Rys. 1. Kishore Mahbubani (fot. Wikimedia)
Kontynuując nasze rozważania z pierwszej części niniejszego eseju, zastanówmy się nad statusem Polski. Pozostawanie państwem półperyferyjnym (a tym bardziej peryferyjnym) ma swoje ważkie konsekwencje. Nie tylko dla rozwoju społecznego i relatywnego bogacenia się ogółu jednostek w danym kraju, ale również dla tego, w jakim zakresie jest ono w stanie realizować swoje interesy na arenie międzynarodowej. Genialnie ujął to Immanuel Wallerstein:
„Silne państwa oddziałują na słabe, wywierając na nie naciski, by utrzymywały swe granice otwarte na przepływ tych czynników produkcji, które są użyteczne dla firm zlokalizowanych w silnych państwach i przynoszą im korzyść. Jednocześnie opierają się wszelkim żądaniom wzajemności w tym zakresie. […] Silne państwa oddziałują na słabe państwa poprzez naciski, by instalowały u władzy i utrzymywały przy niej osoby akceptowane przez silne państwa oraz wspierały silne państwa w wywieraniu nacisków na inne słabe państwa, tak by te podporządkowały się potrzebom polityki silnych państw. Silne państwa oddziałują na słabe państwa, wymuszając na tych ostatnich praktyki kulturowe – politykę w zakresie języka, edukacji (w tym to, gdzie można studiować) i mediów – które mają na celu wzmocnienie długofalowych powiązań między nimi. Silne państwa naciskają na słabsze, by podążały za nimi na arenie międzynarodowej (traktaty, organizacje międzynarodowe). I podczas gdy silne państwa mogą przekupić pojedynczych przywódców słabych państw, słabe państwa kupują jako państwa ochronę ze strony silnych państw poprzez organizowanie odpowiednich przepływów kapitału”. [1]
Zdolności wpływania przez państwa rdzenia na politykę krajów rozwijających się są bardzo szerokie i obejmują w zasadzie wszystkie aspekty życia gospodarczego, społecznego i kulturowego. Powiązania ekonomiczne, finansowe, prawne, medialne i polityczne wykorzystywane są do zdobycia i utrzymania przewagi w relacjach w taki sposób, aby realizowane były interesy państw rdzeniowych. Nic w tym nadzwyczajnego, w końcu jest to zgodne z dwoma aksjomatami przyjętymi na początku tego eseju – permanentnego dążenia do asymetrii przez, między innymi, kapitał narodowy.
Modele rozwoju
Z tego punktu widzenia reformy gospodarcze w Polsce z początku lat 90. wydają się oczywistą konsekwencją dysproporcji w sile między państwami. W latach 80. panowała moda na neoliberalizm, według którego bezwarunkowe otwieranie się krajów na reformy wolnorynkowe przynosi korzyści wszystkim. Doświadczenia terapii szokowej dotyczą nie tylko Polski, ale szeregu innych państw na całym świecie, które odczuły je na sobie równie dotkliwie, przyjmując podobny model rozwoju.
Warto też pamiętać, że nie była to jedyna możliwa droga. Historia modernizacji Japonii, Stanów Zjednoczonych, Finlandii, Tajwanu, Korei Południowej, o których pisałem w poprzedniej części, pokazała dobitnie, że można działać inaczej. Maegawa Keiji, profesor Uniwersytetu Tsukuba, wprowadził pojęcie translative adaptation: „W prawidłowym procesie integracji [z rynkiem globalnym] kraj powinien przejąć inicjatywę w decydowaniu o zakresie i szybkości integracji, upewniając się, że może zachować własność (autonomię narodową), ciągłość społeczną i tożsamość narodową. Kraj z pewnością się zmienia, ale zmianą zarządzają jego rząd i ludzie, a nie zagraniczne firmy czy organizacje międzynarodowe. Zagraniczne idee i systemy są wprowadzane nie w oryginalnej formie, ale z modyfikacjami dostosowanymi do lokalnych potrzeb i kontekstu. Jeśli to się uda, kraj przekształcony nie jest wcale taki słaby czy pasywny. Wykorzystuje zewnętrzne bodźce do zmiany i rozwoju”. [2]
W podobnym tonie pisał o tym Chang Ha-Joon w „The »Real« History of Free Trade” [3]. Również Kenichi Ohno podsumowuje: „Kiedy kraj jest zaangażowany głównie w produkcję pracochłonną i wymagającą niskich kwalifikacji, taką jak odzież, obuwie, przetwórstwo żywności i montaż elektroniki, produkcja i eksport mogą rosnąć nawet bez ochrony. Ale kiedy rozpoczyna się inżynieria mechaniczna i kapitałochłonna produkcja materiałów, która wymaga umiejętności i doświadczenia, dużych inwestycji początkowych, długoterminowego zaangażowania oraz badań i rozwoju, nowicjusze zazwyczaj nie są w stanie konkurować z globalnymi gigantami, chyba że otrzymają tymczasowe wsparcie. Brak takiego wsparcia lub niewłaściwe jego wykorzystanie może prowadzić, między innymi, do pułapki średniego dochodu”. [4]
Jednocześnie Ohno dodaje: „To prawda, że ochrona jest środkiem ryzykownym i wiele rządów po prostu jej nadużywa, nie dając żadnych rezultatów. Doświadczenia historyczne pokazują jednak, że tylko te kraje, które opanują jej właściwe wykorzystanie, mają szansę odnieść sukces w industrializacji i osiągnąć wysokie dochody, spychając te, które nie chcą się tego nauczyć”. [5]
Chiny Deng Xiaopinga przyjęły właśnie taki model rozwoju, zaczerpnięty z doświadczeń Japonii, Korei czy Singapuru – kontrolowane wpuszczenie kapitału zagranicznego, wymuszenie tworzenia spółek joint venture z transferem wiedzy i technologii, silne wspieranie inwestycji infrastrukturalnych oraz badań i rozwoju, łącznie z kradzieżą własności intelektualnej, której dopuszczały się wszystkie kraje rozwijające się, zaczynając od Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych, a na tygrysach azjatyckich kończąc [6].
W kolejnych latach elity polityczne Polski podjęły dwie bardzo istotne decyzje – o wejściu w struktury NATO i Unii Europejskiej. Ta druga wywołała co prawda masową emigrację zarobkową, ale dała też dostęp do sporych środków europejskich, które posłużyły jako baza kapitałowa wielu inwestycji. Ruszyła budowa nowej infrastruktury (m. in. transportowej, telekomunikacyjnej), poprawie uległa również ta istniejąca. Postępujące unowocześnienie technologiczne społeczeństwa wymusiło też powolną cyfryzację państwa. Często słyszało się o nas jako o „polskiej montowni”, w której składa się urządzenia z gotowych komponentów lub co najwyżej wytwarza nieskomplikowane produkty. Dało się też odczuć, że Polska wpadła w pułapkę średniego dochodu, o której pisał Kenichi Ohno.
Próba skoku
Kishore Mahbubani, singapurski dyplomata, opowiedział kiedyś taką anegdotę: „Singapur odniósł wyjątkowy sukces nie dzięki oryginalnemu myśleniu, […] jak ujął to dr Goh Keng Swee, wicepremier i współtwórca [dzisiejszego Singapuru], który mnie zainspirował: »Kishore, bez względu na to, jaki problem napotka Singapur, ktoś gdzieś z pewnością rozwiązał ten problem. Nie ma nic nowego w historii«. I dodał: »Jeśli napotkamy problem, chodźmy i znajdźmy rozwiązanie. A potem co robimy? Kopiujemy rozwiązanie«. Tak więc Singapur odniósł sukces, będąc najlepszym naśladowcą na świecie”. [7]
Możliwe, że w tym duchu w 2016 r. przyjęta została Strategia na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju (SOR) – długoletni plan (z perspektywą do roku 2030) zmian polskiej gospodarki mający prowadzić do tego, aby wydobyć ją z pułapki średniego dochodu [8]. Po tych kilku latach można spróbować poddać ją pierwszym ocenom i zrobię to z punktu widzenia przedsiębiorcy.
Co się zmieniło? Wbrew powszechnej negatywnej opinii wprowadzono wiele ułatwień i zachęt dla prowadzących firmy. Szerokiej zmianie uległo opodatkowanie, w szczególności zliberalizowany został podatek ryczałtowy, podniesiono limity dla małego przedsiębiorcy, dodano ulgi mające stymulować badania i rozwój (IP Box, ulga B+R, ulga na robotyzację), rozszerzono specjalne strefy ekonomiczne na obszar całej Polski (Polska Strefa Inwestycji) wraz z dodatkowymi preferencjami dla mikro-, małych i średnich przedsiębiorstw, aktywnie zachęcano do eksportu na rynki zagraniczne (działania informacyjne, wsparcie finansowe), przyjęto nowy wehikuł inwestycyjny w postaci prostej spółki akcyjnej (jest to jedna z najbardziej elastycznych form spółki kapitałowej na świecie [9]), rozruszano rynek venture capital jako dodatkowe źródło finansowania (przyjęty model PFR Ventures bardzo przypomina izraelski projekt Yozma, który zakończył się dużym sukcesem na przełomie XX i XXI w.), a także przyspieszono cyfryzację państwa (rośnie liczba spraw, które można załatwić przez Internet).
Podjęto również kolejną próbę zbudowania szerszej bazy kapitału prywatnego w postaci programu PPK. Kontynuowano inwestycje infrastrukturalne oraz uruchomiono następne (koleje, energetyka, porty). Warto tutaj podkreślić, że rozwój infrastruktury to jeden z kluczowych składników wzrostu i musi on być kontynuowany niezależnie od aktualnej sytuacji politycznej.
Co nie zadziałało? Lista braków i niedociągnięć jest bardzo długa. Warto tutaj sięgnąć po raport Najwyższej Izby Kontroli, która w 2020 r. dokonała oceny postępów w realizacji SOR. Dotyczy ona co prawda tylko wybranych obszarów, niemniej jednak jej wyniki są niezmiernie interesujące [10].
„[…] Najwyższa Izba Kontroli pozytywnie ocenia działania zmierzające do zbudowania systemu rozwoju, obejmującego planowanie strategicznych przedsięwzięć, zarządzanie nimi według ustalonej metodologii oraz narzędzia oceny realizacji.
Dotychczasowa realizacja Projektów flagowych […] wskazuje jednak, że ten mechanizm systemu rozwoju nie był skuteczny. […]
Główną przyczyną nieskuteczności podjętych dotychczas działań było nierzetelne ich przygotowanie. Wbrew założeniom SOR nie zapewniono w części Programów podejścia projektowego lub zastosowano je w sposób niezgodny z zasadami zarządzania projektami. W efekcie nie określono potrzeb oraz celów i wskaźników realizacji Programów, nie ustalono także harmonogramów i budżetów. Nie dokonano analizy ryzyka i przewidywanych skutków, w tym proponowanego sposobu reakcji na ryzyko. […]
Projekty flagowe były realizowane zgodnie z przyjętymi ogólnymi założeniami. Dotychczasowa realizacja dwóch Programów (Polskie meble oraz Żwirko i Wigura) wskazuje na osiąganie zakładanych efektów. W pozostałych Programach szanse powodzenia zależą od usprawnienia mechanizmów zarządzania. Wyjątkiem jest jeden projekt w Programie Batory (Promy dla PŻB), w którym wystąpiły krytyczne problemy uniemożliwiające kontynuowanie go w dotychczasowy sposób”.
Zatem zdefiniowana strategia miała sens, ale jej realizacja pozostawia wiele do życzenia (brak spójnych metod prowadzenia projektów). Co jeszcze bardziej znamienne, wytyczne dotyczące wykonania poszczególnych projektów zostały przyjęte, ale nie zastosowano się do nich:
„W celu usprawnienia procesów organizowania, realizacji, kontroli i zamykania przedsięwzięć o charakterze projektowym w centralnej administracji rządowej RBMP opracowało we wrześniu 2018 r. Standardy Zarządzania Projektami Strategicznymi. Zawarto w nich m.in. pożyteczne wytyczne dotyczące zarządzania projektami, w tym tworzenia struktury projektowej oraz przebiegu kolejnych faz realizacji. Ministrowie, odpowiedzialni za realizację skontrolowanych Programów, nie podjęli jednak działań, by w sytuacji nieopracowania własnych narzędzi zarządzania danym Programem, wykorzystać te wytyczne. Ze względu na to, że powyższy dokument nie uzyskał statusu dokumentu obligatoryjnego, w praktyce w ogóle nie był zastosowany w skontrolowanych Programach”.
Ten jeden fragment ukazuje problem systemowy, jaki występuje w polskiej administracji. Realizacja jakiegokolwiek projektu, w szczególności dużego, musi się odbywać na bazie ściśle zdefiniowanych procesów, które umożliwiają planowanie, rozdzielenie zadań, przygotowanie i rozliczenie finansowania, mierzenie postępów, a także szacowanie i przeciwdziałanie ryzyku występującemu w czasie trwania projektu. Inaczej nie będzie wiadomo, czy zakończył się on sukcesem (brak wyznaczonych policzalnych celów i metod ich mierzenia), a jeśli nie, co poszło nie tak.
Pracując 15 lat w ponad 100-letniej amerykańskiej korporacji na różnych stanowiskach i z różnym zakresem odpowiedzialności, miałem okazję poznać i zrozumieć naturę tego typu organizacji. Ich podstawą są ściśle zdefiniowane procesy ograniczające samowolę pracowników czy też interpretowalność przepisów przez kadrę kierowniczą. Zarządzanie dużą, kilkusettysięczną strukturą wymaga tego typu rozwiązań, inaczej nie byłyby one w stanie sprawnie funkcjonować w długich okresach (dekady lub więcej). Co ważne, owe procesy także podlegają ocenie i stosownym zmianom, aby usprawnić działanie całości. Clou tkwi w tym, aby organizacja była wydolna nawet przy pojawiających się błędach decyzyjnych.
Tymczasem polskie ministerstwa są jak Polska dzielnicowa, z ministrami jako książętami, od których woli i kompetencji (lub ich braku) zależy funkcjonowanie państwa. W dobrze zdefiniowanym systemie opartym na sieci procesów brak przygotowania merytorycznego wybranych jednostek jest w dużym stopniu niwelowany i nie zagraża dalszemu działaniu. Przykładem niech będzie kryzys rządowy w Belgii z lat 2010–2011. Kraj ten przez prawie półtora roku funkcjonował bez nowego rządu i działo się to w trakcie największego kryzysu strefy euro.
W SOR zdefiniowano skuteczne państwo jako jeden z celów strategicznych (Cel III). W diagnozie tego obszaru czytamy, że „problemy dotyczą m.in. nadmiaru przepisów, ich niespójności, częstych zmian, braku przejrzystości procesu legislacyjnego i występowania luk prawnych” [11]. Rzeczywistość ostatnich lat pokazała dobitnie, że ten zakres nie został poprawiony. Dotyczy to zarówno częstotliwości zmian, trybu ich wprowadzania (np. bardzo krótkie vacatio legis), jak i opóźniania już przyjętych, właściwych rozwiązań. Dobitnym przykładem tego ostatniego było kilkakrotne odwlekanie wejścia w życie przepisów o Prostej Spółce Akcyjnej [12]. Także podatek VAT nadaje się do całkowitej redefinicji i uproszczenia.
Działania w obszarze polityki prorodzinnej również nie przyniosły spodziewanych rezultatów, w szczególności podniesienia dzietności. Program 500+ stał się de facto programem stymulacji konsumpcji, co ma swoje pozytywne strony, ale nie rozwiązał problemu niesprzyjających trendów demograficznych. Zwiększona imigracja (głównie z Ukrainy) do pewnego stopnia odsuwa ten problem dalej w przyszłość, ale go nie rozwiązuje.
Polska montownia?
Sprawdźmy teraz, jak przedstawia się „polska montownia”. W ciągu ostatnich 30 lat polski eksport wzrósł 25-krotnie [13]. Obecna pozycja gospodarcza Polski jest znacznie mocniejsza, niż wielu może się wydawać. Według danych MFW za rok 2022 nasze PKB jest większe od holenderskiego (liczone według parytetu siły nabywczej [14]). Co więcej, jeśli zsumować PKB Szwecji, Norwegii i Finlandii, gospodarka naszego kraju jest nadal większa. Jeśli dodamy do tej sumy jeszcze Danię, to takie połączone PKB jest tylko o 15% większe od polskiego. Całkiem nieźle jak na „montownię”.
Jako kraj dysponujemy sporymi możliwościami finansowymi, choć pytanie, czy odpowiednio je alokujemy, jest osobną kwestią. Przykładowo, roczny koszt 500+ to 41 mld zł, czyli ok. dziewięciu mld euro, a łącznie od 2016 r. wydaliśmy na niego ponad 200 mld zł [15]. Dla porównania, maksymalny budżet przewidziany do 2030 r. na Morskie Farmy Wiatrowe to 22,5 mld euro [16]. Wzrosły też zdolności gotówkowe Polaków, o czym świadczy popularność programu Mój Prąd czy to, jak zmienił się odsetek zakupu nowych nieruchomości bez udziału kredytu (40–50% w 2020 r. [17]).
Rys. 2. PKB per capita w parytecie siły nabywczej w latach 1990–2021 (fot. data.worldbank.org)
Oczywiście, daleko nam do poziomu zamożności krajów zachodnich – w raporcie Allianz AG z 2022 r. średnia wartość aktywów finansowych netto per capita jest 11 razy wyższa dla Holendra niż dla Polaka (odpowiednio 125 tys. i 11 tys. euro [18]). Jest to istotny problem, do którego później jeszcze wrócimy.
Niemniej jednak Polska coraz częściej wybierana jest jako świetne miejsce do inwestycji typu greenfield (10. miejsce na świecie w roku 2020 [19]), a firmy technologiczne otwierają u nas swoje centra badawcze; uczyniły tak m.in. Intel, Google, Motorola, Siemens, General Electric, Volvo, Fujitsu, Samsung, IBM, NVidia czy Amazon [20]. Atrakcyjności polskiego rynku nie zmieniła nawet wojna na Ukrainie – w zeszłym roku padł rekord w liczbie i wartości projektów [21].
Rys. 3. Widok Warszawy z satelity obrazowania radarowego firmy ICEYE (fot. pbs.twimg.com)
Zmienia się charakter naszej gospodarki i mówienie o niej jako „montowni” przestaje odpowiadać rzeczywistości. W 2012 r. Polska przystąpiła do Konwencji ESA (Europejskiej Agencji Kosmicznej), co pozwoliło naszym lokalnym firmom na udział w różnych projektach i misjach kosmicznych. W ramach programu Copernicus (obserwacja Ziemi) polska firma CloudFerro dostarcza platformę w formie chmury obliczeniowej do przechowywania i przetwarzania zdjęć satelitarnych (Creodias [22]). Szereg polskich firm New Space bierze udział w studium analiz dotyczących budowy centrów danych umieszczonych w przestrzeni kosmicznej [23]. Firma SatRev z Wrocławia dostarczyła satelitę dla Omanu (próba jej wyniesienia z początku tego roku zakończyła się awarią po stronie Virgin Orbit). Sukcesywnie rozwija też technologię do budowy konstelacji 1500 nanosatelitów z planowaną rewizytą co 30 minut. SpaceForest z Gdyni, obok wielu dziedzin, inwestuje w opracowanie własnego systemu wynoszenia ładunków na wysokości suborbitalne. Fińsko-polska spółka ICEYE, dostawca zobrazowań radarowych z orbity, rozwija w Polsce centrum operacji satelitarnych, ośrodek badań oraz konstrukcji nowych podzespołów i ich integracji. Wiele polskich firm, jak KP Labs, Astronika czy Creotech, to dostawcy komponentów dla międzynarodowych misji kosmicznych, w tym naukowych.
Creotech poza sektorem kosmicznym (rozwija swoją własną platformę satelitarną) działa również w branży technologii kwantowych, tworząc własne produkty i podzespoły do budowy komputerów kwantowych. Ostatnio spółka ogłosiła, że w ramach projektu Komisji Europejskiej weźmie udział w budowie pierwszego tego typu komputera w Poznańskim Centrum Superkomputerowo-Sieciowym [24]. Dodatkowo, także na zlecenie Komisji Europejskiej, Creotech stanie na czele międzynarodowego konsorcjum, które ma zrealizować system komunikacji kwantowej (dokładnie – skalowalny kwantowy system dystrybucji kluczy [25]). Znów, całkiem nieźle jak na „montownię”.
Ale może to tylko „jedna jaskółka, która wiosny nie czyni”? Odmiennego zdania są inwestorzy zagraniczni. Polskie środowisko naukowe i inżynierskie przyciąga coraz większe zainteresowanie z zewnątrz. Są nawet tacy, jak Dominik Andrzejczuk – amerykański inwestor polskiego pochodzenia, którzy wolą porzucić słoneczną Kalifornię i przenieść się do Polski, bo widzą tutaj ogromny potencjał rozwoju najnowszych i przełomowych technologii. Według Andrzejczuka Polska, tak jak nieistniejąca jeszcze w latach 60. Dolina Krzemowa, posiada wszystkie atrybuty potrzebne do stworzenia „doliny kwantowej” [26]. Obszernie mówił on o tym w rozmowie z Igorem Janke dla „Układu Otwartego” [27].
Rys. 4. Powołanie Klastra Technologii Kwantowych (fot. uw.edu.pl)
Ostatnio w tej dziedzinie dzieje się całkiem sporo. We wspomnianym wcześniej ośrodku superkomputerowym w Poznaniu IBM planuje uruchomienie Quantum Hub na region Europy Środkowej i Wschodniej, w którym chce badać potencjalne zastosowania tej technologii w zaawansowanych rozwiązaniach sztucznej inteligencji, technologii kosmicznych, metrologii czy modelowania kryzysowego [28]. W Gdańsku uruchomione zostało Międzynarodowe Centrum Teorii nad Technologiami Kwantowymi (International Centre for Theory of Quantum Technologies) [29]. Powołano też Klaster Q (Klaster Technologii Kwantowych), skupiający najważniejsze polskie uczelnie wyższe (Uniwersytet Warszawski, Jagielloński, Gdański, Uniwersytet im. Adama Mickiewicza, Mikołaja Kopernika w Toruniu, Politechnikę Wrocławską, Centrum Fizyki Teoretycznej oraz Instytut Fizyki PAN) oraz środowisko biznesowe (podmioty takie jak Exatel, BEIT, Fibrain, Nanores, ORCA Computing, QNA Technology, Quantum Blockchains, Quantum Flytrap, Quantum Optical Technologies, Sequre Quantum, Syderal Polska) [30].
Dynamicznie rozwija się również polski sektor sztucznej inteligencji. Ma on swoje problemy (obecnie jest to słaba współpraca między firmami a uczelniami), ale polscy specjaliści są znani i cenieni na świecie. Dlatego wiele firm zagranicznych otworzyło lub planuje otworzyć u nas centra badawczo-rozwojowe związane z SI. Także coraz więcej polskich przedsiębiorstw inwestuje we własne rozwiązania artificial intelligence i opiera na nich swój biznes. Trend jest wyraźnie wzrostowy [31].
Polska znana jest z wielu firm tworzących popularne na całym świecie gry komputerowe, jak Wiedźmin, Dead Island, Frostpunk, Dying Light czy Sniper. Natomiast niewiele osób orientuje się, że w naszym kraju od kilku, a nawet kilkunastu lat funkcjonują polscy przedsiębiorcy produkujący elektronikę i urządzenia przenośne, takie jak smartfony, tablety, czytniki e-booków, laptopy, pamięci RAM, dyski SSD, nawigacje, kamery samochodowe, sprzęt RTV, drukarki 3D czy systemy dla tzw. inteligentnych domów [32]. Nie robią tego jako podwykonawcy, ale wypuszczają sprzęt pod własną marką, także za granicę.
Środowisko startupów również rośnie z każdym rokiem. Serwisy takie jak Booksy, LiveChat, Brainly, Brand24 czy Docplanner świetnie radzą sobie na rynkach globalnych [33]. Ten ostatni, bardziej rozpoznawalny w Polsce jako ZnanyLekarz, uznawany jest przez niektórych za pierwszego polskiego jednorożca (spółkę wycenianą na co najmniej miliard dolarów) [34].
Polskie firmy z powodzeniem działają w wysokomarżowych branżach i próbują swoich sił na rynkach zagranicznych. Polski sektor gamingowy, IT, New Space, druk 3D, quantum computing czy sztuczna inteligencja powoli stają się rozpoznawalne poza naszymi granicami. A to dopiero początek drogi.
Co dalej?
Przyjęta Strategia na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju próbuje wzorem Singapuru, Japonii, Tajwanu czy Korei Południowej podnieść gospodarkę kraju na znacznie wyższy poziom i możliwe, że pierwsze efekty zaczynają już być widoczne. Wdrożone zachęty pozwoliły przygotować polskim firmom pole do rozwoju i inwestowania w bardziej perspektywiczne obszary, co w przyszłości powinno wyciągnąć nas z „bycia średniakiem”. Niemniej jednak pracy pozostało bardzo dużo i nie jest to tylko odpowiedzialność obecnego czy przyszłych rządów.
Jednym z obszarów wymagającym znacznie większej aktywności państwa są badania i rozwój. Jak widzieliśmy wcześniej, udział sektora publicznego w krajach rozwijających się (również w tych rozwiniętych) jest kluczowy. Oczywiście cieszy fakt, że nakłady na B+R rosną (w 2021 r. było to 1,44% PKB [35]), ale ich poziom nadal jest relatywnie niski. W klubie „powyżej 3%” są Niemcy, Szwajcaria, Austria, Japonia, USA, Belgia, Szwecja, a najwięcej wydają Korea Południowa (4,81%) oraz Izrael (5,44%) [36]. Udział w B+R mają też przedsiębiorcy, ale do nich jeszcze dojdziemy.
Angażowanie polskich firm w dostarczanie wysokotechnologicznych rozwiązań na potrzeby państwa oraz współpraca w formule partnerstwa publiczno-prywatnego może polepszyć ten wskaźnik. Jednakże niektóre priorytety wydają się co najmniej dziwne. Na przykład przyjęty Krajowy Program Kosmiczny przewiduje wydatki na poziomie 2,5 mld zł (w latach 2021–2026 [37]), co odpowiada budżetowi na odbudowę Pałacu Saskiego [38]. Nie twierdzę, że dbanie o dziedzictwo kulturowe jest nieistotne, ale wydaje się, że proporcje wydatków powinny być inne. Inwestujmy w przyszłość, pamiętając o historii, a nie na odwrót.
Rys. 5. Działalność badawcza i rozwojowa w Polsce (fot. stat.gov.pl)
Może warto pomyśleć o stworzeniu cyfrowej biblioteki z materiałami naukowymi i literaturą, w szczególności z dziedzin STEM (nauka, technologia, inżynieria, matematyka), które zostaną przetłumaczone na język polski i udostępnione za darmo lub za niewielką opłatą polskim naukowcom i inżynierom? W gros publikacji używa się języka angielskiego, ale repozytorium obejmowałoby nie tylko wyniki naukowe, lecz także książki, patenty i inne materiały dostępne za granicą. Sporo literatury przedmiotowej wydaje się po niemiecku, francusku, rosyjsku, mandaryńsku czy japońsku, co stanowić może istotną barierę dla naszych kadr naukowo-inżynierskich.
Kenichi Ohno zwraca również uwagę na aspekt zmiany sposobu myślenia społeczeństwa, które się modernizuje: „Niektóre obszary polityki wymagają zasadniczej zmiany w powszechnym sposobie myślenia, zanim zostaną osiągnięte wyniki. Sama dobra polityka może nie wywołać dynamicznego wzrostu, jeśli sektor prywatny jest ogólnie zadowolony z bierności, krótkowzroczności i kultu zagranicznych produktów. Nieskrępowany rynek może faworyzować spekulacje na rynku nieruchomości i zmianę pracy zamiast długoterminowych inwestycji w technologię i umiejętności. Jeśli zmiana sposobu myślenia nie nastąpi spontanicznie w sektorze prywatnym, państwo może być zmuszone do narzucenia jej odgórnie, aż stanie się częścią kultury narodowej”. [39]
Wydaje się, że w Polsce ten problem nie występuje, ale w Japonii wprowadzenie takiego odgórnego programu było konieczne, ponieważ jeszcze na początku XX w. „japońscy pracownicy często zmieniali pracę […], brakowało im dyscypliny i rzadko oszczędzali zarobione pieniądze. Ministerstwo stwierdziło, że te żałosne cechy pracowników stanowią poważną przeszkodę w industrializacji” [40].
Jeszcze ciekawsze obserwacje poczynił Dieter Schneidewind, opisując mieszkańców Korei: „Kłótliwy charakter Koreańczyków można znaleźć we wszystkich organizacjach, na szczeblach administracji, a nawet w klubach sportowych czy zarządach nieruchomości. […] większość Koreańczyków tradycyjnie nie ufa wysokim urzędnikom swojego kraju. […] Unikanie podatków wydaje się sportem narodowym. […] Godne uwagi jest również to, że wielu Koreańczyków przedkłada produkty zagraniczne nad towary lokalne. Tutaj egoizm przeważa nad patriotyzmem”. [41]
Brzmi to aż niewiarygodnie i wbrew przyjętemu stereotypowi, przez który patrzymy na kulturę społeczeństw Dalekiego Wschodu. Jeśli tak w rzeczywistości było, to swoimi zachowaniami Koreańczycy mocno przypominają Polaków, co w kontekście osiągnięć Korei w drugiej połowie XX w. obala popularną opinię o ograniczeniach kulturowych uniemożliwiających modernizację kraju.
Do podobnych wniosków doszedł Chang Ha-Joon, prowadząc szeroko zakrojone badania, czy kultury w ogóle wpływają na unowocześnienie państwa i jeśli tak, to w jakim stopniu. Oto kilka z wielu przykładów historycznych, do których dotarł [42]:
„W swojej książce z 1903 roku »Evolution of the Japanese« amerykański misjonarz Sidney Gulick zauważył, że wielu Japończyków »robi wrażenie […] leniwych i do głębi obojętnych na upływ czasu«. Gulick nie był byle jakim obserwatorem. Żył w Japonii przez dwadzieścia pięć lat (1888–1913). […] dostrzegał wystarczające potwierdzenie kulturowego stereotypu Japończyków jako »żyjących na luzie« i »emocjonalnych« ludzi, których cechowała »lekkość serca, wolność od wszelkich lęków o przyszłość, żyjących dniem dzisiejszym«”.
„Po podróży do Azji w latach 1011–1912 Beatrice Webb, słynna przywódczyni brytyjskiego fabiańskiego socjalizmu, opisywała Japończyków jako obdarzonych »wątpliwym pojmowaniem wypoczynku i całkiem nieznośną osobistą niezależnością«. Powiedziała, że w Japonii »rzuca się w oczy, iż brak tam chęci, by ludzi uczyć myślenia«. Opisała Koreańczyków jako »12 milionów brudnych, poniżonych, posępnych, leniwych, pozbawionych wszelkiej religii dzikusów, którzy snują się w brudnych białych ubraniach, wyjątkowo nieudolnie skrojonych, którzy żyją w plugawych lepiankach«”.
„Brytyjczycy mówili kiedyś podobne rzeczy o Niemcach. Zanim rozwinęli się gospodarczo w połowie XIX wieku, Niemcy zazwyczaj byli określani przez Brytyjczyków jako »ludzie tępi i ciężcy«. »Lenistwo« często było słowem kojarzonym z niemiecką naturą. […] Nie dotyczyło to tylko Brytyjczyków. Francuski fabrykant, który zatrudniał Niemców, narzekał, że »pracują jakby robili łaskę«”.
Rys. 6. Fabryka lokomotyw Augusta Borsiga (fot. Wikimedia)
»Brytyjczycy uważali Niemców również za »ciężko kapujących«. Zdaniem Johna Russella, XIX-wiecznego podróżnika i pisarza, Niemcy byli »zatwardziałymi, zakutymi łbami […] niewyposażonymi ani w specjalną bystrość postrzegania, ani w szybkość rozumienia«. W szczególności, zdaniem Russella, nie byli otwarci na nowe idee, bo »długo trwa, zanim [Niemiec] zrozumie sens tego, co dla niego nowe i trudno w nim obudzić zapał, by do tego dążył«. Trudno się dziwić, że nie »wyróżniali się przedsiębiorczością ani działaniem«, jak zauważył kolejny brytyjski podróżnik z połowy XIX wieku”.
„Dwadzieścia, może piętnaście lat temu [na przełomie 1980–1990] istniało u nas [w Korei Płd.] wyrażenie »koreański czas«. Chodziło o rozpowszechnioną praktykę polegającą na tym, że ludzie mogli się spóźniać godzinę albo dwie na spotkanie i nawet nie było im z tego powodu przykro. Dzisiaj [początek XXI w.], wraz z tempem życia o wiele bardziej zorganizowanym i szybszym, takie zachowanie prawie w całości zanikło, a w wraz z nim też jego nazwa”.
„Niemców uważano również za nastawionych zbyt indywidualistycznie i niezdolnych do współpracy. Ich nieumiejętność pracy zespołowej, zdaniem Brytyjczyków, uwydatniała się szczególnie w niskiej jakości i zaniedbaniu ich publicznej infrastruktury”.
„Brytyjscy podróżnicy z początków XIX wieku uważali ponadto, że Niemcy są nieuczciwi: »handlarze i sklepikarze oszukują, kiedy tylko się da, i to na najmniejszą do wyobrażenia sumę, zamiast nie oszukać w ogóle […] To łotrostwo jest powszechne« – zauważył Sir Arthur Brooke Faulkner, lekarz służący w brytyjskiej armii”.
Chang wyjaśnia, że postrzeganie społeczeństw słabo rozwiniętych jako leniwych nie wynikało z ograniczeń kulturowych, ale z „błędnej interpretacji, bo bogate kraje są po prostu zupełnie inaczej zorganizowane niż biedne” [43].
Analizował też konfucjanizm, który rzekomo stoi za sukcesem gospodarczym Japonii czy Korei, i przypomniał, że wcześniej, gdy kraje azjatyckie były zacofane, używano konfucjanizmu jako argumentu tłumaczącego zapóźnienie. Wskazał wewnętrzne sprzeczności reguł konfucjańskich:
„Który zatem portret konfucjanizmu jest właściwy? Kultura, która ceni »gospodarność, inwestycje, ciężką pracę, edukację, organizację i dyscyplinę«, jak mówi Huntington w odniesieniu do Korei Południowej, czy też kultura, która dyskredytuje praktyczną działalność, zniechęca do przedsiębiorczości i upośledza rządy prawa?
Oba są właściwe, z tym że pierwszy obraz wyszczególnia tylko te jego elementy, które są dobre dla rozwoju gospodarczego, a drugi tylko te, które są złe”. [44]
I dalej: „[…] kulturowe wyjaśnienia rozwoju gospodarczego zazwyczaj stanowią niewiele więcej niż uzasadnienie ex post facto […]. Tak więc w początkach kapitalizmu, gdy większość krajów odnoszących sukcesy gospodarcze była krajami protestanckimi, wiele osób twierdziło, że protestantyzm wyjątkowo odpowiada rozwojowi gospodarczemu. Gdy katolicka Francja, Włochy, Austria i południowe Niemcy prędko się rozwinęły, zwłaszcza po II Wojnie Światowej, to chrześcijaństwo, a nie protestantyzm, stało się tą magiczną kulturą. Zanim Japonia stała się bogata, wielu ludzi myślało, że Azja Wschodnia nie rozwinęła się z powodu konfucjanizmu. Ale gdy jej się powiodło, tezę zrewidowano i mówiono, że Japonia tak szybko się rozwinęła, bo obowiązująca w niej wyjątkowa odmiana konfucjanizmu kładła nacisk na współpracę i jednostkowe oświecenie, które przez wersje chińską i koreańską są przecież wyżej cenione. A potem Hongkong, Singapur, Tajwan i Korea zaczęły sobie tak dobrze radzić, że twierdzenie o różnych odmianach konfucjanizmu popadło w zapomnienie. Konfucjanizm jako całość nagle stał się najlepszą kulturą dla rozwoju, bo szczególnie doceniał ciężką pracę, oszczędność, edukację i szacunek dla autorytetów”. [45]
Kończąc wątek kulturowy, oddam ponownie głos Changowi, który podsumował go w ten sposób: „Musimy zrozumieć rolę kultury w rozwoju gospodarczym, mając na względzie jej prawdziwą złożoność i wagę. Kultura to coś złożonego i trudnego do zdefiniowania. Ma wpływ na rozwój gospodarczy, ale rozwój ten ma na nią wpływ o wiele większy. Kultura nie jest czymś niezmiennym. Można ją zmienić za pomocą: wzajemnie wzmacniającej się interakcji z rozwojem gospodarczym, ideologicznej perswazji – oraz dopełniających to polityki i instytucji, które zachęcają do pewnych form zachowania, które z biegiem czasu zmieniają się w cechy kulturowe. Tylko wtedy możemy uwolnić naszą wyobraźnię zarówno od nieuzasadnionego pesymizmu tych, którzy wierzą, że kultura to przeznaczenie, jak i od naiwnego optymizmu tych, którzy wierzą, że mogą przekonać ludzi, by myśleli inaczej i w ten sposób doprowadzić do rozwoju gospodarczego”. [46]
Elity
Omówienie jakości naszych elit wymagałoby napisania osobnego tekstu, zatem skupię się tylko na zasygnalizowaniu problemów. Wszyscy wiemy, a przynajmniej czujemy, że coś z naszymi elitami jest nie tak. Nepotyzm, marnotrawstwo środków publicznych, niekompetencja, wykorzystywanie areny międzynarodowej do rozgrywek wewnętrznych, bezkarność i brak odpowiedzialności za poczynione szkody, a czasem nawet gadanie zwykłych głupot. Lista „grzechów” jest długa. I nie dotyczy jednej konkretnej partii. Występuje też zarówno na szczeblu administracji centralnej, jak i samorządowej. To jest problem systemowy, obecny w Polsce od kilkudziesięciu lat. Ta sama krytyka dotyczy dziennikarzy, których duża część z dostawców rzetelnej informacji przeistoczyła się w sprzedawców krzywych luster, przekonujących nas, że obraz w nich odbity odzwierciedla rzeczywistość. To karygodne.
Proszę uważnie przeczytać ten cytat: „Życie polityczne [w kraju X] ma coś z chorej jakości »republiki bananowej«. Każdy polityk, przez nepotyzm, interesowność i przekupstwo, otacza się lojalnymi sługusami. Celem jest wynagradzanie ich posadami, dzięki którym mogą przyssać się do pieniędzy publicznych […]. Wielcy nuworysze, spekulanci i politycy są ludźmi o olbrzymim majątku, których przychody piętrzą się jak Andy pośród lasów deszczowych biedy zwykłych ludziˮ.
O jakim kraju mowa? O Polsce? Rosji? O jakimś zacofanym kraju trzeciego świata?
Cytat pochodzi z książki E.P. Thompsona „Whigs and Huntersˮ [47] i opisuje realia świata polityki angielskiej w latach 20. XVIII w., za rządów premiera Walpole’a, który, jak o nim mawiano, „podniósł korupcję do rangi systemu. Zręcznie manipulował nadaniami tytułów arystokratycznych, urzędów państwowych i przywilejów, by utrzymać zaplecze swej władzy, co pozwoliło mu pozostać premierem przez imponujące dwadzieścia jeden lat (1721–1742)” [48]. We Francji i Wielkiej Brytanii powszechną praktyką była jawna sprzedaż urzędów publicznych do co najmniej XVIII w. [49] Podobnie w Prusach, gdzie stanowisko pracy w urzędzie otrzymywał ten, kto „zadeklarował płacenie najwyższego podatku w pierwszym roku urzędowania” [50]. Co więcej, jeszcze w XIX w. w Wielkiej Brytanii normalną praktyką było „pożyczanie” środków publicznych na cele osobiste [51].
W Stanach Zjednoczonych, „gdzie system »łupów«, polegający na tym, że oficjalne stanowiska oferowano osobom sprzyjającym partii rządzącej niezależnie od ich kwalifikacji, na dobre zadomowił się w początkach XIX wieku i był szczególnie rozpowszechniony kilkadziesiąt lat po wojnie secesyjnej. Aż […] do 1883 r. ani jeden amerykański urzędnik federalny nie zdobył stanowiska w otwartym konkursie. […] Pod koniec XIX wieku korupcja przy stanowieniu prawa stała się powszechnym problemem, zwłaszcza w zgromadzeniach stanowych”. [52]
O nepotyzmie prezydenta Granta chodziły legendy. Nowy Jork słynął z kręgu Tweeda i stowarzyszenia Tammany Halljako przykładów zinstytucjonalizowania korupcji w drugiej połowie XIX w. [53]
Podobne zjawiska miały miejsce w bogacącej się Korei czy na Tajwanie. W Japonii kupowano głosy w zamian za uruchomienie budowy kolei [54]. Nepotyzm i korupcja przez powiązania rodzin biznesowych japońskich zaibatsu czy koreańskich czeboli z rządami były powszechnie znane [55].
Dlaczego o tym wszystkim wspominam? Czy usprawiedliwiam występujące w Polsce kolesiostwo, niekompetencję i brak odpowiedzialności? Absolutnie nie! Te zjawiska trzeba zwalczać. Chciałem jednak pokazać, że nie różnimy się pod tym względem od innych krajów, które przechodziły proces modernizacji; że mitem jest praworządność i uczciwość społeczeństw zachodnich w okresach rozwoju podobnych do naszego. Pecunia non olet to uniwersalny i w pewien sposób nieśmiertelny fenomen.
Wywieranie presji na polityków jest, niestety, konieczne. Nie można mieć oczywiście złudzeń, że każdy członek społeczeństwa stanie się nagle aktywnym obywatelem. Część ludzi jest zupełnie bierna z własnego – bądź nie – wyboru. Może krępuje ich mentalny kaftan imposybilizmu. Może zostali skrzywdzeni przez aparat państwowy – służbę skarbową, zdrowia lub system sądowniczy. Albo zwyczajnie ich to nie interesuje. Lecz do zmian nie jest wymagana większość. Wystarczy niewielka, acz wytrwała grupa renormalizacji, o której pisze Nassim Taleb w swojej ostatniej książce [56].
Ale co zrobić, żeby to zmienić? Może wyjściem jest zmiana pokoleniowa? Czy nowa generacja, wychowana w innych warunkach, na innych wzorcach, bez wielu ograniczeń intelektualnych oraz stawiająca jakość ponad bylejakość, będzie odpowiedzią? A może po prostu znów zastosować się do rady Mahbubaniego i sięgnąć po gotowe rozwiązania funkcjonujące w krajach o najniższym obecnie poziomie korupcji (Corruption Perceptions Index), jak Dania, Finlandia, Norwegia, Szwecja czy Singapur, dostosowując je do naszych realiów?
Obywatele
Czy jednak czekanie, aż „system się zmieni”, jest wszystkim, na co nas stać? Jeśli chodzi o ekonomię, jest wręcz przeciwnie. Nasze codzienne decyzje konsumenckie powoli wpływają na zmiany. Świadomy wybór polskiego produktu lub usługi dostarczanej przez firmę polską wydaje się skrajnie nieistotny. Ale tysiące takich dodatkowych wyborów każdego dnia złożone w tygodnie, miesiące i lata przełożą się na ogromny efekt końcowy. Mała asymetria powtórzona miliony razy zrobi różnicę.
Ktoś może pomyśleć, że promuję jakąś chorą ideologię. Bynajmniej. To jest zwyczajny pragmatyzm, a nawet egoizm. To podejście traktuję osobiście jak inwestycję o dwóch obliczach. Jedno to wzrost przychodów polskich przedsiębiorców i pośrednio wzrost ich marżowości. Większy zysk przekłada się na inwestycje przynoszące albo lepszą jakość, albo niższą cenę. Inaczej wypadną z gry rynkowej. Rozumie to każdy, kto prowadził kiedyś choćby najprostszą działalność. Drugie oblicze jest jeszcze bardziej prozaiczne – polskie firmy płacą podatki w Polsce. Więc dodatkowa złotówka tu i ówdzie wróci do mnie w postaci jakiejś usługi publicznej. A płacenia podatków lokalnie z pewnością nie można się spodziewać po firmach zagranicznych [57].
Rys. 7. Polska klasa średnia (fot. pie.net.pl)
W 2019 r. Polski Instytut Ekonomiczny (PIE) opublikował raport, w którym stwierdza się, że „liczebność polskiej klasy średniej przewyższa liczbę obywateli takich państw jak Dania czy Szwecja […], [przy czym] mediana dochodu rozporządzalnego netto (ekwiwalentnego) przypadająca na członka gospodarstwa domowego wśród osób przynależących do klasy średniej wynosi 2500 zł” [58]. Inaczej mówiąc, rodzina czteroosobowa posiada do dyspozycji środki finansowe w wysokości co najmniej 10 tys. zł miesięcznie. Można się wykłócać, czy to dużo, czy mało, ale jest to kwestia definicyjna i nie o nią tutaj chodzi, więc przyjmijmy kwotę podaną w raporcie. Co ważniejsze, można w nim również wyczytać, że „45 proc. przedstawicieli klasy średniej deklaruje brak jakichkolwiek oszczędności. Jednocześnie, dane zgromadzone przez analityków PIE pokazują, że różnego rodzaju kredytami i pożyczkami obciążonych jest 45 proc. członków klasy średniej”.
Powyższe informacje potwierdzają dane z raportu Assay Group z 2021 r. o gotowości inwestycyjnej Polaków [59]. 44% nie posiada żadnych oszczędności, a poduszka finansowa prawie jednej trzeciej wystarcza najwyżej na dwa miesiące. 61% nigdy nie inwestowało, nawet w tradycyjne produkty bankowe. Z kolei z badania świadomości i wiedzy ekonomicznej Polaków przeprowadzonego na zlecenie NBP w 2020 r. dowiadujemy się, że 53% respondentów oceniło swoją wiedzę na od średniej do bardzo dużej, natomiast 44% jako bardzo lub raczej małą. Co więcej, 70% postrzega wiedzę z zakresu ekonomii, finansów i gospodarki jako potrzebną w życiu codziennym [60]. Co jest z tym oszczędzaniem Polaków?
Jeśli ktoś, czytając powyższy fragment, pomyślał: „no, ale teraz jest przecież inflacja!”, to jest to sygnał, że nasz umysł szuka dla nas wymówki. Wcześniej, gdy inflacja była niska, mógł podpowiadać: „no, ale oprocentowanie lokat jest bliskie zeru!”. Wszystko to prawda, ale w oszczędzaniu nie chodzi o krótkoterminowe zyski. Jest to raczej wieloletni proces żmudnego odkładania nawet niewielkich kwot. I jest to bardzo trudne, bo wymaga z jednej strony systematyczności, a z drugiej walki z pokusą wykorzystania już zebranych środków na chwilowe zachcianki. Przypomina to odchudzanie – diety cud mają działanie krótkotrwałe, a nam potrzeba zmiany stylu życia, wyrobienia w sobie nawyku takiego jak mycie zębów. Jeśli ktoś potrzebuje konkretnych wytycznych, warto sięgnąć po obszerny darmowy blog lub płatną książkę Michała Szafrańskiego [61].
Mała dygresja – jak postrzegalibyśmy wykształconego mężczyznę po pięćdziesiątce, który nosi tanie garnitury, jeździ używanym, kilkuletnim samochodem, pracuje po 45–55 godzin tygodniowo, prowadzi niewielką firmę, np. zakład spawalniczy, tępienia insektów bądź sklep filatelistyczny, jego żona, jeśli pracuje, najczęściej jest nauczycielką, ma on dom, w którym mieszka przeciętnie dłużej niż 20 lat, a w okolicy ma niezbyt zamożnych sąsiadów? Dodatkowo lubi zaoszczędzić, gdy widzi jakąś promocję? W latach 90. Thomas Stanley zrobił badania, których celem było ustalenie, jak prezentuje się przeciętny Amerykanin, którego majątek netto wynosi ponad milion dolarów. To, co opisałem wyżej, to obraz typowego milionera ze Stanów. Co istotne, posiadana na własność nieruchomość stanowi mniejszą część majątku milionerów, ponieważ większość z nich inwestuje w aktywa finansowe co najmniej 15% swoich miesięcznych zarobków, które nie są w końcu wygórowane (trudno uzyskać duży dochód, sprzedając znaczki albo zajmując się insektami). Stanley swoje badania szczegółowo opisał w książce „Sekrety amerykańskich milionerów” [62] (powtórzył je dekadę później, uzyskując prawie identyczne wyniki).
Ale po co w ogóle oszczędzać? Poza oczywistym budowaniem własnego majątku (który można przecież przekazać kolejnym pokoleniom) kreujemy również bazę kapitałową dla naszej gospodarki. Robimy to za pośrednictwem systemu bankowego (trzymając pieniądze na rachunkach oszczędnościowych i lokatach) bądź poprzez rynek kapitałowy (kupując jednostki funduszy inwestycyjnych albo lokując pieniądze samodzielnie w różnych instrumentach). To jest paliwo do wzrostu firm, umożliwiające im podjęcie mniej lub bardziej ryzykownych, a jednocześnie intratnych projektów, które przekładają się na wzrost zatrudnienia, płacone podatki i, przy odpowiednich warunkach, wyższe pensje.
Przedsiębiorcy
W kwestii naszego przechodzenia do rdzenia przedsiębiorcy mają bardzo dużo do powiedzenia i zrobienia. Skupianie się na rynku krajowym jest ograniczające z wielu powodów. Nie jest on duży (relatywnie), choć z pewnością może dawać satysfakcjonujące wyniki. Zamożność polskiego społeczeństwa na razie nie należy do najwyższych (aczkolwiek ulega poprawie), zatem marżowości i potencjalnych szans na ekspansję (z przejęciami włącznie) szukać trzeba poza granicami Polski (oczywiście nie dotyczy to każdej branży). A okazje się zdarzają, więc warto ich aktywnie wypatrywać.
Podam przykład. Niemiecka gospodarka słynie z prężnego sektora małych i średnich przedsiębiorstw, zwłaszcza rodzinnych (tzw. Mittelstand [63]). Niemcy zajęli bardzo interesujące miejsce w łańcuchach dostaw i podziału pracy. Konkurencja nie odbywa się na płaszczyźnie, kto taniej wyprodukuje dobra końcowe, ale kto sprzeda maszyny do ich produkcji [64]. I Mittelstand zajmuje w tym łańcuchu kluczowe miejsce, dostarczając istotnych komponentów i posiadając unikalną wiedzę w tworzeniu takowych.
Wiadomo też, że demograficznie Niemcy bardzo szybko się starzeją. Te dwa czynniki generują potencjalną asymetrię, którą mogą wykorzystać polscy przedsiębiorcy. Okazuje się bowiem, że z powyższych powodów ok. 840 tys. niemieckich firm MŚP nie ma perspektyw na sukcesję w ciągu kolejnych pięciu lat (dane za 2018 r.) [65] i można się pokusić o przejęcie części z nich. W samym tylko 2021 r. było ich ponad 150 tys., z czego 50% obecnych właścicieli jest otwartych na sprzedaż zewnętrznemu inwestorowi, 90% generuje dodatnie marże na poziomie 8%, a średnia cena sprzedaży to mniej niż 400 tys. euro [66].
Wymagać to będzie nie lada wysiłku (biurokracja niemiecka jest iście bizantyjska), ale ewidentnie jest to szansa na upieczenie dwóch pieczeni na jednym ogniu – zdobycie udziału w dużym rynku oraz dostępu do technologii i know-how. Jest tutaj też miejsce na działanie polskiego państwa, które może aktywnie wesprzeć ten proces np. poprzez udzielanie gwarancji lub preferencyjnego finansowania. Sektor prywatny również może na tym zarobić, oferując pośrednictwo w kwestiach prawnych, podatkowych i informacyjnych.
Poza ekspansją polskie firmy powinny jeszcze aktywniej angażować się w badania i rozwój. Ostatnie kilka lat przyniosło wiele pożytecznych zmian; pojawiły się zachęty w postaci preferencji nie tylko przy rozliczaniu kosztów poniesionych w związku z B+R, ale także znacząco niższego opodatkowania zysków z opracowanych technologii i rozwiązań. To jest właśnie miejsce powiększania swojej marżowości. Z roku na rok widać poprawę, a rok 2018 był szczególny, bo wtedy wydatki skoczyły na 1,21% PKB z 1,03% rok wcześniej [67]. W wartościach bezwzględnych mamy dwukrotny wzrost między rokiem 2015 (18 mld zł) a 2021 (37,6 mld zł), z czego udział przedsiębiorstw to obecnie prawie 24 mld zł.
Rośnie też liczba patentów. W 2010 r. Europejski Urząd Patentowy zarejestrował 205 zgłoszeń z Polski, w 2021 było to już 539 [68] [69]. To dwa razy więcej niż zgłasza Rosja (272), ale prawie dwa razy mniej niż Australia (1019) oraz trzy razy mniej niż Izrael (1717) [70]. Niestety, procentowy udział to tylko zaledwie 0,3% wszystkich aplikacji, w porównaniu z Koreą Południową (5%) czy Włochami, Szwecją, Niderlandami lub Wielką Brytanią (po 3%). Jeszcze długa droga przed nami.
Jak długo?
Często w relacjach, reportażach, artykułach i zwykłych rozmowach na temat bieżących wydarzeń w Polsce da się słyszeć tęsknotę za „lepszą rzeczywistością”. Mamy w głowie obraz kraju, w którym „wszystko działa jak należy”, „zarabiamy godziwie” i stać nas na wiele. Jednocześnie frustruje nas to, co słychać w telewizji, radiu czy opowiadaniach rodziny i znajomych. Ale to dobrze, że tak jest, ponieważ przypuszczam, że większość z nas chce lepiej dla siebie i swoich bliskich i jest gotowa na to pracować.
Pamiętajmy jednak, że błędem jest porównywanie naszej obecnej sytuacji ze statusem krajów bogatszych. Jak widzieliśmy, wcześniej w wielu aspektach życia gospodarczego, społecznego i politycznego w krajach tych można było obserwować dokładnie takie same, a może nawet większe niedociągnięcia na podobnym etapie rozwoju.
Osiągnięcie rdzenia nie jest przekroczeniem wyimaginowanej mety, granicy łatwo mierzalnej, wypełnieniem jakiegoś wskaźnika, który pokaże, że jesteśmy już u celu. Z całą pewnością jest to proces i śmiem twierdzić, że indywidualnie nie zauważymy, kiedy to się stanie. To jest jak patrzenie na rosnące drzewo – gdy codziennie będziemy je mieli na widoku, nie zauważymy, kiedy jego konary i pień staną się potężne. Gdybyśmy jednak wyjechali na jakiś czas, to po powrocie zmiany staną się oczywiste. Owszem, spełnimy jako kraj określone warunki makroekonomiczne, kapitałowe czy polityczne, ale dla każdego z nas z osobna poczucie, że nie mieszka już na półperyferiach, pojawi się w różnym czasie.
Z analizy przykładów historycznych wynika, że to powolne wchodzenie do rdzenia trwało długo. W wypadku pierwszych państw Europy Zachodniej były to setki lat, ale po pierwszej rewolucji przemysłowej wszystko przyspieszyło. Dla Niemców była to kwestia kilku pokoleń (ok. 70–80 lat), dla Amerykanów jakieś 60 lat, jeśli za start transformacji przyjmiemy okres wojny secesyjnej. W XX w. dla Korei, Tajwanu i Singapuru również był to okres ok. 40–60 lat zmian, które rozpoczęły się w podobnym czasie, w latach 60.
Ciekawym casusem jest Japonia. Jej industrializacja rozpoczęła się w drugiej połowie XIX w., ale gospodarczo zaczęła się ona liczyć dopiero na początku lat 30. XX w. Co ciekawe, jej polityczne zaklasyfikowanie do kategorii mocarstw miało miejsce wcześniej – najpierw zwróciła na siebie uwagę wygraną wojną z Chinami w latach 90. XIX w., ale to pokonanie Rosji carskiej na początku XX w. zmieniło jej status. W 1911 r. po ponad 50 latach zniesiono wszystkie niekorzystne traktaty handlowe, wymuszone m.in. działaniami komodora Perry’ego i jego czarnych okrętów, a w drugiej dekadzie XX w. Japonia była już regularnie zapraszana na międzynarodowe spotkania i konferencje. Zatem Japończykom bilet do klubu mocarstw zapewniła najpierw armia, a dopiero później gospodarka. Po przegranej II wojnie światowej potrzebowali ok. 25 lat, aby ze zniszczonego kraju stać się ekonomicznym numerem dwa na globie na początku lat 70.
A gdzie my jesteśmy? Trwa czwarta dekada od momentu, kiedy zmienił się ustrój na przełomie lat 80. i 90. Polska przeszła kolosalną metamorfozę. Dla kogoś z Trójmiasta obejrzenie na YouTubie filmu pt. „Tramwaje w Gdańsku1989” [71] będzie niewątpliwym szokiem. W tym krótkim materiale widać, jak bardzo zmieniła się nasza rzeczywistość: drogi, chodniki, samochody, stroje, fryzury, nawet znaki drogowe. Inny, jakby obcy świat.
Rys. 8. Gdańskie ulice w latach 90 XX w. (fot. Archiwum Polska Press)
Ile jeszcze musimy przejść, aby osiągnąć tytułowy cel? Tego nie wiem, ale można założyć, że kolejne 20, może 30 lat. Ma na to wpływ wiele czynników, z których część zależy od nas, a część jest zupełnie poza naszą kontrolą. Polacy to jeden z najbardziej pracowitych narodów na świecie. W statystykach OECD w 2021 r. byliśmy na szóstym miejscu z całkowitą liczbą przepracowanych godzin na poziomie 1830 rocznie (na pracownika [72]). I przez ostatnie 10 lat w zasadzie ta liczba się nie zmieniła. Dla porównania Koreańczycy, którzy w 2010 r. średnio pracowali 2163 godzin, w 2021 mieli ich już „tylko” 1915. Oczywiście, może to świadczyć też o tym, że ich produktywność wzrosła, a nasza nie.
Niemniej jednak ta podróż nadal trwa i nieprędko się skończy. Wszyscy płyniemy w tej samej łodzi i choć nie zawsze wiosłujemy w tym samym tempie i z tą samą siłą, to kierunek jest właściwy. Z pewnością ponowne przeczytanie tego eseju w 2050 r. będzie interesującym doświadczeniem.
Czy warto?
Ostatnie pytanie, które warto sobie zadać, to czy w ogóle powinniśmy starać się zmienić status swojego społeczeństwa, gospodarki i państwa? Czy nie lepiej poprzestać na tym, co już osiągnęliśmy, zadowalając się pozycją półperyferyjną? Przecież każda próba jej podniesienia z pewnością będzie kontestowana przez kraje będące w rdzeniu.
Zasadniczo już się to dzieje – polskie firmy są sekowane we Francji [73], instytucje UE ograniczają podstawowe swobody rynku unijnego (dyrektywa o pracownikach delegowanych wycelowana wprost w firmy transportowe z Europy Środkowo-Wschodniej [74]), Niemcy notorycznie blokują inwestycje na Odrze [75]. Cała ta walka dotyczy w końcu zasadniczej kwestii: kto na kogo pracuje i jakie marże uzyskują rodzime firmy.
I nie odbywa się ona tylko na szczeblu międzypaństwowym. Dotyczy również konkurencji między firmami prywatnymi. Historia polskiego startupu – firmy IVONA, która w swoim czasie posiadała najlepszą technologię syntezy mowy na świecie, jest aż nadto wymowna. Będąc szantażowana wieloletnim procesem przez dużego konkurenta z USA (propozycja „nie do odrzuceniaˮ w stylu Dona Corleone), IVONA ostatecznie odnalazła „ochronęˮ pod parasolem firmy Amazon, która wykorzystała polską technologię w popularnym rozwiązaniu o nazwie Alexa [76] (dlatego też duży ośrodek R&D firmy Amazon znajduje się w Gdańsku). W takich sytuacjach państwo powinno dawać ochronę lub przynajmniej wsparcie krajowym firmom, szczególnie z sektorów wysokomarżowych.
Bogate kraje wykorzystują nie tylko przewagi technologiczne i kapitałowe, ale również przepisy i instytucje międzynarodowe, które wymuszają szereg zmian i liberalizacji rynków pod sztandarem „wyrównywania boiskaˮ. Sęk w tym, że boisko zostaje wyrównane (czyt. „wypłaszczone”), ale niektórzy (czyt. kraje rozwijające się) „grają pod górkęˮ. Dotyczy to osłaniania wielu raczkujących wysokomarżowych branż strategicznych dzięki mechanizmom protekcjonistycznym, które według państw rdzenia powinny być zakazane jako niezgodne z duchem wolnego rynku. Wiemy jednak, że dokładnie takich samych metod ochrony używały owe kraje, zanim same stały się rozwinięte (przede wszystkim Wielka Brytania i Stany Zjednoczone).
Nie należy zapominać, że określony status nie jest nigdy dany na zawsze. Z półperyferii można stać się peryferiami, tak samo jak państwo rdzeniowe może stracić swoją pozycję i stoczyć się na niższy szczebel, jak chociażby Portugalia, czy przestać być hegemonem, jak Niderlandy na przełomie XVII i XVIII w. oraz Anglia w drugiej połowie XIX w. Jedyną stałą rzeczą w naturze jest ciągła zmiana, która przynosi zarówno nowe zagrożenia, jak i potencjalne szanse, kreując fluktuacje i niejednorodności dające pola do budowania asymetrii i przewag nad innymi. Panta rhei.
Poza tym nadejdzie dzień, w którym Polska stanie się płatnikiem netto w ramach UE. Zatem powinniśmy wypracować dodatkowy silnik na przyszłe obciążenia. Kapitał i know-how to jedyne sensowne rozwiązania – nie możemy mieć statusu podwykonawcy.
Każdy w społeczeństwie walczy o swoją pozycję, własny interes. To naturalne i pożądane zjawisko. Powoduje ono ciągłe zmiany, wznieca dynamizm w gospodarce, wywiera presję na różne grupy, próbując utrzymać je w szachu, aby nie wzrosły za mocno. Ale w tej walce musi istnieć granica, której nie należy przekraczać, bo generuje więcej kosztów niż korzyści. To „mentalne” liberum veto powodujące zniszczenia. Każdy z nas, poddając się mu, w długim terminie wyrządza sobie i innym szkodę. Szukanie kompromisu jest korzystniejsze i buduje przyszłość. To umiejętność, którą wypracowały społeczeństwa rdzenia.
Jak mawiał Gruby Tony z książek Nassima Taleba: „Nie chcesz wygrać debaty. Chcesz wygraćˮ.
Należy wystrzegać się nadmiernej retrospekcji i analizy przeszłych wydarzeń. Owszem, trzeba analizować błędy i wyciągnąć z nich wnioski, aby na tej podstawie móc zmieniać swoje plany i działanie, ale nadmierne mielenie „co-by-było-gdyby” do niczego nie prowadzi. Jesteśmy tu i teraz, pracujemy z tym, co mamy. Cel jest określony – wejście do pierwszej ligi. I nie robimy tego, żeby się lepiej poczuć z przyznaną etykietą państwa rozwiniętego. To śmieszne i infantylne. Znacznie ważniejsze jest zbudowanie realnej siły, zarówno państwa jako całości, jak i poszczególnych obywateli, zwiększenie naszych kapitałów, wiedzy i zdolności technologicznych.
Celem jest wejście na szczyt. I pozostanie na nim.
Seneka Młodszy powiedział kiedyś, że „nie ośmielamy się robić wielu rzeczy, ponieważ są one trudne, ale są takie, ponieważ nie odważamy się ich spróbowaćˮ. Każdy z nas powinien zastanowić się nad tymi słowami, gdy kolejny raz odwiedzi „mekkę” współczesnego życia społecznego – dużą galerię handlową, będącą skondensowaną emanacją dualizmu na Łabie, najlepiej siadając w jednej z popularnych brytyjskich kawiarni, dosypując do kawy wyprodukowany w Polsce cukier pod marką firmy izraelskiej i mieszając wykonaną w Chinach łyżeczką z logo kompanii z Niderlandów.
Przypisy i literatura
[1] Immanuel Wallerstein, „Analiza systemów-światów”, DIALOG, 2007, str. 83.
[2] Maegawa Keiji, „The Continuity of Cultures and Civilization”, Routledge, 1998, str. 166–177.
[3] Chang Ha-Joon, „Kicking Away the Ladder: The »Real« History of Free Trade”, https://fpif.org/kicking_away_the_ladder_the_real_history_of_free_trade/
[4] Kenichi Ohno, „The History of Japanese Economic Development”, Routledge, 2018, str. 85.
[5] Tamże.
[6] Chang Ha-Joon, „Źli Samarytanie”, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2016, rozdz. 6.
[7] Wywiad z Kishorem Mahbubanim, https://www.youtube.com/watch?v=AKNVomZuKoo
[8] Informacje o Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju, https://www.gov.pl/documents/33377/436740/SOR.pdf
[9] Prosta Spółka Akcyjna, https://www.youtube.com/watch?v=2jZpaH_mepU&t=641s
[10] Realizacja wybranych projektów flagowych Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju, https://www.nik.gov.pl/kontrole/P/19/019/KGP/
[11] https://www.gov.pl/documents/33377/436740/SOR_2017_streszczenie_pl.pdf
[16] https://ec.europa.eu/commission/presscorner/detail/pl/ip_21_2567
[17] https://biznes.interia.pl/nieruchomosci/news-ile-mieszkan-jest-kupowanych-za-gotowke,nId,6092397
[19] https://digitalpoland.prowly.com/167612-polska-w-gronie-najlepszych-kierunkow-inwestycyjnych
[20] https://www.rp.pl/biznes/art5253521-wielkie-koncerny-otwieraja-w-polsce-centra-badan-i-rozwoju
[22] https://creodias.eu/; https://cloudferro.com/
[23] https://www.linkedin.com/feed/update/urn:li:activity:7021777533536776192/
[25] https://evertiq.pl/news/30357
[27] https://www.youtube.com/watch?v=FRMKqmF-woQ
[28] https://www.ibm.com/blogs/southeast-europe/poland-psnc-ibm-quantum-hub/
[30] https://www.uw.edu.pl/powolanie-klastra-q/
[32] https://publicystyka.ngo.pl/polskie-technologiczne-marki-warte-uwagi
[33] https://projektstartup.pl/polskie-startupy-technologiczne-lista-62-przykladow/
[34] https://innpoland.pl/171491,pierwszy-polski-jednorozec-docplanner-wart-ponad-miliard-dolarow
[36] https://data.worldbank.org/indicator/GB.XPD.RSDV.GD.ZS?most_recent_value_desc=true
[37] Krajowy Program Kosmiczny, https://www.gov.pl/attachment/935b6f52-92ed-41f4-9dc6-fb502c609a84
[39] Kenichi Ohno, „Learning to Industrialize”, Routledge, 2013, str. 85.
[40] Kenichi Ohno, „The History…”, str. 55.
[41] Dieter K. Schneidewind, „Economic Miracle Market South Korea”, Springer, 2016, rozdz. 4.
[42] Chang Ha-Joon, „Źli…”, rozdz. 9.
[43] Tamże.
[44] Tamże.
[45] Tamże.
[46] Tamże.
[47] E.P. Thompson, „Whigs and Hunters, The Origins of the Black Act”, 1975, str. 197–198.
[48] Chang Ha-Joon, „Źli…”, rozdz. 2.
[49] Charles Kindelberger, „A Financial History of Western Europe”, Oxford University Press, 1984, str. 160–169.
[50] Reinhold Dorwart, „The Administrative Reforms of Frederick William I of Prussia”, Harvard University Press, 1953, str. 192.
[51] Robert Nield, „Public Corruption – The Dark Side of Social Evolution”, Anthem Press, 2002, str. 62.
[52] Chang Ha-Joon, „Źli…”, rozdz. 2.
[53] „The Tweed Ring and Tammany Hall: Corruption in 19th century American politics”, https://worldhistory.us/american-history/the-tweed-ring-and-tammany-hall-corruption-in-19th-century-american-politics.php
[54] Kenichi Ohno, „The History…”, str. 69.
[55] Dieter K. Schneidewind, „Economic Miracle…”, rozdz. 4.
[56] Nassim Taleb, „Skóra w grze”, str. 119.
[58] https://pie.net.pl/niemal-12-milionow-polakow-nalezy-do-klasy-sredniej/
[59] https://assay.pl/wp-content/uploads/2022/08/assay-index-czesc-1.pdf
[60] https://www.nbp.pl/edukacja/badania/wiedza-ekonomiczna-polakow.pdf
[61] https://jakoszczedzacpieniadze.pl/
[62] Thomas J. Stanley, „Sekrety amerykańskich milionerów”, Fijorr Publishing, 2011.
[63] https://www.bmwk.de/Redaktion/EN/Dossier/sme-policy.html
[65] https://www.businessinsider.com/germany-mittelstand-succession-crisis-2018-3?r=US&IR=T
[69] https://magazynprzemyslowy.pl/artykuly/rosnie-liczba-nowych-patentow-z-polski
[71] https://www.youtube.com/watch?v=8HY5oT-hcOI
[72] https://stats.oecd.org/Index.aspx?DataSetCode=ANHRS
[76] Wywiad z Łukaszem Osowskim, współzałożycielem firmy IVONA,https://www.youtube.com/watch?v=CCMsfxdqNq0&t=1345s
Autor
Błażej Kantak
inżynier, przedsiębiorca, inwestor. Założyciel SEKTOR7 i współtwórca konferencji x33fcon.
Trwa ładowanie...