Erotyk o brzuszku
O Twym brzuszku uroczym
Tęsknie śnię każdej nocy
A wstając o poranku
Myślę wciąż bez ustanku
O tym kiedy raz jeszcze
Pozwolisz jąć się w kleszcze
Radosnego objęcia
I mi – w pełni przejęcia –
Łaskawie znów zezwolisz
Dać się całkiem zniewolić
Dotykiem tej Świątyni
W której jako Bogini
Nosić będziesz w przyszłości
Małych Bogów Miłości
Jarosław Wojciech Zięba
_____
Ten wiersz jest przełomowym dla mnie doświadczeniem. Gdy go napisałem, to już wiedziałem: jestem po prostu poetą, dlatego tak mi ciężko życie przychodzi. Wiersz “Mrokotek” pisany był z tchórzostwa: chciałem powiedzieć, że ją kocham bez przyznawania, że ją kocham. Tu było inaczej: chciałem uwiecznić ten moment. Sprawić, że ta jedna chwila nie będzie ulotna.
To był pierwszy dzień chodzenia ze sobą. Odważyłem się chwycić ją za rękę. Poszliśmy do niej. Robiła nam herbatę, a ja nie wiedziałem jak się odnaleźć w nowej sytuacji. Co to znaczy, że zgodziła się być moją dziewczyną? Co mogę z nią robić? Co uległo zmianie?
Mogłem ją trzymać za rękę! To już sprawdziłem. Chyba mogłem mówić, że jest moją dziewczyną… Co jeszcze? Oczywiście, że zastanawiałem się, czy mogę ją po prostu rozebrać, ale na to bym nie miał nigdy przecież odwagi, bo co jeżeli się mylę? To byłby już gwałt, czy jeszcze nie? Będzie jej przykro?
No i było coś ważniejszego od seksu. Pytanie brzmiało: mogę ją ot tak, po prostu i zwyczajnie, przytulić? Stoi do mnie plecami, ja krążę jak sęp, ona nie wydaje się być tym wystraszona… Mogę po prostu podejść i ją przytulić bez pytania, czy będzie o to zła? Zerwie ze mną?
Czasu miałem mało. Woda się zagotowała. Ona lada chwila skończy przygotowywać napoje. Zrobić to?
Podeszłem od tyłu i ją przytuliłem. Ucieszyła się. Delikatnie włożyłem jej rękę pod koszulkę i położyłem na brzuszku. Położyła mi rękę na ręce i zamknęła oczy. Staliśmy tak przez chwilę.
Nie pamiętam czy sama się odwróciła, czy ją delikatnie skierowałem w swoją stronę. To nie ja podejmowałem już decyzje. I chyba też nie ona. Zadziałała natura. Pocałowałem ją po raz pierwszy. Nieśmiało. A ona ufnie rozchyliła wargi oddając pocałunek.
Chwilę później całowaliśmy się namiętnie już na podłodze w kuchni. A potem na jej łóżku. A potem na łóżku jej mamy. A potem na kanapie. Na łóżku piętrowym. Stojąc. Siedząc. Leżąc.
Świat nie istniał. Istniały tylko nasze pocałunki. Oraz to wspaniałe odkrycie: mój dotyk jej nie bolał. Sprawiał jej przyjemność. Chciała go więcej.
Ona tego nie pamięta, nawet nie zauważyła, ale to tego dnia pozwoliła, abym po raz pierwszy zobaczył jej majteczki oraz dotknąć jej kobiecości. Nie posunąłem się jednak dalej. Chciałem pozwolić jej zmusić mnie, abym czekał do ślubu. Tyle ile będzie tylko chciała. Nie chciałem wykorzystywać chwili.
Czekać kazała mi długo. Wieczność całą.
Dwa dni później po raz pierwszy kupowałem prezerwatywy w innym celu niż dla żartu. A później kochaliśmy się wszędzie tam, gdzie się całowaliśmy.
To był piękny okres. Pomijając lateks, wszystko wydawało się takie naturalne i proste.
Tak mi się czasem wydaje, że nasze życie byłoby prostsze, gdyby nie ten lateks. Może właśnie małego boga miłości nam brakowało, aby po prostu dorosnąć w trybie ekspresowym?
A może wtedy byśmy zaczęli zwalać obciążać naszego bobasa naszymi problemami, tak jak to czyni pokolenie naszych rodziców? Nie mam jak wiedzieć, więc z czystym sumieniem mogę stwierdzić: z całą pewnością bylibyśmy najlepszymi rodzicami na świecie.
Może warto na koniec też zwrócić uwagę na bardzo dla mnie istotny fakt o tym wierszu? Otóż każdy wers w tym wierszu zawiera siedem sylab. Szczęśliwa liczba. A że siedem wersów nie za bardzo się jakoś fajnie rymuje, to do pełni szczęścia potrzebne są dwie takie siódemki. Dlatego też ten wiersz składa się z czternastu wersów. Pojedynczy siedmiowersowy wiersz czułby się bardzo samotnie i z całą pewnością nie pisałby sam siebie siedmiozgłoskowcem. Raczej trzynastozgłoskowcem, bo to liczba przeklęta przecież...
La viva Esperanto!
Niech żyje nadzieja i ci ją jeszcze posiadający!
Jarosław "Ejtyś" Zięba
Trwa ładowanie...