobójcza śmierć pisarki jest wypadkową tych wszystkich zdarzeń, wydarzeń, wyobrażeń.
*Tove Ditlevsen:
„Urodziła się 14 grudnia 1917 roku w Kopenhadze, w robotniczej rodzinie. Wychowała się w ubogiej dzielnicy. Trudne relacje z rodziną, a w szczególności z matką, pozostawiły piętno na jej dalszym życiu.
Zaczęła pisać wiersze, gdy miała dziesięć lat. Zadebiutowała w 1937 roku w magazynie „Vild Hvede”, publikując wiersz Til mit døde Barn o matce przemawiającej do martwego dziecka. Dwa lata później ukazał się jej pierwszy, dobrze przyjęty, tomik poetycki Pigesind. Z kolei debiutem prozatorskim Ditlevsen była wydana w 1941 roku powieść Man gjorde et Barn Fortræd. Znaczny rozgłos przyniósł jej utrzymany w tradycyjnej formie poetyckiej tomik Blinkende Lygter (1947), który opisywał doświadczenia życiowe kobiet. Na zamówienie duńskiego radia napisała dwie powieści: Vi har kun hinanden (1954) oraz To som elsker hinanden (1960). Prowadziła także rubrykę porad osobistych w tygodniku „Familie Journalen” oraz udzielała się na łamach innych czasopism.
W 1956 roku została laureatką Złotych Laurów. W zbiorze esejów Flugten fra opvasken (1959) Ditlevsen wyprzedziła idee ruchów feministycznych, nawołując kobiety do wyzwolenia się z narzuconych im ról społecznych”.
Wikipedia dodaje jeszcze, że „ważnym tematem jej twórczości była także niestałość miłości”. I to jest obłędnie zwodnicze sformułowanie. Bo jest w nim ziarno prawdy, ale i jest kiełkujące KŁAMSTWO.
Bo nie o niestałość tu biega, lecz o rozjazd między pragnieniami, oczekiwaniami, a tym, co dostajemy od życia.
Na pewnym blogu przeczytałem oto taki tytuł: „Całe życie udawała, że jest normalna. Pomagały jej w tym prochy”. Dla mnie to KRYMINAŁ. Tak może napisać tylko ktoś, kto niewiele przeczytał, a jeszcze mniej przeżył.
A w innym miejscu (Krytyka Polityczna) Kinga Dunin, zamiast opisać przeczytany – opisany ból, po prostu streszcza książkę. Jak w liceum.
W mojej ocenie Tove Ditlevsen nadal jest niezrozumiana. Czyta się ją dobrze, a potem scrolling Facebooka i jakoś to będzie… Otóż; nie będzie! Jeśli tej prozy nie przyswoimy dokładnie i dosadnie, to po co i dlaczego w ogóle czytamy?! Dla zabicia czasu?
To nie jest wprost „My dzieci z dworca ZOO”, ale ból osamotnienia, niezrozumienia jest taki sam. I to nie tylko w ostatniej części Trylogii kopenhaskiej.
To nie jest zawoalowana przypowieść, jaką jest „Mały książę”. Ale tu i tam, jest ból, rozpacz, nadzieja i pragnienia.
Bo:
„- Dlaczego pijesz? - spytał Mały Książę.
- Aby zapomnieć - odpowiedział Pijak.
- O czym zapomnieć? - zaniepokoił się Mały Książę. który już zaczął mu współczuć.
- Aby zapomnieć, że się wstydzę - stwierdził Pijak, schylając głowę.
- Czego się wstydzisz? - dopytywał się Mały Książę, chcąc mu pomóc.
- Wstydzę się, że piję - zakończył Pijak rozmowę i pogrążył się
w milczeniu.”
Wydawnictwo Czarne tak promuje książkę (co zastanawiające, ale wielu recenzentów na tej bazie buduje strukturę swoich tekstów):
Wybitna Trylogia kopenhaska duńskiej poetki i prozaiczki Tove Ditlevsen w końcu trafia w ręce polskiego czytelnika. W podzielonej na trzy części książce urodzona przed wojną autorka opisuje kolejne etapy swojego burzliwego życia – dzieciństwo spędzone w ubogiej rodzinie w kopenhaskiej dzielnicy robotniczej, młodość wypełnioną pierwszymi próbami literackimi i miłosnymi tęsknotami oraz dorosłość naznaczoną nieudanymi związkami i głębokim uzależnieniem od opiatów. W opisach różnorodności kobiecego doświadczenia Ditlevsen jest bezkompromisowo szczera, a jednocześnie nieuchwytna, jakby pomimo wielkiego talentu nie mogła uwierzyć, że kilka słów zapisanych na kartce wystarczy, by przekazać prawdę o własnym życiu. „Wiem, że to straszne nie być normalnym, i sama muszę się męczyć z udawaniem, że jestem normalna” – pisze nastoletnia Tove. A w jej życiu szczęście nieustannie miesza się ze smutkiem, pragnienie zmian ze stagnacją, a trzeźwość myśli z narastającym szaleństwem.
Ditlevsen na wiele lat przed Eleną Ferrante stworzyła przejmującą opowieść o awansie społecznym, porzuceniu własnych korzeni i miłości pełnej poświęceń. Jednak podczas gdy autorka Genialnej przyjaciółki potrzebowała do tego dwóch głównych bohaterek, duńskiej pisarce wystarczy tylko jedna – ona sama.
Skupmy się na słowach: szczerość i porzucenie! Bo przecież literatura piękna stanowi wyjątkowe miejsce zmagań człowieka ze złem i cierpieniem!
Swoista polifonia dyskursów na temat cierpienia i zła, która rezonuje w tej fabule mocno i wyraźnie.
Polifonia osobista i społeczna. Ja – oni. Ja – wy. A gdzie jest to „my”, o które tak bardzo walczyła pisarka?!
I dodatkowo: „Czym jest dzisiaj melancholia? Czy świadomością, czy rodzajem wrażliwości, czy strukturą rozumienia bytu świata i bytu człowieka, czy estetyką wreszcie?”.
A ponadto: - Czy w „Trylogii kopenhaskiej” Tove Ditlevsen rozlicza się z sobą i zamyka pewien rozdział, czy raczej uruchamia mechanizmy nostalgii i melancholii?!
Nie mam kłopotów z teorią, ale stawianie pytań otwiera nowe możliwości interpretacji tej fabuły. Bo to nie jest książka genialna literacko, ona jest świetna życiowo. Jest wiarygodna, bo w tym dzienniku, autorka nas nie oszukuje, nie okłamuje. Jest do bólu WPROST.
Książka pełniła w przeszłości o wiele ważniejszą rolę niż obecnie, dlatego odczytanie „Trylogii” pół wieku temu było inne. A jednak czas nie zmienił ludzkich przyzwyczajeń do autodestrukcji, do szukania Innego w używkach.
Mam jednak nadzieję, że książka nadal wpływa na życie wewnętrzne Czytelników. Że motywuje do działania.
Mnie – na swój sposób książki – uratowały.
[…]
@zdjęcie
https://www.nytimes.com/2022/04/19/books/review/tove-ditlevsen-faces-trouble-with-happiness.html
Trwa ładowanie...