„Trylobity”. Opowiadania zebrane, BREECE D'J PANCAKE. Przekład Maciej Świerkocki. Seria: OPOWIADANIA AMERYKAŃSKIE. Wydawnictwo Czarne, Wołowiec, 2024.
9/10
Każdy z nas COŚ pamięta. Suchy, duszący pył lub gorącą, kruszejącą lawę.
Nie ma pewności, czy nasze codzienne osobiste wulkany mają swoich portrecistów, jednakże opowiadacze są niezastąpieni w swoich zmaganiach. Ułatwiają nam „nie zwariować”!
[Trylobity – gromada wymarłych morskich stawonogów o owalnym i spłaszczonym grzbietobrzusznie ciele, z wyraźnie wyróżnioną częścią głowową, tułowiową i ogonową. Od strony grzbietu przykryte kalcytowym pancerzem. Dwie głębokie bruzdy wzdłuż dłuższej osi ciała dzielą optycznie jego powierzchnię na trzy płaty.]
Skrajności amerykańskiego opowiadacza. Z jednej strony oszczędność, a z drugiej – rozmach. Nie ma w tym stwierdzeniu żadnej sprzeczności. Wręcz przeciwnie. Breece D’J PANCAKE w świetnym tłumaczeniu Macieja Świerkockiego uderza w najczulszą ze strun nowelistów. Pisząc o sobie, pisz o sobie. Nadaj formie wymiar osobisty. Niech czytelnik oddycha twoim pisaniem.
„Trylobity”, książka, którą oddychałem; przez którą cierpiałem i której zazdrościłem autorowi.
Zacznijmy od ostatnich zdań tej niezwykłej książki. Od posłowia.
Andre Dubus III w 2002 roku, napisał: „Owszem, jest to pierwsza i ostatnia książka tego pisarza, lecz ów liczący dwanaście opowiadań tomik bez wątpienia przetrwa próbę czasu i nadal będzie rozświetlał dobrze zazwyczaj ukrytą, mroczną cząstkę duszy każdego człowieka, a także uświadamiał nam przemożną potrzebę, by kochać i być kochanym, wszystkie cielesne i duchowe ułomności ludzkie oraz nasze odwieczne pragnienie zbawienia”.
Truizm? Nawet jeśli, to te zdania są jak wiatr. Czasami porywisty, innym razem letni, leciutki, parny. A wszystko mierzy się jedną siłą: powiewem.
Kiedyś przed laty w Wyższej Szkole Umiejętności Społecznych w Poznaniu, do zebranych adeptów dziennikarstwa wypowiedziałem pewne zdanie. Wypadło ze mnie ot tak, bez wielkiego namysłu. Ale do dzisiaj je lubię, zwłaszcza gdy mam przed sobą fantastyczną serię Wydawnictwa CZARNE – Opowiadania amerykańskie.
A zdanie brzmiało: - Być może najwięcej dobrych kucharzy mieszka we Francji, ale najlepsze prozaiczki i prozaicy mieszkają w północnej Ameryce!
Do dzisiaj zdania nie zmieniłem. Wprawdzie studenci się ze mną nie zgadzali ani co do kulinariów, ani co do literatury, ale co moje to moje.
Powracając jeszcze do posłowia, zwróćcie uwagę na to zdanie: „Willa Cather powiedziała kiedyś, że pisarz osiąga najlepsze rezultaty, gdy porusza się po dobrze sobie znanym gruncie i pośród takich postaci, które obdarza możliwie największą sympatią i współczuciem”.
Przywołanie tego zdania w tym wypadku ma ogromny sens. Bo autor „Trylobitów” pisał i mieszkał w Wirginii. Czuł zapachy oposów, juchę walczących kogutów, trzeszczące szczęki walczących mężczyzn. Tak mi się zdaje, że napisanie tych dwunastu tekstów było czynnością „pierwszą” jak ablucja czy poranna kawa.
Widzisz – czujesz – opowiadasz.
Mówisz – dialogujesz, a wiatr kołysze twoje biodra, unosi grzywę włosów i wpija czarnoziem w warstwę naskórka.
Niemal każdy tekst ma zwierzęcych bohaterów. Są w tle jak zdechła kotka lub jak wystawowy buhaj, lub ulubione mięso wiewiórcze.
Niemal każdy tekst ma mocne umocowanie w śmierci lub na tyle poważnym traumatycznym przeżyciu, że trudno pominąć, ominąć te (to) wydarzenie.
Zarwałem noc! Kolejny truizm? Raczej stwierdzeniem faktu, bo ogólnie mam z tym cyklem tak, że zarywam godzinny, przeznaczone np. na spacer, modlitwę, pisanie poezji. Zabieram prozę do lasu i w otulinie buków czytam „amerykański sen”.
(Oczywiście) Zaczęło się od publikacji ISKIER. Ileż to razy kupowałem, pożyczałem, gubiłem, zakochiwałem się w książkach warszawskiej oficyny.
• 1969 rok (przyszedłem na świat dwa lata później): 13 opowiadań amerykańskich i
Sherwood Anderson, Erskine Caldwell, Dorothy Canfield Fisher, Truman Capote, Willa Cather, William Faulkner, F. Scott Fitzgerald, Ernest Hemingway, Ring Lardner, Sinclair Lewis, Albert Maltz, Dorothy Parker, Katherine Anne Porter.
• Rok 1957: 18 współczesnych opowiadań amerykańskich i Sherwood Anderson, Stephen Vincent Benét, Erskine Caldwell, Truman Capote, Willa Cather, William Faulkner, F. Scott Fitzgerald, Ernest Hemingway, Langston Hughes, Ring Lardner, Alec Le Sueur, Albert Maltz, Dorothy Parker, John Steinbeck, Eudora Welty.
• Tych książek, tych antologii jest bez liku, a jednak te wcześniej wymienione, to kamienie milowe (nie tylko) w moim czytaniu, w moim postrzeganiu świata.
• I jeszcze jedno, bardzo świeże wspomnienie. Niedocenieniem z mojej strony, jest książki wspaniałej, a wydanej w 2022 roku. Rezolutne tłumaczenie Krzysztofa Majera i Denis Johnson ze swoją „Szczodrością syreny”. Nie wiem, dlaczego i nie wiem, po co chciałem się różnić na siłę i powątpiewałem w wyjątkowość książki, wydanej przez krakowskie wydawnictwo Karakter.
•„Szczodrość syreny” to równie dobra proza, jak „Trylobity”.
Polski wydawca jest bezkompromisowy. Wydaje kolejne świetne zestawy opowiadań i przekonuje nas, że mamy do czynienia z bogiem literatury. Jestem swego rodzaju literackim agnostykiem, ale przyznaję, iż kiedy jesteśmy świadkami spłoszenia myśliwych, by uratować lisa przed pewną śmiercią lub, gdy ratujemy życie prostytutki (która podcięła sobie żyły) to targają nami emocje bliskie tym, gdy pierwszy raz zakochujemy się w koleżance lub koledze z klasy.
Wracamy do szkolnych lat. Wracamy do zbawiania świata; do aktów strzelistych.
Każdy obyty literacko człek wie, im był (jest) Kurt Vonnegut. Jak twierdzą jego piewcy: „rozbijał mity Ameryki”. Breece D’J PANCAKE jest jego „wrogiem”, bo wcale nie zamierzał burzyć mitów, co więcej; on je uszlachetniał, on był orędownikiem staromodnej, mieszczańskiej Ameryki. I jeśli miałbym kogoś porównać do tego autora, to jest to John Updike! Tak, on i jego opowieści o Króliku. Walka na pięści, na kraksy, na żetony i monety! Ciągły rejwach.
Wydawnictwo CZARNE we wstępie do serii powtarza jak mantrę, że „opowiadania są gatunkiem narodowym Ameryki”! Tak, ale zawsze nowele popełniali obywatele Stanów Zjednoczonych. Wystarczyło wsiąknąć w to zboże, w ten szum, ten busz i mamy „gotowca”.
Amerykańskie opowiadania pisali Rosjanie, Latynosi, Polacy (np. Jerzy Kościński).
A z drugiej strony jak to możliwe, że autor dwunastu tekstów stał się ikoną — legendą?! W Polsce jest to dopuszczalne, ale gdy mowa o poetkach czy poetach. Epików o takiej sile rażenia (raczej) nam brakuje.
Nie będę streszczał książki, ale powiem jedno. Jest w tym zestawie tekst wybitny. Dający po garach, pompie ssąco-tłoczącej i zmurszałej wątrobie.
Strona 127 i początek opowieści zatytułowanej patetycznie, ale wcale pomnikową nie jest, jednakże sprawa jest mocna i publicystycznie i prozatorsko.
Musicie (powinniście) przeczytać (pochłonąć) „Czcigodnych zmarłych”.
***
Breece D’J Pancake (właśc. Breece Dexter Pancake; 1952–1979) – uważany za jednego z najważniejszych amerykańskich autorów opowiadań, jego twórczość porównywana jest do dorobku takich gigantów literatury XX wieku, jak William Faulkner, James Joyce, Flannery O’Connor, Ernest Hemingway czy Samuel Beckett. Ukończył anglistykę na Uniwersytecie Marshalla w Zachodniej Wirginii. Studiował również creative writing na Uniwersytecie Wirginii pod okiem Johna Caseya i Jamesa Alana McPhersona. Przez dwa lata pracował jako nauczyciel języka angielskiego na akademiach wojskowych Fort Union oraz Staunton. Za życia opublikował jedynie sześć opowiadań, głównie w piśmie „The Atlantic”, debiutując tekstem Trylobity w 1977 roku. Opowiadania te, wraz z sześcioma innymi, zostały zebrane w pośmiertnie wydanym tomie The Stories of Breece D’J Pancake (1983). W swojej twórczości skupiał się przede wszystkim na mieszkańcach Wirginii Zachodniej, często czerpiąc z własnego doświadczenia. Był laureatem kilku stypendiów oraz Nagrody Literackiej Stowarzyszenia im. Thomasa Jeffersona przyznawanej przez Uniwersytet Wirginii. Zginął w niejasnych okolicznościach, najprawdopodobniej śmiercią samobójczą w 1979 roku.
Trwa ładowanie...